Pan się myli, Panie Konstanty


Andrzej Koraszewski 2022-10-12

Jakub Frank. Źródło zdjęcia: Wikipedia.
Jakub Frank. Źródło zdjęcia: Wikipedia.

Księgi Jakubowe uważam za najwspanialszą powieść Olgi Tokarczuk. Snobizm kazałby mi zacząć od pochwały wspaniałej prozy, narracji, która nie dba o tanie nowinkarskie chwyty, powiedzieć, że ta książka jest opowieścią głęboko zanurzoną w historycznej prawdzie, podpartą dziesiątkami dokumentów, długich studiów i uzupełnioną mozolnie tam, gdzie luki w dokumentacji wymagają wypełnień przez oświeconą wyobraźnię. Mnie jednak ta książka pokazała przede wszystkim prawdziwą twarz Petera Beinarta. (Tym, którzy tego nie wiedzą, zaraz opowiem, kim jest Peter Beinart i dlaczego opowieść o Jakubie Franku tak wspaniale pokazuje próbę przypodobania się prześladowcom, połączoną z wysiłkiem usprawiedliwienia się przed Panem Bogiem, żeby sobie nie myślał). Czyli te księgi to wnikliwe studium syndromu sztokholmskiego.

Czas i miejsce mojego życia skłaniał by raczej do porównań z żydowskimi komunistami. Przeprowadziłem dziesiątki rozmów z Polakami żydowskiego pochodzenia, którzy mówili, że uczciwie wierzyli w stalinowski komunizm, opowiadali o swoim trzeźwieniu, każdy odrobinę inaczej, ale zazwyczaj zachowując przywiązanie do abstrakcyjnej idei braterstwa narodów, chociaż już bez socjalistycznej własności i chorążego pokoju. Moi rozmówcy byli starsi ode mnie o 15 do 30 lat, co oznaczało, że wchodzili w dorosłość w godzinach szczytu antysemickiej orgii. Czy umiałem ich zrozumieć? Twierdząca odpowiedź byłaby zarozumialstwem. Widziałem, że każdy z nich jest trochę inny. Jedni budzili sympatię, inni nadal wywoływali odrazę. Ich dzieci, moi rówieśnicy lub ludzie nieco młodsi, miały już inne doświadczenia, często łączył nas antykomunizm, a dzieliły różnice doświadczeń rodziców. Każdy żołnierz ma w plecaku garb frustracji poprzednich pokoleń.


Przed wojną i po wojnie ucieczka od prześladowców kierowała jednych do Palestyny, innych do Ameryki, a jeszcze inni upierali się, że tu jest ich kraj i że mają do niego takie samo prawo jak inni jego mieszkańcy. Te decyzje często ulegały korektom, jedni dowiadywali się, że w ich kraju słowo Żyd nadal jest wyzwiskiem, inni mieli kłopoty z odnalezieniem się w Izraelu, jeszcze inni wyjechali za ocean, ale nie przestali powtarzać sowieckiej propagandy, bo to czyniło ich ludźmi postępowymi i pozwalało zyskiwać życzliwość innych postępowych ludzi.


Stulecia temu wczesne oświeceniowe idee pozwalały wierzyć, że wreszcie skończą się prześladowania Żydów. Frankiści pojawili się w czasach intelektualnej rewolucji i próbowali się wkupić w łaski tych nieco bardziej oświeconych chrześcijan. Jakub Frank i jego banda przechrzczonych Żydów, byli prawie pewni, że Żydzi zabijają chrześcijańskie dzieci na macę i byli gotowi to poświadczyć. Czy wierzyli w to? Dobrze wiemy jak wielka może być siła autosugestii, więc chociaż trudno się z tym pogodzić, w żaden sposób nie można wykluczyć, że potrzeba przypodobania się prześladowcom mogła prowadzić do zmiany obrazu rzeczywistości w mózgu.   


Przeskakując do dzisiejszych czasów, Peter Beinart jest doskonałym przykładem podobnych postaw i zachowań. Uznawany za znakomitego dziennikarza, za wzór moralny i świadectwo moralności amerykańskich i nie tylko amerykańskich antysemitów. Człowiek, który mówi, że  się zawiódł na izraelskim państwie. Koronny świadek.  


Peter Beinart to głośna postać, guru cieszący się wielkim szacunkiem. Amerykański Żyd, gotów zawsze przekonywać każdego o grzechach Izraela. Styl jego codziennej aktywności doskonale oddaje jego głębokie przekonanie, że Żydom Izrael nie jest do niczego potrzebny, że można żyć i odnosić sukcesy bez Izraela, a istnienie Izraela wyłącznie powoduje kłopoty i przykrości.           


W niedzielę 9 października Beinart opublikował tweet:


„Jest prawie pewne, że Ukraińcy celowo zabili rosyjskich cywilów. Czy to źle? Tak. Czy dyskredytuje walkę Ukrainy z rosyjskim uciskiem? Oczywiście nie. Dlaczego nie możemy rozpoznać tego samego w Izraelu-Palestynie?”
„Jest prawie pewne, że Ukraińcy celowo zabili rosyjskich cywilów. Czy to źle? Tak. Czy dyskredytuje walkę Ukrainy z rosyjskim uciskiem? Oczywiście nie. Dlaczego nie możemy rozpoznać tego samego w Izraelu-Palestynie?”

Jakże charakterystyczne jest to określenie „prawie pewne”, jak odrażająco generalizujące użycie w tym kontekście słowa „Ukraińcy”, dające do zrozumienie, że jeśli coś się wydarzyło, to z rozkazu prezydenta i rządu i następujące po tym tak przekonujące moralne oburzenie i szczere poparcie dla walki z „uciskiem”, a dalej równie pusta insynuacja o (już nie prawie pewnym, ale dla niego całkiem pewnym) zabijaniu palestyńskich cywilów przez paskudny Izrael.


Peter Beinart, John Kerry (potomek nawróconych na katolicyzm austriackich Żydów), Antony Blinken, (syn żydowskich imigrantów i pasierb ocalałego z Holokaustu Samuela Pisara z Białegostoku), to Amerykanie, którym Izrael utrudnia bycie dobrymi Amerykanami i radzą sobie z tym problemem walcząc o pokój, do którego Izrael nie dopuszcza, upierając się przy swoim istnieniu. Ci dwaj ostatni śnią po nocach o pokojowym Noblu za pokój między biednymi, uciskanymi przez izraelskich Żydów Palestyńczykami, którzy chcą żyć pokojowo we własnym państwie, a Izraelem i trzeba tylko odrobinę dobrej żydowskiej woli, żeby to załatwić. Beinart nie marzy o pokojowym Noblu dla siebie, chce zaledwie okazać swoją bezgraniczną szlachetność, a to wymaga poświadczenia, że izraelscy Żydzi mordują palestyńskie dzieci na macę.     


Kto chce, niech przejrzy jego dostępną w Internecie produkcję i samodzielnie zobaczy, co w tej publicystyce dominuje i czego w niej brakuje. (Jak również jak wyglądają jego manewry z historycznymi faktami.)


Peter Beinart to wielki świat, publicysta, którego spotykamy na łamach „New York Times’a”, autorytet zapraszany do CNN, naczelny „Jewish Currents” i profesor uczący uczciwego dziennikarstwa studentów City University. Jakby powiedział Konstanty Ildefons Gałczyński: „Są u nas tacy też na Mazowieckiej”.


Obserwuję od lat publicystykę Konstantego Geberta, wiem, że wie o sprawach Bliskiego Wschodu więcej niż ja, jest młodszy i zdrowszy, więc bywa tam osobiście, chwilami mam wrażenie, że w odróżnieniu od Petera Beinarta jest nawet czasem rozdarty.


Kilka dni temu przeczytałem artykuł Konstantego Geberta o zbliżających się w dalekim Izraelu kolejnych wyborach i moje myśli znów powędrowały do Ksiąg Jakubowych. Gebert niby pisze o zbliżających się w Izraelu kolejnych wyborach, ale po kolejnym czytaniu mam wrażenie, że czytelnik może być troszkę zgubiony. Spróbujmy to streścić w punktach.

  1. Jest taki kraj w którym jest centrolewica i paskudna prawica.
  2. Urzędujący premier powiedział w ONZ 29 słów, że trzeba utworzyć państwo palestyńskie i położyć kres.
  3. Zdarzają się sytuacje, kiedy jeden naród odmawia drugiemu samostanowienia.
  4. Zasada „ziemia za pokój” została przyjęta przez Izrael i OWP (autor podaje pełną nazwę Organizacji Wyzwolenia Palestyny, ale wydaje się prosić, żebyśmy nie zauważali, co ta nazwa znaczy, ani nie przypomina, jak to z tym uznaniem Izraela i wyrzeczeniem się terroryzmu przez OWP było i jest).
  5. Hamas na zawarcie pokoju przez OWP odpowiedział falą terroru (ktokolwiek zna fakty mógłby unieść brwi i zapytać, czy naprawdę OWP zawiesiła terror).
  6. „Następnie proces pokojowy był sabotowany przez przewodniczącego Autonomii Palestyńskiej Jasera Arafata i jego następcę Mahmuda Abbasa”. (Co oznacza owo „następnie” tego Autor nie wyjaśnia, ani jak sabotowano, dlaczego sabotowano, jak długo sabotowano i inne drobiazgi, takie jak, co panowie Arafat i Abbas mówili na użytek zewnętrzny, a co na wewnętrzny, co mogłyby być dla niewprowadzonego czytelnika pomocne.)      
  7. Teraz dowiadujemy się najważniejszego: „Potem rolę sabotażysty przejął ówczesny izraelski premier Benjamin Netanjahu, który wprawdzie zapewniał z trybuny ONZ jeszcze w 2016 roku, że powstanie państwa palestyńskiego popiera, ale zarazem na użytek wewnętrzny zapewniał, że nigdy do tego nie dopuści”

Tu prezentacja historycznego tła się kończy i zaczyna analiza dzisiejszej sceny politycznej Izraela. Konstanty Gebert informuje swoich czytelników, że w obu społeczeństwach (ma na myśli izraelskie i palestyńskie), rosła liczba przeciwników pokoju, (w tym przypadku słowo „pokój” jest użyte jako synonim palestyńskiego państwa). Dowiadujemy się, że w Izraelu większość Żydów z jakiegoś nieznanego powodu uznała, że grozi im utworzenie trzeciej bazy terrorystycznej (obok Hezbollahu i Gazy). Tak więc teraz „pokój” popiera już tylko 31 procent Żydów i 60 procent izraelskich Arabów, (chociaż autor na wszelki wypadek nie informuje, że prawie nikt z izraelskich Arabów, ani arabskich rezydentów Izraela nie życzy sobie mieszkać w państwie Palestyna). Palestyńczycy z Judei i Samarii też już nie chcą państwa Palestyna, bo jak nas informuje Gebert, uważają, że proces pokojowy to jedynie alibi dla przedłużania izraelskiej okrutnej okupacji. (Gebert nie informuje o przekonaniu niektórych dysydentów palestyńskich, że utrzymywanie obecnego statusu jest dla Mahmouda Abbasa i władców Gazy racją stanu, bo żyją z datków za podtrzymywanie konfliktu.)                      


Polski analityk izraelskiej sceny martwi się, że swoją deklarację na 29 słów izraelski premier opatrzył absurdalnym warunkiem, że palestyńskie państwo nie może zagrażać Izraelowi, co zagraża „wznowieniu” negocjacji, a na domiar złego premier stoi na czele słabej koalicji, którą określa jako centrolewicową (zapominając o Bennecie, który chciał być na prawo od Netanjahu).  


Pomijam tu nie całkiem ścisły opis programu ugrupowania Religijny Syjonizm, gdzie są zwolennicy aneksji całego Zachodniego Brzegu, ale oficjalnie ta partia optuje za objęciem izraelską jurysdykcją obszaru C, czego plus minus domagał się w Oslo Icchak Rabin. (Nie zmienia to oczywiście ogólnego obrazu tej partii, ale…)


Artykuł Geberta
nosi tytuł „Prognoza wędrowna” i ta prognoza zaczyna się w ostatniej części, gdzie autor przekonuje, że o wyniku tych wyborów zadecydują Arabowie, którzy stanowią 20 procent izraelskiego społeczeństwa. Gebert przyznaje, że w ostatnich wyborach Arabowie w większości nie brali udziału w głosowaniu i natychmiast dodaje „Gdyby jednak masowo poszli do wyborów, a ich partie poparły Lapida, powstałaby solidna większość, w oparciu o którą premier mógłby zrealizować ONZ-owską obietnicę – zwłaszcza że od tego zależałaby jego koalicja.”


To zdanie natychmiast przeniosło moje myśli do Juliana Tuwima, który był moim naczelnym nauczycielem ojczystego języka i usłyszałem jego głos: „GdybyGdyby ze wszystkich na świecie drzew. Zrobić jedno olbrzymie drzewo…”       


Konstanty Gebert ma rację, że pustosłowie izraelskiego premiera zapewni mu poparcie USA, może się jednak mylić w swoich nadziejach pod adresem izraelskich Arabów. Mało prawdopodobny jest ich masowy udział w wyborach, jeszcze mniejsze jest prawdopodobieństwo ich masowego poparcia partii arabskich, trudno powiedzieć, czy wzrośnie siła związanej z Bractwem Muzułmańskim partii Mansura Abbasa, jednak wielu z tych izraelskich Arabów, którzy pójdą do urn, będzie głosować na partie żydowskie, głównie na Likud. Tak więc, autor prawdopodobnie myli się, że to arabskie głosy rozstrzygną te wybory, jednak nie ta pomyłka jest tu najbardziej interesująca. Fascynująca jest nadzieja polskiego dziennikarza pokładana w tych Arabach, których nadzieją nie jest żaden pokój, ale ostateczna likwidacja Izraela.    


Konstanty Gebert wie, że daleko nie wszyscy izraelscy Arabowie marzą o takim pokoju, zna również lub powinien znać wystąpienie Mahmouda Abbasa na tym samym posiedzeniu ONZ, na którym izraelski premier wypowiedział swoje sakramentalne 29 słów.


Palestyński dyktator użył większej ilości słów, które powinny nadzieje polskiego publicysty na rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego (a może raczej palestyńsko-izraelskiego)  ostudzić. Palestyński dyktator mówił:

- o stworzeniu Izraela: „Hańba dla ludzkości”
- o uwięzionych terrorystach: „Nasi dzielni więźniowie, żywe sumienie naszego narodu… tych ludzi nie da się opisać słowami”.
- o zabitych terrorystach: „Sprawiedliwi męczennicy […] pozostaną symbolami, które pokolenia palestyńskie będą pamiętały z wdzięcznością i szacunkiem, pokolenie za pokoleniem”.
 - o mordercy siedmiu Izraelczyków: „Bohaterski więzień Nasser Abu Hmaid”.


To wszystko skłania do pytania, czy Konstanty Gebert dostarczył czytelnikom rzetelnej informacji, jak również o to, co powoduje jej wypaczenia?


Jakub Frank, podobnie jak później Karol Marks i setki innych, zastanawiał się nad tym, czy jednak wina za prześladowania Żydów nie leży po stronie żydowskiej i czy nie należy się raczej przystosować do oczekiwań prześladowców? Konstanty Gebert jest dziedzicem pokoleń ludzi, którym odmawiano równych praw obywatelskich i które szukały różnych strategii przetrwania we wrogim świecie. Ja jestem dziedzicem pokoleń, które prześladowały, i tego faktu nie zmienia to, że od dzieciństwa uczono mnie w domu niechęci do tego dziedzictwa. Podejrzewam, że Gebert wie więcej o Izraelu i podejrzewam, że ja pilniej obserwuję stronę arabską a szczególnie palestyńską, nie mam również powodów do patrzenia na izraelskich Żydów jak na jakiś naród, który musi występować w roli Chrystusa narodów. Jestem po prostu gojowskim syjonistą, uznającym, że Żydzi mają prawo do swojego państwa, nie mam powodu ukrywania tego, że izraelscy Żydzi zrobili wszystko, co w ich mocy, żeby zapewnić arabskiej mniejszości równe prawa. Nie mam powodu do przemilczania, że ponad połowa żydowskich Izraelczyków pochodzi z krajów arabskich, a dużo ponad połowa  izraelskich Arabów pochodzi z sąsiednich krajów islamskich, ani tego, że Palestyńczycy zostali skazani na rolę psów wojny najpierw przez inne kraje arabskie, potem przez ZSRR, potem przez Zachód, w tym głównie przez USA i Unię Europejską.


Palestyńczycy, zarówno ci w Gazie, jak i ci, którzy mieszkają w Judei i Samarii, nie darzą miłością swoich władców, oskarżają ich o brak zainteresowania warunkami życia swojej ludności, o notoryczną kradzież środków pomocowych, o dyktatorskie rządy i brutalną przemoc. Większość z nich wierzy w okupację, bo od kołyski słyszą o niej w telewizji, w meczecie i w szkole. Konstanty Gebert wydaje się nie interesować Palestyńczykami, nie czyta artykułów i książek palestyńskich dysydentów, nie śledzi uważnie wypowiedzi palestyńskich władców, a przynajmniej nie widać tego w jego publicystyce. Antysemici kochają Palestyńczyków, ci zachodni (tak lewicowi, jak i prawicowi) i ci islamscy (tak arabscy, jak i irańscy, tureccy, pakistańscy czy somalijscy). Konstanty Gebert myli się sądząc, że wina za to, że czysto żydowska koncepcja „ziemi za pokój” spaliła na panewce, spoczywa wyłącznie na Izraelu. Podejrzewam, że nie jest to błąd neutralnego obserwatora. Pytanie czy można być neutralnym obserwatorem? To jednak jest osobna kwestia, szczególnie ważna dla tych, którzy jak Peter Beinart zajmują się kształceniem dziennikarzy.


Jestem wdzięczny Oldze Tokarczuk, bo chociaż fascynował mnie tamten okres historii Polski, ona odkryła mi rozdział, który pominąłem.