Znaczenie akademickiej bezstronności


Matt Beard 2022-02-02

Martin Heidegger
Martin Heidegger

Jako rektor Uniwersytetu we Fryburgu Martin Heidegger opublikował w listopadzie 1933 roku list wzywający studentów do głosowania na „tak” w celu poparcia decyzji Hitlera o wystąpieniu z Ligi Narodów. „Niemieccy mężczyźni i kobiety!” pisał Heidegger w tym liście: „Führer niczego nie żąda od ludzi. Raczej daje ludziom możliwość bezpośredniego podjęcia najważniejszej wolnej decyzji ze wszystkich”. Studentom nakazano „dobrowolnie” pomaszerować do lokalnego biura wyborczego na głosowanie. Heidegger, korzystając z autorytetu swojego stanowiska rektora uniwersytetu, powiedział studentom: „Führer obudził tę wolę w całym narodzie i zespawał ją w jedno postanowienie. Nikt nie może pozostać z dala od urn w dniu, w którym ta wola się objawi”.

Opinie wśród niemieckich intelektualistów były zróżnicowana, ale wielu uczonych nie mogło oprzeć się pokusie promowania nazizmu ze swoich katedr. Carl Schmitt — teoretyk stosunków międzynarodowych, który zdefiniował działalność polityczną jako możliwość przemocy wobec grup wroga — wstąpił do partii nazistowskiej w 1933 r. i opowiadał się za paleniem książek. Zarówno Schmitt, jak i Heidegger stworzyli dzieła filozoficzne, które do dziś są czytane ze względu na ich znaczenie, ale na ich dziedzictwie pozostaje złowroga ciemna plama. W chaosie międzywojennego okresu wielu niemieckich studentów desperacko szukało odpowiedzi na pytania o politykę. Tylko nieliczni nauczyciele akademiccy uważali, że wykorzystywanie swojej pozycji do popierania jakiejkolwiek sprawy wykraczającej poza bezstronne dążenie do prawdy jest nieodpowiedzialne, inni zaangażowali się w partyjną politykę.


Heidegger i Schmitt to skrajne przykłady profesorów, którzy (delikatnie to ujmując) pozwolili, żeby polityka dominowała nad ich akademickimi obowiązkami. Nie zajmuję się tu okropnościami Republiki Weimarskiej i nie jest to  próba przedstawienia płytkiej polemiki o problemach wojny kulturowej na dzisiejszym amerykańskim kampusie. Uważam raczej, że badanie reakcji na akademickie zaangażowanie w Weimarze, zwłaszcza ze strony Maxa Webera i Hanny Arendt, może pomóc wyjaśnić niektóre podstawy naszych dzisiejszych debat na temat działalności akademickiej. Skrajne przykłady często skłaniają myślicieli do głębszego rozważenia problemów, co kieruje nas szczególnie właśnie do Webera (który był współczesnym Schmitta) i Arendt (która była uczennicą Heideggera).


Weber i Arendt przypominali, że zadaniem uczonego nie jest wpajanie studentom określonych poglądów, ale ułatwianie zrozumienia faktów i otwartej debaty, tak aby studenci mogli sami dokonać wyboru. Już w 1917 roku Weber obawiał się, że nauczyciele akademiccy wykorzystują swoje katedry do głoszenia studentom nowych „teizmów”. W wykładzie zatytułowanym „Nauka jako powołanie” powiedział, że „jedyną moralnością, jaka obowiązuje w sali wykładowej, jest zwykła uczciwość intelektualna”. Tak jak nie możemy już dłużej twierdzić, że celem badań jest zrozumienie Boga, tak też musimy odrzucić „szczęście” lub rozwój ideologii. Celem studiów akademickich zdaniem Webera było dostarczenie rzetelnych informacji, aby jednostki mogły świadomie wrobić sobie własne poglądy.


Weber zachęcał nauczycieli akademickich, którzy nie mogli znieść ciężaru swoich czasów, żeby po cichu przyłączyli się do jakiegoś kościoła i tam biadali. Do tych, którzy nadal upierali się przy wykorzystywaniu swojej uniwersyteckiej pozycji by występować w roli „proroków i demagogów”, napisał: „Wyjdźcie na ulice i otwarcie rozmawiajcie ze światem, to znaczy mówcie tam, gdzie możliwa jest krytyka”. Nie jest uczciwe głoszenie kazań przed słuchaczami, od których oczekuje się milczenia, czy to z powodu polityki, czy konformistycznej presji społecznej. Profesor może być rozdarty między rolą publicznego autorytetu i nauczyciela, ale występując jako osoba publiczna musi być zawsze ostrożny i rozumieć, że „kiedy człowiek nauki przedstawia swoje osobiste wartościowanie, kończy się pełne rozumienie faktów”. Weber ostrzegał: próżność jest „chorobą zawodową” w kręgach uniwersyteckich.


Co ważne, nie jest to ani twierdzenie o „prawie” do mówienia, ani o „szkodzie”, jaką może spowodować wystąpienie uczonego. Weber odwołuje się do etyki odpowiedzialności za samą sprawę poszukiwania prawdy. Przekonuje, że uczony, który pozwala, by nowy teizm zainfekował jego nauczanie, powinien spotkać się z „najostrzejszą krytyką ze strony własnego sumienia”. Zależy to przede wszystkim od wewnętrznego wezwania do poszukiwania prawdy, gdziekolwiek ona prowadzi, a nie od biurokratów uniwersyteckich czy stanowych ustawodawców. Chociaż dyskusje na temat zasad akademickich są ważne, taka wewnętrzna koncepcja odpowiedzialności naukowej jest w dzisiejszych debatach na temat nauczania na uniwersytetach ignorowana.


Esej Hanny Arendt „Prawda i polityka” nawiązuje do podobnej problematyki. Autorka rozpoczyna od przyznania, że pod pewnymi względami jest to problem ponadczasowy: „nikt nigdy nie wątpił, że prawda i polityka są w dość złych wzajemnych stosunkach i, o ile mi wiadomo, nikt, nigdy nie zaliczał prawdomówności do cnót politycznych.” W tym kontekście, odkąd Platon po raz pierwszy założył swoją Akademię, widzimy marzenie o uniwersytecie jako miejscu sokratejskiej debaty. Stanowisko to otwiera uczelnię na wszelkiego rodzaju wpływy polityczne, ale również na bezpośredni konflikt ze światem publicznym poza uczelnią.


Arendt pisze, że to marzenie urzeczywistniło się, czego nawet Platon nie przewidywał. Świat polityki chętnie zaakceptował, że “może mieć korzyści z istnienia ludzi i instytucji, nad którymi nie ma władzy”. Wszystkie uniwersytety, publiczne i prywatne  – pisze dalej – zależne są od dobrej woli rządów. „Bardzo ważna funkcja dostarczania informacji realizowana jest spoza królestwa polityki, inaczej mówiąc, z miejsc, które nie są lub nie powinny być związane z działaniem i podejmowaniem decyzji”. To staranne oddzielenie zapotrzebowania na krytyczną myśl od zapotrzebowania na działanie jest tematem powracającym w całej twórczości Hanny Arendt.


Autorka wymienia filozofa, naukowca, historyka, sędziego i dziennikarza jako zawody, które wymagają „samotności i bezstronności”, przy czym „kiedy którąkolwiek z nich wykonujesz, nie jest możliwe żadne zaangażowanie polityczne ani przywiązanie do jakiejkolwiek sprawy”. Ten rodzaj działalności wymaga pozycji osoby z zewnątrz – zobowiązania wobec zasady fiat veritas, et pereat mundus („niech prawda się stanie, choćby świat miał zginąć”). Tak radykalne zaangażowanie w poszukiwanie prawdy może nas dziś szokować, ale jeszcze do niedawna było powszechne. W 1972 r. w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych Bob Woodward wstrzymał się od głosu, uważając, że wstrzymanie się od głosu umożliwi mu bardziej obiektywną prezentację reportażu o Watergate. Konsekwencje tego są jasne: dla Arendt kłamca był „człowiekiem czynu”, podczas gdy człowiek prawdomówny „zdecydowanie nie”. Niektórzy profesorowie coraz częściej postrzegają swoją pracę nauczycielską jako akcję polityczną, ale jest to zasadniczy błąd.


Całe społeczeństwo czerpie korzyści, gdy instytucje, takie jak uniwersytety i redakcje, są chronione przed wpływami politycznymi, pod warunkiem, że ponoszą odpowiedzialność za bezstronne poszukiwanie prawdy. Wydaje się, że zarówno aktywiści na Twitterze, jak i administratorzy uczelni zapomnieli, że sfera polityczna korzysta z istnienia przestrzeni, której nie wolno dotknąć. Z jakiegokolwiek powodu (być może dlatego, że „bezstronność i bezinteresowne dążenie do prawdy” nie są zbyt skuteczne w hasłach marketingowych), wielu uniwersyteckich biurokratów dostrzega obecnie zbyt duże ryzyko w nadzorowaniu nakazu, by uniwersytet pozostał „sanktuarium prawdy”. Zamiast trzymać uniwersytet poza walką o władzę w codziennej polityce – chroniąc tym samym wykładowców przed „niebezpieczeństwami wynikającymi z władzy społecznej i politycznej” – profesorowie są często nakłaniani do politycznego zaangażowania.


To prowadzi nas do ważnego rozróżnienia: „bezstronność” nie jest synonimem „niekontrowersyjności”. Arendt nie uniknęła kontrowersji, tracąc wielu przyjaciół z powodu jej książki Eichmann w Jerozolimie. W rzeczywistości Arendt napisała „Prawdę i politykę” w odpowiedzi na tę kontrowersję. Przypomniała swoim czytelnikom, że uniwersytety na przestrzeni dziejów dostarczyły wiele niechcianych prawd i że ich ochrona przed naciskami społecznymi jest właśnie tym, co umożliwia bezstronne poszukiwanie prawdy. Uczeni, którzy akceptują maksymę „niech prawda stanie się, choćby świat miał zginąć”, próbują odłożyć na bok zobowiązania ideologiczne lub osobiste interesy. Broniąc trzech przesłanek – pierwszej, że powinieneś mówić prawdę tak, jak ją widzisz, nawet jeśli konsekwencje będą negatywne; drugiej, że drogą do przezwyciężenia dogmatyzmu jest otwarta dyskusja i bezstronne rozważenie wszystkich perspektyw; i trzeciej, że uniwersytety i redakcje powinny być schronieniem prawdy przed władzą polityczną i społeczną – Arendt broniła swojego powołania.


Leo Strauss, inny uczeń Heideggera, napisał, że istnieje ważna różnica między bezstronnością a neutralnością. Bezstronny naukowiec nie jest obojętny — może nawet mieć silne poglądy polityczne na dany temat — ale wie, że musi zachować dla siebie swoje osobiste sądy. Opisując wykład Webera „Nauka jako powołanie”, Strauss podkreśla różnicę między uczonym jako prorokiem, a uczonym jako naukowcem: „prorok może i musi na podstawie swojej decyzji rekomendować to, co uważa za słuszny cel, podczas gdy człowiek nauki musi powstrzymać się od takiego osądu”. Niezależnie od tego, czego naucza dany profesor, powinien przedstawić najbardziej jasne dowody dostępne dla wielu stanowisk, a następnie pozwolić studentom na samodzielne myślenie.


Nie trzeba dodawać, że jest to niezwykle trudne. Każdy doświadcza pokusy przekonywania do swoich wartości. Z tego powodu niektórzy mogą odrzucić poglądy Webera i Arendt, twierdząc, że ich wizja bezstronności jest w rzeczywistości niemożliwa. Jednak fakt, że nigdy nie można osiągnąć doskonałej bezstronności, nie umniejsza odpowiedzialności za nieustanny wysiłek dążenia do prawdy. Weber twierdzi, że jest niemożliwe, by zawsze wszystko było oparte w 100 procentach na udokumentowanych faktach, a mimo to nadal pociągamy naukowców do odpowiedzialności za prawdziwość ich twierdzeń. Dlatego też, gdy uczonym nie udaje się pozostać całkowicie bezstronnymi, reakcją nie powinno być całkowite odrzucenie, ale zachęcanie do odpowiedzialnej korekty prezentacji problemów.


Weber i Arendt byli dumni z tego, że ich studenci bez względu na ich przekonania ideologiczne mogli swobodnie wypowiadać się na  seminariach. Dwóch byłych uczniów Arendt opisało jej zajęcia jako „otwartą dla wszystkich” dyskusję i debatę. Napisali, że „unikając stanowiska doktrynerskiego i otwierając nowe horyzonty myślowe, Hannah Arendt uczyła nas swoim przykładem myśleć samodzielnie”. Takie podejście staje się dziś coraz rzadsze w salach uniwersyteckich, co moim zdaniem jest niepokojące. Zamiast narzucać konkretną wizję sprawiedliwości, uniwersytety powinny kultywować cnotę intelektualnej uczciwości.


Przeciwnicy tego argumentu mogą protestować i twierdzić, że „bezstronność” stanowi tylko zasłonę dla rasistowskiego i patriarchalnego status quo. Mogą uważać, że studia nad społeczeństwem wymagają badania różnych form ucisku, a nawet, a może przede wszystkim, wyjścia na scenę polityczną, że patrząc z tego punktu widzenia uniwersytet powinien wykorzystać swój specjalny status nie do realizacji fałszywego ideału „bezstronności”, ale do ostrej krytyki reszty społeczeństwa, że siła, a nie dyscyplina intelektualna, jest głównym motorem popychającym do poszukiwania prawdy.


Chociaż nie zgadzam się z większością tej argumentacji, nadal wierzę, że może ona prowadzić dzisiejszą debatę na temat wolności akademickiej we właściwym kierunku. Jej wyznawcy mogą nawet mieć rację. W obliczu niewygodnych pomysłów powinniśmy spróbować je zrozumieć za pomocą naszych najlepszych zasobów empirycznych i filozoficznych. Ale przede wszystkim ta krytyka ma wartość, dlatego, że ci krytycy prowokują do debaty na temat podstawowych kwestii — natury prawdy i celu istnienia samego środowiska akademickiego. Właśnie o tym dyskutujemy, kiedy mówimy o najnowszych „anulowaniach” na kampusach.


Zamiast prawdziwej debaty widzimy jednak jak uniwersyteccy celebryci mówią obok siebie na różnych długościach fal. Uniwersyteckie swobody są podnoszone, kiedy ktoś zgadza się ze stanowiskiem kontrowersyjnego naukowca. Powrót do myślicieli takich jak Max Weber i Hannah Arendt pozwala zamiast kłótni ad nauseum, wrócić do centralnego problemu. Bezstronne poszukiwanie prawdy było ostatecznie w swojej platońskiej i oświeceniowej formie podstawowym celem Akademii. Najlepszą odpowiedzią na pluralizm wartości (nawet tych mrocznych i nihilistycznych) nie jest odwołanie się do nauczycieli akademickich by bronili swoich przekonań moralnych, ale żeby powrócili do wartości założycielskich uniwersytetów, wśród których na pierwszym miejscu jest poszukiwanie prawdy, niezależnie dokąd nas ono zaprowadzi.         


The Importance of Academic Impartiality

Quilette, 15 stycznia, 2021r.
Tłumaczenie: Andrzej  Koraszewski    



Matt Beard

 

Studiuje na wydziale nauk politycznych na Uniwersytecie Carleton. Jego zainteresowania badawcze obejmują historię myśli politycznej, sztucznej inteligencji i edukacji.