Moje spotkanie z Salmanem Rushdiem – czy będę kolejną ofiarą?


Hamed Abdel-Samad 2022-08-18

Hamed Abdel-Samad
Hamed Abdel-Samad

„Więc to ty jesteś egipskim Salmanem Rushdiem, o którym wszyscy mówią?” – powiedział trzy lata temu Salman Rushdie z uśmiechem podczas naszego pierwszego i jedynego spotkania w Berlinie. Były to obchody trzydziestej rocznicy upadku muru berlińskiego i zbiegły się z trzydziestą rocznicą wydania fatwy przez ajatollaha Chomeiniego przeciwko Rushdiemu. „Trzydzieści lat temu na świecie był jeden Salman Rushdie, dziś jest przynajmniej jeden Salman Rushdie w każdym kraju islamskim, nie wspominając o krajach zachodnich. To powinno cię cieszyć” — odpowiedziałem. Był opanowany, dowcipny, ale nie zamierzał występować w roli bohatera i wzoru do naśladowania. Nie chciał by patrzono na niego przez pryzmat fatwy, przyszedł na imprezę bez ochroniarza i po prostu chciał być postrzegany jako powieściopisarz. Powiedziałem mu, że trzydzieści lat temu nienawidziłem go, nie znając ani jednego jego słowa. Dziś jednak jestem jednym z jego wielkich wielbicieli, nie z powodu fatwy i wyznaczonej nagrody za jego głowę, ale z powodu jego wielkich powieści, takich jak Ostatnie westchnienie Maura i Dzieci Północy.

W 1989 roku byłem jeszcze w egipskiej wiosce, w ostatniej klasie szkoły średniej, kiedy Chomeini wezwał do zabicia Rushdiego. Nasz arabski nauczyciel twierdził, że indyjski pisarz opłacany przez Zachód i nazywający się Salman Rushdie obraził proroka Mahometa, i nazwał Rushdiego „psem”. Zacytował wiersz słynnego egipskiego poety Faruka Gouidy, krytykujący Rushdiego i oskarżający go o bluźnierstwo wobec islamu i jego proroka. Poeta opisał Rushdiego jako osobę, której serce opętał diabeł i przepowiedział, że pewnego dnia muzułmański rycerz odetnie mu jego szatańską głowę. Tak, to nie imam, ale poeta podsycił moją nienawiść do Rushdiego. Jako pobożny muzułmanin, który czcił Proroka, nie miałem innego wyboru, jak nienawidzić Rushdiego, tak jak wszyscy wokół mnie.


Pod koniec tego samego roku zacząłem studiować literaturę angielską w Kairze, a później natknąłem się na przemyconą kopię Szatańskich wersetów. Nie znalazłem w tej książce niczego, co usprawiedliwiałoby tę wielką nienawiść do Rushdiego. Była to powieść o magicznym realizmie, jak dzieła Gabriela Garcii Marqueza, tylko z odrobiną brytyjskiego humoru i powiewem indyjskiej opowieści. Ta powieść nie jest o islamie, ale o muzułmaninie, który przenosi się na Zachód, aby rozpocząć nowe życie, ale jego religia i przeszłość wciąż go ścigają. Właściwie jest to opowieść o młodym mężczyźnie, który w zeszłym tygodniu próbował zabić Rushdiego.    


Kiedy w piątek wieczorem usłyszałem o ataku na Salmana Rushdiego, byłem zszokowany, zły i głęboko poruszony. Najpierw pomyślałem o nim, 75-latku zawieszonym między życiem a śmiercią, który nie popełnił żadnego przestępstwa poza skorzystaniem z prawa do wolności artystycznej. Potem pomyślałem o egipskim poecie, który nie popierał wolności słowa powieściopisarza, ale zamiast tego popierał rozwścieczony motłoch i przepowiadał egzekucję Rushdiego. Ten poeta wciąż jest uważany za szanowanego intelektualistę, a nie za islamistę, chociaż wiele jego myśli jest głęboko zakorzenionych w islamizmie. Potem pomyślałem o sobie, pisarzu, który krytykuje islam o wiele bardziej zaciekle niż Rushdie i w rezultacie staje w obliczu ciągłych gróźb śmierci. Myślałem o tym dniu, kiedy przyszedł do mnie funkcjonariusz z berlińskiego Urzędu Kryminalnego i wręczył mi kamizelkę kuloodporną i powiedział, że od tej pory powinienem ją nosić na wykładach, bo groźby śmierci pod moim adresem stały się bardziej konkretne i są plany, aby je przekuć na praktykę. Wszystko dlatego, że odważyłam się napisać książkę pod tytułem Islamski faszyzm. Pomyślałem o kilku okazjach, w których ochroniarze — przeszukując torby gości przed moimi wykładami — skonfiskowali metalowe przedmioty, które mogły zostać użyte jako broń. I o wielu razach, kiedy byłem atakowany na ulicach  Berlina pomimo eskorty policji.   


Czy będę następną ofiarą? Pytanie, które automatycznie pojawiło się w mojej głowie po ataku na Charlie Hebdo, a następnie po ścięciu francuskiego nauczyciela Samuela Patty, który odważył się pokazywać karykatury Mahometa w swojej klasie, a teraz po próbie zamachu na Salmana Rushdiego.


Czy musi być następna ofiara? Gdzie tkwi błąd? Czy leży to w spuszczonej ze smyczy ideologii i teologii przemocy, która przez wieki kwitła w sercu islamu i której nie można powstrzymać? A może powodem jest to, że politykami Zachodu kieruje strach przed terroryzmem, a troskę o stosunki gospodarcze z krajami muzułmańskimi ukrywają za słowami o szacunku, tolerancji i różnorodności? A może dlatego, że większość ludzi niezbyt ceni wolność? Dlaczego można krytykować Jezusa, Mojżesza i Buddę, ale nie Mahometa? Dlaczego salafista żyje i naucza bez przeszkód na Zachodzie, podczas gdy każdy krytyk islamu musi się tu obawiać o swoje życie? Dlaczego krytycy islamu są uważani za awanturników w wielokulturowym raju, choć ta wielokulturowa doktryna oferuje obecnie wiele bezpiecznych miejsc dla islamistów?  


Po nieprzespanej nocy miałem dość niemieckich gazet, które donosiły, że motywy ataku na Rushdiego są nadal nieznane. Zastanawiałem się, co literaci i intelektualiści w świecie arabskim mówią o zamachu, więc odwiedziłem ich konta w mediach społecznościowych i ze zdziwieniem stwierdziłem, że niektórzy z nich popierają Salmana Rushdiego i życzą mu szybkiego powrotu do zdrowia. Podkreślali, że na słowa trzeba odpowiadać tylko słowami. To dało mi trochę nadziei. Kiedy jednak kontynuowałem lekturę, przyszło rozczarowanie. Wielu potępiło atak, ale nadal upierało się, że powieść Rushdiego Szatańskie wersety także była przestępstwem, bo raniła uczucia muzułmanów. Absolutna większość nie myślała o starcu, który wisi między życiem a śmiercią, ale uważała, że to ich religia jest prawdziwą ofiarą ataku. Obawiali się, że incydent zaszkodzi wizerunkowi islamu i wyleje wodę na młyny „islamofobii” na Zachodzie.


Ich poglądy wykazały niedojrzałość, egoizm i brak poczucia odpowiedzialności, co uważam za znacznie bardziej niebezpieczne niż sam islamizm. Mówimy tu o elicie intelektualnej, a nie o przeciętnych obywatelach, którzy często irracjonalnie reagują na krytykę. Ta elita nadal chowa głowę w piasek i bardziej dba o wizerunek islamu niż o ofiary islamistycznej przemocy. Nie są w stanie nazwać po imieniu prawdziwych przyczyn nieszczęścia. Za ich nienawiścią do Rushdiego kryje się głęboka nienawiść do Zachodu i wszystkiego, co z niego pochodzi. Wielu z nich dorastało przesiąkniętych islamistycznym dyskursem, który wysysali z mlekiem swoich matek, a nawet jeśli twierdzą, że są świeccy, fundament ich mentalności pozostaje islamistyczny. Ta elita nie widzi, gdzie tkwi problem. Zła diagnoza wciąż prowadzi do niewłaściwej terapii, tak jak miało to miejsce w ostatnich dziesięcioleciach. Twierdzą, że problem pochodzi z zewnątrz i ze stosunku Zachodu do islamu, a nie ze stosunku islamu do Zachodu i całego świata. Powszechną taktyką jest uważanie Salmana Rushdiego za część zachodniego planu podkopywania islamu. Niektórzy posuwają się nawet dalej, porównując go do ISIS i Osamy bin Ladena, żeby nikt z nim nie sympatyzował. Używają tej samej starej taktyki, by zdyskredytować wszystkich krytyków islamu. Dlatego fundamentalizm szaleje, a nienawiść przekracza granice świata islamskiego, by uderzyć w takich miejscach, jak Nowy Jork, Londyn, Berlin i Paryż. Ta nienawiść przechodzi z pokolenia na pokolenie muzułmanów. Sprawca ataku Rushdiego ma 24 lata. Oznacza to, że urodził się wiele lat po tym, jak Rushdie napisał swoją książkę i po wydaniu fatwy przez Chomeiniego. Niemniej uważał za swój obowiązek na zawsze uciszyć Rushdiego.  


Nie było dla mnie zaskoczeniem czytanie komentarzy zwykłych muzułmanów, pełnych nienawiści, schadenfreude i teorii spiskowych, ale szokujące było to, że intelektualiści — którzy sami nieustannie dążą do większej wolności wypowiedzi w swoich krajach — nie tylko porzucają kolegę-pisarza, ale także powołują przeciwko niemu trybunał, gdy leży ranny na oddziale intensywnej terapii. To poniekąd przypomniało mi reakcje niektórych niemieckich intelektualistów, którzy w czasie afery Rushdiego, zamiast solidaryzować się ze swoim zagrożonym śmiercią kolegą, zajęci byli twierdzeniami, że jego powieść nie jest dobrą literaturą, jakby wolność słowa była związane z jakością pracy.   


Mamy do czynienia z duchem czasu, w którym racjonalność zawsze odgrywa mniejszą rolę tak na Zachodzie jak i na Wschodzie. W tej pustce spowodowanej brakiem racjonalności, radykalne ideologie tożsamościowe rozszerzają się i budują ośrodki władzy, z których nie zrezygnują. Państwo jest bezradne i nie ma koncepcji działania. Dlatego redaktorzy „Charlie Hebdo”, potem Samuel Paty, a teraz Salman Rushdie zostali poświęceni na ołtarzu wielokulturowości. I dlatego, niestety, będzie następna ofiara!   


My Encounter with Salman Rushdie – Will I be the next victim?

Jihad Watch, 17 sierpnia 2022

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 

Hamed Abdel-Samad niemiecko-egipski pisarz i publicysta. Od 2013 roku jest pod stałą ochroną policyjną w związku z wieloma fatwami wzywającymi do jego zabicia po publikacji jego książki pod tytułem Islamski faszyzm.