Cicho płynie główny ściek


Andrzej Koraszewski 2021-08-05

Widok portu w Bejrucie po eksplozji (Zdjęcie: Wikipedia)
Widok portu w Bejrucie po eksplozji (Zdjęcie: Wikipedia)

Hussain Abdul-Hussain, Amerykanin iracko-libańskiego pochodzenia, ogląda doniesienia z wizyty irackiego premiera w Białym Domu. Patrzy sceptycznie na zachwyty dziennikarzy i zastanawia się nad pytaniem, czego i dlaczego nie widzą. Dochodzi do wniosku, że nie widzą sedna problemu. „Rozwiązaniem dla Iraku, Libanu i innych wojen w regionie - pisze – jest zakończenie ‘rewolucyjnej’ irańskiej teokracji. Wszystko inne, te wszystkie stopniowe kroki prezentowane przez większość specjalistów od amerykańskiej polityki zagranicznej, wyglądają ładnie na papierze, ale nie mają żadnego związku z rzeczywistością”.

“Jako Amerykanie wierzymy, że Iran chce, żeby Ameryka wyszła z Iraku i żeby zakończyła się wojna. W rzeczywistości reżim taki jak w Teheranie lubi wojny i nie jest zainteresowany ich zakończeniem, ani w Iraku, ani tych, których celem jest eksterminacja Izraela.”

Tymczasem świat odnotował rocznicę eksplozji magazynu saletry amonowej w porcie w Bejrucie. Odnotował to po swojemu. Jak napisał na Twitterze Noah Pollak: "Od Waltera Durantego w Moskwie do Guido Enderisa w Berlinie po Bena Hubbarda w Beirucie widzimy smutną ciągłość informowania o sprawach zagranicznych redakcji New York Timesa. Szefowie biur zagranicznych robią PR najgorszym ludziom na świecie."


Dla tych, którzy nie wiedzą – Duranty przez lata ukrywał zbrodnie Stalina, Enderis nie ukrywał swoich sympatii dla Hitlera i był „dobrze poinformowany” (o wszystkim z wyjątkiem zbrodni nazistowskiego systemu), Ben Hubbard donosi o rocznicy wybuchu magazynów Hezbollahu w bejruckim porcie nie wspominając Iranu, Hezbollahu, Nasrallaha.              



Rocznicę tej koszmarnej eksplozji odnotowały również nasze wiadomości.gazeta.pl i to aż trzema materiałami Patryka Strzałkowskiego. Owszem w jednym z materiałów jest wzmianka, że coś „wskazuje na powiązania Hezbollahu z Iranem”, ale nie wiem, ile czytelnik może z tej wzmianki zrozumieć, bo ani nie wiadomo, co to takiego ten Hezbollah, ani jaki miał związek z magazynami w porcie, ani jaką rolę odgrywa w tym kraju. Ogólnie polski dziennikarz informuje, że jest strasznie, że ludzie nie mają pieniędzy i że powinniśmy im pomóc, bo nawet klasa średnia nie ma na owoce.  


Z trzech doniesień nie dowiemy się, ani  jaką rolę odgrywała przez lata w Libanie Syria, ani tego, że szyicka milicja Hezbollah (Partia Boga) jest uzbrojona lepiej niż armia, ani że jest zbrojona i finansowana przez Iran, ani oczywiście tego, że Liban był nazywany Szwajcarią Bliskiego Wschodu do chwili, kiedy międzynarodowy gangster Jaser Arafat nie został ze swoimi ciężko uzbrojonymi oddziałami wygnany z Jordanii i przyjęty w Libanie. Armia była zbyt słaba, żeby ich rozbroić, a zapewne determinacja podjęcia takiego kroku nie była zbyt silna. W efekcie Południowy Liban zmienił się w Fatahland z okazjonalnymi napadami na Izrael i ciągłymi napadami na lokalną ludność libańską. Wkroczenie armii izraelskiej być może zakończyłaby sprawę, gdyby nie ochrona Arafata i jego ludzi przez Amerykanów. Arafat przeniósł się do Tunezji, a z czasem jego miejsce w południowym Libanie zajęły oddziały nadzorowanej przez Iran milicji, Hezbollahu.


Z doniesień w naszych wiadomościach dowiadujemy się, że zeszłoroczna eksplozja w Bejrucie była straszna, bo eksplodowało prawie trzy tysiące ton materiałów używanych do produkcji nawozów, (które mogą być również używane do produkcji czegoś innego, np. materiałów wybuchowych). Więc teraz Liban jest w straszliwym kryzysie gospodarczym i pilnie potrzebuje naszej pomocy. Uzbieraliśmy już 900 tysięcy złotych. Dodajmy, że  prezydent Biden dorzucił 4 sierpnia sto milionów dolarów, w wyniku zeszłorocznej eksplozji straty materialne oszacowano na 15 miliardów, czyli na siedem razy więcej niż posiada desygnowany na premiera w rocznicę wybuchu magazynu Hezbollahu libański multimiliarder Najib Mikati.

 

Mikati był już wcześniej premierem i doskonale radzi sobie z zarządzeniem nierządem. Kończył ten sam amerykański uniwersytet w Bejrucie co Hussain Abdul-Hussein, ale nawet gdyby miał podobne poglądy, to nigdy by ich głośno nie wypowiadał. Jedno wydaje się pewne, Ameryka będzie mówiła o Hezbollahu równie stanowczo jak Patryk Strzałkowski, a wezwania do pomocy biednym mieszkańcom Libanu usłyszymy jeszcze niejeden raz. Doniesienia płynące z głównego ścieku pozostaną bez zmian, więc przynajmniej zawsze będziemy świetnie poinformowani.