Cierpienie i pytanie, czy przestaniemy jeść mięso


Andrzej Koraszewski 2021-07-14

Zdjęcie Courtesy Aleph Farms’ BioFarm
Zdjęcie Courtesy Aleph Farms’ BioFarm

Kiedy kilka lat temu zapytano kanadyjsko-amerykańskiego psychologa ewolucyjnego Stevena Pinkera, z jakiego powodu przyszłe pokolenia będą na nas patrzeć ze zdumieniem, wyrzutem i pogardą, uczony po chwili zastanowienia się powiedział, że nie może wykluczyć, iż nasze wnuki będą uważały za barbarzyństwo zabijanie zwierząt i jedzenie ich mięsa. Kulinarna moralność zmienia się w naszych oczach. Już dziś zapraszając znajomych na obiad musimy się zastanowić (lub zapytać) czy mięso wchodzi w rachubę, najmniejsze skrzywienie twarzy mówi nam, że będziemy musieli szukać w książce kucharskiej przepisów na potrawy wegetariańskie.

Grubo ponad dwieście lat temu angielski filozof Jeremy Bentham powiedział, że ''Należy pytać nie o to, czy zwierzęta mogą rozumować, ani czy mogą mówić, lecz czy mogą cierpieć''. Powszechna empatia  wobec cierpienia zwierząt jest zjawiskiem stosunkowo nowym. Do niedawna domowy ubój oznaczał, że ludzie od dziecka obcowali z zabijaniem zwierząt na mięso, okrucieństwo wobec zwierząt było częścią codziennego życia. Myślistwo uważane był za szlachetny sport, nie mający nic wspólnego z brutalnym mordowaniem zwierząt przez chłopa, czy przez rzeźnika. Wraz z przemysłowymi rzeźniami i paczkowanym mięsem w wielkich sklepach okrutne sceny zabijania zwierząt na mięso zaczęły znikać z naszego codziennego życia, a równocześnie popularne książki i filmy o życiu zwierząt podnosiły naszą wrażliwość na cierpienia zwierząt domowych, hodowlanych i dzikich. Twierdzenie Kartezjusza, że zwierzęta nie cierpią, oburzyłoby dziś większość uczniów pierwszej klasy szkoły podstawowej. Ból jest ostrzeżeniem, żebyśmy nie robili rzeczy będących zagrożeniem dla naszego życia lub zdrowia i nie mamy najmniejszego powodu, żeby sądzić, że zwierzęta nie odczuwają bólu równie silnie jak my. Jak się wydaje dotarło to do powszechnej świadomości, jak również fakt, że świat zwierzęcy włącznie z nami jest jedną rodziną, co zrodziło narastającą niechęć do spożywania mięsa. Tu rodzi się jednak pewien problem, ponieważ jemy mięso od milionów lat i nasze organizmy mogą go potrzebować. (Lekarze nie bez powodu ostrzegają młode kobiety, żeby w okresie ciąży nie przesadzać z dietą wegetariańską, bo może to mieć bardzo złe skutki zarówno dla zdrowia dziecka, jak i matki.)


Czy da się pogodzić naszą nową kulinarną moralność z potrzebami naszych organizmów, jak i z kubkami smakowymi tęskniącymi do kotleta? Nie można wykluczyć, że jesteśmy już na dobrej drodze do rozwiązania tego dylematu i będziemy mogli mieć dostęp do mięsa, które nie znało rzeźniczego noża. Opowieści o mięsie hodowanym w laboratoriach pojawiały się już od wielu lat, ale większość z nas traktowała je jak opowieści o żelaznym wilku. Kilka miesięcy temu przyjaciel z Izraela poinformował mnie, że w Jerozolimie powstała pierwsza restauracja serwująca dania mięsne, a ich steki idą na stół prosto z laboratorium. Klienci byli zachwyceni, stoliki trzeba było zamawiać z wielotygodniowym wyprzedzeniem, kiedy jednak po pewnym czasie zacząłem dopytywać, czy się doczekał, okazało się, że restauracja została zamknięta i nie wiadomo czy powodem była pandemia, niewystarczająca wydajność laboratorium, czy nadal niewystarczająca jakość produktu. Prace trwają nadal i wiele firm pracuje intensywnie nad rozwojem technologii, która pozwoli na laboratoryjną produkcję mięsa w skali przemysłowej.                     


Ostatnio znów zabrzmiały fanfary (ponownie w Izraelu), bo firma Aleph Farms zapowiada, że w ciągu roku zacznie dostarczać na rynek znaczące ilości mięsa, które nie znało rzeźnika. Dotychczasowe rezultaty zainteresowały inwestorów ze Stanów Zjednoczonych i z Francji (wcześniej pojawili się inwestorzy z Japonii, Brazylii i Zjednoczonych Emiratów Arabskich), firma zebrała już 105 milionów dolarów na uruchomienie produkcji na większą skalę. Jest to niewątpliwie dobry początek i warto o tym pisać, chociaż specjaliści twierdzą, że żyjemy w czasach, w których dopiero zainteresowanie inwestorów liczone w miliardach dolarów sygnalizuje, że sprawa jest naprawdę poważna.


Firma Aleph Farms została założona zaledwie w 2017 roku przez naukowców z Biomedical Engineering Faculty Technionu wspólnie z ludźmi z innych firm mających już doświadczenie w przetwórstwie i marketingu. W rok później mogli się już pochwalić pierwszym stekiem wyhodowanym z krowich komórek.


Laboratoryjna hodowla tkanki mięśniowej nie jest już niczym nowym, ale tu mamy połączenie sześciu różnych technologii, co podobno pozwala na znaczące obniżenie kosztów takiej produkcji w dużych bioreaktorach, a więc na większą skalę. Ambicje firmy sięgają gwiazd, czyli myślą o możliwości produkcji mięsa w przestrzeni kosmicznej, na stacjach międzyplanetarnych i w bazach na księżycu czy na Marsie. Krótko mówiąc obiecują smakowite kotlety na Ziemi i w kosmosie. Chwilowo jednak przekazali informację, że udało się zebrać wystarczający kapitał na budowę linii produkcyjnych, które rozpoczną komercyjną produkcję. Pierwszym produktem będą steki wołowe, które najdalej za rok powinny pojawić się w sklepach. Uczciwie mówiąc, kiedy patrzę na określenie 3D bioprinting, czyli technologię upodabniania laboratoryjnego produktu nie tylko w smaku, ale i w wyglądzie, do tego, co dziś kupujemy w sklepie, to trochę nie jestem pewien, czy nie robią ze mnie idioty. Ale wygląda na to, że to jednak nie jest fake news.


Zdjęcie Courtesy Aleph Farms’ BioFarm
Zdjęcie Courtesy Aleph Farms’ BioFarm

Przedwczesnych zapowiedzi widzieliśmy już wiele i chociaż zimnej fuzji jak nie było tak nie ma, to wiele wskazuje na to, że mięso bez rzeźnika niebawem stanie się ciałem (i nie będzie to żadne przemienienie Pańskie).


Ciekawe jak zareagują ruchy namawiające nas dziś do przejścia na całkowicie roślinną dietę? Upadnie ta część argumentacji, która odwołuje się do naszej empatii i wzywa, żebyśmy oszczędzili cierpień zwierzętom. Prawdopodobnie będą nadal protesty, ekolodzy i księża pewnie powiedzą, że to nie jest naturalne, część miłośników zwierząt nazwie to rytualnym kanibalizmem, imamowie będą się zastanawiać czy taka wołowina jest halal, a rabini czy to, aby koszerne (a jeśli nie, to czy stosowne zaklęcia należy wypowiedzieć rozpoczynając nową linię zarodową, czy wystarczy religijne zatwierdzenie linii produkcyjnej?). Dla nas, zwykłych śmiertelników, którzy lubią mięso, ale źle znoszą świadomość tego, co dzieje się w rzeźniach, zapowiedź możliwości pozostania przy tradycyjnej diecie bez konieczności zabijania zwierząt jest bardzo pocieszająca.


Zbyt wcześnie jeszcze myśleć o możliwym wpływie takiej zmiany na środowisko, bo nawet jeśli niebawem zobaczymy w sklepach mięso z laboratorium, to minie wiele dziesięcioleci zanim w znaczącym stopniu będzie ono zastępować mięso pochodzące z uboju. Tak, czy inaczej Steven Pinker może mieć rację, że przyszłe pokolenia będą miały do nas liczne pretensje, wśród których zjadanie naszych braci mniejszych i większych może być bardzo wysoko na liście skarg i zażaleń pod naszym adresem.