Globalna izolacja Izraela jest spowodowana antysemityzmem, a nie złą polityką

Izraelska flaga. Źródło: Pixabay.
Krytycy i zdeklarowani wrogowie Izraela mają rację co do jednego: prawie sześć miesięcy po masakrach z 7 października jego izolacja rośnie. Z każdym dniem trwania wojny z Hamasem coraz więcej sojuszników państwa żydowskiego zamienia się w krytyków, a coraz więcej krytyków w bezpośrednich wrogów. A ci wrogowie coraz bardziej otwarcie mówią o swoim przekonaniu, że problemem jest nie tyle rzekomo brutalna taktyka Sił Obronnych Izraela w dążeniu do eliminacji terrorystów Hamasu, ile ich przekonanie, że jedyne państwo żydowskie na tej planecie jest nielegalne.

Poczucie zbliżającej się zagłady podkreślają doniesienia prasowe, takie jak niedawny artykuł z okładki tygodnika „Economist” zatytułowany Israel Alone. Artykuły tego typu pojawiają się praktycznie codziennie w „New York Times”, a najnowszym jest raport stwierdzający, że Niemcy stopniowo uwalniają się od winy po Holokauście i zaczynają dystansować się od swojej tradycyjnej dyplomatycznej postawy wsparcia dla Izraela.


Podkreśla to pełen nienawiści charakter antyizraelskich protestów, które widzimy w takich miejscach jak Nowy Jork. Scena przed Radio City Music Hall na środkowym Manhattanie, kiedy tłum wzburzył się w tym tygodniu przeciwko wiecowi wyborczemu prezydenta Joe Bidena, wspieranemu przez byłych prezydentów Billa Clintona i Baracka Obamę, świadczy o normalizacji otwartej nienawiści antysemickiej. Nawet odejście Bidena od stanowiska poparcia dla wojny z Hamasem nie wystarczyło, aby przekonać tych, którzy domagali się zwycięstwa tej organizacji terrorystycznej, do ustąpienia lub zaprzestania wyrażania nienawiści do Żydów.


Powód, dla którego tak wiele osób na całym świecie jest poruszonych, aby wyrazić swoje współczucie i solidarność ze sprawcami największej masowej rzezi Żydów od czasów Holokaustu, nie jest specjalną tajemnicą.


Podwójne standardy i antysemityzm


To, że Izrael jest oceniany według standardów nie stosowanych wobec żadnego innego narodu na ziemi, jest oczywiste. Nawet jeśli statystyki Hamasu dotyczące ofiar śmiertelnych, akceptowane przez media głównego nurtu, są całkowicie fałszywe – a istotnie są – to prawdą jest, że po październiku 2023 r. wojna zebrała straszliwe żniwo wśród Palestyńczyków w Gazie. Jednak skala walk jest niczym w porównaniu z innymi wojnami toczonymi w ostatnim czasie w Syrii czy Kongo. I choć propagandyści Hamasu i ich towarzysze na Zachodzie nazywają to, co się dzieje, „ludobójstwem”, ludzkie koszty konfliktu są znikome w porównaniu z faktycznymi ludobójstwami, takimi jak te, które miały miejsce w ostatnich dziesięcioleciach w Afryce lub trwająca kampania Chin przeciwko ich muzułmańskiej populacji ujgurskiej.


Wystarczy powiedzieć, że nie było żadnego ruchu międzynarodowego – nie mówiąc już o masowych demonstracjach – na ulicach miast świata w związku z którymkolwiek z tych konfliktów i ludobójstw. Nawet reakcja na nielegalną i brutalną rosyjską inwazję na Ukrainę, która doprowadziła do odpowiedzi Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej zmasowanym wysiłkiem w zakresie pomocy wojskowej, której koszt przyćmiewa pomoc, jakiej Amerykanie udzielali Izraelowi przez lata, nie była tak jednolita. (Rosja otrzymuje wsparcie Chin i wielu krajów Trzeciego Świata, a także Iranu.) Nie wywołało to również tego samego rodzaju intensywnej pasji w postaci publicznych demonstracji ze strony tych, którzy nazywają siebie „postępowcami”. Sprawa Ukrainy nie wywołała też płomiennej reakcji studentów na kampusach uniwersyteckich w Ameryce Północnej i gdzie indziej.


Niemal jednomyślność co do okropności izraelskiego postępowania w Organizacji Narodów Zjednoczonych nie jest zaskakująca, ponieważ to ciało światowe niemal od samego początku specjalizuje się w potępiającym wytykaniu palcem państwa żydowskiego. Jednak nasila się głośne bicie w bębny podżegania w społeczności międzynarodowej i poparcie dla wojny prawnej w celu dalszej izolacji Izraela w agencjach takich jak Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze.


Wszystko to prowadzi do wniosku, że istnieje tylko jeden rodzaj walki, który opinia międzynarodowa uważa za naprawdę nie do przyjęcia – a są to wojny prowadzone przez Izrael. Tak jest, nawet jeśli są reakcją na wyraźne naruszenia prawa międzynarodowego, nie wspominając o barbarzyństwie, które zasługuje na porównanie z Holokaustem, jak okrucieństwa popełnione 7 października przez Hamas na społecznościach żydowskich w południowym Izraelu.


Nielogiczne propozycje


Oczywiście wielu zwolenników zawieszenia broni w Gazie podaje się za zwolenników Izraela. Do tej kategorii zalicza się administracja Bidena i rosnąca liczba Demokratów w Kongresie, którzy starają się ograniczyć pomoc wojskową dla Izraela i zmusić go do uznania państwa palestyńskiego po zakończeniu wojny. Jednak jest coś szczególnie zaskakującego w nielogiczności stanowiska opierającego się na wsparciu bezpieczeństwa Izraela z równoczesnym naleganiem, by odtworzyć państwo Hamas w Gazie, którego jedynym celem jest zniszczenie państwa żydowskiego i masowa rzeź Żydów, i pozwolić mu na przejęcie jeszcze większych obszarów Judei i Samarii, co byłoby nieuniknione w przypadku zawieszenia broni.


Nie jest to jednak aż tak zaskakujące, gdy widzi się, że to stanowisko jest motywowane kampanią antysemickiego podżegania przeciwko Izraelowi, zakorzenioną w dezinformacji o toczącej się wojnie, którą to kampanię prowadzą postępowcy o ogromnych wpływach na amerykańskie dziennikarstwo i kulturę popularną, jak też dominują w aktywistycznym skrzydle Partii Demokratycznej.


Dla klas gęgaczy, którzy nalegają na izolację Izraela, odpowiedzi na dylemat tego kraju są jasne. Wierzą, że Izrael powinien zakończyć wojnę z Hamasem, by tym, którzy zaplanowali i przeprowadzili największą masową rzeź Żydów od czasów II wojny światowej i Holokaustu, z szaleństwem gwałtów, tortur i porwań, które miały miejsce 7 października, ich zbrodnie uszły na sucho. Mówią, że to jedyny sposób, aby zakończyć cierpienia narodu palestyńskiego i odbudować Gazę. I uważają, że w ślad za tym musi nastąpić ponowne dążenie do pokoju, który będzie oparty na utworzeniu niepodległego państwa palestyńskiego w Gazie, a także w Judei, Samarii i części Jerozolimy.


Niewielu Izraelczyków jest gotowych zaakceptować ten scenariusz. Chociaż w państwie żydowskim istniało szerokie poparcie dla porozumień pokojowych z Oslo z 1993 r., opartych na formule „ziemia za pokój”, trzydzieści lat palestyńskiego terroryzmu i odrzucenia izraelsko-amerykańskich ofert państwowości otrzeźwiły Izraelczyków w kwestii zamiarów ich arabskich sąsiadów. Druga Intifada – pięć lat palestyńskich samobójczych zamachów bombowych na ludność cywilną w autobusach, restauracjach i szkołach w latach 2000–2005 – utworzenie państwa Hamasu w Gazie po całkowitym wycofaniu się Izraela ze Strefy Gazy latem 2005 r., a teraz horror Simchat Torah zeszłej jesieni stworzyły szeroki konsensus nakazujący zarówno wyeliminowanie Hamasu, jak i sprzeciw wobec państwowości palestyńskiej w dającej się przewidzieć przyszłości.


Ale ci, którzy rozprawiają o izolacji Izraela – świętoszkowatym tonem twierdząc, że mówią bardziej w smutku niż w złości – nie są tym zainteresowani. Nie przejmują się także winą Palestyńczyków za wojnę ani faktem, że sondaże pokazują, że przytłaczająca większość z nich popiera Hamas, jak również okrucieństwa z 7 października. Fakt, że to samo odnosi się do tych, którzy kibicują rozlewowi żydowskiej krwi na ulicach Nowego Jorku i na kampusach uniwersyteckich, również nie jest brane pod uwagę przy omawianiu tego antyizraelskiego konsensusu wśród tak zwanej oświeconej lewicy.


Ustępstwa powodują izolację, a nie popularność


Problem z ich formułą polega jednak nie tylko na tym, że Izraelczycy ją odrzucają. Chodzi o to, że ci, którzy przedstawiają te propozycje, albo nie rozumieją, albo celowo ignorują pierwotną przyczynę problemu Izraela. Jego izolacja nie jest spowodowana złą polityką, prawicowym rządem ani nieuniknionymi cierpieniami spowodowanymi nawet przez najbardziej uzasadnioną i moralną wojną. Jeżeli oburzenie związane z działaniami państwa nigdy nie jest stosowane wobec żadnego innego kraju, to najbardziej krytyczni wobec izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu i jego koalicji muszą przyznać, że problemem jest antysemityzm.


W szczytowym okresie optymizmu w Oslo w latach 90. nieżyjący już Szimon Peres, który zapoczątkował tę bardzo głupią politykę, gdy był ministrem spraw zagranicznych Izraela, zwykł głosić, że Izrael nie potrzebuje hasbary – dobrego PR ani proizraelskiego wsparcia. Potrzebna była dobra polityka, która doprowadziłaby do pokoju. Kiedy to się stanie, powiedział, państwo żydowskie będzie popularne wszędzie.


Mylił się. Ani wycofanie się terytorialne Oslo, ani wycofanie się premiera Ariela Szarona ze Strefy Gazy nie przyczyniły się do popularności Izraela. To samo dotyczyło propozycji państwowości złożonych przez premierów Ehuda Baraka i Ehuda Olmerta w latach 2000, 2001 i 2008. W rzeczywistości było odwrotnie.


Im bardziej Izrael podejmował ryzyko dla pokoju, rezygnując ze swoich praw i narażając swoje bezpieczeństwo, tym bardziej był pogardzany na całym świecie. Zamiast przekonać społeczność międzynarodową o swoich dobrych intencjach, ustępstwa wobec Palestyńczyków sprawiły, że Izrael wyglądał na złodzieja zwracającego skradzioną własność prawowitym właścicielom. Odrzucając argumenty, które nalegały na prawa Żydów do ziemi Izraela – gwarantowane przez prawo międzynarodowe, oprócz historii i sprawiedliwości – izraelski obóz pokojowy pomógł legitymizować antysyjonistyczną narrację o palestyńskiej nakbie, „katastrofie” ustanowienia współczesnego państwa żydowskiego.


Co tragiczne, spektakl żydowskiego cierpienia, torturowania i poniżenia, jaki miał miejsce 7 października, wywarł podobny wpływ na opinię światową. Zamiast demonstrować barbarzyńską naturę i ludobójcze cele przeciwników Izraela, antysyjoniści albo zaprzeczyli dowodom tych zbrodni dostarczonym przez samych sprawców, albo argumentowali, że Żydzi – fałszywie określani jako „osadniczo-kolonialni” ciemiężyciele w jedynym kraju na świecie gdzie Żydzi naprawdę są rdzenną ludnością – na to sobie zarobili. Przelanie żydowskiej krwi, jak to miało miejsce wiele razy w przeszłości, jedynie podsyciło większą nienawiść do Żydów.


Choć zadanie stojące przed Siłami Obronnymi Izraela może być trudne, jeśli obecna wojna zakończy się czymkolwiek innym niż całkowitym zwycięstwem nad Hamasem, Izraelczycy nie powinni spodziewać się fali współczucia ani zrozumienia. Hamas nie tylko będzie mógł ogłosić, że miał rację – i dzięki popełnieniu niewypowiedzianych zbrodni przejmie prymat w polityce palestyńskiej – ale będzie trwała międzynarodowa presja na Izrael, by zapewnił Hamasowi więcej triumfów.


“Żelazny mur” jest nadal konieczny


Niestety, nic nie sprawi, że Izrael będzie kochany przez świat. Państwu żydowskiemu nie można „zmienić marki” tak, by kojarzyło się wyłącznie z jego wspaniałą gospodarką, osiągnięciami naukowymi, pięknem krajobrazu lub geniuszem jego narodu. Jedyną receptą na przetrwanie Żydów jest ta, o której syjonistyczny mąż stanu i myśliciel Ze'ev Żabotyński napisał w swoim eseju „Żelazny mur” z 1923 r., w którym głosił, że tylko wtedy, gdy świat arabski zda sobie sprawę, że nie może pokonać Żydów, pokój będzie możliwy. 


Należy pamiętać, że sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, będący największym atutem dyplomatycznym Izraela, nie był prezentem danym Żydom przez życzliwy rząd amerykański w 1948 r. Sojusz z Waszyngtonem został zawarty dopiero po zwycięstwie Izraela w wojnie sześciodniowej w 1967 r., kiedy pokazał swoją siłę militarną i uzyskał strategiczną głębię, która sprawiła, że jego przetrwanie nie było tak niepewne.


Ta wiara w dominację Izraela skłoniła także niektóre państwa arabskie do zaprzestania walki prowadząc do porozumień pokojowych, takich jak Porozumienia Abrahamowe z 2020 roku. Jeśli jednak pozwoli się Hamasowi nie tylko na wyjście z życiem z wojny, którą rozpoczął od przełamania obrony Izraela, ale także z koroną zwycięzcy, uczyni to coś więcej niż tylko rozochoci antysemitów. Będą myśleć, że mimo całej swojej siły i osiągnięć państwu żydowskiemu, jak to wyobrażał sobie Żabotyński, brakuje tego żelaznego muru, którego nadal potrzebuje.


Ci, którym zależy na Izraelu, muszą wziąć sobie te lekcje do serca i zdać sobie sprawę, że jedynym rozwiązaniem jego obecnej sytuacji jest ignorowanie krytyków i dążenie do zwycięstwa, bez względu na to, jak trudne może to być z punktu widzenia wyzwań militarnych i dyplomatycznych. Jedynie po wyraźnym pobiciu zbrodniarzy z Hamasu, a także ich licznych zwolenników i pomagierów, sytuacja może stać się nieco łatwiejsza. Cokolwiek mniej, a koszmarny scenariusz wymyślony przez antysemickich wrogów – w którym Izrael naprawdę stanie się państwem pariasem – będzie nieuniknionym rezultatem.


Link do oryginału: https://www.jns.org/israels-global-isolation-is-caused-by-antisemitism-not-bad-policies/

JNS Org., 29 marca 2024

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Jonathan S. Tobin
 jest redaktorem naczelnym amerykańskiego magazynu JNS (Jewish News Syndicate).    

 

(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version