Lekcja z prawdopodobnego upadku rządu? Przestańcie martwić się o międzynarodową opinię


Jonathan S. Tobin 2022-06-14

Mansour Abbas, przewodniczący partii Ra'am Party, przybywa na rozmowy koalicyjne w Ramat Gan 2 czerwca 2021 roku. Zdjęcie: Avshalom Sassoni/Flash90.
Mansour Abbas, przewodniczący partii Ra'am Party, przybywa na rozmowy koalicyjne w Ramat Gan 2 czerwca 2021 roku. Zdjęcie: Avshalom Sassoni/Flash90.

Udział partii arabskiej w koalicji powinien był uciszyć kłamstwo o „państwie apartheidu”. A dowiódł tylko raz jeszcze, że wrogów Izraela nie obchodzi, co Izrael robi; po prostu chcą jego zniszczenia.

 

To jest lekcja, którą Izraelczycy powinni byli nauczyć się dawno temu. Mimo to doświadczenie ostatnich 12 miesięcy powinno ponownie im tę lekcję przypomnieć. Ci, którzy potępiają Izrael jako ciemiężcę lub akceptują wielkie kłamstwo, że jest to „państwo apartheidu”, nie są zainteresowani tym, co Izrael robi. Nienawidzą go za to, czym jest: państwem żydowskim.


Po raz kolejny jest to istotne z powodu bliskiego końca eksperymentu, który powinien był ostatecznie udowodnić, że oszczerstwa na temat apartheidu i ucisku są absurdalne. Obecność partii Ra'am Mansura Abbasa w rządzie Izraela (frakcji arabskiej, która w zasadzie sprzeciwia się istnieniu Izraela i wierzy w ustanowienie islamistycznego reżimu w jego miejsce), powinna była położyć kres dyskusjom na temat apartheidu. Był to decydujący dowód (choć nie jedyny), który pokazał, że państwo żydowskie jest żywą demokracją opartą na równości wobec prawa wszystkich swoich obywateli, zarówno żydowskich, jak i nieżydowskich.


Jednak w ciągu ostatniego roku nie tylko nie udało się uciszyć obelg wobec Izraela. W rzeczywistości nasiliły się one wraz z ciągłym promowaniem nienawiści przez ruch BDS w Stanach Zjednoczonych, który zachowuje poparcie wpływowych przywódców odłamu intersekcjonalnego, dominującego na lewicowym skrzydle Partii Demokratycznej.

 

Również siedlisko izraelożerców i antysemitów w Radzie Praw Człowieka ONZ nie odstąpiło od obsesyjnego atakowania państwa żydowskiego. „Komisja śledcza” tej rady (która nie ma ograniczeń czasowych) nadal promuje kłamstwo apartheidu w ramach kampanii delegitymizacji Izraela i izolowania Izraela jako państwa pariasa.

 

Zamiast tego prawdopodobny upadek rządu, w którym Abbas i Ra'am służyli jako czynnik destabilizujący, zostanie wykorzystany jako pożywka dla nasilenia „krytyki” Izraela, która jest tylko słabo zawoalowanym antysyjonizmem i antysemityzmem.

Dół formularza

Po wydarzeniach ostatnich kilku dni wydaje się bardziej niż prawdopodobne, że eksperyment Izraela w postaci wielopartyjnej koalicji, która obejmowała całe spektrum ideologiczne, dobiega końca. Ucieczki posłów z rządu premiera Naftalego Bennetta i ministra spraw zagranicznych Jaira Lapida stworzyły sytuację, w której nie może on uchwalić istotnych praw. Chociaż wciąż walczy o życie i desperacko manewruje, aby utrzymać władzę, niewielu obserwatorów wierzy, że może przetrwać.


Istotnie, jedynym prawdziwym pytaniem jest teraz, czy jego upadek spowoduje nowe wybory, czy też głosy niektórych członków partii Yamina Bennetta lub prawicowej Partii Nowej Nadziei kierowanej przez ministra sprawiedliwości Gideona Sa'ara pozwolą poprzedniemu (i być może przyszłemu) premierowi, Benjaminowi Netanjahu, na sformowanie rządu bez konieczności stawienia się Izraelczyków w wyborach po raz piąty w ciągu trzech lat.

Dół formularza

Upadek koalicji będzie opłakiwany przez wielu liberalnych komentatorów, którzy mieli nadzieję, że odejście Netanjahu od władzy będzie trwałe. Będą potępiać utworzenie kolejnego religijno-prawicowego rządu, takiego jak ten, który rządził krajem przed czerwcem 2021 r., jako porażkę „demokracji”, mimo że ogromna większość Izraelczyków wielokrotnie głosowała na partie, których stanowisko w wielu kwestiach pokrywa się z poglądami Netanjahu.


Obecna koalicja zapewniła krajowi wytchnienie po wyborach, które dręczyły Izraelczyków w latach 2019-2021. Był to jednak rząd podzielony wewnętrznie, jak również w sprawach polityki krajowej i zagranicznej, nie oferujący żadnych rozwiązań problemów kraju.


Mimo to zasłuży na swoje miejsce w podręcznikach historii nie tyle dlatego, że zakończył rekordowe 12 lat Netanjahu jako premiera, ale dzięki włączeniu partii Ra'am w swoje szeregi. Cokolwiek można by pomyśleć o tym przedsięwzięciu – a krytyka Netanjahu jest pusta, ponieważ to jego negocjacje z partią islamistyczną pomogły legitymizować ten gambit – był to kamień milowy, który powinien był zakończyć dyskusję o tym, czy izraelscy Arabowie są pełnoprawnymi obywatelami kraju.


To, że tak się nie stało, nie powinno dziwić. Fakty nigdy nie służyły jako skuteczna riposta dla tych, którzy oczerniają państwo żydowskie.


Izrael był przecież demokracją od pierwszego dnia swojego istnienia. Arabowie służyli nie tylko w Knesecie, ale jako burmistrzowie, dyplomaci, a nawet sędziowie, aż do Sądu Najwyższego włącznie. Niemniej dla tych, którzy uważają, że państwo z żydowską większością oddane zachowaniu bezpieczeństwa i ochronie ludzi, a także swoim prawom do życia, budowania i samoobrony w swojej starożytnej ojczyźnie, nie ma prawa istnieć, są to jedynie niewygodne szczegóły, które muszą być ignorowane.


To samo dotyczy nieustannych refrenów słyszanych od Amerykanów, że Izrael musi podejmować ryzyko, i powszechnego przekonania, że wymiana ziemi na nadzieję na pokój zakończy konflikt z Palestyńczykami.


Krytycy ci ignorowali fakt, że porozumienia z Oslo, w których Izrael pozwolił terroryście Jaserowi Arafatowi na autonomiczne rządzenie Zachodnim Brzegiem [tj. Judeą i Samarią. MK] i Strefą Gazy, doprowadziły jedynie do wzrostu przemocy wobec Izraela, a nie, jak wielu liczyło, do trwałego pokoju. W latach 2000, 2001 i 2008 Palestyńczycy (najpierw pod rządami Arafata, a potem Mahmouda Abbasa) odrzucili oferty państwowości w Gazie, części Jerozolimy i prawie całym Zachodnim Brzegu w zamian za uznanie prawowitości państwa żydowskiego. W 2005 roku ówczesny premier Ariel Sharon wycofał wszystkich izraelskich żołnierzy i osadników z Gazy w niemądrym przekonaniu, że doprowadzi to do pokoju. Zamiast tego, Gaza stała się niepodległym państwem palestyńskim pod każdym względem, ale rządzonym przez terrorystów Hamasu.


Jeśli to wszystko nie otrzeźwiło Izraelczyków i ich przyjaciół i nie uświadomiło im, że żaden gest, propozycja pokoju czy wycofanie terytorialne nie wpłynie na tych, którzy popierają kampanię na rzecz zniszczenia Izraela, to nic tego nie dokona.


W kilka miesięcy po klęsce szczytu Camp David w 2000 roku, na którym ówczesny premier Ehud Barak i były prezydent USA Bill Clinton zaoferowali pokój Arafatowi, przeprowadziłem wywiad z izraelskim ministrem spraw zagranicznych Szlomo Ben-Ami. Przyznał, że wysiłki pokojowe jego rządu nie tylko nie powiodły się, ale Arafat również odpowiedział rozpoczęciem terrorystycznej wojny na wyniszczenie, która stała się znana jako Druga Intifada. Jednak Ben-Ami wierzył, że wyjdzie z tego coś dobrego.


„Nigdy więcej Izrael nie zostanie oskarżony o to, że jest przeszkodą dla pokoju” – przepowiadał. Decyzje Arafata jasno pokazały, że „od teraz każdy będzie wiedział, kto chce pokoju, a kto wybrał wojnę”.


Ponad 21 lat później nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, kiedy przypominam sobie tę naiwność.


W świecie, w którym antysemityzm nie jest siłą napędową stuletniej wojny z syjonizmem, 12 miesięcy arabskiej partii w rządzie byłoby punktem zwrotnym w dyskusji. Zamiast tego, okazało się to równie nieskuteczne w przedstawianiu sprawy Izraela światu, jak każdy inny wysiłek na rzecz pokoju i współistnienia, jaki Izrael uczynił w swojej historii.


Lekcja, której należy się tutaj nauczyć, niekoniecznie dotyczy tego, czy powtórzyć eksperyment Ra'am. Chodzi raczej o to, że Izrael nigdy nie powinien podejmować żadnych działań – nieważne jak hojnych lub niebezpiecznych – w przekonaniu, że zrobienie tego poprawi jego wizerunek w oczach przeciwników. Izrael powinien zawsze robić to, co jest w najlepszym interesie jego bezpieczeństwa i dobrostanu jego narodu. Zarówno państwo żydowskie, jak i jego przyjaciele muszą w końcu porzucić złudzenie, że krytycy i wrogowie Izraela ubolewają nad jego zachowaniem, podczas gdy tak naprawdę zależy im tylko na jego zniszczeniu.


Lesson from a government’s likely collapse? Stop worrying about international opinion

JNS Org., 8 czerwca 2022

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 

Jonathan S. Tobin

Amerykański dziennikarz, redaktor naczelny JNS.org, (Jewish News Syndicate). Komentuje również na łamach National Review, New York Post, The Federalist, w prasie izraelskiej m. in. na łamach Haaretz.