Przez dziesięciolecia Zachód grał w ciuciubabkę z Iranem, mając nadzieję, że dyplomacja, sankcje lub układy mogą powstrzymać zagrożenie. Ale Izrael żyje w prawdziwym świecie, a nie w międzynarodowych salach konferencyjnych.
Przez pewien czas świat uważał, że Izrael utracił swój pazur.
Po szoku i zniszczeniach, jakie miały miejsce 7 października — kiedy Hamas i inni terroryści wkroczyli do izraelskich społeczności, mordując 1200 osób i porywając ponad 250 w ciągu jednego dnia — wielu zastanawiało się, czy państwo żydowskie jest już tak osłabione, że nie da się go już naprawić.
Eksperci kwestionowali jego odstraszającą siłę. Wrogowie triumfowali. Nawet sojusznicy szeptali o wątpliwościach. Jak wychwalana izraelska machina obronna mogła dać się tak zaskoczyć?
Teraz Izrael odpowiedział im nie słowami, ale samolotami bojowymi.
Wczesnym rankiem w piątek państwo żydowskie przeprowadziło śmiały i niszczycielski atak głęboko w Iranie, celując w infrastrukturę nuklearną reżimu, elitarne kompleksy wojskowe, bazy rakietowe i kluczowe postacie przywódcze. Operacja była tak złożona, tak tajna i tak precyzyjna, że oszołomiła zarówno obserwatorów, jak i przeciwników.
Ekspert wojskowy powiedział, że „po raz pierwszy izraelskie samoloty operowały na tak dalekim i tak dużym obszarze”.
Izrael poświęcił lata na przygotowania operacji przeciwko irańskim programom nuklearnym i rakietowym. Między innymi budował bazę dronów na terytorium Iranu i przemycał do tego kraju precyzyjne systemy uzbrojenia oraz komandosów.
Według izraelskiego funkcjonariusza, agenci Mossadu utworzyli bazę dronów na irańskiej ziemi w pobliżu Teheranu. Drony aktywowano w nocy, atakując wyrzutnie rakiet ziemia-ziemia skierowane na Izrael.
Ponadto do Iranu przemycano pojazdy z systemami uzbrojenia. Systemy te zniszczyły irańską obronę powietrzną i dały izraelskim samolotom przewagę powietrzną i swobodę działania nad Iranem.
Trzecią tajną akcją było rozmieszczenie przez komandosów Mossadu precyzyjnych pocisków rakietowych w pobliżu stanowisk obrony przeciwlotniczej w centralnym Iranie.
W ten sposób Izrael wyeliminował trzech najważniejszych dowódców wojskowych irańskiego reżimu: szefa sztabu Mohammada Bagheriego, jego zastępcę Gholama Alego Raszida i dowódcę Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej Hosseina Salamiego.
To ten sam Hossein Salami, który dzień wcześniej groził Izraelowi, mówiąc: „Wróg grozi nam od czasu do czasu, ale jesteśmy gotowi na wszystkie scenariusze. Ostrzegamy wroga, aby nie popełnił żadnego błędu i dokładnie przemyślał konsekwencje swoich działań. Jesteśmy gotowi poradzić sobie z każdą wojną na każdym poziomie”.
Faktycznie był gotowy.
A rzekoma gotowość Iranu? Oddali cios z latającymi kosiarkami do trawy.
Kilka godzin po pierwszych atakach Izraela Teheran wystrzelił falę około 100 dronów — poruszających się powoli, łatwych do wykrycia i w dużej mierze przechwytywanych lub neutralizowanych przed dotarciem do celu. Był to geopolityczny odpowiednik rzucania przez dziecko klockami Lego w czołg. [Od tłumaczki, w kilka godzin później Iran wystrzelił na Izrael ponad 150 rakiet balistycznych M.K.]
To nie był długo obiecywany, totalny „ogień i furia”, które Iran przysiągł rzucić na „syjonistyczny twór”. To był reżim całkowicie zaskoczony, walczący o to, by załatać swoją dumę, podczas gdy reszta świata, a nawet jego sojusznicy, nerwowo obserwowali, zastanawiając się, ile jeszcze upokorzenia Teheran może znieść, zanim albo nieodpowiedzialnie eskaluje, albo zawali się.
Kontrast nie mógłby być bardziej drastyczny: Izrael wysłał 200 samolotów, Iran wysłał 100 dronów. Jedno było zdecydowanym aktem prewencyjnej obrony, drugie było napadem złości. I w głębi duszy każdy to wie.
Według szefów izraelskich służb bezpieczeństwa irański program nuklearny przekroczył czerwoną linię: stał się egzystencjalnym zagrożeniem dla Izraela. W telewizyjnym przemówieniu do narodu szef sztabu IDF Eyal Zamir oświadczył, że sytuacja „osiągnęła punkt krytyczny”.
Premier Izraela Netanjahu w nagraniu wideo wydanym w trakcie ataku potwierdził, że Iran zgromadził wystarczającą ilość wzbogaconego uranu do wyprodukowania dziewięciu głowic nuklearnych.
Niech to do ciebie dotrze: dziewięć bomb.
Od ponad 20 lat izraelscy przywódcy ostrzegają przed nuklearnymi ambicjami Iranu. Błagali, prosili, lobbowali i — gdy było to konieczne — sabotowali postępy Iranu poprzez cyberataki, tajne operacje i zabójstwa. Ale to było inne. To była pełna, ryzykowna, bezpardonowa akcja militarna.
Izraelski gabinet bezpieczeństwa spotykał się w czwartek wieczorem pod pretekstem dyskusji na temat negocjacji w sprawie zakładników w Gazie i jednogłośnie zatwierdził atak po podpisaniu umowy o zachowaniu tajemnicy „Szomer Sod ”. W dniach poprzedzających atak, Biuro Premiera Izraela wykonało mistrzowski popis strategicznego oszustwa.
Najpierw współpracownicy Netanjahu powiedzieli reporterom, że w ten weekend premier wybiera się na rodzinne wakacje do północnego Izraela i na początku przyszłego tygodnia bierze udział w ślubie syna. Następnie twierdzili, że wysocy rangą izraelscy politycy udają się w piątek do Waszyngtonu na fałszywe „rozmowy nuklearne Iran-USA w Omanie”. Ujawnili również historie o rzekomym konflikcie między Netanjahu a prezydentem USA Donaldem Trumpem, co jeszcze bardziej obniżyło poziom irańskiej gotowości.
Następnie, gdy wróg spał, Izrael uderzył.
W ciągu 10 minut irańskie marzenie o regionalnej dominacji nuklearnej doznało rodzaju pobudki, jakiego może dostarczyć tylko Izrael. „To, co zrobiliśmy Hezbollahowi w 10 dni - powiedział jeden z izraelskich funkcjonariuszy obrony - zrobiliśmy Iranowi w 10 minut”.
To nie był atak w grze wideo. To nie były teoretyczne ćwiczenia. To była prawdziwa rzecz, z najwyższą możliwą stawką. Gdyby misja się nie powiodła — gdyby izraelski samolot został zestrzelony, gdyby irańskie obiekty nuklearne pozostały nietknięte, gdyby reżim odpowiedział wojną na pełną skalę — konsekwencje byłyby katastrofalne.
Izrael zostałby odizolowany politycznie, nawet od swoich najbliższych sojuszników. Dyplomatyczne wsparcie ze strony Stanów Zjednoczonych, Europy i wschodzących partnerów arabskich mogłoby załamać się z dnia na dzień. Organy międzynarodowe potępiłyby Izrael z gorączkową intensywnością. Iran szerzyłby narrację ofiary, zyskując sympatię tych samych mocarstw, które powinny mu się przeciwstawić.
A co najgorsze: Iran czułby się ośmielony. Mając wzbogacony uran na dziewięć bomb i udowodnioną zdolność przetrwania izraelskiej agresji, przesłanie do Teheranu i całego regionu byłoby jasne: Izrael nie może nas powstrzymać.
To jest ta niesamowita odwaga, o której tu mówimy. Izrael nie działał, ponieważ miał zagwarantowane zwycięstwo. Działał, ponieważ nie miał innego wyjścia. Wiedząc, że porażka może oznaczać dyplomatyczny upadek, wojnę regionalną i globalną reakcję — Izrael i tak to zrobił.
Oczywiście, świat zachodni miał wszelkie możliwości, aby zapobiec temu momentowi. Ale kiedy chodziło o powstrzymanie Iranu (wiodącego na świecie państwowego sponsora terroryzmu, reżimu, który publicznie wzywa do zniszczenia Izraela i skanduje „Śmierć Ameryce”), Zachód przeważnie wybierał ustępstwa.
W 2012 r. nawet były premier Izraela Ehud Barak, który nie jest prawicowym jastrzębiem, błagał administrację Obamy, by zaatakowała Iran, póki jeszcze może: „Jedna godzina bombardowania i koniec – powiedział. - Nic w arsenale Iranu nie może was powstrzymać”.
Ale Zachód przestraszył się. Znowu.
Więc Izrael zrobił to, co zawsze robi, gdy historia wymaga odwagi: podjął działanie.
Zgodnie z oczekiwaniami, narody arabskie szybko wykonały swój obowiązkowy akt oburzenia. Arabia Saudyjska, wciąż walcząca o wpływy w świecie islamskim i uważająca, by nie rozwścieczyć arabskiej ulicy, wydała stanowcze oświadczenie:
„Królestwo Arabii Saudyjskiej wyraża stanowcze potępienie jawnej izraelskiej agresji przeciwko bratniej Islamskiej Republice Iranu, która podważa jej suwerenność i bezpieczeństwo oraz stanowi wyraźne naruszenie międzynarodowych praw i norm”.
To teatr — i wszyscy o tym wiedzą.
Za kulisami nastrój jest zupełnie inny. Przywódcy Zatoki, szczególnie w Rijadzie i Abu Zabi, prawdopodobnie patrzą z cichym podziwem. Iran jest również ich wrogiem. Sunnicki świat arabski spędził dziesięciolecia odpierając ekspansjonizm Teheranu, od Huti w Jemenie po Hezbollah w Libanie i po milicje w Iraku i Syrii. Te reżimy od dawna obawiały się nuklearnego Iranu, ale brakowało im zdolności lub woli politycznej, aby coś z tym zrobić.
Kiedy więc Izrael zrobił to, czego oni nie mogli, można założyć się, że to zauważyli.
W potępieniu przez Saudyjczyków chodziło wyłącznie o optykę. A niewypowiedziana prawda w regionie? Maleńkie państwo żydowskie właśnie zrobiło im przysługę.
Działania Izraela mogą być kontrowersyjne, ale nigdy nie są przypadkowe. Są to wyrachowane, często desperackie środki w obliczu zagłady. To kraj narodzony na popiołach ludobójstwa, otoczony wrogami i zmuszony żyć według jednej żelaznej zasady: Nigdy więcej oznacza nigdy więcej.
Narody zachodnie, chronione przez oceany i sojusze NATO, mają luksus zapominania o tym. Ale w dzisiejszym świecie bez granic, gdzie ideologia porusza się szybciej niż armie, a TikTok może radykalizować szybciej, niż podręczniki mogą uczyć, ten luksus szybko ulega erozji.
Podczas gdy Zachód organizuje seminaria, Izrael usuwa groźby. Podczas gdy dyplomaci debatują, IDF wyłącza centryfugi. Podczas gdy gazety publikują płaczliwe tytuły, izraelscy piloci zmieniają bieg historii.
A kiedy dym opadnie, wszyscy przypomnieli sobie to, o czym w swej głupocie zapomnieli: z Żydami się nie zadziera.
Bowiem Żydzi — ci, którzy przeżyli faraona, Rzym, inkwizycję, pogromy, Auschwitz i ludobójczych Arabów — mają teraz państwo, armię i bardzo długą pamięć. A kiedy ta armia decyduje, że nadszedł czas, aby działać, robi to nie z zemsty, ale dla przetrwania.
Jeśli obudziłeś się do nagłówków wiadomości o eksplozjach w Iranie i zastanawiasz się: „Dlaczego teraz?” — odpowiedź jest prosta: ponieważ Izrael nie miał wyboru. Ponieważ świat wciąż potrzebuje przypomnienia. I ponieważ niektórzy wrogowie rozumieją tylko siłę.
Michael Dickson, dyrektor wykonawczy organizacji Stand With Us in Israel, ujął to najlepiej: „Nie wszyscy bohaterowie noszą peleryny. Czasami noszą Gwiazdę Dawida”.
Chociaż IDF podkreśliło, że celem tego prewencyjnego ataku było zneutralizowanie potencjału nuklearnego Iranu, staje się coraz bardziej jasne — zwłaszcza z wypowiedzi Netanjahu, gdy trwała początkowa operacja — że było to coś więcej niż tylko uderzenie w miejsca wzbogacania uranu. To był bezpośredni cios w ludobójczy reżim Iranu.
W Izraelu kalkulacja jest taka, że ostatecznym celem tej operacji nie jest po prostu opóźnienie ambicji nuklearnych Iranu o kilka lat. Chodzi o podważenie samych fundamentów reżimu, który zbudował te ambicje. Izrael słusznie kalkuluje, jak długo będzie istniała Republika Islamska, tak długo będzie istniało zagrożenie unicestwieniem.
Dlatego Izrael zareagował pierwszy, uderzył mocno i dzięki temu może zmienił równowagę sił na Bliskim Wschodzie.
W wielkim łuku żydowskiej historii, od gorących piasków Exodusu, przez zburzenie naszych świątyń w Jerozolimie, komory gazowe w Europie, aż po odrodzenie Izraela w 1948 r., moment ten zapisze się w historii jako moment odwagi, jasności i konsekwencji.
Świat myślał, że Izrael został ranny. Zamiast tego przygotowywał się. Świat myślał, że Izrael jest niezdecydowany. Zamiast tego planował. Świat myślał, że Izrael stracił swój pazur. Zamiast tego po prostu przypominał wszystkim, kim jest: narodem, który staje na wysokości zadania, ludźmi, którzy nie drgną, gdy stawką jest przetrwanie.
Link do oryginału: https://www.futureofjewish.com/p/this-is-what-never-again-looks-like
Future of Jewish, 13 czerwca 2025
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Joshua Hoffman, przedsiębiorca, autor książki“Journeys of the Jewish Spirit”.
Chief editor: | Hili |
Webmaster:: | Andrzej Koraszewski |
Collaborators: | Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein |