Sądzę, że powód, dla którego wciąż tkwimy jedną nogą w obskurantyzmie religijnym ma związek z niepewnym losem każdego człowieka: choroba, cierpienie, często niepewność jutra, a przede wszystkim strach przed nieuniknioną śmiercią. Człowiek młody i zdrowy o tym nie myśli, ale z czasem - tak po 40. zastanawiamy się nad przemijaniem. Jaka będzie nasza starość, czy dzieci (jak ktoś je ma) pomogą co raz bardziej niedołężnemu człowiekowi, czy śmierć przyjdzie bezboleśnie, a nie w wyniku długotrwałej i męczącej choroby? Tych problemów nowoczesna nauka wciąż nie potrafi rozwiązać. Chociaż dzisiaj czytałem, że przewiduje się za ok. 50 lat człowiek będzie próbował przenieść swój umysł w świat cyfrowy. Pozbędziemy się ciała tak słabego i bez części zamiennych na rzecz produkowanych masowo androidów. Ciekawe co wtedy religia będzie miała do zaoferowania, bo wachlarz obietnic mocno się skurczy.
Dla takich jak ja i pewnie Pan też, oczywiste jest, że sami (ludzkość) i tylko my odpowiadamy za nasz los. Żadne niebiosa ani tzw. pies z kulawą nogą nic nam nie da, ani nic za nas nie zrobi.