Pomarańczowa alternatywa w czasach Internetu


Andrzej Koraszewski 2021-08-21


Pomarańczowa alternatywa straszyła krasnoludkami, a władza ludowa bała się krasnoludków jak zarazy, bo krasnoludki, wiadomo, pojawiają się i znikają i władza nie wie, czego się spodziewać. Władza była ludowa, produkowała lokomotywy dla świata pracy, zapowiadała lepsze jutro, a tymczasem na murach pojawiały się krasnoludki. Krasnoludki wydawały się przeczyć, że jest tak dobrze, jak o tym pisali dziennikarze, kto wie, może  nawet ustrój im się nie podobał i pewnie dlatego nazywano to Pomarańczową alternatywą. Jedno było oczywiste – władzy krasnoludki były nie w smak.      

Czy to krasnoludki obaliły socjalizm? Lech Wałęsa twierdził, że to on obalił socjalizm, a niektórzy byli zdania, że socjalizm połamał sobie zęby na Afganistanie, a potem był bezzębny i umarł. Krasnoludki przywróciły obecność papieru toaletowego. Nie, nie te wrocławskie, które przyniosły ludzkości Pomarańczową alternatywę, inne, nieznane, jeszcze bardziej tajemnicze. Przynosiły nocami rolki papieru toaletowego do sklepów w takich ilościach, że ludzie nie dawali rady ich wykupić. Żadnego planowania, żadnego porządku. Piętrzył się ten papier toaletowy na półkach i właściciele sklepów nie wiedzieli czym się to skończy. Wrocławska Pomarańczowa alternatywa się skończyła, a papier toaletowy ciągle jest, wszystko jest, chociaż nie wiadomo jak długo jeszcze, bo jest również Polski ład dla świata pracy.


Obajtek przechwycił prasę regionalną, Ameryka przegrała sromotnie w Afganistanie, broni się jeszcze w TVN, ale w Warszawie zaraza i nie wiadomo jaki Almanzor i skąd wyskoczy. Wielu wyraża obawy, że Amerykanie mogą nie rozumieć gier zespołowych, w których jeden zespół uważa reguły gry za rzecz świętą, a drugi łamanie tych reguł za swój święty obowiązek.


Sprawy wielkie mieszają się ze sprawami małymi, nikt nie twierdzi, że drobne sprawy nie są dolegliwe. Mnie ostatnio dolega uszkodzenie telefonu. Stacjonarnego telefonu. Nie tylko mam takie urządzenie, ale na domiar złego świata bez niego nie widzę, to znaczy widzę, ale nie tak, jak normalnie. Przez lata firma Orange dostarczała mi Internet jak po sznurku, czyli za pośrednictwem telefonicznego kabla, ale 30 lipca telefon zamilkł. Internet nadal próbował się jakoś przebić. Raz był, raz go nie było, ratowałem się telefonem komórkowym, ale to żadna robota. Zadzwoniłem do Orange z prośbą o pomoc. Odpowiedział sztuczny inteligent Max, który z wyszukaną uprzejmością poinformował mnie że sprawdza. Szukał długo jako ten Ordon w ładownicy i nic nie znalazł. Pomarańczowe krasnoludki też bywają bezradne. W końcu postanowił mnie przełączyć do żywego przedstawiciela pomarańczowych dostawców usługi. Żywy człowiek wysłuchał raz jeszcze, że telefon głuchy jak pień, ucieszył się, że telefon komórkowy przynajmniej działa i obiecał, że pomarańczowe krasnoludki niebawem sprawę załatwią, a tymczasem doładuje garść gigabajtów. Talibowie byli jeszcze daleko od Kabulu, więc czekałem spokojnie. 


Usterkę zgłosiłem w sobotę 31 lipca i w poniedziałek dostałem wiadomość, że technik wyjechał, a nawet mogę sobie śledzić na mapce gdzie jest. Zajrzałem, był za Ciechocinkiem w drodze do Włocławka i nagle zniknął. Zmartwiony czekałem na dalsze wieści i doczekałem się, bo przed północą przyszedł SMS, że usterka zostanie naprawiona do 11 sierpnia. Siedzę, czekam, na krok z domu się nie ruszam, żeby technika nie narażać na zbędną podróż. Minął 11 sierpnia i nic. Dzwonię zatem do tej renomowanej firmy, a pracownicy grzeczni, uprzejmi, do rany przyłóż, ręce telefonicznie rozkładają i mówią, że robią, co w ich mocy, czyli nic. A tymczasem talibowie coraz bliżej Kabulu, bo Amerykanie robią, co w ich mocy, czyli nic, a nawet jeszcze gorzej, bo zapewniają, że wszystko jest w najlepszym porządku, a jeśli nie, to przecież nie ich wina, tylko tego pomarańczowego, znaczy się Trumpa. 


Minęło 21 dni od zgłoszenia usterki, 10 prób dowiedzenia się, czy można liczyć na jakiegoś pomarańczowego krasnoludka, wśród próbujących mi pomóc pojawiła się nawet jedna kobieta, o imieniu Natalia, ale i ona nie dała rady. Talibowie weszli do Kabulu, amerykański prezydent stanowczo odrzucił wszelką krytykę i zapewnił, że Ameryka dostarczyła wyposażenie afgańskiej armii, więc nie ma tam już nic do roboty, misja wykonana. Znawcy twierdzą, że dostarczyli tej broni za drobne 90 miliardów dolarów i teraz prawie w całości jest już w rękach terrorystów. Helikoptery, drony, czołgi, pojazdy opancerzone, systemy rakietowe, skarby prawdziwe. Jak tu się skarżyć w takiej sytuacji na drobną usterkę telefonu?


Zacząłem już przemyśliwać przeniesienie się do innego do dostawcy Internetu, ale jaką mam gwarancję, że w tym stanie świata inny dostawca będzie lepszą alternatywą od tej Pomarańczowej?


Przeczuwałem, że coś jest nie tak, kiedy dwa miesiące temu urwał mi się po burzy kontakt ze światem i sztuczny inteligent firmy Orange doszedł do wniosku, że mój FunBox pewnie się spalił i polecił wymianę. Wymienili mi sprzęt (po dwóch dniach, bo wtedy też święta niedziela wlazła w paradę), ale okazało się, że sztuczny inteligent był w błędzie i po prostu drzewo linię zerwało. Ludzka sprawa, ale coś z tą ich diagnostyką jest nie tak. Teraz jestem nawet ciekaw, czy rachunek za brak dostaw usługi będzie wyższy do takiego, w którym usługa była dostarczana. A z diagnostyką to nawet CIA ma kłopoty, tyle, że ich niesprawność to dla innych śmierć, a czasem jeszcze gorzej. 


Pytanie, czy zmieniać dostawcę Internetu, czy uznać, że może tylko noga im się podwinęła, a w chwilach wolnych od sytuacji nadzwyczajnych firma nadal jest solidna? Jeśli idzie o dostawcę usług państwowych, to sprawa jest oczywista, należy zmienić dostawcę przy pierwszej okazji, bo chyba żaden nie będzie tak zły jak ten obecny (ale tu akurat sprawczość mam ograniczoną).


Dokucza mi niesprawność i niezborność mojego pomarańczowego dostawcy Internetu i nikomu go nie będę polecał. Nie wiem, czy nie zacznę malować im charakterystycznych krasnoludków z czasów Pomarańczowej alternatywy, chociaż może mi nie starczyć energii po codziennej porcji wiadomości o piekle w miejscach takich jak Kabul i podobnych i po codziennej porcji informacji o tym, co słychać w Białym Domu i w Pentagonie. A tam dbają o to, żeby generały były zrównoważone pod względem płci, koloru skóry i orientacji seksualnej. Nie mogę wykluczyć, że po prostu przestanę wierzyć w krasnoludki. A przecież były, pojawiały się na murach wrocławskich budynków i wzmacniały nadzieję na zmianę dostawcy usług państwowych.


Tymczasem 22 dnia od zgłoszenia problemu, dostałem SMS, że „uszkodzenie spowodowane jest masową awarią” i że jutro ją naprawią.


Ciekawe, bo o masowej awarii nie wiedział sztuczny Max, nie miało o niej pojęcia dziewięciu męskich doradców, a nawet nie wiedziała o niej życzliwa Natalia. Wstrząsnęła mną zgroza. Potrzebuję Internetu, żeby obserwować wydarzenia, na które nie mam najmniejszego wpływu. Zaczynam się bać masowej awarii, której żadne krasnoludki nie naprawią. Obawiam się, że nie ma alternatywy.    


Jutro minęło, pewnie chcieli powiedzieć maniana.