Przyczynek do dialogu międzybezwyznaniowego


Andrzej Koraszewski 2022-01-15

Książęta kościoła pośród Senatu (Obraz Johanna Hallera 1506r. Wikipedia.)
Książęta kościoła pośród Senatu (Obraz Johanna Hallera 1506r. Wikipedia.)

Ekumenizm jest piękną ideą, ale z wielu względów nieco utopijną. Poszukiwanie umiarkowanych monoteistów, praktykujących umiarkowany prozelityzm, umiarkowanie ewangelizujących i umiarkowanie przekonanych do słuszności własnej wiary oraz gotowych rozmawiać o tym, czyje  wyobrażenia tego, co słuszne, mogą być bliższe prawdy, zaowocowało licznymi sesjami fotograficznymi, fałszywymi pocałunkami i zapewnianiem, że dialog międzyreligijny będzie trwał.


W czasach odwilży papież Jan XXIII wyraził opinię, że różnice, które były powodem stuleci wojen religijnych między chrześcijanami, całkowicie straciły znaczenie. Dziesiątki lat później, obecny papież zdecydowanie woli prowadzić „dialog” z prawosławnymi i z muzułmanami niż z protestantami. (Co może być wskazówką, że Jan XXIII źle odczytał ducha panującego w Kościele katolickim.) Różnice dotyczące kwestii środków antykoncepcyjnych, celibatu, kapłaństwa kobiet i stosunku do demokracji wydają się utrudniać dialog międzyreligijny. Być może jest tu coś więcej, tak czy inaczej papież Franciszek częściej całuje zwolennika szariatu, szejka Ahmada Al-Tayyeba niż ściska rękę arcybiskupa Canterbury. Głęboka wiara uniemożliwia dialog lub zmienia go w parodię.


Tłumaczyłem niedawno długi tekst o tym, że terroryzm jest zawsze motywowany głęboką wiarą. Terrorysta nie zabiera swoim ofiarom portfeli, jego nagrodą jest śmierć kogoś, kogo jego duchowy pasterz (bezpośrednio lub pośrednio) wskazał jako winnego niewiary, jako kogoś, kogo należy zabić. Duchowi pasterze czasem wskazują konkretną ofiarę, jak w przypadku Salmana Rushdiego (i wielu innych), częściej ich język jest wieloznaczny, mglisty, a jednak wystarczająco mocny, aby zachęcić do  mordu i całkowicie usunąć ważność przykazania „nie zabijaj” oraz skutecznie usunąć jakiekolwiek wyrzuty sumienia.


Kiedy tak zwany „samotny wilk” atakuje i zabija, zazwyczaj bez większego trudu możemy dotrzeć do pasterza lub pasterzy, którzy sterowali jego „wewnętrznymi” głosami.


Żyjemy w czasach, w których lwia część ataków terrorystycznych popełniana jest przez muzułmanów, niemal nieodmiennie z okrzykiem „Allahu akbar” i zazwyczaj z łatwą do prześledzenia historią kontaktów z duchownymi  nakłaniającymi do dżihadu. Pamiętajmy jednak, że islam nie jest jedyną religią, w której fundamentalizm popycha do terroru (a co więcej, podobną funkcję może pełnić świecka fanatyczna ideologia, włącznie z obsesyjnym przekonaniem, że szczepionki przeciw Covidowi są jakimś groźnym spiskiem, a genetycznie modyfikowane organizmy są sprzeczne z naturą).   


Bardzo odległą paralelą jest polski (i nie tylko polski) spór o aborcję. Sytuacja, w której lekarz odmawiając usunięcia uszkodzonego płodu powoduje śmierć kobiety, może być powodowana strachem przed utratą możliwości wykonywania zawodu, bądź głębokim przekonaniem, że jest to forma „ochrony życia”. Ta druga wersja nie ma już wiele wspólnego z medycyną, jest konsekwencją przekonań religijnych, dających silną motywację do łamania przysięgi Hipokratesa i powodowania śmierci zazwyczaj bez najmniejszych wyrzutów sumienia. W obydwu przypadkach za tą odmową działania kryją się duchowi pasterze, od papieża poczynając, poprzez lokalnych biskupów, do proboszcza włącznie, dalej mamy działania powodowane tym nauczaniem polityków, dziennikarzy i członków radykalnych grup nacisku, czy to spod znaku Ordo Iuris, czy różnych organizacji „pro-life” z ludźmi w rodzaju Kaji Godek.         

Powstrzymanie się od działania nie wymaga mobilizacji typu „Allahu akbar”, czy „bij, kto w Boga wierzy”, wystarczy milczenie, czasem potrzebne jest samousprawiedliwienie się racjonalizacją w postaci, że przecież może się zdarzyć cud i wszystko będzie dobrze. Zabójstwo przez zaniechanie jest zawsze łatwiejsze. Za nim jednak nadal kryją się duchowi pasterze, dbający o to, by o żadnym dialogu nie było mowy.   


Dialog wymaga gotowości rewizji własnego stanowiska. Określenie „akademicka dyskusja” jest często używane z nutą sarkazmu, jako określenie dywagacji ludzi oderwanych od życia. Jednak akademicka dyskusja jest oparta o sokratejskie zasady prowadzenia dialogu, jest dociekaniem prawdy bądź poszukiwaniem praktycznego rozwiązania problemu i w odróżnieniu od sporów ideologicznych, nie zmierza do zmuszenia przeciwnika do uznania moich racji. Zanik umiejętności prowadzenia akademickich dyskusji skłonił ostatnio grupę amerykańskich naukowców do stworzenia nowej placówki – University of Austin (UATX), która, przynajmniej w założeniu, ma gwarantować powrót do akademickich dyskusji, wolnych od ideologii oraz do nauczania, wolnego od indoktrynacji. Początkowy zapał szybko osłabł, niektórzy ludzie (w tym Steven Pinker) wycofali swoje poparcie. Zapewne długo jeszcze nie będzie jasności na ile ta nowa placówka spełni oczekiwania ludzi takich jak Ayaan Hirsi Ali. Personalne ambicje, niepewność, jak ta nowa inicjatywa się rozwinie, może projekt wykoleić lub znacznie spowolnić narodziny nowej placówki, widzimy jednak postrzeganą przez coraz większą grupę uczonych potrzebę powrotu do krytycznego myślenia i nauczania bez dyktatu jakiejkolwiek ideologii.


Amerykańska profesor chemii, Anna Krylov o sytuacji w amerykańskiej nauce pisze m. in.:

Cenzura i dławienie odmiennego zdania są teraz zazwyczaj narzucane nie odgórnie przez władze, ale oddolnie (tj. przez tłuszczę) w postaci napędzanego przez media społecznościowe społecznego ostracyzmu i terroryzowania. Przedmiotowa i poważna dyskusja o złożonych problemach wymaga dyscypliny i wysiłku. Twitter, gdzie każdy może spontanicznie wrzucić w cyberprzestrzeń 280 znaków, nie zostawia miejsca na wymaganą głębię i niuanse. Jak pisze Seth Moskowitz, aktywizm memów psuje naszą polityczną konwersację i zagraża naszemu demokratycznemu procesowi, ponieważ zachęca do pokazowego i przelotnego działania, zamyka usta odmiennym poglądom i sankcjonuje prostackie i naiwne przekonania polityczne.


To, że używam słowa “tłuszcza” można zrozumieć jako sugestię, że nietolerancyjny ruch, jaki opisuję, nie ma instytucjonalnego wsparcia. Tak jednak nie jest. Niestety, przywódcy naszych organizacji nie bronią podstawowych zasad nauki i edukacji. Zamiast przeciwstawiać się cenzurze, ułatwiają ją. Anulowanie Doriana Abbota, geofizyka z University of Chicago, jest typowym przykładem tego, jak “kultura tchórzostwa” zakorzeniła się w naszych instytucjach, umożliwiając tym samym kulturę anulowania. Abbot był zaproszony do wygłoszenia w październiku prestiżowego wykładu w MIT o “Klimacie i potencjalnym życiu na innych planetach”. Jednak samozwańczy strażnicy na Twitterze, oburzeni, że Abbot bronił równych szans, sprawiedliwości, merytorycznych ocen i swobód akademickich, rozpoczęli w mediach społecznościowych kampanię na rzecz anulowania tego zaproszenia. MIT szybko poddał się żądaniom tłuszczy i anulował całe wydarzenie, naruszając własną “politykę otwartych badań i swobodnej wymiany informacji między naukowcami”. Takie precedensy dają mrożący efekt, który hamuje wyrażanie niekonformistycznych poglądów w całym świecie akademickim.

Anna Krylov, podobnie jak Ayaan Hirsi Ali jest naturalizowaną Amerykanką. Urodziła się w ZSRR i pisze o świecie, w którym terror duchowych przywódców przenika wszystkie sfery życia, w którym posiadanie nieprawomyślnych poglądów przekreśla kariery zawodowe, a czasem prowadzi do fizycznego unicestwienia, gdzie ideologia prowadzi do kultury donosu i karier budowanych na lizusostwie. Ayaan Hirsi Ali pokazuje to samo zjawisko w systemie teokratycznym, gdzie wszystkie aspekty życia społecznego kontrolowane są przez policję myśli. Zarówno w systemie komunistycznym, jak i w islamskiej teokracji system kształcenia jest od przedszkola powierzony duchowym pasterzom i zmierza do wychowania człowieka, który będzie dążył do tego, by rewolucja (islamska, komunistyczna, czy jakakolwiek inna) podbiła cały świat.  


Niewielkie, ale bardzo radykalne grupy mogą skutecznie zniszczyć instytucje demokratyczne, narzucając dialog, którego skuteczność jest mierzona siłą wrzasku. W obliczu niemożności nawiązania jakiejkolwiek racjonalnej komunikacji, broniący zasad akademickiej dyskusji wydają się być na przegranych pozycjach. Wszyscy stają się głęboko zaangażowani i w efekcie widzimy spory paranoików ze schizofrenikami.


Czy jest tu jakieś wyjście z błędnego koła? Być może jedyną szansą jest tworzenie oaz dialogu bezwyznaniowego, akademickich dyskusji, których uczestnicy będą umieli porzucić swoją tożsamość za drzwiami, żeby skupić się na tym o czym rozmawiamy. W domu wariatów nie jest to propozycja łatwa do zrealizowania. Bowiem taka próba musi z konieczności być podejmowana w świecie, w którym strumień informacji jest zaśmiecony głosami takimi jak poniższy:


Być może jednak warto próbować.