Czy Moncef Marzouki nadal uważa, że popłynięcie na pomoc Hamasowi w Gazie zaledwie w trzy dni po tym, jak domowego chowu bandyta zmasakrował dziesiątki turystów i zniszczył stosunkowo dobre imię jego kraju, było najlepszym wykorzystaniem jego czasu i reputacji?
Kiedy piszę te słowa, Moncef Marzouki, człowiek, który do zeszłego roku był prezydentem Tunezji, znajduje się na pokładzie zarejestrowanego w Szwecji statku o nazwie „Marianne”, wraz z tuzinem innych „działaczy praw człowieka”, eskortowany do portu w izraelskim mieście Aszdod, po próbie złamania blokady bezpieczeństwa nałożonej przez Izrael na Strefę Gazy.
Podczas gdy prezydent Marzouki był na morzu w misji do Gazy, jeden z jego rodaków, Seifeddine Rezgui, zamordował z zimną krwią dziesiątki niewinnych ludzi, głównie Brytyjczyków i innych europejskich wczasowiczów, którzy błędnie sądzili, że mogą spędzić bezpieczne wakacje w jego kraju.
Rezgui, lat 23, kiedyś entuzjasta breakdance i kibic Real Madrid z dyplomem uniwersyteckim, zradykalizował się w Tunezji; podobno nigdy nie podróżował za granicę. Morderca domowego chowu. I zamienił się w ekstremistycznego islamistycznego masowego mordercę niezmiernie szybko – możliwe, że w ciągu ostatnich sześciu miesięcy.
Wiele tysięcy Tunezyjczyków jest podobnie indoktrynowanych perwersyjną wersją islamu, która ze straszliwą przewidywalnością owocuje teraz morderczymi zbrodniami na całym Bliskim Wschodzie i daleko poza nim; podczas gdy Tunezja próbuje stworzyć demokratyczną stabilność, dostarczyła więcej rekrutów islamskim grupom ekstremistycznym, jak najbardziej włącznie z Państwem Islamskim, niż jakikolwiek inny naród na ziemi. Ta rzeka rekrutów płynęła z pełną szybkością podczas trzech lat prezydentury Marzoukiego.
Kiedy Marynarka Izraelska eskortuje go do portu, czy były prezydent największego na świecie dostawcy ekstremistów zastanowił się przez chwilę? Czy poświęcił chwilę na introspekcję? Jak wpłynęła na niego wiadomość o akcie barbarzyństwa Seifeddine Rezguiego?
Zrozumiał już, że masakra na plaży w Sousse zniszczyła przemysł turystyczny jego kraju, który niewątpliwie próbował rozwijać podczas swoich lat u władzy. Przypuszczalnie zrozumiał, że stosunkowo dobre imię Tunezji – głównego chyba beneficjenta Wiosny Arabskiej, która zamieniła się w gorzką i krwawą zimę arabską – jest teraz głęboko splamione niewinną krwią, którą Rezgui rozlał z takim mdlącym entuzjazmem.
Jest jednak niemal z pewnością zbyt dużym wymaganiem poproszenie go, by rozpatrzył na nowo logikę i skuteczność przerwanej podróży do Gazy.
Pomoc materialna, jaką przewoziła “Marianne”, niewiele pomogłaby Gazie. Izrael systematycznie dostarcza nieskończenie więcej pomocy. Dodatkowy towar, po sprawdzeniu przez służby bezpieczeństwa, można przewieźć drogą lądową. Oczywiście, mimo rzekomych celów humanitarnych, był to pokaz demonizacji Izraela i akcja wzmacniania pozycji Hamasu: demonizacji Izraela jako rzekomego źródła cierpienia Gazańczyków, wzmacnianie Hamasu przez próbę podważenia blokady morskiej, która nie pozwala islamistycznym rządcom Gazy na importowanie broni do jej użycia przeciwko Izraelowi.
Wyobrażam sobie, że prezydent Marzouki jest głęboko przekonany, iż Izrael jest złą stroną w tym równaniu, a Hamas jest legalnym ruchem oporu walczącym za sprawę palestyńską i za obywateli Gazy. Bo inaczej dlaczego miałby wybrać się w tę podróż?
Ale w ten sam weekend, w którym młody Tunezyjczyk, zatruty przez mrocznych fanatyków, zastrzelił dziesiątki niewinnych ludzi w kraju, którego prezydentem był Marzouki, on sam żeglował po morzach na rzecz islamskiej organizacji ekstremistycznej, strategicznie zaangażowanej w zatruwanie młodych umysłów i zdecydowanej na wysyłanie swoich rekrutów, by mordowali. Czy pan prezydent widzi przerażającą ironię? Prawdopodobnie nie.
Podróż Marzoukiego nie jest jedyną ironią tego weekendu. Islamscy mordercy na małą i dużą skalę byli w ciągu ostatnich kilku dni zajęci swoją nikczemną pracą również we Francji, Kuwejcie, Syrii, Iraku, Somalii, Czadzie… Tymczasem USA prowadzi rozmowy z największym na świecie sponsorem islamskiego terroryzmu, z Iranem, rozpaczliwie pragnąc zawrzeć umowę, która zniesie sankcje, umocni reżim przy władzy i zachowa główne aspekty programu nuklearnego Teheranu. A Rada Praw Człowieka ONZ debatuje nad rzekomymi zbrodniami wojennymi Izraela w Gazie.
W takich czasach trudno oprzeć się rozgoryczeniu i cynizmowi. Zbyt wiele żąda się od kraju, który ma zaledwie 8,3 miliona ludzi, piętnaście kilometrów szerokości w najwęższym miejscu, na zachodnim krańcu masy lądowej wrzącej wrogością; temu krajowi mówi się, że musimy wybrać nadzieję zamiast strachu i zrezygnować z terytoriów spornych, bo inaczej grożą nam sankcje i izolacja.
Jeśli jednak były prezydent Tunezji, Moncef Marzouki, po bezpiecznym dopłynięciu do brzegu Izraela, nie weźmie mikrofonu, żeby oświadczyć, iż tak, żałuje, rozważył sprawy ponownie i choć nie żywi żadnej miłości do Izraela, rozumie teraz, że jego żegluga do Gazy nie była najlepszym wykorzystaniem jego czasu i reputacji, i że zdławienie islamskiego ekstremizmu jest kluczowym imperatywem w regionie, oraz że Hamas musi porzucić terroryzm, i że jest pełen smutku za śmierć wszystkich tych niewinnych wczasowiczów, zabitych ręką tunezyjską, i że ma ogrom pracy w domu, w karmiącej ISIS Tunezji… Jeśli prezydent Marzouki nie powie czegoś takiego, a nie powie, to na porządku dnia będzie duża porcja gorzkiego cynizmu, choć skojarzona z jeszcze większą determinacją strzeżenia tego kraju.
Big Iisraeli welcome for the former president of Tunisia
Times of Israel, 29 czerwca 2015
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
David Horovitz
Izraelski pisarz i dziennikarz, redaktor naczelny „The Times of Israel”. W latach 2004-2011 kierował „Jerusalem Post” Autor takich książek jak: Still Life with Bombers" (2004) and A Little Too Close to God" (2000), współautor "Shalom Friend: The Life and Legacy of Yitzhak Rabin (1996).