Czarni uczeni i nauka o rasizmie


Andrzej Koraszewski 2021-11-03

Ibram X. Kendi (Zdjęcie: Wikipedia)
Ibram X. Kendi (Zdjęcie: Wikipedia)

Żyjemy w czasach, w których czasem tweety wywołują tornada w szklance wody i trudno powiedzieć, czy ignorować te zjawiska, czy przyglądać im się z zainteresowaniem. Niedawno w USA profesor Ibram X Kendi napisał na Twitterze, że: „Ponad jedna trzecia studentów w wyścigu do college’ów kłamała w podaniach na temat swojej rasy. Ponad  połowa z nich kłamała, że są rdzennymi Amerykanami. Ponad trzy czwarte studentów, którzy kłamali na temat swojej rasy, zostało przyjętych.” Kiedy tweet profesora historii na Boston University (który uważany jest za wybitnego specjalistę w dziedzinie historii amerykańskiego rasizmu) wywołał gromki śmiech, Kendi pospiesznie skasował swój wpis, oskarżając równocześnie wyśmiewających go autorów o brak logiki.

Zarzuty były następujące: dane wzięte z sufitu, Kendi nie jest w stanie podać, skąd mu się to wzięło, co więcej traktując poważnie jego liczby i tych, którzy nie kłamali na temat swojego pochodzenia, to rdzennych Amerykanów (Indian) musiałoby być około 10 procent, a jest 0,5 procent, no i główny argument, że Ibram X. Kendi przyznaje, że system przyjmowania do szkół faworyzuje rasę, a nie wiedzę wyniesioną ze szkół na wcześniejszym etapie.


Broniąc się Kendi nie twierdził, że podane przez niego dane są rzetelne, atakował swoich oponentów, że przecież fakt, iż biali kandydaci do szkół myślą, że podawanie się za ludzi kolorowych ułatwia przyjęcie, nie zmienia tego, iż istnieje systemowy rasizm.


Ibram X Kendi urodził się w zamożnej rodzinie pochodzącej z Jamajki jako Ibram Henry Rogers. Matka ekonomistka, ojciec księgowy, Kendi chodził do prywatnej szkoły, studia i doktorat robił z African American Studies i od 2008 roku jest wykładowcą na uniwersytecie. Opublikował szereg książek, wśród których najbardziej popularna jest książka pod tytułem Jak być antyrasistą. Brytyjsko-amerykański krytyk Kelefa Sanneh (też czarny, ja dziś wyłącznie o czarnych) pisał, że definicja rasizmu Kendiego jest tak obszerna, że może podkładać pod nią wszystko, co mu się żywnie podoba.


John McWhorter (Zdjęcie: Wikipedia)
John McWhorter (Zdjęcie: Wikipedia)

Profesor John McWhorter (urodzony w 1965 roku, a więc starszy od Kindiego o 17 lat) wybitny językoznawca amerykański pisał, że książka Kindiego upraszcza rzeczywistość i że daleko nie wszystkie rasowe nierówności są wyłącznie wynikiem rasizmu.


Wśród licznych wypowiedzi Johna McWhortera moją szczególną uwagę zwrócił artykuł opublikowany na łamach „The Atlantic” pod tytułem „Słowa straciły wspólne znaczenie”. McWhorter stwierdza w tym artykule, że amerykańskie społeczeństwo nigdy nie było aż tak podzielone jak dziś na temat tego, co znaczą różne słowa. W efekcie komunikacja jest utrudniona, a czasem nie jest możliwa. Niby używamy tych samych słów, ale okazuje się, że w różnych środowiskach to są różne języki. „Słowo rasizm stało się w obecnym użyciu niemal irytująco mylące”. Autor przypomina, że słowo rasizm oznaczało niegdyś osobiste uprzedzenia, że w latach sześćdziesiątych to pojęcie zaczęto odnosić już nie do jednostek, nie do jakiejś konkretnej ideologii, a do społeczeństwa jako całości, a to z natury rzeczy prowadzi do poważnych nieporozumień.

 

Jest rzeczą zupełnie oczywistą, że obecne różnice między białymi i czarnymi w USA są efektem całych wieków niesprawiedliwości wobec czarnych, ale – pisze McWhorter – sprowadzanie wszystkiego do jednego czynnika sugeruje na przykład, że nie istnieją różnice kulturowe. Zapomina się również o tym, że te dysproporcje mogą być konsekwencją rasistowskich postaw z przeszłości, których już dziś nie ma, a które należy naprawiać, nie tyle krzycząc o rasizmie, ile przyglądając się uważnie, gdzie dziś leży problem.


Co mi przypomina zupełnie inny wątek amerykańskich dyskusji – o szkołach dla wybitnie utalentowanych uczniów. Ponieważ w tych szkołach dominują uczniowie biali i Azjaci „antyrasiści” proponują likwidację tych szkół, a antyrasiści proponują nacisk na lepsze przedszkola w dzielnicach czarnych, tak aby wyłowić więcej utalentowanych czarnych dzieci. „Antyrasiści” mogą sobie nie zdawać sprawy z tego, że betonują dysproporcje w imię „antyrasizmu”.


McWhorter podejmuje ten problem w szerszym kontekście pisząc, że z niektórymi tekstami w programach szkolnych czarne dzieci radzą sobie gorzej niż białe, więc te teksty uznaje się za rasistowskie. Pomija się takie czynniki jak umiejętność czytania i pisania w domu, zaangażowanie i możliwości rodziców w dawaniu stymulacji intelektualnej oraz pomocy dzieciom w rozumieniu czytanych tekstów oraz umiejętności wyrównywania poziomów w rozwoju intelektualnym dzieci przez nauczycieli.               


McWhorter pisze, że rzucane na prawo i lewo wyzwisko „rasista” wywołuje dezorientację i irytację. Konieczne jest uporządkowanie słów, żebyśmy rozumieli różnicę między takimi pojęciami jak na przykład równość i sprawiedliwość.


Równość (equality) to stan, wynik tego, co było wcześniej — ale  słowo equity, które brzmi bardzo podobnie, jest bardziej zbliżone do sprawiedliwości, sugeruje wyrównanie, cel, który chcemy osiągnąć. Takim badaniem znaczeń zajmujemy się na uniwersyteckich seminariach, ale takie zastanawianie się nad znaczeniem słów nie jest specjalnie popularne.    


John McWhorter nie chce zbawiać świata, proponuje zaledwie zmniejszenie lingwistycznego chaosu, używania słów zgodnie z ich znaczeniem, ponieważ przy uczciwych próbach rozwiązywania problemów brakuje nam wspólnego języka.   


Walka o uczciwą dyskusję, zaczynającą się od definicji pojęć, może wydawać się utopią, nikogo taka fanaberia nie interesuje, więc efektem zacietrzewienia stron i narastania bełkotu jest aż nazbyt często radykalizacja po wszystkich stronach barykady.


Walter E. Wiliams (Zdjęcie: Wikipedia)

Walter E. Wiliams (Zdjęcie: Wikipedia)



W grudniu 2020 zmarł w wieku 84 lat amerykański ekonomista Walter E Williams. Urodził się w biednej rodzinie, wychowywała go samotna matka, ponieważ ojciec rodzinę porzucił, zaczął pracować zarobkowo jako dziecko, najpierw pomagał w sklepach, był taksówkarzem, potem trafił do wojska. Buntownik, który wzorował się raczej na Malcolmie X niż na Martinie Lutrze Kingu. Zawsze wściekał się, że biali traktują czarnych jak niedorozwiniętych, kiedy mu w wojsku kazano pomalować ciężarówkę, zapytał czy całą, kiedy mu sierżant kilka razy powtórzył, że całą, Williams pomalował całą, włącznie z szybami, tablicą rejestracyjną i światłami.   


Po jego śmierci „New York Times” zmieścił obszerne wspomnienia, prezentując go już w tytule jako konserwatystę. Jest tu pewien szkopuł, cała jego działalność naukowa poświęcona była walce z biedą i to głównie z biedą czarnych. Kiedy promotor pracy doktorskiej zaproponował mu badania nad płacą minimalną, był głęboko przekonany, że płaca minimalna jest rozwiązaniem mądrym i sprawiedliwym. Profesor powiedział mu, żeby to sprawdził. (Zapewne nawiązując do tej sprawy powtarzał wiele razy, że profesorowie nauczyli go myśleć głową, a nie sercem.) Była to jedna z tych spraw, którymi zajmował się do końca życia. To co w teorii wydawało się rozsądne i sprawiedliwe, w rzeczywistości eliminowało z rynku pracy najbiedniejszych i najmniej wykwalifikowanych, skazując ich na całkowitą zależność od systemu opieki społecznej. Żadna normalna firma nie zatrudnia człowieka, który więcej kosztuje niż może wyprodukować. (W rolnictwie i budownictwie kończy się to często na omijaniu prawa i tworzeniu czarnego rynku.) Każde podniesienie progu płacy minimalnej powoduje przeniesienie kolejnych tysięcy ludzi do grupy żyjących z zasiłków i dorabiających na czarnym rynku pracy.

“W naszym kraju rasowa dyskryminacja i rasizm dawno temu byłyby w grobie – mówił Williams w jednym ze swoich programów telewizyjnych -  były jednak podtrzymywane przy życiu przez kanciarzy i - jak ich czasem nazywam - alfonsów żerujących na biedzie, takich jak Jesse Jackson, Al Sharpton i wielu innych ludzi z ruchów praw człowieka utrzymujących się z zmieniania czarnych w ofiary”.

Walter Williams uważał, że strategia walki z rasizmem i walki z biedą oparta była na dobrych intencjach, ale ponieważ była oparta na państwowym rozdawnictwie, a nie na wyrównywaniu szans, ponieważ biali dobrodzieje traktowali biednych, a w szczególności czarnych biednych, jak nierozgarnięte dzieci, w efekcie wyrządzali więcej złego  niż dobrego.

“Państwo opiekuńcze – pisał – zrobiło czarnym Amerykanom coś, czego nie zdołały zrobić ani prawa Jima Crowa o segregacji, ani najobrzydliwszy rasizm – doprowadziło do zniszczenia czarnych rodzin.”

I znów ekonomista odwoływał się do twardych danych, liczby rozwodów, liczby samotnych matek, obszarów biedy z komunalnymi mieszkaniami i wielopokoleniowym wyłączeniu z rynku pracy.


Można powiedzieć, że Williams zwalczał systemowy rasizm. W 1982 roku wydał książkę pod tytułem Państwo przeciw czarnym, w której pokazywał, do jakiego stopnia strategia walki z dyskryminacją jest chybiona, jak bardzo szkodliwa jest akcja afirmatywna, jak absurdalne jest administracyjne wyrównywanie statystyk zamiast ciągłego wyrównywania szans. Był również głęboko przekonany, że walka z dyskryminacją rasową powinna być w pierwszym rzędzie zadaniem samych czarnych, że oglądanie się na państwo i wzmacnianie postaw roszczeniowych, zamiast wzmacniania motywacji do nauki i odpowiedzialności za swoje życie, są trucizną pogarszającą sytuację.



Waltera Williamsa łączyła wieloletnia przyjaźń z Thomasem Sowellem. Steven Pinker pisze o Sowellu, że jest jednym z największych i najbardziej niedocenianych ekonomistów amerykańskich. (Jak napisał w jednym ze swoich tweetów: „Wspaniały umysł: aczkolwiek jestem znacznie bardziej na lewo od Thomasa Sowella, uważam go za jednego z najbardziej światłych badaczy jakich czytałem lub spotkałem. Nieustraszony, erudyta, rozumiejący tak wiele problemów…”) Jedna z głównych prac Sowella dotyczy relacji między wiedzą a decyzjami. Nie chodzi tu o wiedzę salonową, którą można się popisywać przed publicznością, ale tę praktyczną, która stanowi podstawę decyzji podejmowanych przez właściciela sklepu, rzemieślnika, małego, średniego i wielkiego  przedsiębiorcę. Ta wiedza w większym stopniu decyduje o tym, jak działa gospodarka jako całość, niż szczytne cele deklarowane przez polityków.


Wielu uważa Thomasa Sowella za mistrza angielskiego języka, doskonałej, klarownej prozy, w której nie ma miejsca na zawodowy czy ideologiczny żargon. Jest to u niego świadoma walka o prostotę języka. Jak sam pisał: ”Zbyt wielu ludzi nauki pisze tak, jakby zwykły angielski język był poniżej ich godności, a niektórzy wydają się uważać logikę za niezgodne z konstytucją naruszenie ich swobody ekspresji.” 


Thomas Sowell często przywołuje doświadczenia swojego życia (a doświadczył i biedy, i dyskryminacji), uporczywie jednak powtarza, że chociaż osobiste doświadczenie jest ważne, nie może jednak przeważać dowodów, a wnioski z własnego doświadczenia muszą być równie rygorystycznie sprawdzane jak wszystko inne. 


Rynek nie jest instytucją taką jak na przykład rząd. To zaledwie opcje, jakie mają poszczególne jednostki, które wybierają między instytucjami lub tworzą nowe, w dążeniu do poprawy swojej sytuacji i w zależności od gustów. Rynek może być zorganizowany tak lub inaczej, ale to co łączy to zjawisko i odróżnia od rządowych planów, to fakt, że ci którzy podejmują decyzje, ponoszą ich konsekwencje, efektem tych decyzji są ich koszty i ich zyski. Kochający ubogich, czy to będzie rząd, kościół czy lewica, bardzo chętnie podejmują decyzje za ludzi, niszcząc i wolność, i rynek.     


Obserwujemy nieustający konflikt między tymi, którzy bardzo chcą się opiekować maluczkimi, i tymi, którzy chcą podejmować swoje decyzje sami.      


„Nie znam żadnego kraju na świecie, w którym taka polityka, jaką proponuje się w odniesieniu do czarnych w USA, doprowadziłaby do likwidacji biedy” - mówił Thomas Sowell.


W jednej ze swoich książek Sowell pisze o starciu wizji, wszyscy mamy tendencję do myślenia dychotomicznego w sprawach polityki i zakładania, że wojujące ze sobą strony nie mają ze sobą nic wspólnego. Znając czyjeś poglądy na temat polityki klimatycznej, zakładasz poglądy tej osoby na  szereg innych spraw takich jak aborcja, podatki, czy posiadanie broni. To nie tylko sprawa nieustannej walki plemion, to również nasza ludzka potrzeba całościowych wizji, która tworzy wizje sztuczne, ograniczające nas i nasze możliwości poszukiwania rozwiązań. Krępuje nas nie tylko skłonność instytucji do myślenia w kategoriach biurokratycznych, ale i nasza skłonność do myślenia w kategoriach sztucznych, krępujących myśl, całościowych wizji.


W książce  Wealth, Poverty and Politics Sowell pisze, że wszyscy poszukują źródeł biedy, ale ciekawsze jest poszukiwanie tego, co pozwala na tworzenie i utrzymywanie wyższych standardów życia. Wielu intelektualistów zakłada, że w sprawiedliwym świecie, w społeczeństwie, w którym różne grupy mają podobny potencjał intelektualny, efektem musi być wyrównany poziom zamożności. Różnice poziomu życia między grupami z różnych ras są wyjaśniane, że albo mamy do czynienia ze znaczącymi różnicami potencjału intelektualnego, albo nasze społeczeństwo nie jest sprawiedliwe. Ta pierwsza możliwość była popularna wśród „postępowych” intelektualistów na przełomie XIX i XX wieku doszukujących się źródeł dysproporcji w różnicach genetycznych, (na co zalecano eugenikę). Druga zaczęła dominować na uniwersytetach w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i jest dziś ortodoksją politycznej lewicy. Dziś wielu ludzi włącznie z prezydentem zapewnia, że w Ameryce mamy instytucjonalny rasizm. Jako dowód przedstawiają statystyki dochodów. Jest tu – pisze Sowell - ukryte założenie, że tam gdzie nie ma rasizmu, normą jest wyrównany poziom zamożności.         


Wystarczy jednak przeprowadzić analizę dochodów grup imigrantów z tych samych ras, żeby dostrzec znaczące różnice. Sowell porównuje imigrantów z Francji i imigrantów z Rosji (wbrew intuicji to imigranci z Rosji mają dochody znacznie wyższe niż imigranci z Francji); czarnych imigrantów z Jamajki (zdumiewająco szybko osiągających wysokie dochody) i Afro-Amerykanów żyjących w USA od wielu pokoleń. Te różnice powodowane są odmienną kulturą, odmiennymi aspiracjami, odmiennym typem środowiskowego przywództwa. Pojawia się czasem pytanie jak się wyrwać z danej kultury, jak wyzwolić intelektualny potencjał blokowany przez społeczne środowisko.   


Socjalizm nie jest rozwiązaniem. Sowell powiedział kiedyś, że “socjalizm ma tak długą historię spektakularnych niepowodzeń, że tylko intelektualista potrafi ją ignorować.” *



W grudniu 2020 Google Doodle przypomniał postać Arthura W. Lewisa.  Urodzony w 1915 roku na Karaibach, w wieku 33 lat został profesorem prestiżowej LSE (pierwszym czarnym profesorem zwyczajnym tej uczelni), w 1979 roku został pierwszym czarnym laureatem nagrody Nobla w ekonomii. Był najczęściej cytowanym zachodnim ekonomistą w Chinach, kiedy tam zdecydowano się na odejście od gospodarki socjalistycznej i przejście do gospodarki rynkowej. Czym się zajmował? Badaniem klęsk reform krajów uporczywie niedorozwiniętych. Koncentrował uwagę na krajach Ameryki Łacińskiej i Afryki, na wysiłkach elit tych krajów ustawicznie poszukujących winnych w zewnętrznym świecie. Lewis twierdził uparcie, że to nie kolonialiści blokowali rozwój, że główne problemy tkwiły nieodmiennie w lokalnej strukturze własności i w lokalnej kulturze. Marzenia o przeskoku od feudalizmu do industrializacji kończyły się na niezdolności odejścia od feudalizmu i budowaniu kulawego przemysłu. W tych krajach nieodmiennie rolnictwo i przemysł są światami z różnych epok historycznych, a politycy bronią się rękoma i nogami przed próbami ich scalenia. W efekcie są to kraje nieustannych rewolucji, ukrytego bezrobocia i źle funkcjonującego rynku. Arthur W. Lewis miał na mnie ogromny wpływ, może dlatego, że wcześniej zajmowałem się gospodarczą historią Polski i gospodarczą historią Szwecji, co pozwalało nieco lepiej rozumieć jego badania i jego argumentację.


W 1991 roku Leszek Balcerowicz podczas pobytu w Londynie odwiedził Polską Sekcję BBC, kiedy powiedziałem mu, że moim zdaniem dla Polski ważniejsze niz NATO jest szybkie przystąpienie do Unii Europejskiej (która nazywała się wtedy troszkę inaczej), głównie ze względu na Wspólną Politykę Rolną, Leszek Balcerowicz powiedział krzywiąc się okrutnie, że nie zna żadnego poważnego ekonomisty, który miałby dobre zdanie o Wspólnej Polityce Rolnej. Zapytałem go o Arthura W. Lewisa, zbył to pytanie machnięciem ręki, miałem wrażenie, że znał nazwisko, ale nie prace tego ekonomisty. Walka z dyskryminacją rasową, czy też stanową jest zawsze bardzo postępowa, ale z jakiegoś powodu często działa na wstecznym biegu. Podziwiałem Leszka Balcerowicza i nadal go podziwiam, polecam jednak uwadze również czarnych ekonomistów.


*(Na potrzeby tego artykułu korzystałem z eseju Colemana Hughesa o twórczości Thomasa Sowella.)