Idea, która wyprowadziła rozum na manowce

Rok 1983, Jan Paweł II odwiedził Haiti, na zdjęciu bawi się z córeczką dyktatora Haiti, Jean-Claude Duvaliera.

Motto: „Religia stanowi obrazę dla ludzkiej godności. Gdyby jej nie było, mielibyśmy dobrych ludzi robiących dobre rzeczy i złych ludzi czyniących zło. Tylko religia może sprawić, że dobrzy ludzie robią złe rzeczy” (Steven Weinberg, laureat nagrody Nobla).


„Człowiek nigdy nie czyni zła tak starannie i tak chętnie, jak wtedy gdy działa z pobudek religijnych” (Blaise Pascal). „Do tego aby dobrzy ludzie zaczęli popełniać złe uczynki, niezbędna jest religia” (James A.Hawght)

                                                           ------ // ------

Gdyby powyższe konstatacje mógł przeczytać mój znajomy stolarz (niestety już nie żyje), na pewno głośno by zaprotestował, nie kryjąc „świętego” oburzenia. Pamiętam jak kiedyś, na moją krytyczną wypowiedź o naszej religii, odparł podniesionym tonem: „Ale przecież religia nikogo nie namawia do niczego złego!” Lecz chwilę wcześniej przechwalał się, jak „pogonił” Świadków Jehowy, że odtąd pewnie będą omijali jego dom szerokim łukiem! A tu trzech znamienitych autorów wypowiada podobnie brzmiące oskarżenia: aby dobrzy ludzie zaczęli popełniać złe uczynki, niezbędna jest religia. Jak należy to rozumieć?!

 

Czy to jest w ogóle do pomyślenia i do zaakceptowania, że Słowo Boże mogłoby zachęcać ludzi do czynienia zła? Nie, to chyba jakiś absurd, albo perfidne pomówienie! To nie może być prawdą! – tak zapewne widzą ów problem osoby wierzące, niezależnie od wyznawanej religii. A jednak mylą się ci, którzy uważają podobnie jak ów poczciwy stolarz, iż „religia nie namawia nikogo do niczego złego”. Tak, oczywiście, że religia nie namawia do niczego złego w tym sensie, iż nie mówi wiernym: „Macie czynić zło!”. Nie, aż takie naiwni pasterze duchowi nie są!

 

Perfidia religijnych „prawd” i zachowań z nimi związanych polega na tym, iż ludziom uważającym się za pobożnych i bogobojnych (co wg kanonów religijnych jest synonimem dobrego człowieka) wydaje się, że kierując się religijną hierarchią wartości oraz słuchając religijnych zakazów i nakazów, przestrzegając przykazań i zachowując się zgodnie z nimi (wybiórczo) – czynią wyłącznie Dobro miłe Bogu i swojej religii, za co zostaną nagrodzeni życiem pośmiertnym w niebie. A jak się mają te „pobożne życzenia” do rzeczywistości?

 

„Największe i najstraszliwsze zło, jakie człowiek wyrządza człowiekowi, bierze się z niezłomnej wiary w słuszność fałszywych przekonań” (Bertrand Russell). Albo ta ocena: „Największe okrucieństwa w historii nie były dziełem szatana, ale dokonywały się w imieniu światopoglądów rzekomo dobrych ludzi” (Philip Vandenberg). Tak właśnie jest, bowiem według religijnej moralności, kwestia Dobra i Zła rozumiana jest w zupełnie inny sposób, niż widzi to etyka. Dlatego Dobrem w religii jest to wszystko, co przynosi jej wymierne korzyści. Natomiast Złem jest to wszystko, co przeszkadza religii w czynieniu rzekomego „dobra” (tzw. „ewangelizacji” czyli prozelityzmu) i zaprzecza rzekomym „prawdom objawionym”.

 

W niniejszym tekście chciałbym zacytować niektóre przykłady (aby przytoczyć wszystkie, nie starczyłoby mi cierpliwości) zapowiedzianego w tytule „sprowadzanego na manowce rozumu” przez religie, wykorzystujące w tym celu ideę bogów/Boga, jak i wszelkie możliwe mechanizmy psychologiczne, które religie poznały podczas swej długiej historii, włącznie z naszą „piętą Achillesową” (wrodzony strach przed śmiercią i pragnienie nieustającego życia), dzięki której to wiedzy, po dzień dzisiejszy posiadają wielką władzę nad umysłami ludzi. Zacznę od pewnego fragmentu, znalezionego podczas lektury Traktatu o tolerancji Woltera.     

„Jeden z najdziwniejszych przykładów fanatyzmu dała niewielka sekta duńska, która przyjęła najlepszą w świecie zasadę. Ludzie ci chcieli uzyskać zbawienie wieczne dla swych bliźnich, ale następstwa ich zasady były osobliwe. Wiedzieli, że wszystkie dzieci zmarłe bez chrztu są potępione, te zaś, które mają szczęście umrzeć zaraz po  otrzymaniu chrztu, radują się chwałą wiekuistą. Zabijali więc świeżo ochrzczone dzieci obojga płci, jakie tylko spotkali.

 

Niewątpliwie wyświadczali im największe z możliwych dóbr: jednocześnie chronili je przed grzechem, przed utrapieniami tego życia i przed piekłem oraz niechybnie posyłali je do nieba. Ale ci ludzie miłosierni nie brali pod uwagę, że nie wolno czynić małego zła, by wyświadczyć wielkie dobro, że nie mieli żadnego prawa nad życiem tych dzieciątek, że ojcowie i matki /../ wolą mieć swych synów i córki przy sobie, niż patrzeć, jak się ich dzieci zabija, aby poszły do raju, że jednym słowem sąd powinien karać zabójstwo, chociaż popełniono je w dobrej intencji”.            

Kiedy się czyta takie i podobne im opisy z historii religii, zaczynają się człowiekowi jeżyć resztki włosów na głowie. Cóż za niewyobrażalna głupota kazała tym ludziom zachowywać się w ten sposób!? Tak, to musieli być wyjątkowi głupcy, nie inaczej! Czy jednak nie jest to zbyt proste wytłumaczenie, a przez to zbyt krzywdzące tych pobożnych i bogobojnych ludzi? Zastanówmy się i spróbujmy zrozumieć ich motywy, a być może się okaże, że to nie głupota nimi powodowała, ale głęboka wiara w prawdziwość i słuszność swych przekonań?

 

Otóż jak pisze Wolter (i to nie jest przejęzyczenie), ci ludzie „wiedzieli, że wszystkie dzieci zmarłe bez chrztu są potępione, te zaś, które mają szczęście umrzeć bezpośrednio po otrzymaniu chrztu, radują się chwałą wiekuistą”. Skąd oni mogli o tym wiedzieć?! Jasne, że od swoich duszpasterzy, prawda? Czyli w rzeczywistości oni nie wiedzieli o tym lecz w to wierzyli z tak głębokim przekonaniem, że owa wiara w ich umysłach zamieniła się w wiedzę. A jaka to różnica, może spytać ktoś niezorientowany dostatecznie. Okazuje się, że wielka!

 

Wiara bowiem jest synonimem niepewności (albo braku całkowitej pewności), zaś wiedza (szczególnie ta naukowa) jest synonimem pewności (choć też nie zawsze i nie w każdym przypadku, tyle, że nauka potrafi się do tego przyznać, a religie nie). Gdyby ci ludzie choć przez chwilę potrafili zdać sobie z tego sprawę, nie byliby tak pewni swych racji. To wina kapłanów wszelkich religii ze wszystkich czasów, że dążąc do panowania nad umysłami wiernych, wpajają im przekonanie, iż głęboka wiara w religijne „prawdy” jest pewnością, a w związku z tym, jest czymś lepszym od „zwykłej” wiary i bardziej miłym Bogu.

 

A wystarczyłaby znajomość konstatacji Lequiera: „Jeśli się wierzy, że posiadło się Prawdę, trzeba wiedzieć, że się w to wierzy, a nie, że się to wie”.  Proste, czyż nie?! Gdyby bowiem ich pewność w tym względzie została zachwiana, nie byłoby dalszych konsekwencji wynikających z jej posiadania: „Zabijali więc świeżo ochrzczone dzieci obojga płci, jakie tylko spotkali. Niewątpliwie wyświadczali im największe z możliwych dóbr: jednocześnie chronili przed grzechem /../ i przed piekłem oraz niechybnie posyłali je do nieba”. Można więc domniemywać, że nie tyle głupota kierowała tymi ludźmi, co głęboka, ślepa wiara w to, że te odrażające zabójstwa dzieci są miłe Bogu, za co ich oprawcy pójdą po śmierci do nieba.

 

Co jednak z łamaniem przykazania z Dekalogu: „Nie będziesz zabijał?!”. Czy biblijny Bóg przewidział w tym względzie wyjątek od tego przykazania dla osób, które zabijają, tyle, że w tzw. „dobrych intencjach”, a nawet ponoć tych „najlepszych”, bo w imię Boże? Z uważnej lektury Biblii (a już szczególnie Starego Testamentu) można by odnieść wrażenie, iż autor przysłowia: „Dobrymi chęciami (intencjami) jest piekło wybrukowane”,  nie czytał Biblii, albo dodać do niego, że „niebo jest także wyposażone w ten sam rodzaj bruku”.

 

Nie odbiegajmy jednak od tematu. Jak można by zatem ocenić nieludzkie zachowanie tych ludzi, nie tylko z pozycji religijnych ale też religioznawczych, rozumowych? Otóż można uznać, iż było ono absurdalne w obu przypadkach. Z religijnego dlatego, że nie tylko łamali oni ważne boże przykazanie, by nie zabijać bliźnich. Ale też dlatego, że pozbawiając życia niemowlęta i nie pozwalając im dorosnąć i stać się w pełni świadomymi osobnikami, kogo w to miejsce posyłali (ich zdaniem) do nieba? „Puste” dusze, pozbawione świadomości swego istnienia, czyli takie „wydmuszki” dusz, bez śladu zawartości w nich człowieczeństwa.

 

Zatem (biorąc na poważnie „prawdy” religijne), ani nie chronili ich przed grzechem i przed piekłem, bo nie można ochronić „niczego” przed czymkolwiek. A co za tym idzie, nie może też być mowy o wyświadczaniu im „największego z możliwych dóbr”, czyli dobrodziejstwa wiecznego pobytu w niebie, bo owe dusze niemowlaków nie posiadały ludzkiej świadomości, na tyle rozwiniętej, by „ogarnąć” nią gdzie przebywają, czego i dzięki komu doświadczają. Jednym słowem, owe zabójstwa niemowlaków „w dobrej intencji” musiały być wielkim złem i błędem teologicznym, jak i moralnym (o etycznym i rozumowym nawet nie wspomnę).

 

A jak ta sytuacja wygląda od strony religioznawstwa? Podobnie, bowiem w rzeczywistości nie istnieje nic takiego, jak „grzech”, „piekło i niebo”, czy inne wytwory wyobraźni kapłanów wszechczasów, jak np. „upadek człowieka w raju”, „grzech pierworodny”, „potępienie”, „czyściec”, „Odkupienie grzechów”, „zbawienie”, „dusza”, „chwała wiekuista”, „zaświaty” i wiele innych określeń, charakterystycznych dla religii. Nie było więc żadnego powodu, aby w ten nieludzki, drastyczny i wręcz idiotyczny sposób kogokolwiek i przez kogokolwiek „chronić” przed tymi fikcyjnymi tworami ludzkiej, bardzo chorej wyobraźni.

 

Skąd się biorą takie koszmarne „myślowe potwory”? Tak, znam na to pytanie odpowiedź: „Kiedy rozum śpi”, a konkretnie? Konkretnie jest tak (mam na myśli omawiany przypadek), że to sama religia dostarcza ludziom powodów do czynienia zła, propagując takie idee, które „na pierwszy rzut oka” wyglądają tak pięknie i obiecująco, że aż „grzechem byłoby” nie  wierzyć w nie. Do jednej z nich należy obietnica zbawienia duszy ludzkiej po śmierci ciała i związane z nią rytuały, mające zapewnić wiernym upragnione życie wieczne w niebie. 

 

Owa obietnica stała się tak atrakcyjna dla ludzi wierzących, iż nie chcą (albo już nie potrafią) widzieć wyrządzanego w jej imieniu ogromu zła, które jest immanentne wszystkim religiom, a już szczególnie tym monoteistycznym. Jak bardzo jest ono podstępne, najlepiej świadczy przedstawiony powyżej przypadek. Okazuje się bowiem, iż pobożni i bogobojni ludzie, wierzący w dobrego i miłosiernego Boga kochającego ludzi, potrafią być tak zaślepieni swymi „prawdziwymi” przekonaniami, że stać ich na to, by z „zimną krwią” zabijać niewinne niemowlęta dla iluzorycznych pośmiertnych korzyści, jakie wpoili im duszpasterze.

                                                           ------ // ------

A jeśli już o tym mówimy, kwestię „dobrych intencji” (chodzi o dość podobną sytuację) podjął też Sam Harris w książce Koniec wiary, gdzie w przypisach do tekstu zamieścił takie dopełnienie rozumowania: „Czy intencje są faktycznie kwestią zasadniczą? Co mamy na przykład powiedzieć o tych chrześcijańskich misjonarzach w Nowym Świecie, którzy chrzcili indiańskie niemowlęta tylko po to, żeby je natychmiast zabić, posyłając je tym samym do nieba? Ich intencje były (z pozoru) dobre. Czy ich czyny były etyczne? /../ Intencje mają znaczenie, ale nie są wszystkim, co się liczy” (Sam Harris Koniec wiary).

 

Jak widać, ten odrażający proceder (może jako ateista w niewłaściwy sposób to oceniam, ale wydaje mi się, że określenie „odrażający proceder” jest nawet zbyt łagodne na określenie tego absurdalnego zachowania ślepo wierzących ludzi) „posyłania ochrzczonych niemowląt do nieba zaraz po chrzcie” nie ograniczał się tylko do jakiejś mało znanej duńskiej sekty, ale był także stosowany przez wielką chrześcijańską religię podczas „ewangelizacji” Nowego Świata przez konkwistadorów. Można więc domyślić się, iż nie były to zachowania incydentalne. W książce Karlheinza Deschnera Opus diaboli, jej autor opisuje jak te wydarzenia wspomina naoczny świadek, hiszpański dominikanin Bartolome de las Casas:

„Chrześcijanie /../ wdzierali się między ludzi, nie oszczędzali ani dzieci, ani starców, ani kobiet brzemiennych, ani tych w połogu, rozpruwali im ciała i rozrywali na kawałki, /../ Nowo narodzone istotki /../ odrywali, chwytając je za nogi, od piersi matek i rzucali je na skały, rozbijając im głowy. /../ Inne dzieci włóczyli ze sobą po ulicach /../ śmiali się przy tym i żartowali, a w końcu wrzucali te dzieci do wody i mówili: „Teraz tam się miotaj, ty małe, nędzne ciało!” /../ „Oni szli w zawody, który potrafi rozpłatać człowieka pierwszym ciosem miecza /../ albo wyrwać wnętrzności”.

 

„Robili oni też szerokie szubienice, takie, że stopy prawie dotykały ziemi, na każdej z tych szubienic wieszali na cześć i chwałę Zbawiciela i dwunastu apostołów, po trzynastu Indian, potem podkładali drewno, rozniecali ogień i palili wszystkich żywcem” /../ Możnych i szlachetnie urodzonych zabijali /../ jak następuje: robili stosy z bierwion kładzionych na widły, przywiązywali do nich nieszczęśników, a niżej rozniecali niewielki ogień. I ci ludzie /../ w straszliwych cierpieniach oddawali ducha Bogu. /../ Wszystkie opisane okropności i /../ wiele innych widziałem na własne oczy”.

Jaka była przyczyna, iż owi „pobożni i bogobojni” chrześcijanie zachowywali się w taki bestialski i odrażający sposób w stosunku do Indian? (choć opuściłem dużo, co bardziej drastycznych fragmentów). Otóż taka, że zgodnie ze świadomością wpajaną przez Biblię, mieszkańcy nowego kontynentu (Ameryki) nie mogli być uznawani za ludzi. A jeśli tak, to można ich było zabijać bezkarnie, jak zwierzęta (tak pewno myślano). Dopiero bulla papieża Pawła III z 1537 r. uznała Indian za istoty rozumne, czyli za takie same, jak ludzie biali.

 

W cytowanej powyżej pozycji jest jeszcze to: „Hiszpański kaznodzieja /../ Gregorio, który nazywał Indian „mówiącymi zwierzętami”, dowodził według pism Tomasza z Akwinu, że „trzeba rządzić nimi żelaznym prętem” i propagował zniewalanie ich. /../ Dewiza wtedy stosowana, to: „Miecz i żelazny pręt, to najlepsi kaznodzieje”. Jeszcze w XVIII w. na chrześcijańskim Zachodzie spierano się o to, czy Indianie są ludźmi. A jak Kościół katolicki widzi ten problem? W tej samej pozycji znajdują się fragmenty wypowiedzi (dotyczącej w/wym. wydarzeń) papieża Jana Pawła II, który w styczniu 1972 r. odwiedził Republikę Dominikańską na wyspie Haiti, i który w swym przemówieniu tak odniósł się do jej historii:

„/../ Dziękuję Bogu, że pozwala mi wstąpić na ten skrawek ziemi amerykańskiej”, „przyjść tutaj drogą, którą obrali pierwsi krzewiciele wiary po odkryciu tego kontynentu /../ „bo dziś możemy wyrażać tylko podziw i wdzięczność za to, czego oni dokonali” /../ „żeby głosić chwałę Chrystusa Zbawiciela, żeby bronić godności tubylców, strzec ich nienaruszalnych praw”, „unaocznić waszym przodkom Królestwo Boże” /../ „Wówczas to, ten umiłowany lud otworzył się na wiarę w Jezusa Chrystusa” /../ „Niech będzie pochwalony Pan, który mnie tu zaprowadził” /../„Tu, gdzie na tym kontynencie rozpoczęło się dzieło boże, na chwałę i cześć Pana naszego” /../ ”łaska i   właściwe powołanie Kościoła. /../ „Kościół istnieje po to, żeby ewangelizować” /../.

 

„Krzewiciele wiary w stosunkowo krótkim czasie objęli swoją działalnością całe Santo Domingo” /../ „Byli to ludzie, którzy lgnęli zwłaszcza do biednych i bezradnych, do tubylców” /../ „Jeśli mamy tu wyrazić zasłużoną wdzięczność tym, którzy jako pierwsi posiali ziarno wiary, to należy się ona /../ zakonom, które bez reszty poświęciły się dziełu ewangelizacji, chociaż /../ czasem spotykała ich męczeńska śmierć” /../ „Kościół był więc na tej wyspie pierwszą instancją, która zatroszczyła się o sprawiedliwość i prawa człowieka /../”. „Tu mimo trudności i ofiar, osiągnięto piękne wyniki” /../ „Tu zaświadcza się dziś istnienie Chrystusa” /../.

Jak te „piękne wyniki” (wg papieża Wojtyły) wyglądały w rzeczywistości, można dowiedzieć się tylko z takich książek, jak ta, z której cytuję te nieliczne fragmenty, gdyż tej historycznej prawdy nie dowiemy się od żadnego z obłudnych hierarchów tego Kościoła. Na koniec tekstu zacytuję jeszcze fragment stanowiący pewne podsumowanie tego „dzieła ewangelizacji” czyli efektu „zatroszczenia się Kościoła o sprawiedliwość i prawa człowieka”, no i wreszcie, jak w liczbach wyglądają te „piękne wyniki” kościelnej, katolickiej ewangelizacji Indian:

 

„Wyspa Haiti, w chwili przybycia katolików zamieszkana przez lud indiański na wysokim poziomie cywilizacji, miała ok. miliona stu tysięcy mieszkańców (ok. 1492 r. przypis LF). W 1510 r. – już tylko czterdzieści sześć tysięcy. W 1517 r. – już tylko tysiąc”. Faktycznie, „piękne wyniki”! Można tylko „pozazdrościć” temu papieżowi (innym również), że miał takich oddanych sprawie zakonników, kapłanów i wiernych wyznawców miłosiernego Boga! No, bo cóż innego można powiedzieć w obliczu tak diabelnie perfidnej obłudy u tej „świętej” osoby?

 

Ponieważ owego „sprowadzania rozumu na manowce myślenia” przez  religijną ideę bogów/Boga jest dużo znanych mi przypadków, zakładam, że będzie jeszcze ciąg dalszy.

 

Październik 2021 r.                            ------ cdn.------

 

(3)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version