Jarosław Kaczyński i historia polskiego analfabetyzmu


Andrzej Koraszewski 2021-10-28

Pisowscy ministrowie oświaty (Żródło: wikipedia)
Pisowscy ministrowie oświaty (Żródło: wikipedia)

Czytam w Internecie ciekawą informację: „W Polsce analfabetyzm był spuścizną po polityce zaborców, którzy dążyli do ograniczania szkolnictwa. W 1914 na ziemiach polskich było: 57% analfabetów w zaborze rosyjskim, 40% w Galicji i 5% w zaborze pruskim.” Ciekaw jestem jak wielu czytelników oburzy się na mnie za inną interpretację tego cytatu. Spośród trzech zaborców tylko Niemcy walczyli z kulturą polskiego Kościoła katolickiego i polskiego ziemiaństwa.

W 1996 roku brytyjski historyk Norman Davies straszliwie naraził się polskim patriotom, proponując, by do Poznania wrócił pomnik Bismarcka. (Był w Poznaniu pomnik niemieckiego kanclerza, odsłonięto go w 1903 roku i zwalono z cokołu w 1919, zaś w 1930 przetopiono i zużyto na figurę Chrystusa w podzięce za niepodległość.) Norman Davies tłumaczył, że w niemieckim zaborze nie wszystko było złe. Faktycznie, dziś były zabór pruski z jakiegoś powodu bardziej stanowczo odmawia głosowania na PiS niż mieszkańcy pozostałych zaborów. Jakiś rzecznik tej partii może nam powiedzieć, że w szkołach w tym zaborze język polski był zwalczany intensywniej niż w pozostałych zaborach, więc pewnie do dziś mieszkańcy tego regionu to patrioci gorszego sortu. W moim dzieciństwie starsi nauczyciele czasem wtrącali niemieckie słowa, szczególnie widoczne to było podczas podniecenia, kiedy na przykład przy grze w ping ponga, kolejny zdobyty punkt automatycznie wykrzykiwali po niemiecku. (Mam do dziś w oczach taką scenę, obydwaj grający byli uczestnikami Powstania Wielkopolskiego.)


Patrząc na te statystyki polskiego analfabetyzmu w 1914 roku przypomina się nie tylko śmieszny lament Mickiewicza, który chciał, żeby jego księgi trafiły pod strzechy, ale i kilka innych rzeczy. W danych za rok 1911 Niemcy miały 0,04 analfabetów na tysiąc mieszkańców, Szwecja i Dania po dwóch, Holandia 8, Wielka Brytania 10. Zdominowane przez katolicyzm kraje Europy zachodniej wyglądały nieco gorzej: Francja miała w tym czasie 30 analfabetów na tysiąc mieszkańców, Austria 165, Włochy 375, Hiszpania 647, Portugalia 786. Prawosławie: Rosja europejska 617, Serbia 830, Rumunia 884. W Stanach Zjednoczonych było w tym czasie 77 analfabetów na 1000 mieszkańców.           


Thomas Sowell, jeden z najlepszych współczesnych ekonomistów amerykańskich, napisał kilka dni temu artykuł o szkołach, bieżącej polityce i zagrożeniu ze strony ludzi podżegających do nienawiści. Urodził się w getcie czarnych w 1930 roku w Karolinie Północnej, wychowywany bez ojca, który zmarł przed jego narodzeniem, z powodu tragicznej biedy został zabrany przez siostrę matki do Harlemu, nie miał szans na ukończenie szkoły średniej, bo musiał pracować, Zaciągnął się do marynarki wojennej, a potem mimo braku średniego wykształcenia dostał się na wieczorowe studia na Harwardzie. Punktów za kolor skóry wówczas nie dawano, studia skończył z najwyższym wyróżnieniem. Doktorat zrobił w Chicago, bo tam przeniósł się profesor, którego darzył najwyższym szacunkiem. Sowell początkowo był marksistą, ale ponieważ ekonomię traktował z najwyższą powagą, dość szybko dotarł do poglądów zgoła przeciwstawnych.


W artykule z 22 października 2021 Thomas Sowell pisze o zażartej walce o stanowisko gubernatora stanu Wirginia. To stan, w którym od lat demokraci mają gwarantowane zwycięstwo. Zdaniem Sowella tym razem o wyniku zadecydować mogą rodzice uczniów tamtejszych szkół, gdzie (podobnie jak i w innych miejscach Stanów Zjednoczonych), nauczyciele systematycznie podburzają do nienawiści rasowej. Dotychczasowy gubernator z ramienia demokratów stanął po stronie zdemoralizowanego związku nauczycieli i biurokratów zajmujących się edukacją. Ta bitwa, pisze Thomas Sowell, jest częścią poważniejszej wojny o przyszłość narodu.

„Kiedy szkolna propaganda uczy czarne dzieci nienawiści do białych, jest to zagrożenie dla Amerykanów wszystkich ras. Każdy, kto zna historię polityki tożsamości rasowej, czy religijnej w innych krajach, wie jak często kończyło się to straszliwymi okrucieństwami, które rozdzierały całe społeczeństwa.”

Uświadamiając konsekwencje podżegania do nienawiści Sowell przywołuje ludobójstwo Ormian w Turcji, tak niedawne czystki po rozpadzie Jugosławii, wojnę domową na Sri Lance. Ludzie mogą myśleć, że nic takiego nie może zdarzyć się w Ameryce. Bzdura, może zdarzyć się wszędzie. Ta sztuczka jest niesłychanie łatwa. Używa się jej najczęściej dla zdobycia władzy, często z zamiarem wygaszenia sprawy po wyborach. Ale rozpalonej nienawiści nie daje się zgasić tak, jak się gasi żarówkę. Zostaje na pokolenia.


Autor przypomina swoją książkę z 1993 roku o amerykańskim szkolnictwie, w której jeden z rozdziałów traktował o zastępowaniu szkolnego nauczania praniem mózgów, o tym jak nauczanie ojczystego języka, historii, matematyki przestaje być ważne i ustępuje miejsca politycznej indoktrynacji.     


Trująca indoktrynacja w szkołach nie ustanie – pisze Sowell – póki nie zostanie zatrzymana. Rodzice nie zawsze są świadomi tego, co dzieje się na lekcjach ich dzieci. A nawet kiedy widzą, co się dzieje, są zazwyczaj bezradni, szczególnie ci, którzy mają niskie dochody i nie mogą przenieść swoich dzieci do szkół prywatnych.


Pewnym rozwiązaniem są tu bony edukacyjne dające rodzicom możliwość wyboru  placówki edukacyjnej, to zmniejsza możliwości terroru ze strony edukacyjnych misjonarzy.       


Amerykański ekonomista proponuje, by sięgnąć po surowe dane Departamentu Edukacji stanu Nowy Jork, na temat tego, ilu uczniów szkół publicznych zdaje egzamin z matematyki i angielskiego. W dzielnicach zamieszkałych przez ludzi z niskimi dochodami ponad połowa uczniów nie zdaje tych egzaminów. W szkołach niepublicznych sytuacja jest radykalnie odmienna. W innych stanach sytuacja jest podobna. (Autor przypomina, że w 2013 roku piąta klasa szkoły w Harlemie, w której rodzice mogli korzystać z bonów edukacyjnych, uzyskała w testach z matematyki najlepszy wynik w całym stanie.)   


Pisząc o stanowych wyborach Thomas Sowell uświadamia, że wojna o szkołę bez politycznej propagandy jest poważniejszą sprawą niż większość ludzi zdaje sobie z tego sprawę.


W Polsce minister Czarnek nie pojawił się w polityce przypadkowo, jest ważnym instrumentem długofalowej polityki Jarosława Kaczyńskiego, który przed laty nie bez powodu powierzył klucze do szkół Romanowi Giertychowi, kiedy ten jeszcze kultywował endeckie idee nauczania dzieci. Po ponownym dojściu do władzy nie bez powodu uznał Annę Zalewską za najlepszy wybór na stanowisko ministerki edukacji, by zastąpić ją Dariuszem Piontkowskim, kiedy sprzeciwy rodziców zaczęły być zagrożeniem dla PiS.


Od czasu do czasu pojawiają się pogłoski, że minister Czarnek jest na wylocie, że wicepremier do spraw bezpieczeństwa być może rozważa wymianę człowieka, który będzie dalej prowadził dzieło analfabetyzacji dzieci i młodzieży.


Czy sam Jarosław Kaczyński jest politycznym analfabetą, czy zgoła przeciwnie, mistrzem manipulacji i wiernym uczniem katolickiej i ziemiańskiej tradycji niszczenia oświaty i zastępowania jej podżeganiem do nienawiści?


Nie, zaborcy nie uniemożliwiali nam podejmowania wysiłków uczenia naszych dzieci, znacznie bardziej barbarzyńska okupacja nazistowska nie zdołała powstrzymać podziemnego nauczania. Jak długo będziemy mieli władzę Kaczyńskiego i jego partii, przybywać będzie kuratorów takich jak Barbara Nowak, dyrektorów szkół dobierających nauczycieli posłusznie realizujących wytyczne MEN i pisowskich samorządowców wspierających systematyczne zastępowanie nauczania wychowaniem w duchu katolickiego „patriotyzmu”.