Nacjonalistyczna patoekonomia wiecznie żywa


Jerzy Łukaszewski 2022-12-16


Objeżdżając Polskę ze swym kabaretowym spektaklem Jarosław Kaczyński co i rusz nawiązuje do dawno przebrzmiałych stereotypów, haseł świata, który odszedł do lamusa.

Ze szczególnym upodobaniem atakuje Niemców i Niemcy nie zauważając, że od dramatycznych konfliktów minęło prawie 80 lat, a w tym czasie bodaj pierwszy raz w historii Niemcy stały się naszym wyjątkowym sojusznikiem. Dostało się nawet pani Merkel, mimo że była ona pierwszym tak przyjaznym nam  kanclerzem w historii Niemiec. Wyjątkowym, bo bezwarunkowo przyjaznym i to nie w sferze deklaracji, ale przede wszystkim decyzji.


Kaczyński wręcz namawiał (choć jak zwykle starał się to zagmatwać, by nie ponosić odpowiedzialności), do rezygnacji z usług niemieckich przedsiębiorstw operujących na terenie Polski.

Rząd korzysta wprawdzie z niemieckich samochodów zamiast z elektrycznych naszej produkcji, którą premier obiecywał uruchomić, ale i tak wszystko co niemieckie jest złe, a Lewandowski powinien grać w Legii.

Nawoływanie tego człowieka do konfliktu z innymi narodami to godne polityka niespełna rozumu lub zgoła zdrajcy. (Nie jestem fachowcem, więc nie podejmuję się wskazywać, które określenie pasuje tu lepiej.)

Chciałbym tylko wspomnieć, że w naszej historii tego rodzaju nawoływań do patriotyzmu opartego na nienawiści mieliśmy aż nadto i tylko szkoda, że nie uczy się o nich dzieci na lekcjach historii. Powinno się uczyć wraz ze stosownymi wyjaśnieniami.

Poszukując w celach rozrywkowych starych kartek świątecznych odkopałem nieco  ulotek wydawanych (głównie przed II wojną) przez rozmaite patriotyczne organizacje namawiające, by przy okazji bożonarodzeniowych zakupów zrezygnować z usług sklepów żydowskich. Argumenty były różne, mniej lub bardziej prymitywne i słabo uzasadnione, ale były.




Nie wiem czy autorzy tych ulotek zdawali sobie sprawę, że podobne próby podejmowane były w Polsce od kilkuset lat i - jak widać - bez powodzenia. Po co więc powtarzać to, co od setek lat się nie udaje?

Czytając niektóre pisemka antysemickie ze zdumieniem dostrzegałem, że ich autorzy (deklarujący się oczywiście jako patrioci - cokolwiek to znaczy) nie mają pojęcia o własnej historii.

Przeklinali po stokroć Kazimierza Wielkiego, który "za cenę przespania się z Esterką sprowadził rzesze starozakonnych" na naszą zgubę.

Ciekawe co by powiedzieli gdyby im wyjaśnić, że Żydzi pojawili się u nas dużo wcześniej. Są w muzeach (czy „patrioci” chodzą do muzeów czy mają zakaz?) denary Bolesława Chrobrego z napisami w języku hebrajskim. Są i inne, np. pisane cyrylicą. Oznacza to tylko jedno - sprowadzano fachowców (w tym wypadku mincerzy) nie przejmując się jakim językiem władają ponieważ wartość pieniądza zawarta była w samej monecie bez względu na jej szatę graficzną.

Książęta piastowscy Śląska sprowadzali żydowskich kupców i rzemieślników. Czasem wywoływało to odruchy niechęci miejscowych i nie bez powodu. Do dziś ten mechanizm tak działa, że chcąc zachęcić kogoś - np. obce przedsiębiorstwo - do wejścia na nasz rynek, daje się takiemu komuś/firmie pewne udogodnienia. Mniejsze podatki na jakiś czas, ułatwienia prawne itp. Tak dzieje się na całym świecie i na całym świecie miejscowi czasem marudzą na ten proceder, ale co robić - ekonomii się nie oszuka. Nie inaczej postępowali piastowscy władcy w Polsce. Nie było w tym więc żadnego "oszustwa" czy "podstępu", ale zwykła praktyka ekonomiczna funkcjonująca do dziś.

W późniejszych wiekach działy się rzeczy równie "normalne"  jeśli chodzi o walkę ekonomiczną, ale mniej korzystne dla kraju. Tylko, że ich autorami była ... polska szlachta. Żydzi mieli pewne ułatwienia, ale i utrudnienia. Nie mogli np. nabywać dóbr ziemskich, nie przyjmowano ich do cechów itp. Szlachta polska wprowadziła więc w życie "wynalazek" w postaci osad partaczy (od pars - partis, część wydzielona) na ziemiach własnych w pobliżu miasta, by osadzeni tam kupcy i rzemieślnicy żydowscy (choć nie tylko) konkurowali z ich miejskimi odpowiednikami. Konkurować skutecznie dało się tylko w jeden sposób - obniżając koszty. Za tym zaś , niestety, szło obniżenie jakości wyrobów.

Z czasem ta praktyka zanikła, ale pamięć o niej pozostała.  No, prawie pozostała, bo tylko ta jej część, która mówiła o konkurencji jaką żydowscy kupcy i rzemieślnicy stanowili dla pozostałych.
Już pod koniec XIX wieku słychać było nawoływania, by "prawdziwy Polak" zaopatrywał się tylko w polskich sklepach.  I tu ciekawostka - pomimo, iż te nawoływania nigdy nie przyniosły spodziewanego skutku, za czasów II RP jeszcze się wzmogły.

Pozorny brak logiki każe domyślać się, że w tych wszystkich przypadkach nie ostateczny skutek był celem nadrzędnym. Było nim raczej budowanie swojej "pozycji społecznej" przez ludzi nie mających niczego do zaoferowania, a chcących zająć jakieś miejsce w społeczeństwie z polityką włącznie. To ten cel kazał zapominać o naszej prawdziwej historii, o przyczynach i skutkach pewnych zjawisk itd. Cała pseudohistoryczna narracja służyła tylko jednemu celowi.

Ponieważ dziś widzimy słabe jeszcze wprawdzie, ale coraz częstsze sięganie po to zużyte już narzędzie, wypada zastanowić się, czy nie zachodzi tu ta sama przyczyna. Jest potrzeba - jest narzędzie - oczekujemy na skutek.

Na jakimś targu staroci nabyłem kilka lat temu ciekawostkę. Popielniczkę z metalu z wizerunkiem świni zjadającej Żyda. Żyd jest tak niestrawny, że nawet świnia nie może go pochłonąć i natychmiast po połknięciu wydala.

Przedmiot ten jest kapitalnym przykładem skutku jaki można odnieść przenosząc pseudoideologię w obszar gospodarki.

Popielniczka jest bardzo, ale to bardzo kiepskiej jakości. 

Jakoś mnie to nie zaskakuje.

Jaki skutek odniesie pan prezes? Założę się, że dokładnie taki sam.


Jerzy Łukaszewski - gdański historyk i publicysta.