Biblia dla pana proboszcza


Marcin Kruk 2022-07-13


Porucznik Kłopot otrzymał z laboratorium paczkę, którą parafia świętego Andrzeja Boboli zgłosiła jako podejrzaną. Paczka została zabrana z kościoła z zachowaniem wszelkich procedur. Prześwietlona i sprawdzona pod kątem możliwej obecności materiałów wybuchowych lub toksycznych, zabezpieczono odciski palców i inne możliwe ślady  nadawcy, a następnie przekazana do porucznika Kłopota, w celu zwrócenia jej do adresata. Paczka owinięta w papier ozdobny, zaadresowana była do proboszcza parafii św. Andrzeja Boboli i pozostawiona w godzinach przedwieczornych na ławce przed ołtarzem, bez adresu zwrotnego. Zawierała ozdobną drewnianą skrzynkę z napisem „English Bible”, w środku była mała butelka whisky marki Johnny Walker. Nakrętka była nie naruszona, po otwarciu nie stwierdzono w alkoholu żadnej podejrzanej zawartości. Oprócz alkoholu i kieliszka, w skrzynce znajdował się list od nadawcy podpisany imieniem i nazwiskiem, z adresem zwrotnym.  Raport laboratorium kończył się stwierdzeniem, że paczkę jako bezpieczną można w zasadzie zwrócić do adresata.

Porucznik Maciej Kłopot zastanawiał się nad określeniem „w zasadzie”. Jeśli przesyłka była jakąś formą nękania adresata wyjaśnienie powinno znajdować się w treści listu. Wytworna koperta była dość gruba. Zaadresowana była ładnym pismem: „Dla ojca Stanisława”. Kłopot spojrzał na zegarek i odłożył lekturę listu na później uznając, że inne sprawy są pilniejsze. Zaledwie w godzinę później doszedł do wniosku, że leżąca na jego biurku koperta nie daje mu spokoju. Koperta została w laboratorium rozcięta, Kłopot zdawał sobie sprawę, że nie jest pierwszym czytelnikiem listu, który zaczynał się od słów:

„Szanowny Panie,


Zapewne zastanawia się Pan dlaczego młoda kobieta pisze do Pana list, dlaczego z takim prezentem i dlaczego wolę pisać per pan, a nie szanowny księże proboszczu. Powodów jest kilka i spróbuję je przedstawić na tyle jasno, na ile to możliwe.


Moja matka zmarła sześć miesięcy temu, przeglądając jej papiery znalazłam fotografię z 1997 roku. Na zdjęciu jest sześć osób w parku, w tle widać budynek kościoła. Wśród osób na zdjęciu jest ksiądz i młoda kobieta, łączy ich spojrzenie. W sumie niewinna fotografia, której historię badałam przez sześć miesięcy. Pewnie się pan domyśla, ten ksiądz to Pan, a ta kobieta to moja, wówczas dwudziestoletnia matka (ja urodziłam się w 1998.)         


Dlaczego mnie ta fotografia tak zastanowiła? Matka mówiła mi zawsze, że mój ojciec zginął w wypadku jeszcze przed moim urodzeniem, że nie ma i nigdy nie miała kontaktu z jego rodziną. Nie było jego zdjęć, nie było jego nazwiska. Jako dziecko nie miałam z tym problemu, ale jako nastolatka zaczęłam żądać wyjaśnienia. Któregoś dnia matka powiedziała wprost: „Popełniłam błąd, proszę nie pytaj więcej.” Jej twarz mówiła więcej niż słowa, wiedziałam, że muszę się pogodzić z brakiem odpowiedzi.         


Domyśla się Pan powodów mojego zainteresowania tym zdjęciem. Nie, nie zamierzałam wyciągać pochopnych wniosków. Po pogrzebie przyjaciółka matki rozpoznała trzy osoby na tym zdjęciu, powiedziała, że tylko jedna z nich nadal mieszka w naszej wiosce, nie pamiętała nazwiska księdza, ale pamiętała, że był tu wikarym i że po dwóch latach przeniesiono go do innej parafii, podobno z powodu nadużywania alkoholu. Emerytowany dyrektor szkoły, powiedział mi, że były również inne powody, dodając że ponieważ nie ma pewności, woli nie powtarzać plotek. On też pamiętał tylko pierwsze imię, więc mówił o Panu „ksiądz Stanisław”. Uczciwie przyznam, że bałam się pytać wprost o związek między Panem a moją matką, ale widziałam, że ludzie natychmiast domyślają się dlaczego wypytuję o historię tej fotografii. Po pogrzebie i załatwieniu niezbędnych formalności wyjechałam kończyć moją pracę magisterską. Pana nazwisko udało mi się ustalić przez Internet, grzebiąc w historii naszej parafii, a mając nazwisko mogłam zacząć śledzić Pana dalsze losy.


Nie wiem na ile interesowały Pana losy dzieci wychowywanych bez ojców. Są różne, w zależności od dziesiątków zmiennych. Sławni, lub chociażby znani ojcowie, którzy mimo, że ich nie ma, pozostają wzorem, ojcowie bezbarwni, którzy zmarli i zniknęli we mgle, ojcowie, którzy założyli nowe rodziny i utrzymują bądź nie utrzymują kontaktów ze swoimi dziećmi. Osobną, najbardziej wstydliwą kategorią są ojcowie nieznani.


Zastanawiałam się jako nastolatka, czy jestem dzieckiem z gwałtu, czy owocem szaleństwa, czasami przychodziło mi do głowy, że może jestem adoptowana. To ostatnie jednak szybko skreśliłam, bo jesteśmy z matką zbyt do siebie podobne. W domu było biednie, ale nigdy nie chodziłam głodna, nie byłam również głodna miłości, miałam jej pod dostatkiem, chwilami w pewnym nadmiarze, bo matka próbowała mi wynagrodzić brak ojca.  Matka, ze względu na marne wykształcenie utrzymywała nas z dorywczych robót, w ostatnich latach pracowała w szkolnej kuchni. Do kościoła zaglądała rzadko, chociaż do śmierci była wierząca.           


W kolejnej parafii miał Pan również jakieś problemy z alkoholem, podobno był Pan nawet na odwyku. Próby dotarcia do ludzi, którzy zechcieliby powiedzieć więcej są zbyt czasochłonne, a opowieści różnych ludzi są nazbyt niepewne.

Piszę do Pana per pan również dlatego, że jeszcze w liceum przestałam chodzić do kościoła, nie ma  jednak powodu, żebym się tu spowiadała z mojej niewiary. Ostatecznie słowo „ksiądz” to tylko tytuł zawodowy posiadacza niezbyt szanowanego zawodu. Gdyby jednak Pan pytał o stosunek do aborcji, to powiem, że tak, pozbyłam się ciąży, bo jeśli zdecyduję się na dziecko, to chciałabym móc wierzyć, że będzie się wychowywać w rodzinie z ojcem.


W sumie przez te sześć miesięcy zebrałam całkiem sporo poszlak i mój chłopak jest przekonany, że to Pan jest moim ojcem. Dla mnie jednak wszystkie poszlaki są nadal tylko poszlakami. Chciałabym mieć pewność. Dlaczego? Żeby móc mojemu dziecku uczciwie odpowiedzieć na pytanie o dziadka ze strony matki. Czy to takie ważne? Tak, uczciwość jest ważna. Brak ojca mnie nie męczył. Miałam matkę, miałam przyjaciół, miałam fajnego dziadka, chociaż moje relacje z babką były i są płytkie i suche. Niektórzy członkowie rodziny pozostają zawsze obcy. Proszę się nie obawiać, nie szukam utraconego ojca. Nie zamierzam o nic prosić, ani o miłość, ani o pieniądze, nie chcę również szkodzić Pana karierze zawodowej. Nie wybieram się do mediów, ani do sądu.


Kiedyś to wszystko przeżywałam, teraz jestem dorosła i stoję mocno na własnych nogach. Dlatego proszę o pozwolenie mi na pobranie próbki Pańskiego DNA, żeby je można było porównać z moim. Mój chłopak chciał ją zdobyć podstępem. Ja wolę grać w otwarte karty. Jeśli się Pan zgodzi, zniknę, a Pan będzie mógł nieść dalej swoje kapłaństwo.

Pod imieniem, nazwiskiem, adresem pocztowym oraz e-mailowym był dopisek.

P.S. Nie jestem pewna, czy przekazana w ten sposób paczka dojdzie. Byłam tu, patrzyłam jak Pan celebrował wieczorną mszę, chciałam ją wręczyć osobiście. Stchórzyłam. Tak więc, jeśli nie otrzymam odpowiedzi będę musiała przesłać ten list inną drogą. (Skrzynka z napisem „English Bible” pochodzi z angielskiego pchlego targu, pomyślałam, że nigdy nie dostał Pan ode mnie prezentu.)

Porucznik Maciej Kłopot zastanawiał się przez chwilę jakie są w takich przypadkach procedury? Doszedł do wniosku, że nie ma żadnych i że może sam zadecydować co dalej. Zajrzał, czy autorka listu ma stronę na Facebooku. Znalazł zdjęcia młodej, roześmianej dziewczyny, którą trudno podejrzewać o jakiekolwiek problemy. Zostawienie paczki w kościele nie było nawet wykroczeniem. Ostatecznie wysłana pocztą też mogła wzbudzić podejrzenie, chociaż wyraźnie nie było to intencją autorki listu.


Pomyślał, że dostarczy te paczkę osobiście, poinformuje, że wszystko zostało dokładnie sprawdzone, że sprawdzono również zawartość koperty, włącznie z treścią listu, która oczywiście może być podstawą prywatnego zaskarżenia. Jednak chwilowo rola policji się na tym kończy.  Cała reszta, to mowa ciała.