Narcyzm moralny i psychologia porażki


Richard Landes 2022-05-20


Zachodnie elity są obecnie zakochane w dyskursie najlepiej opisanym jako „utopijny uniwersalizm”, żyją wizją pokojowego świata, wolnego od ucisku i dyskryminacji; świata bez granic, z wolnością i prawami człowieka dla wszystkich. Pewne dominujące memy niosą przesłanie: „przemoc nigdy niczego nie rozwiązała”… „ wojna nie jest odpowiedzią ”… „kogo mamy sądzić?”… „wszystkie kultury są równe”… wraz z ich pogardzanymi przeciwieństwami: plemiennością, rasizmem, nacjonalizmem, myśleniem my/oni, jakimkolwiek rodzajem fobii – homo- trans-kseno- islamo-…. 


Te poglądy i uczucia uwięziły wielu Żydów, a zwłaszcza większość ich przywódców, w retorycznej klatce, z której nie ma wielu możliwości ucieczki, ponieważ obrona specyficznie żydowskich interesów jest teraz z definicji zaściankowa i antyuniwersalna. Próba rozwiązania kwadratury koła czyli jak równocześnie bronić Żydów i ich tradycji, oraz pozostawać w zgodzie z szerszym, obecnie antytradycjonalistycznym społeczeństwem, jest prawie niemożliwa.


Ten utopijny uniwersalizm istnieje od dawna, od jego pierwszych mocnych twierdzeń, jakie pojawiły się w okresie Oświecenia i tworzenia demokracji. Od połowy XX wieku ten światopogląd został zinstytucjonalizowany w systemach globalnych — ONZ, Konwencjach Genewskich, Powszechnych Prawach Człowieka — które były coraz bardziej wymagające, mimo że świat rzeczywisty okazał się oporny. W XXI wieku utopijny dyskurs, który dekonstruuje władzę i uprzedzenia, i wszędzie wykrywa ich działanie, wydostał się z radykalnych środowisk akademickich, by stać się obiegową mądrością. Wielu podziela wizję „wygięcia łuku historii w kierunku sprawiedliwości”. Każdy, kto kwestionuje ten wzniosły dyskurs moralny, jest piętnowany najbardziej odrażającym epitetem tej epoki: „rasista”.


Żydzi są szczególnie podatni na oskarżenia o niesprostanie mesjanistycznym oczekiwaniom. W swojej religijnej formie ten utopizm kryje się za mesjańskimi snami od proroków do chwili obecnej; w swoich świeckich formach inspiruje doskonalące świat ruchy od komunizmu przez globalizm do teorii krytycznej (rasy). Obecnie jej najbardziej żarliwi żydowscy zwolennicy, zarówno religijni, jak i świeccy, odwołują się do tikkun olam —„naprawiania świata”—jako mesjańskiego powołania. Dla Żydów, zwłaszcza w diasporze, sygnalizowanie dominującej kulturze gojów, że Żydzi akceptują i są chętni do wniesienia wkładu do większego społeczeństwa, często było kluczową strategią przetrwania. W czasach współczesnych, kiedy otaczająca kultura przyjęła wiele (pierwotnie) żydowskich utopijnych ideałów w procesie tworzenia demokratycznych społeczeństw obywatelskich, żydowscy przywódcy mieli tendencję do publicznego promowania tych utopijnych ideałów jako dowodu ich dobrej woli.


Dla większości ludzi bycie postrzeganym jako człowiek cnotliwy ma motywację społeczną i psychospołeczną. Zachęcanie innych do myślenia, że jesteś osobą kierującą się zasadami, jest niemal niezbędną umiejętnością życiową. Problem pojawia się, gdy wartości własne lub własnego narodu różnią się od wartości większej zbiorowości i stajemy przed wyborem między sygnalizowaniem własnej cnoty zgodnie z konsensusem, zdradzając przy tym swoje rzeczywiste wartości, a dochowaniem wierności swoim wartościom i znoszeniem dezaprobaty, nawet odrzucenia, jakie takie nieposłuszeństwo nieuchronnie sprowadza.


Niektórzy obserwatorzy scharakteryzowali wybór publicznego „honoru” nad osobistą prawością jako formę „moralnego narcyzmu”, mianowicie przyjmowania pozycji postrzeganych przez większość jako moralnych, ponieważ sprawia, że wyglądasz dobrze i czujesz się dobrze ze sobą, bez względu na konsekwencje dla innych. Dla moralnych narcyzów sygnalizowanie cnoty przebija uczciwe zachowanie. (W najbardziej szkodliwej formie staje się „luksusowymi przekonaniami”: ludzie sygnalizują swój wysoki status, przyjmując idee, które rzekomo mają pomóc, ale w rzeczywistości utrudniają życie obiektom ich „troski” – takie jak hasła o zaprzestanie finansowania policji, o otwarte granice, o płynność pojęcia płci.)


Syndrom Oslo i kryzys żydowskiego przywództwa


Przywódcy żydowscy, w tym oficjalni szefowie organizacji żydowskich zajmujących się ochroną społeczności żydowskich, którym służą, oraz wybitne postaci duchowe i akademickie, stanęli na początku nowego stulecia przed dylematem. W latach 2000 i 2001 miały miejsce globalne wydarzenia, które dały zachodnim narcyzom możliwość wyrządzenia strasznych szkód tym właśnie demokracjom, które sprawiły, że ich przyjemne utopijne marzenia wydawały się tak bliskie realizacji.  


Lata 90. w oczach wielu pełnych nadziei ludzi były „latami szczęśliwymi”, kiedy można było z pewnym uzasadnieniem oczekiwać końca historii, nawet globalnego społeczeństwa obywatelskiego, urzeczywistnienia oświeceniowego marzenia Kanta o „wiecznym pokoju”. Dotyczyło to zwłaszcza Żydów i Izraelczyków, ponieważ „proces pokojowy w Oslo” obiecywał koniec długiej, straszliwej wojny o przetrwanie, którą Izrael toczył od chwili swojego powstania. Wreszcie mogliśmy dojść do pozytywnego wyniku dla Izraelczyków i Palestyńczyków, Ziemia za Pokój. A wszystko to polegało  na nieco utopijnej projekcji własnych nastrojów, na przekonaniu, że Palestyńczycy byli gotowi porzucić swoje zaprzysięgłe pragnienie zemsty i dołączyć do globalnego społeczeństwa obywatelskiego. Tak potężne było to marzenie, które ogarnęło Żydów na całym świecie, że kiedy Jaser Arafat wyjaśnił po arabsku, że jest to Ziemia za Wojnę, nawet izraelski wywiad zignorował dowody i pchał do przodu tę przyjemną mrzonkę. 


Przywódcy izraelscy i żydowscy, zachwyceni perspektywą pokoju, oskarżali każdego, kto wskazywał na problemy rzutowania liberalnej psychologii i kultury na Palestyńczyków, jako cierpiących na „syndrom postholokaustowy”, niezdolność porzucenia lęków z przeszłości. W doskonałym przykładzie roli odgrywanej przez złośliwy jak rak moralny narcyzm uznali, że „opór wobec procesu z Oslo stanowił większą obrazę niż palestyńskie naruszenia Porozumienia”. Innymi słowy, ci Żydzi, którzy wyrazili zaniepokojenie, stanęli na drodze Pokoju. Psychiatra Ken Levin nazwał to nastawienie „syndromem Oslo”. 


Ta postawa agresywnej nadziei była szczególnie atrakcyjna dla żydowskich przywódców, którzy dążyli do pozytywnego dla wszystkich wyniku i byli głęboko oddani wartościom społeczeństwa obywatelskiego, w którym żyli. Organizacje takie jak American Jewish Committee i Anti-Defamation League prowadziły szeroko zakrojoną działalność z innymi mniejszościami, broniąc ich „praw człowieka”, chroniąc ich przed uprzedzeniami, pomagając wzmocnić ich społeczności, wyciągając rękę w geście przyjaźni. Była to jednocześnie świetna „optyka” i, jak zapewniali ci liderzy każdego, kto zastanawiał się, dlaczego tak wiele wysiłku wkładano w nawiązywanie przyjaźni, zamiast w pomoc żydowskiej społeczności: kiedy nadejdzie czas, że Żydzi będą potrzebowali wsparcia, ich przyjaciele odwzajemnią się. Wygrana dla wszystkich.


Następnie, pod koniec 2000 roku, Arafat wypuścił żołnierzy z konia trojańskiego, za którego zawsze uważał swoją strategię Oslo, i wybuchł krwawy samobójczy terror dżihadu, w którym zabito ponad 1000 Izraelczyków (odpowiednik 50 000 w USA), głównie cywilów, i wielu innych okaleczono przez bomby starannie zmontowane z żelaznymi kulkami, aby rozprzestrzenić obrażenia tak daleko, jak to możliwe. Zdumiewająco, „dobrzy ludzie”, postępowcy, „postsyjoniści”, postkolonialiści stanęli po stronie Palestyńczyków i obwiniali Izrael, silniejszą stronę, za to, że nie robi i nie daje wystarczająco dużo na rzecz pokoju. Ponieważ nic w utopijnym światopoglądzie nie może dopuścić dowodów, że gra o dobre intencje Palestyńczyków nie powiodła się – byłoby „rasistowskim” powiedzenie, że przywódcy palestyńscy chcą wojny – jedynym wnioskiem było, że Izrael był za to odpowiedzialny. Jak powiedział prezydent Francji Jacques Chirac do izraelskiego premiera Ehuda Baraka: „Nigdy nikogo nie przekonasz, że Palestyńczycy są agresorami”.


W rezultacie, w przeciwieństwie do tego, co przewidywała dwudziestowieczna strategia żydowskiego przywództwa, w olbrzymim przesunięciu „Okna Overtona” sprawa palestyńska stała się papierkiem lakmusowym liberalnych kwalifikacji. Bez względu na to, jak źle zachowywali się Palestyńczycy, z ich bezprecedensową wojną terroru samobójczego i ludobójczą mową nienawiści, żydowscy przywódcy szukali u swoich sojuszników obrony, która nigdy nie nadeszła. Wręcz przeciwnie, jak ujął to Paul Berman: „Terror palestyński” stał się „miarą winy Izraela”. Zamiast uzyskać pomoc od swoich liberalnych i mniejszościowych przyjaciół, tak starannie kultywowanych w „szczęśliwych latach 90.”, żydowscy przywódcy otrzymali w najlepszym przypadku oziębłe traktowanie. Wielu tych, od których spodziewano się poparcia, przyłączyło się do kampanii przeciwko Izraelowi i powiedziało Żydom, że mordercza nienawiść Palestyńczyków do Żydów nie ma nic wspólnego z antysemityzmem i że jakiekolwiek żydowskie zastrzeżenia są tylko nadużywaniem oskarżeń o antysemityzm w celu uciszenia „wszelkiej krytyki Izraela”.  


W obliczu dowodów, że ich wysiłki na rzecz pokoju nie powiodły się i że ci z „syndromem Holocaustu”, którzy ostrzegali przed złowrogimi intencjami Palestyńczyków, mieli rację, wielu z tych dobrych ludzi okopało się na swoich pozycjach: „Byliśmy tak blisko; gdyby tylko Izrael dał więcej, Arafat powiedziałby tak”. Żydów kusiła wiara, że po Holocauście, na Zachodzie, a teraz nawet w „Palestynie”, oblężenie się skończyło i odmówili spojrzenia na dowody przeciwne. I istotnie, to, co było podjęciem ryzyka w latach 1990. – postawienie tezy, że Palestyńczycy są gotowi do pokoju i zasługują na własne państwo – stało się dogmatem w latach 2000. właśnie wtedy, gdy podjęte ryzyko zakończyło się spektakularną porażką. Każdy, kto się sprzeciwiał, był bezdusznym rasistą.


11 września 2001 podsumował tę dynamikę i pogorszył sytuację. Było to wypowiedzenie wojny Zachodowi równie okrutnej jak Intifada — samobójczych dżihadystów uderzających  w cywilów — ale teraz na skalę globalną, poza Dar al Islam. Wielu opiniotwórców – naukowców, dziennikarzy, ekspertów, polityków – znalazło się, podobnie jak izraelski i żydowski „obóz pokoju”, w sytuacji bez wyjścia. Zgodnie z demokratycznymi zasadami, amerykańscy muzułmanie mogą i powinni cieszyć się wolnościami religijnymi (podstawowymi prawami obywatelskimi), jakimi cieszą się wszyscy w demokracji, i w związku z tym istniała wielka troska o prawa „zwykłych muzułmanów”, którzy nie są częścią tego apokaliptycznego dżihadu prowadzonego przez Saudyjczyka z jaskiń Afganistanu. Zgodnie ze standardami demokratycznymi, jakikolwiek ruch, by ograniczyć muzułmanów jako muzułmanów, nie wchodził w rachubę. Była to również wyjątkowo zła optyka: niektórzy rozumowali, że aby pozostać wiernym naszym liberalnym i postępowym standardom, nie wolno nam nawet „robić wrażenia, że stajemy po którejś ze stron”. Zachód, przez swoje własne utopijne cnoty, retorycznie i jednostronnie rozbroił się. 


Jednak w konfrontacji z dowodami, że niektórzy muzułmanie, korzystający z praw obywateli w demokratycznych krajach (których nie mieli w krajach o muzułmańskiej większości), uznali cele dżihadu za atrakcyjne – narzucenie szariatu na Dar al Harb, karę śmierci dla apostatów i bluźnierców, wspieranie grup terrorystycznych, wzywanie do obalenia demokratycznych rządów, głoszenie paranoidalnych teorii spiskowych i eksterminacyjnego antysemityzmu, chronienie morderstw honoru – ta tolerancyjna reakcja nie zachwiała się. Przeciwnie, nasi prezydenci zapewniają nas, że „islam jest religią pokoju” i „99,9 procent muzułmanów odrzuca tę średniowieczną wojnę religijną”. 


Każdy , kto próbował zwrócić uwagę na problem – że rzeczywiście istniała kultura cywilizacyjna promująca wartości dżihadu – był oskarżany o islamofobię. W parodii Syndromu z Oslo zachodni postępowcy uznali krytykę muzułmanów i islamu za większą obrazę niż zachowanie tych, którzy terrorem walczą o globalny kalifat. Postępowcy dosłownie „fetyszyzowali muzułmańskiego „Innego”, czyniąc z przyjęcia go oznakę moralnej prawości, a każdy opór wobec takiego samobójczego sojuszu traktując jako wskaźnik ksenofobii, islamofobii lub „prawicowego” faszyzmu. „Utopiści” nalegali na politycznie poprawny zestaw przekonań i narzucili go wszystkim innym:

Przywództwo żydowskie w XXI wieku 


Dla żydowskich przywódców problem radzenia sobie z radykalnymi muzułmanami był szczególnie trudny, ponieważ jednym z najbardziej charakterystycznych elementów radykałów globalnego dżihadu był zjadliwy antysemityzm co najmniej tak zły jak nazistowski (przynajmniej niemieccy księża i pastorzy nie głosili ludobójstwa z ambony). Ta eksterminacyjna judeofobia przenika świat muzułmański zarówno w krajach o muzułmańskiej większości, jak i wśród muzułmanów z diaspory. Przytłaczające poparcie postępowców dla politycznie poprawnej „narracji”, w tym zaciemnianie przez nią ludobójczego antysemityzmu, sprawiło, że muzułmańska nienawiść do Izraela była w jakiś sposób uprawniona. Postępowcy, którzy nie mieli problemu „sprzeciwiania się żydowskiemu etnonacjonalizmowi bez bycia bigotem”, wygnali ze sfery publicznej tych, którzy sprzeciwiali się triumfalistycznemu muzułmańskiemu terrorystycznemu imperializmowi, jako godnych pogardy islamofobów. Przywódcy żydowscy musieli wybierać między wyglądaniem na dobrych i postępowych w oczach swoich postępowych kolegów, a obroną Żydów przed nagłym i narastającym „nowym antysemityzmem”, a tym samym zrażeniem do siebie „sojuszników”.


Mając do wyboru honor publiczny (cnotliwi postępowcy) i prywatne poczucie winy (porzucenie swoich wyborców), publiczny wstyd (napiętnowanie jako islamofobów) i prywatna prawość (wykonywanie swoich zadań), wybrali to pierwsze. Czyniąc to, przyłączyli się do swoich postępowych kolegów, ustępując wobec islamskiej triumfalistycznej agresji. I podobnie jak ich koledzy wyrażali oburzenie, gdy krytycy kwestionowali ich osąd. Stało się to parodią „praw człowieka” i „antyrasizmu”, co torowało drogę do zwycięstwa tym, którzy chcieli zniszczyć te wartości. 


Ale moralny narcyzm nie jest zwykłą hipokryzją. Hipokryci wiedzą, że są nieszczerzy; moralne narcyzy wierzą w swoją cnotę. Żarliwie zapewniają samych siebie i każdego, kto chce słuchać, o swojej szczerości (najtańsza z cnót). Są pełni namiętnej intensywności. Uważają się za wcielenie biblijnych proroków, z dumą i oburzeniem potępiających grzechy własnego ludu. Uważają się za „dobrych Żydów”, moralne wzory. Wynoszą się wysoko nad żałosnym tłumem, którego prymitywnymi wartościami gardzą. A im większa przepaść między pozorami a rzeczywistością, między hipokryzją a prawością, tym żarliwsze są ich zapewnienia.


Ten nacisk na ich szczerość nigdzie nie jest bardziej widoczny niż w reakcji moralnego narcyza na sprzeciw. Zamiast angażować się w dialog z tymi Żydami, równie zatroskanymi o los swojego narodu, wnosząc istotne obserwacje do dyskusji „co robić”, odpowiadają oburzeniem i gniewem. Po wielokrotnym ostrzeżeniu przez Charlesa Jacobsa, że ogromny meczet budowany w Roxbury w stanie Massachusetts jest w rzeczywistości inicjatywą Bractwa Muzułmańskiego finansowaną przez wahabitów o głębokich tendencjach antysemickich i antydemokratycznych, przywódcy żydowscy nie ustawali w gorącym popieraniu meczetu. 


Kiedy wszystkie „prywatne środki” zostały wyczerpane, Jacobs wymienił jednego ze winowajców w artykule opublikowanym w „Jewish Advocate”Odpowiedź, podpisana przez 70 rabinów i studentów rabinów, którzy byli „zaszokowani i zbulwersowani”, potępiła Jacobsa za jego „okrutny osobisty atak… jego niszczycielską kampanię przeciwko społeczności muzułmańskiej w Bostonie opartą na insynuacjach, półprawdach i niesprawdzonych teoriach spiskowych”. A potem głosili swoją cnotę:


W tych trudnych czasach rabin Gurvis wraz z innymi odważnymi przywódcami religijnymi usiłuje promować inny rodzaj polityki. Popieramy jego zaangażowanie w dialog i współpracę międzywyznaniową. Stoimy razem zaangażowani na rzecz wspólnoty, w której sąsiedzi starają się poznać i łączyć dla wspólnego dobra. 


Wszystko to wydarzyło się trzy lata zanim muzułmanie, wychowani na ideologii dżihadu głoszonej w tym meczecie i jego filii w Cambridge, przeprowadzili zamach bombowy na maraton bostoński w kwietniu 2013 roku. Gdyby ci rabini wysłuchali tych ostrzeżeń, zamiast je potępiać, gdyby byli równie samokrytyczni, jak byli gotowi krytykować własny naród, wielu ludziom, Żydom i nie-Żydom, można było oszczędzić wiele cierpienia.


Opowieść o tym procesie i jego konsekwencjach jest długa i bolesna, wypełniona katastrofalnymi błędami, czasami usiana oznakami obudzonego sumienia, zaangażowania w to, po co istnieją żydowscy przywódcy – by chronić swoje społeczności. Ogólnie jednak ostatnie dwie dekady były świadkami katastrof dla Żydów na całym świecie:

Katastrofalny przebieg pierwszych dekad XXI wieku – rozprzestrzenianie się BDS i jego śmiercionośnych narracji, rosnąca wrogość i marginalizacja żydowskich studentów na kampusie, rosnąca demonizacja Izraela przez demokratów z Kongresu, rosnąca przemoc uliczna wobec Żydów – ciąży na barkach żydowskich przywódców, jeśli nie za umożliwienie i podżeganie do tego, to za to, że nie potrafią się temu przeciwstawić. Mogą sobie pozwolić na odpokutowanie następnego Jom Kippur za:

Obrona narodu żydowskiego i jego jedynego państwa w XXI wieku jest, jak na ironię, także obroną globalnego społeczeństwa obywatelskiego, w którym ludzie mogą żyć wolni, dostatnio i w pokoju z sąsiadami. Zdradzając własnych ludzi, zawiedli demokrację i postępowe wartości na całym świecie.


Moral narcissism + the psychology of failure

White Rose Magazine, 2022

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska 

 



Richard Allen Landes


Amerykański historyk, wykładowca na Boston University, dyrektor bostońskiego Center for Millennial Studies. Autor szeregu książek o średniowieczu i ruchach apokaliptycznych. Obserwator konfliktu na Bliskim Wschodzie (to on ukuł pojęcie „Pallywood” na wyprodukowane ze statystami filmy mające być „dowodami” przeciwko Izraelowi). Jest również autorem dwuczęściowej druzgoczącej analizy  tzw. „Raportu Goldstone’a”.