Ewolucja, dzieci i mordercy


Andrzej Koraszewski 2021-06-23

Zrzut z ekranu pierwszej strony NYT z 28 maja 2021r.
Zrzut z ekranu pierwszej strony NYT z 28 maja 2021r.

Ewolucja wyposażyła nas w instynkt troski o dzieci, chrześcijaństwo i islam dziwnie często zalecają wychowanie dzieci przy pomocy rózgi. Okrutne kary cielesne, bicie dzieci w domu i w szkole cofa się powoli wraz ze słabnięciem wpływów religii. Okrucieństwo w katolickich instytucjach opieki nad dziećmi, a przede wszystkim nad sierotami, było długo starannie ukrywane, a sporadyczne odkrycia zbrodniczego lub graniczącego ze zbrodnią traktowania dzieci w tych ośrodkach ujawniają zaledwie czubek góry lodowej.

W historii religii dzieci to osobny rozdział, duchowni zalecają miłość i troskę, ale ta troska obejmuje wdrażanie do bezwzględnego posłuszeństwa, włącznie z możliwością zabicia krnąbrnego dziecka. W dzisiejszych czasach takie zachowanie jest nadal praktykowane w islamie, głównie w odniesieniu do córek, których zachowanie nie podoba się rodzicom lub innym krewnym.


Religijna kultura nierzadko łamie instynkty wykształcone przez ewolucję, dopuszczając okrucieństwo wobec własnych dzieci, (chociaż uczciwie mówiąc, ewolucyjny instynkt opieki nad młodymi nie chroni przed dzieciobójstwem, ani wśród ludzi, ani wśród innych zwierząt). Ochrona własnych dzieci jest jednak tak potężnym impulsem, że mogła być bez trudu wykorzystana zarówno przez religijnych, jak i przez świeckich władców. Stosunkowo najlepiej opisanym zjawiskiem wykorzystania instynktu opiekuńczego dla celów religijnych i politycznych jest legenda o krwi, długa historia fałszywego oskarżania Żydów o porywanie chrześcijańskich dzieci i mordowanie ich dla celów rytualnych. Te oskarżenia sięgają pierwszych wieków chrześcijaństwa, ale prawdziwą plagą stały się w średniowieczu, kiedy były źródłem niezliczonych pogromów, mordów przez motłoch, procesów, podczas których torturami wymuszano przyznawanie się do winy, palenia na stosach, a wreszcie konfiskat mienia i niezwykle zyskownych kultów rzekomych ofiar.


Kościół był świadomy kryjącego się za tymi oskarżeniami łajdactwa, o czym być może świadczyło torpedowanie prób kanonizacji dzieci, o których śmierć oskarżano Żydów. Watykan chętnie akceptował kult, czy to Williama z Norwich (który zaginął w 1144 roku), czy Hugha z Lincoln (który zniknął w 1255 roku,) czy Simona z Trent  (1475). Chrześcijańska legenda o krwi przetrwała do naszych czasów i nadal bez trudu możemy znaleźć ludzi, którzy w nią głęboko i szczerze wierzą.      


Jest sporo dobrych opracowań na temat legendy o krwi (u nas to przede wszystkim Joanna Tokarska-Bakir), znacznie mniej o wykorzystaniu dziecka w propagandzie politycznej. Jak dotąd nie zauważyłem próby spojrzenia na te problemy przez pryzmat psychologii ewolucyjnej. Wielu zauważyło miłość tyranów do fotografowania się z małymi dziećmi, są książki pokazujące związek fanatycznych ideologii z brutalnymi programami indoktrynacji dzieci od najwcześniejszego dzieciństwa, o wychowywaniu dzieci na morderców i dzieciach-żołnierzach, a wreszcie o wykorzystaniu dzieci w propagandzie wojennej, przez oskarżanie wroga o okrucieństwo wobec dzieci, o celowe mordowanie dzieci, o brutalne traktowanie małych, słabych i bezbronnych. Dziecko, szczególnie konkretne dziecko z imieniem i nazwiskiem, dziecko zmienione w symbol, jest często używane w kampaniach  propagandowych przez długie lata, a dowody, że oskarżenia były wątpliwe lub ewidentnie fałszywe, nie naruszają siły takiego symbolu. (Czego wyjaśnień zapewne trzeba szukać właśnie w psychologii ewolucyjnej.)


Wykorzystanie dziecka w propagandzie wojennej towarzyszącej wojnom arabsko-żydowskim jest tu szalenie interesujące. W antyizraelskich arabskich materiałach propagandowych znajdujemy dosłownie setki zdjęć dzieci zabitych w Syrii i w innych miejscach na świecie z podpisami, że to dzieci zabite przez izraelskich żołnierzy. W dzisiejszych czasach, kiedy dzięki nowoczesnej technologii stosunkowi łatwo dotrzeć do oryginalnego zdjęcia i przygwoździć fałszerstwo, zdawać by się mogło, że takie działania będą przynosiły efekt odwrotny od zamierzonego. Nic bardziej błędnego. Skuteczność tych działań doskonale ilustruje genialność powiedzenia Marka Twaina, że „zanim prawda zawiąże sznurówki, kłamstwo obiegnie cały świat”. (Wcześniej Francis Bacon ujmował to odrobinę inaczej pisząc: “Audacter calumniare, semper aliquid haeret” – szkaluj śmiało, zawsze coś przylgnie.)


Dziecko w propagandzie wojennej ma dodatkowy walor, porusza nie tylko swoich, ale przyciąga sympatię i współczucie ludzi postronnych. Szczególnie jeśli naszą nienawiść do odwiecznego wroga daje się połączyć z odwiecznymi uprzedzeniami tych postronnych ludzi. Skrzywdzone dziecko pozwala podniecić nienawiść, a nienawiść jest magią, urzeka, rozpala chęć mordu, pozwala się dzielić wzniosłymi uczuciami, pragnieniem mordu połączonym z wizją własnej szlachetności.   


Wielokrotnie dziwiono się z jaką łatwością mieszkańcy Zachodu przyjmują i powielają każde kłamstwo o palestyńskich dzieciach zabijanych lub w inny sposób krzywdzonych przez wszechpotężnych Żydów. Ostatnio (głównie jednak na stronach izraelskich lub proizraelskich) wielu powraca do wielostronicowej publikacji ”New York Timesa” ze zdjęciami 67 dzieci, które straciły życie podczas 11 dni, kiedy Izrael bronił się przed kolejną agresją terrorystów z Gazy.


Gazeta, która wcześniej publikowała zdjęcie izraelskiego policjanta stojącego nad zakrwawionym człowiekiem, o którym przynajmniej przesyłający to zdjęcie dziennikarz musiał doskonale wiedzieć, że policjant bronił życia pobitego przez arabski motłoch amerykańskiego turysty, ale podpisał, że to obraz znęcania się Żyda nad pokojowo demonstrującym Palestyńczykiem, gazeta publikująca zdjęcie rozpaczającego ojca, trzymającego martwe niemowlę, wiedząc, że dziecko zabiła „zbłąkana” rakieta Hamasu, gazeta, która nie pominęła żadnej okazji, żeby zasugerować żydowskie okrucieństwo wobec palestyńskich dzieci, teraz poszła o krok dalej, prezentując swoim czytelnikom zdjęcia 67 dzieci, które „chciały być lekarzami, pisarzami, inżynierami” i których życie zostało tragicznie przerwane.       


Amerykańska gazeta nie napisała, że wina za śmieć tych dzieci spoczywa wyłącznie na zbrojonych i opłacanych przez Iran terrorystach z Gazy. Pominęła zaatakowanie kraju tysiącami rakiet, pominęła wcześniejszą historię morderczych ataków rakietowych, zamachów i podpaleń, a przede wszystkim ideologię terrorystów - walki z Żydami do końca świata, gloryfikację męczenników, wychowywanie dzieci na morderców od ich najmłodszych lat i nieustanne świadome narażanie życia własnych cywilów.


Nie, zdaniem amerykańskiej gazety źli, podstępni Żydzi postanowili sobie zabić dziesiątki palestyńskich dzieci.     


Dlaczego te dzieci zginęły (pomijając tak mało istotny dla renomowanej gazety fakt, że Izrael bronił się przed agresją ze strony terrorystów)? Wystarczyłaby odrobina sceptycyzmu w redakcji, żeby zadać kilka pytań, które jakoś nikomu w tej redakcji nie przyszły do głowy. Czy w tym zestawie były dzieci-żołnierze? Sprawdzenie tego nie jest trudne i szybko można dotrzeć do zdjęć tych samych dzieci, ale w mundurach i z bronią w ręku. (Czy wychowywanie dzieci na morderców i używanie dzieci w walce zbrojnej jest krzywdzeniem dzieci? Nie dla NYT, jeśli jest to walka z Żydami.) Inne pytanie, które kwalifikujący ten tekst do druku mieli obowiązek sobie zadać, to ile z tych palestyńskich dzieci zabiły rakiety, które miały zabić dzieci żydowskie, ale nie doleciały do celu, trafiając w domy mieszkańców Gazy? (Czy redaktorzy amerykańskiej gazety mieli informację, że setki rakiet Hamasu i Islamskiego Dżihadu spadło na terenie Gazy niszcząc zarówno infrastrukturę, w tym elektrownię i wodociągi, jak i ludzkie życie? Oczywiście, że mieli te informacje i postanowili nie przekazywać ich czytelnikom.) Czy kwalifikujący ten tekst do druku redaktorzy NYT mogli być nieświadomi faktu, że uderzenia izraelskiego lotnictwa były niesłychanie precyzyjne i skierowane na wyrzutnie oraz magazyny rakiet terrorystów i cywile ginęli nie tyle od uderzenia izraelskich pocisków, ile z powodu eksplozji rakiet zgromadzonych przez terrorystów i celowego rozmieszczenia zarówno wyrzutni, jak i magazynów wśród cywilnej ludności? Wątpię w taką możliwość.        


Czy jest możliwe, że zaważył na decyzji o takim a nie innym sposobie informowania o konfliktach zbrojnych z Syrii, Jemenu, Nigerii, czy Kongo i o tym szczególnym konflikcie, fakt, że tutaj po jednej stronie są Żydzi, a po drugiej ludzie mający podobne uprzedzenia do naszych, w których propagandę po prostu lubimy wierzyć?


Najsłynniejsza gazeta świata nie tylko nie zadbała o zadanie najprostszych pytań przed publikacją materiału wyprodukowanego we współpracy z palestyńskimi propagandystami, ale nie zrobiła nic, by po ujawnieniu zakłamania łzawej propagandowej publikacji przez innych, poinformować czytelników, że zostali wprowadzeni w błąd.


Czy mamy tu jeszcze jeden drastyczny przykład nowoczesnej legendy o krwi, która ma podsycić gniew i nienawiść odwołując się do wykształconych przez ewolucję instynktów dla wzmocnienia istniejących od wieków uprzedzeń?


Czy tamte uprzedzenia zginęły, odeszły w niepamięć i zachodnie społeczeństwa są od nich całkowicie wolne? Bez żartów. Niespełna sto lat temu dziesiątki milionów Europejczyków w ciągu kilku lat zakochały się w idei wymordowania europejskich Żydów, a poparły ją nie tylko miliony Niemców, ale i miliony obywateli zarówno krajów okupowanych przez nazistów, jak i broniących się przed nazistami.


Zaledwie kilkanaście dni temu profesor Stanisław Obirek opublikował na łamach Studia Opinii artykuł o występach księdza profesora Tadeusza Guza. To uczony z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, który od lat podtrzymuje antysemickie teorie spiskowe, dowodząc między innymi, że porwania chrześcijańskich dzieci i mordy rytualne były faktem, ponieważ „winni” byli skazywani przez sądy i mamy dowody. Profesor Obirek napisał zdanie, które mnie trochę zaniepokoiło: „Osobiście śledzę karierę młodszego krajana z rosnącym rozbawieniem i zastanawiam się jaką jeszcze granicę głupoty przekroczy. Trudno o wątpliwości, że mamy do czynienia ze zbrodniczą głupotą. Byłbym jednak daleki od jej lekceważenia. Odcięcie się od tych teorii przez Watykan i zarówno przez wierzących, jak niewierzących historyków nie oznacza, że przestały one wpływać na masy. Nie mamy badań na temat tego, jak często powracają one w kazaniach szeregowych księży, jak są nadal żywe w seminariach dla duchownych i na katolickich uczelniach, ani (co wydaje mi się najważniejsze) na temat związków między starą, budzącą już pukanie się w czoło legendą o krwi, a jej nowszymi wersjami, głoszonymi innym, bardziej przekonującym językiem i z zupełnie innych ambon.