Czy politycy mogą być racjonalni?


Andrzej Koraszewski 2022-05-25

Laboratoryjna róża z szalki (Źródło: Wikipedia)       
Laboratoryjna róża z szalki (Źródło: Wikipedia)       

Putin wstrząsnął światem, nie wiemy jeszcze jak mocno. Konsekwencje rosyjskiego najazdu na Ukrainę będą się ujawniały przez długie lata.  Czy otrząśniemy się z naiwności nazbyt bliskich związków z tyranami i uzależnienia od ich dostaw? Pytanie jest zasadne, ale naiwnością jest nadzieja, że wyleczymy się z naiwności.      


Politycy i dziennikarze żyją nadzieją, że ich będziemy kochać, ci pierwsi chcą być wybierani, ci drudzy kupowani i wielbieni. W pogoni za popularnością rezygnacja z rozsądku przynosi obfite zyski.


Pierwsza związana z rosyjską agresją informacja o globalnym trzęsieniu ziemi przyszła z rynku paliwami. Jeszcze długo nie będziemy wiedzieli, kiedy i jak zakończy się ta wojna, ale wiemy już, że nieunikniona jest przebudowa zaopatrzenia Zachodu w gaz, ropę naftową i węgiel. W pogoni za dyktowanymi przez media intelektualnymi modami, politycy od lat wymuszali rezygnację z wydobywania własnych zasobów coraz bardziej uzależniając sektor energetyczny od importu z takich lub innych tyranii. Efekt był łatwy do przewidzenia, przy wysokim stopniu zależności musiał pojawić się szantaż. 

Reakcja jest niemal zabawna. Mimo oczywistości, że tzw. energia odnawialna jest na obecnym etapie znacznie droższa, mniej wydajna i przez długie dziesięciolecia nie będzie mogła pokrywać zapotrzebowania, pierwszą reakcją było pospieszne szukanie alternatywnych dostaw paliw kopalnych od innych tyranów, a równocześnie radosne wezwania, żeby nasilić astronomiczne subwencjonowanie nieopłacalnych technologii.


Rosyjską wojnę z Ukrainą poprzedziły lata rosnących cen energii, ale analizy pokazujące związek tego zjawiska z zamykaniem elektrowni atomowych, utrudnianiem wydobycia gazu i ropy naftowej z łupków, zamykaniem kopalń węgla i subwencjami wiatraków i paneli słonecznych, biopaliw, elektrycznych samochodów itp., kwitowane były głęboką niechęcią z dodatkiem ładunku otwartej wrogości. Czy był związek między wzrostem cen energii na Zachodzie a decyzją Putina o napaści na Ukrainę? Nie ma tu pewności, ale rosyjscy politycy nie kryli swojej wiedzy na temat poziomu uzależnienia Unii Europejskiej od rosyjskich dostaw.


W Polsce i nie tylko w Polsce na długo przed rosyjską napaścią na Ukrainę rolnicy sygnalizowali, że dramatycznie rosną koszty produkcji żywności. Rosły koszty nawozów, środków ochrony roślin, paliwa, wody. Rolników nikt nie lubi, bo jak donosiła swego czasu słynna gwiazda „Polityki”, oni tylko do kasy i w pole, a tam im wszystko samo rośnie.


Najazd na Ukrainę i blokada ukraińskich portów uświadomiła światu, że kraj, który był jednym z głównych eksporterów pszenicy, nie tylko będzie miał problemy z wyeksportowaniem swoich zbiorów, ale w tym roku  samych zbiorów będzie tyle, co kot napłakał, a powrót do poziomu sprzed najazdu zajmie kilka lat.


Jak pisał w zeszłym tygodniu „Economist”:

„Wojna na Ukrainie uderza w globalny system żywnościowy osłabiony przez covid-19, zmiany klimatyczne i szok energetyczny. Ukraiński eksport zbóż i roślin oleistych w większości ustał, a rosyjski jest zagrożony. Ceny pszenicy, które wzrosły o 53% od początku roku, podskoczyły 16 maja o kolejne 6%, po tym jak Indie ogłosiły, że wstrzymają eksport z powodu fali upałów.


Rosja i Ukraina dostarczają razem 28% światowych dostaw pszenicy, 29% jęczmienia, 15% kukurydzy i 75% oleju słonecznikowego. Ukraiński eksport żywności zwykle dostarcza chleba dla 400 mln ludzi na całym świecie.”

W bogatych krajach możemy się zmartwić, że uderzy to najmocniej w najbiedniejsze państwa, ale mogę wszystkich pocieszyć, że ten kryzys nikogo nie oszczędzi. Faktycznie Afryka się budzi i coraz częściej widzimy w afrykańskiej prasie artykuły z apelami, żeby przestać słuchać dobrych rad od przeżartych i bezmyślnych Europejczyków. Kraj za krajem decyduje się na zmianę polityki rolnej, akceptację GMO i całej biotechnologii, traktując europejską walkę z nauką tak, jak ona na to zasługuje, bo inaczej Afryka wyląduje tam, gdzie Ukraina wylądowała w latach dwudziestych ubiegłego wieku.

 

Ponieważ Afryka redaktorów naszych gazet zaczyna interesować dopiero, kiedy uciekinierzy z piekła topią się u naszych wybrzeży, pozostańmy na naszym podwórku. A tu, po staremu, miłość do rolnictwa organicznego i rzekomo ekologicznego. Powielamy sobie te mądrości ze stolic wielkiego świata niepomni na to, że i w wielkim świecie mody intelektualne skutecznie tłumią ochotę na obliczanie zysków i strat.

 

Jak szybko do naszych polityków dotrze, że pora przyjrzeć się uważnie modzie na rolnictwo ekologiczne i zauważyć, że nie jest ono wcale ekologiczne, że jest potwornie drogie, zabiera znacznie więcej ziemi i bazuje na kompletnie irracjonalnej tęsknocie do jakiejś wydumanej „naturalności”.

 

Jak 6 maja pisał Bjorn Lomborg na łamach Wall Street Journal:

Badania jednoznacznie wykazały, że rolnictwo ekologiczne produkuje mniej żywności na hektar niż rolnictwo konwencjonalne. Co więcej, rolnictwo ekologiczne wymaga częstego odłogowania ziemi ponieważ rezygnuje z korzystania z nawozów syntetycznych i pestycydów.


Rolnictwo ekologiczne produkuje od 29% do 44% mniej żywności na hektar niż metody konwencjonalne. W związku z tym wymaga aż o 78% więcej ziemi niż konwencjonalne rolnictwo, a wyprodukowana żywność kosztuje o 50% więcej – a wszystko to bez wymiernego wzrostu zdrowia ludzi i dobrostanu zwierząt.

Można było ignorować te fakty, kiedy wzrost cen żywności był dramatycznym problemem dla najmniej zarabiających, ale nie powodował wielkiego uszczerbku w kieszeniach klasy piszącej, jednak wojna w Ukrainie powinna uświadomić, że rolnictwo, podobnie jak wszystkie inne działy gospodarki, musi podlegać prawom ekonomii i korzystać z naukowego postępu. Obecny wzrost cen żywności jest tylko wstępem, Rosja dostarczała nie tylko gaz, ropę, węgiel i pszenicę, dostarczała również na rynki zachodnie surowce potrzebne do produkcji nawozów (a te zostaną prawdopodobnie objęte sankcjami).   

 

Lomborg porównuje rolnictwo organiczne z rolnictwem konwencjonalnym, tymczasem rolnictwo konwencjonalne jest w kleszczach biurokracji i nie korzysta z tego, co oferuje nauka. Dzisiejsza biotechnologia pozwala na radykalny wzrost plonów, na zmniejszenie zużycia pestycydów, nawozów i wody, a co więcej na zmniejszenie areału potrzebnego dla rolnictwa. Oznacza to nie tylko możliwość oddawania ziemi rolnej pod budownictwo i drogi, ale również powiększania obszarów dzikiej przyrody. To ostatnie, chwilowo nie jest największą troską, ponieważ teraz, w obliczu kryzysu, którego rozmiarów jeszcze nie znamy, najważniejsza jest szybka modernizacja rolnictwa pozwalająca na zatrzymanie wzrostu kosztów produkcji rolnej, na radykalny wzrost plonów i powstrzymanie tempa wzrostu cen żywności.

 

Nawet gdyby ta piekielna wojna zakończyła się jutro musimy zakończyć wojnę z nauką, jeśli chcemy złagodzić nieuniknione konsekwencje tej wojny. Obawiam się jednak, że Polski Bank Rezerw Intelektualnych wypuści nowe obligacje dla wsparcia miłego sercu irracjonalizmu. Politycy bez silnych nacisków ze strony wyborców na żaden racjonalizm nie dadzą się  namówić, gdzie jednak szukać wyborców wiedzących na jakim świecie żyją?