Spojrzeć kłamstwu w oczy


Andrzej Koraszewski 2022-02-25

Tuvia Tenenbom (Źródło: Wikipedia)
Tuvia Tenenbom (Źródło: Wikipedia)

Tuvia Tenenbom. Chyba niemiecki pisarz i dziennikarz. Chyba, bo urodzony w Izraelu, w głęboko religijnej rodzinie, który wbrew obowiązkom wobec Boga wstąpił do IDF, a potem na domiar złego chciał studiować, więc, żeby nie wojować z pobożną rodziną, zdjął mundur i wsiadł w samolot, żeby sobie postudiować za oceanem. Studiował matematykę, literaturę, teatr, ekonomię i stanęło na teatrze. Został za oceanem i założył angielskojęzyczny teatr żydowski w Nowym Jorku.

Blondyn w szelkach, z brzuchem piwosza, wygląda jak bywalec monachijskich piwiarni. A w środku Żyd, który nie tylko mówi po hebrajsku, ale i po arabsku, więc kiedy jeździł po świecie przedstawiając się jako niemiecki dziennikarz, tropiąc ukrywający się za miłością  do Palestyńczyków antysemityzm,  to mu się te dziwne języki w Niemczech, Anglii czy Irlandii przydawały okazjonalnie, ale już w Izraelu wręcz przeciwnie, bo pozwalały słyszeć słowa, które nie były dla niego przeznaczone. Pozwalały równie rozmawiać z tymi, z którymi miłujący Palestyńczyków rozmawiać normalnie nie mogą.


W tłumaczeniu na język polski jest tylko jedna jego książka – Spałem w pokoju Hitlera, którą polski wydawca reklamuje jako „przezabawną i niepokojącą”. Powiedziałbym  o tej książce raczej, że jest przerażająca, chociaż często przy jej lekturze wybuchamy śmiechem. Tuvia Tenenebom jest błaznem i filozofem, może przede wszystkim jest człowiekiem teatru, który wchodzi w jakąś rolę i zapomina, że jest kimś innym.  Artysta, umiejący każdego skłonić do szczerych wynurzeń, mimo iż nigdy nie ukrywa, że jest dziennikarzem i wszystko nagrywa. Jest tak w tych swoich rolach autentyczny, że i niemiecki neonazista, i palestyński terrorysta są głęboko przekonani, że komu jak komu, ale jemu mogą bez obawy powiedzieć, co w ich duszach gra. Zbieranie materiału do książki zabiera mu zazwyczaj około sześciu miesięcy. Umawia się z góry na kilka ważnych wywiadów, a potem jeździ i zagląda tam, gdzie go nie proszą. Po pięciu książkach, które kolejno trafiały na listy bestsellerów, Tuvia Tenenbom postanowił zamieszkać na kilka miesięcy w pobliżu miejsca swojego urodzenia, czyli w dzielnicy ortodoksyjnych Żydów w Jerozolimie.             


Pisarz wziął zaliczkę z wydawnictwa, wsiedli z żoną w samolot i po przyjeździe do Izraela zakwaterowali się w hotelu w Jerozolimie w dzielnicy Mea Shearim. Jak zwykle zastanawiał się trochę, kim ma być w tym świecie swojego dzieciństwa, ale podczas pierwszego spaceru szybko okazało się, że tu może być tylko sobą, bo ludzie natychmiast rozpoznawali go i witali w jidysz. Nie mówił w tym języku prawie pół wieku, ale okazało się, że nadal nie sprawia mu to żadnych trudności, że nawet jeśli nie jest jednym z nich, to może próbować ich zrozumieć w ich języku i na ich warunkach. Wszystkie książki Tenenboma są tym właśnie fascynujące, że on naprawdę próbuje zrozumieć swoich rozmówców, że nieustannie szuka w nich tego, co mogłoby budzić jego sympatię, że zadaje swoje pytania z naiwnością dziecka. Student, którego sensem życia jest walka o wolność Palestyny, łapie gorączkowo za swój telefon, żeby spróbować odpowiedzieć na pytanie niemieckiego dziennikarza jak daleko leży Palestyna od Jerozolimy. Niemieccy neonaziści patrzyli z sympatią na ciekawskiego dziennikarza, który wydawał się być jednym z nich.        


O tym jego przygotowywaniu kolejnej książki dowiedziałem się z artykułu w „Jerusalem Post” o pisarzu wśród jerozolimskich ultraortodoksyjnych Żydów. To tu prawie pół wieku temu syn pobożnego Żyda zbuntował się przeciw uczeniu nieprawdy i przestał nosić jarmułkę. Tu został niepokornym i tu wrócił po dziesięcioleciach patrzenia kłamstwu w oczy. Zdziwił się, kiedy odkrył, że młodzi, ultraortodoksyjni  Żydzi czytają jego książki, próbował zrozumieć pomieszanie życzliwości i gościnności z zagubieniem, które tak łatwo może pod złym przywództwem prowadzić do nienawiści i gwałtu.


To jest właściwie to, czego Tenenbom szuka wszędzie, owego pomieszania szlachetnych intencji, gościnności, gotowości do przyjaźni i do mrocznej, ślepej nienawiści. Opowiada izraelskiej dziennikarce o tym jak miły i zabawny był Dżibril Radżub, jeden z najważniejszych ludzi wśród Palestyńczyków związanych z Fatahem Abbasa. Palestyński dygnitarz zaprosił niemieckiego dziennikarza do swojego domu, oglądali razem izraelską telewizję, tłumaczył swojemu gościowi przekazywane po hebrajsku wiadomości. Wybrali się nawet razem na wycieczkę z Ramallah do Jerycha. Jak mówi Tenenbom: „Mądry, okrutny, zły i życzliwy. Był moim prawdziwym przyjacielem, dopóki nie dowiedział się, że jestem Żydem”. Tego jednak dowiedział się, kiedy pisarz był już daleko i kiedy przeczytał jego książkę.


Spojrzenie kłamstwu w oczy wymaga odwagi i przebiegłości. Czytając Tenenboma wiele razy wracałem myślami do Roy’a Carlsona, amerykańskiego dziennikarza ormiańskiego pochodzenia, który wiosną 1948 roku pojechał do Egiptu i przedstawiając się jako amerykański nazista poszedł jako fotograf z egipskimi nazistami na ich ludobójczą wyprawę na Żydów.  


Ile trzeba odwagi, żeby spojrzeć kłamstwu w oczy? Izraelska dziennikarka zapytała Tenenboma, czy się nie boi.     


„W momencie, gdy zacznę się bać, przestanę wykonywać swoją pracę. Nie mogę sobie pozwolić na luksus strachu” – odpowiedział pisarz i wiemy, że nie jest to cała prawda. Kiedy wchodzisz do jaskini lwa, musisz opanować strach, bo inaczej zginiesz. No tak, dzielnica ultraortodoksyjnych Żydów w Jerozolimie to nie jaskinia lwa, Tenenbom bywał w miejscach, gdzie błąd mógł go kosztować życie.    


Pisząc ten tekst przerzucam się co jakiś czas na wiadomości z Ukrainy, pan John Kerry obawia się, że ukraiński kryzys może odciągnąć uwagę świata od globalnego ocieplenia. Też się różnych rzeczy obawiam. W Pekinie podkreślają, że wejście Rosjan na Ukrainę nie jest inwazją. Lektura artykułu o pisarzu, który patrzy kłamstwu w oczy, każe mi dziś wrócić do postaci innego dziennikarza, Garetha Jonesa, który w 1933 roku stacjonował jako brytyjski dziennikarz w Moskwie i postanowił zajrzeć w oczy kłamstwu, że na Ukrainie nie ma żadnego głodu. Mimo braku pozwolenia wsiadł w pociąg, wysiadł na Ukrainie na małej stacyjce i przez trzy tygodnie wędrował pieszo, oglądając to, czego mu oglądać nie kazano.  


W swoich notatkach pisał:

Przechodziłem przez wsie i przez dwanaście kołchozów. Wszędzie ludzi krzyczeli: ‘nie ma chleba. Umieramy’. Szedłem przez czarnoziem, gdzie kiedyś była najbogatsza ziemia uprawna w całym kraju. Ponieważ korespondentom zabroniono tu przyjechać, musiałem na własne oczy zobaczyć, co się tu dzieje. Pasażer w pociągu zaprzeczył, że tam jest głód. Wyrzuciłem do spluwaczki twardą skórkę od chleba, który jadłem. Siedzący obok wieśniak natychmiast rzucił się, wyłowił ją i zjadł. Nocowałem w wiosce, w której niedawno było dwieście krów, a teraz zostało sześć. Chłopi zjadali paszę dla bydła. Mówili mi, że wielu już umarło z głodu.”

Raport Jonesa został potępiony jako fałszywy. Doniesienia zagranicznych korespondentów z Moskwy był jednorodne i „wyważone”. Ton nadawał korespondent „New York Timesa” Walter Duranty, patrzenie kłamstwu w oczy było w złym tonie.    


Ciekaw jestem jak Tuvia Tenenbom pokaże ten świat, z którego uciekł, świat religijnego fanatyzmu, odmowy zainteresowania nauką, ufności w Bogu i odmowy obrony ojczyzny. Jak sam mówi, bez trudu odnajduje w sobie sympatię mimo głębokiej niechęci. Patrzenie kłamstwu w oczy to trudna sztuka. On sam twierdzi, że najtrudniejsze było dla niego rozmawianie z żydowskimi przywódcami antysemickich grup. Rozumiem go. Zastanawiam się nad jutrem Ukrainy, myślę o tych, którzy dziś, jutro, pojutrze i w kolejnych dniach będą tracić życie, o tych, którzy już jutro będą zdradzać i gdzie szukać tych, którzy będą kłamstwu patrzeć w oczy.