Most nad przepaścią

Motto: „Nad tą przepaścią nie da się zbudować mostu” (Daniel C.Dennett).

Istnieje takie powiedzenie: „Religia łączy ludzi”, które jednak nie oddaje rzeczywistego stanu rzeczy (czyli jest nieprawdziwe), a w najlepszym wypadku wyraża ono zawężony aspekt tego problemu. Bowiem religia łączy ludzi jedynie w obrębie swojego wyznania, natomiast dzieli wyznawców różnych religii. Biorąc pod uwagę wielką ilość religii istniejących na Ziemi, można śmiało przyjąć, iż religie zdecydowanie dzielą ludzi, czyniąc ich nieprzejednanymi wrogami w bardzo licznych przypadkach znanych dobrze z historii. Dlaczego o tym piszę?

Otóż mój bliski znajomy (chodzi o bliskość wynikającą z podobnych poglądów, jakie mamy na życie i na śmierć, a nie z racji na miejsce zamieszkania), to skądinąd mądry człowiek o „otwartym umyśle”, jak popularnie określa się ten stan świadomości. Ma on jednak od pewnego czasu problem ze zrozumieniem ważnego aspektu rzeczywistości. I problem ów, którego nie potrafi sobie wytłumaczyć, nie daje mu spokoju, gdyż patrząc nań od strony osób o podobnych areligijnych poglądach, wydaje się on dziecinnie prosty! Tyle, że to tylko teoria, a w praktyce jest zgoła inaczej. O co konkretnie chodzi?

 

O to, że ów znajomy nie może pojąć, jak to jest możliwe, iż mimo faktu istnienia tak wielu różnych argumentów przekonujących, iż ateistyczny czy raczej areligijny światopogląd ma rozumowe, racjonalne uzasadnienie, poparte licznymi świadectwami historii, to jednak mimo tego wszystkiego, zdecydowana większość osób wierzących religijnie, odrzuca owe areligijne poglądy, nie starając się nawet ich zrozumieć, nie mówiąc już o poznaniu ich logicznego i racjonalnego uzasadnienia. Mówiąc wprost: ateizm jest dla nich nie do zaakceptowania!

 

Tej nieprzejednanej postawy „anty-poznawczej”, którą charakteryzują się w swej większości wierzący osobnicy, mój znajomy nie może pojąć w żaden sposób. A ponieważ mimowolnie zostałem niejako „włączony do pomocy” w zrozumienie przez niego owego problemu, dodam tylko, iż od dłuższego już czasu czyta on moje artykuły, które pojawiają się w „Listach z naszego sadu” i co więcej, jest przekonany (zapewnie niesłusznie), że na ich podstawie można by się pokusić o wytłumaczenie tej dręczącej go zagadki. Zatem chcąc nie chcąc, starałem się wyjaśnić mu w jaki sposób widzę i rozumiem ów problem.

 

Przede wszystkim chciałem go przekonać, że wszelkie próby przemówienia wierzącym do rozumu nie dadzą oczekiwanych skutków, gdyż religie odwołują się do naszych instynktów i emocji, którym ludzki rozum jest podporządkowany (a „odmieńców”, u których świadomość panuje nad ego, jest znikomy procent). Problem więc nie tkwi w niedostatku argumentów czy dowodów, jakie osoby o poglądach areligijnych wysuwają na poparcie i uzasadnienie swych rozumowych racji. Lecz tkwi w umysłach osób wierzących, które w inny sposób interpretują rzeczywistość oraz mają inną hierarchię ważności i wartości życiowych problemów.

 

I to właśnie jest istotą tego zagadnienia! No cóż, nie jest on pierwszą znaną mi osobą, którą zainteresował i zaniepokoił ten dziwny i niezrozumiały problem relacji między wierzącymi, a niewierzącymi osobami różnej płci. Bowiem lata temu, kiedy jeszcze współpracowałem z portalem Racjonalista, zetknąłem się z podobnym problemem niezrozumienia moich tekstów ze strony wierzących czytelników, choć o nieporównywalnej skali emocji, towarzyszących wymianie argumentów z jednej strony i niewybrednych inwektyw (zamiast rzeczowej argumentacji, która jak na portal o tej nazwie powinna być tam normą) z drugiej strony.

 

Generalnie biorąc wyglądało to tak, że im bardziej zrozumiale starałem się pisać swoje artykuły, z tym większym niezrozumieniem spotykałem się ze strony czytelników i większą agresją słowną. Traciłem wtedy wiele czasu na coraz to bardziej przekonującą argumentację, jak i na coraz staranniej dobierane uzasadnienia potwierdzające trafność użytych argumentów. I o dziwo, dawało to wręcz odwrotny skutek: zamiast rzeczowej polemiki, której celem powinno być dojście do porozumienia w kwestiach istoty sporu, byłem „zasypywany” absurdalnymi wywodami, które każdą próbę dyskursu sprowadzały na manowce myślenia.

Musiałem dostać kilkanaście setek takich komentarzy, by wreszcie pojąć o co w tym chodzi.

 

Otóż głównym bastionem mającym bronić religijnego światopoglądu, jest głęboka wiara (więc pozbawiona jakichkolwiek wątpliwości czy refleksji) w to, że jest on prawdziwy, czyli objawiony ludziom przez Boga. A ponieważ wiary nie trzeba uzasadniać żadnymi dowodami, nie można jej też w rozumowy sposób obronić. Ot i cała tajemnica! Dla jasności wywodu powtórzę raz jeszcze: ów problem nie leży po stronie jakości przekazu, lecz po stronie niedoskonałości (raczej ułomności) „odbiornika”, jakim jest umysł ludzki, „profilowany” od wczesnego dzieciństwa, zawsze przez jakąś religijną indoktrynację.

                                                          

A najlepszym dowodem na to, iż trafnie charakteryzuję ów problem, jest dalszy ciąg tej historii, pozwalającej zrozumieć psychiczny mechanizm leżący u podstaw takich i podobnych im zachowań ludzkich i opisywanych przypadków. Wróćmy więc do owego znajomego, który „drążąc” ten niepojęty dla niego problem, posunął się nawet do tego, że wysłał któreś z moich tekstów swojemu znajomemu, zapewne w nadziei, że ich wymowa „przemówi” do niego w taki sposób, w jaki przemówiła u niego. A mianowicie, iż przyzna on rację poglądom areligijnym, na co chyba liczył on w swej determinacji.

 

Odpowiedź jaką otrzymał po tej lekturze, musiała go chyba nieprzyjemnie zaskoczyć, była bowiem najprawdopodobniej przeciwieństwem tego, czego oczekiwał, wysyłając do niego moje artykuły. Te, które w założeniu miały być testem na sprawdzenie tezy, że dobrze dobrane logiczne argumenty powinny mieć taką moc sprawczą, iż potrafią nawet zmienić nabyte w dzieciństwie poglądy religijne na areligijne (musiałby chyba stać się cud!). Pozwolę więc sobie zacytować niektóre jej fragmenty, aby móc odnieść się do postawionych w niej zarzutów, skierowanych – było nie było – pod moim adresem.

                                                           ------ // ------

Owa odpowiedź zaczyna się nawet dość obiecująco: „ /../ przeczytałem przesłane teksty i zasadniczo się z nimi zgadzam. Autor polemizuje z obrazem religii i Boga i ma pełną słuszność. Tyle, że polemizuje z zupełnie nieprawdziwym obrazem zarówno religii jak i Boga. Wydaje się, że jego wiedza na temat religii chrześcijańskiej, teologii, a w szczególności Biblii i jej rozumienia jest na poziomie katechezy szkolnej i to jeszcze fundamentalnej. Trudno się nie zgodzić, że religia w jego rozumieniu jest zupełnie bezsensowna i gdybym miał wierzyć w takiego Boga, to na pewno bym nie wierzył. Zapewne taka wizja z czegoś się wzięła i nie przeczę, że jest wśród tzw. wierzących /../ sporo ludzi, których obraz Boga i religii jest właśnie taki, ale cóż… na świecie jest dużo głupoty i to nie tylko w tej materii”.

 

Rzeczywiście początek jest obiecujący, bowiem Autor stwierdza w nim istotną rolę mojej działalności: „polemizuję z zupełnie nieprawdziwym obrazem zarówno religii jak i Boga”. Faktycznie, od wielu już lat większość swoich tekstów poświęcam krytyce religii. Dlaczego? Już dawno temu zauważyłem, że w religiach funkcjonują zakłamane wizerunki Bogów: pełne wewnętrznych sprzeczności i niedorzeczności, co czyni je niewiarygodnymi (przynajmniej dla mnie). Pragnąc zwrócić uwagę Czytelników na ten dziwny fakt, polemizuję w swoich tekstach z tym „nieprawdziwym wizerunkiem Boga i religii”, jednak inaczej to nazywając.   

 

Tak, to prawda, iż w swoich tekstach często i z rozmysłem polemizuję z „nieprawdziwym” wizerunkiem Boga i religii (nieprawdziwym, czyli wg mnie wewnętrznie sprzecznym i przez religie zakłamywanym świadomie lub nie), po to, by sprowokować do myślenia choćby niektóre osoby wierzące, które są jeszcze w stanie dostrzec liczne sprzeczności w tymże wizerunku i zdziwić się tym faktem, co zazwyczaj prowadzi do dalszego zainteresowania się owym problemem. Nawiasem mówiąc „konia z rzędem temu”, kto przedstawi mi „prawdziwy wizerunek Boga”, który zadowoliłby wszystkich wierzących na świecie. Musiałyby to być wizerunki bogów, a nie Boga, a te wg religii muszą być fałszywe, bo Bóg jest jeden!  

 

Jeśli więc ktoś dopatruje się w moich tekstach „nieprawdziwości obrazu zarówno Boga i religii”, to najlepsze co może zrobić, powinien przedstawić ten „prawdziwy obraz Boga i religii”, by każdy Czytelnik mógł sobie je porównać i wyciągnąć z tego właściwe wnioski. Słuszne też jest stwierdzenie, że „Religia w jego rozumieniu jest zupełnie bezsensowna i gdybym miał wierzyć w takiego Boga, to na pewno bym nie wierzył”. No, właśnie! A skąd się u mnie wziął ten ateizm?! Czy głównie nie z tego właśnie powodu, że nie mogłem swym rozumem zaakceptować absurdalnego wizerunku Boga i religii i uwierzyć weń?!

 

Wizerunku, który nie dość, że jest żenująco infantylny i naiwny, a jednocześnie przerażający w swej bezlitosnej i bezwzględnej wymowie, to na dodatek zawiera tak wiele sprzeczności (nie tylko ideowych, ale też logicznych, rozumowych), iż jest nie do zaakceptowania przez człowieka myślącego, którego umysł nie zatracił jeszcze całkowicie tej wrodzonej funkcji na rzecz wiary religijnej, uważanej powszechnie za wyższy ponoć stan „duchowości”. Skoro więc zgadzamy się z Autorem tej odpowiedzi w tylu jej aspektach, wystarczyłoby teraz, aby oświecił on naszego wspólnego znajomego w tej bardzo istotnej jego zdaniem kwestii.

 

A mianowicie takiej, jak powinien wg niego wyglądać prawdziwy wizerunek Boga i religii? W jakiego nie wstyd byłoby wierzyć nie tylko łatwowiernym osobnikom, którzy bez żadnych wątpliwości wierzą we wszystko, co im powiedzą księża w kościele, nie zastanawiając się nad sensem usłyszanych słów. Ale też byłoby nie wstyd wierzyć osobom myślącym, które nie potrafią uwierzyć we wzajemnie wykluczające się „prawdy objawione”, bo te sprzeczności powodują, iż są one niewiarygodne, a mówiąc wprost fałszywe. Sprzeczności, których jest nadspodziewanie wiele we wszystkich bez wyjątku religiach człowieka (przypadek?!).     

 

Niestety, tego Autor owej odpowiedzi nie zrobił, co uczyniło ją niewiele wartą pod względem poznawczym. Otóż wydawało mi się, że ktoś, kto potrafi tak dokładnie sprecyzować istotę problemu, którą jest moja polemika z „nieprawdziwym obrazem zarówno religii jak i Boga” z jaką się zetknął w moich tekstach, to nie zostawi tego ważnego problemu, zamykając go w stwierdzeniu: „gdybym miał wierzyć w takiego Boga, to na pewno bym nie wierzył”. Lecz pochyli się nad nim i pouczy autora owych tekstów, nie tylko jakie popełnił w nich błędy, ale też wskaże mu właściwą drogę postępowania z religijnymi prawdami objawionymi.

 

Czyli mówiąc wprost, pokaże mu na konkretnych przykładach, na czym polega prawdziwy obraz religii i Boga. Nie powinno to być chyba żadnym problemem dla człowieka, który (jak można sądzić) ma „w małym palcu” religię chrześcijańską, teologię, właściwe rozumienie Biblii i katechezy szkolnej (tej nie fundamentalnej). Trudno mi więc zrozumieć, dlaczego Autor tej odpowiedzi pozostawił swojego znajomego (a przy okazji i mnie) w takim  „informacyjnym niedosycie”, ograniczając się do ogólnikowego stwierdzenia, że w swoich tekstach „polemizuję z zupełnie nieprawdziwym obrazem religii i Boga”.

 

I byłoby to dla mnie wielką zagadką, gdyby nie takie oto zakończenie jego recenzji: „Religia ma być odpowiedzią na dobrze postawione pytania, które sobie samym udzielamy po dojściu do granic wiedzy. Oczywiście w oparciu o przekaz jej założycieli i współtwórców przez wieki. Przez krytyczną i bezkompromisową analizę i weryfikację jej tez. Tylko wtedy, w moim rozumieniu ma sens”. Tak, to by wiele wyjaśniało, gdyby podpowiedział, np. jak wyglądają „dobrze postawione pytania” i czym się różnią od „źle postawionych”? Albo jak wyglądają „granice wiedzy” i po czym możemy się zorientować, że już do nich dotarliśmy?

 

Sorry, że pytam o to, co widocznie jest oczywiste dla innych ludzi, ale muszę chyba odnosić mylne przekonanie, bo im więcej nabywam wiedzy, tym głębiej sobie uświadamiam ile jeszcze musi być przede mną nieznanych mi aspektów rzeczywistości! I co ważne, iż chyba nie zanosi się na to, abym zdołał za swojego życia dotrzeć do jakichkolwiek „granic wiedzy”. Czyli tak, jak widział to jeden z naszych wielkich pisarzy: „Poznanie nie ma końca, przesuwa jedynie granice naszej ignorancji” (bodajże tak to ujął, nieoceniony Stanisław Lem). Jednakże wszystko tłumaczy to jedno znamienne zdanie (które jest dokończeniem innego:

 

„Religia ma być odpowiedzią na dobrze postawione pytania /../”), a zdanie to brzmi: „Oczywiście w oparciu o przekaz jej założycieli i współtwórców przez wieki”, i które więcej mówi o Autorze niż cała reszta owej odpowiedzi. Otóż to! I tak właśnie ma wyglądać owa „bezkompromisowa i krytyczna analiza i weryfikacja religijnych tez”, dokonywana przez osoby głęboko wierzące: „oczywiście w oparciu o przekaz jej założycieli”. No cóż, jeśli to jest ten szczyt religijnej „bezkompromisowości”, to nie ma się co dziwić, iż tak się rzeczy mają w religiach, że niejeden rozumny człowiek nie potrafi pojąć ich zakłamanej „logiki”.

 

Bo cóż takiego paradoksalnego zawiera zakończenie owej odpowiedzi? Abstrahując od zdania: „Religia ma być odpowiedzią na dobrze postawione pytania, które sobie samym udzielamy po dojściu do granic wiedzy”, które sugeruje, iż jest „wiedza mająca jakieś granice” i dopiero po dotarciu do nich (nie wcześniej), możemy sobie zadawać pytania dotyczące religii. Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie tych „dobrze postawionych pytań” z pozycji religijnych, które potrafiłyby odsłonić immanentny dla religii fałsz i zakłamanie. A także liczne sprzeczności, które są tym „papierkiem lakmusowym” ich wiarygodności.

 

Nie mówiąc już o tym, że osoby wierzące raczej nie zadają sobie pytań w kwestiach religii. Same religie narzuciły im już we wczesnym dzieciństwie wszelkie możliwe „odpowiedzi” w tak autorytarny sposób, że jakiekolwiek pytania z ich strony wydają się całkowicie zbędne, a nawet nie na miejscu! Bo w religiach nie ma miejsca na samodzielne myślenie, zadawanie „głupich” pytań i co nie daj Boże, podważanie religijnych autorytetów! O czym najlepiej świadczy to jedno zdanie, które ma określać, jak powinna wyglądać „bezkompromisowa i krytyczna analiza i weryfikacja religijnych tez”, a brzmi ono: „Oczywiście w oparciu o przekaz jej założycieli i współtwórców przez wieki”. No, jakże by inaczej?!

 

Tak w dużym skrócie myślowym wygląda odpowiedź osoby wierzącej religijnie, na sugestię ze strony osoby niewierzącej, aby postarała się zweryfikować swoje religijne poglądy, bo niepokojąco duża ilość sprzeczności i niedorzeczności jaka w nich występuje, jak i częsta niezgodność z rozumem, logiką i racjonalnym myśleniem – mogą sugerować, że mają one niewiele wspólnego z „Prawdą” o naszej rzeczywistością. Czyli mówiąc wprost: mają oni do czynienia z perfidnie pomyślaną literacką fikcją (jeśli chodzi o główną ideę bogów/Boga) i odwieczną wielką mistyfikacją, jeśli chodzi realizację tejże idei w życiu ludzkim, poprzez religijne doktryny i zinstytucjonalizowane Kościoły, zarządzane centralnie przez papieży.

 

Bo cóż takiego dał do zrozumienia mojemu znajomemu, jego znajomy w swojej odpowiedzi? Otóż powiedział mu mniej więcej coś takiego: Po zapoznaniu się z przysłanymi tekstami i rozpoznaniu tkwiących w nich błędów ideologicznych, mogę tylko powiedzieć, że zawarta w nich krytyka naszej religii jest bezpodstawna i nieuprawniona. Bowiem autora tych tekstów nie stać na „krytyczną i bezkompromisową analizę i weryfikację tez religijnych”, gdyż nie czyni jej „w oparciu o przekaz jej założycieli i współtwórców przez wieki”. Na co stać jest tylko ludzi wierzących, gdyż tylko oni dzięki wierze mają właściwy punkt widzenia. I moim zdaniem, krytyka religii przez osoby niewierzące jest całkowicie pozbawiona sensu.

                                                           ------ // ------       

Reasumując. Gdybym wiedział, że znajomy mnie posłucha, poradziłbym mu, by wziął sobie do serca motto tego tekstu i nie marnował niepotrzebnie czasu na jałowe próby „zbudowania mostu nad tą przepaścią”, gdyż taka „budowla” aby miała sens, powinna być budowana z obu brzegów jednocześnie. Inaczej jest skazana na niepowodzenie lub niepotrzebny trud, noszący miano „syzyfowego”, który jest synonimem jałowej pracy. Jednakże rozumiem jego upór i  determinację w tym względzie, bo kiedyś zachowywałem się podobnie. Byłem absolutnie przekonany, że każdego można przekonać logicznymi i dobrze uzasadnionymi argumentami.

 

Okazało się to dalekie od prawdy, na szczęście znaleźli się dobrzy ludzie (Świadkowie Jehowy), którzy wyprowadzili mnie z błędu: osób wierzących w religijne „prawdy” nie sposób przekonać logicznymi argumentami, że mylą się co do prawdziwości swych wierzeń! To była dobra „lekcja życia” w tym znamiennym aspekcie poznawczym. Od tamtego czasu swoje teksty staram się kierować do osób, które nie zatraciły jeszcze zdolności samodzielnego myślenia i same potrafią dostrzec w religijnych „prawdach” wiele sprzeczności (których nie dostrzegają wierzący), co jest wyraźnym potwierdzeniem, że ich umysł dorósł już do tego, by dowiedzieć się, że nie tylko Święty Mikołaj jest fikcją i nie istnieje w rzeczywistości.

                                                           ------ // ------

„Nie jest tak, że za pomocą rozsądnych argumentów można przekonać tych, którzy żywią nierozsądne przekonania. Ci bowiem trzymają się swoich przekonań kurczowo, bo niczego innego nie mają” (Stanisław Lem).

 

„Szybciej porwiesz tysiące, odwołując się do ich przesądów, niż przekonasz jednego logicznymi argumentami” (George Kennedy).

 

Lipiec 2021 r.                                     ------ cdn.------

 

 

  

 

   

 

    

 

 

 

(2)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version