Ateista i „zatroskany głos rozsądku”


Lucjan Ferus 2021-05-16


Od kiedy skończyłem 70 lat, zacząłem przygotowywać się (co prawda niespiesznie, ale jednak) na bunt mojego ego, którego nie dopieszczam jak większość ludzi, religijnymi obietnicami wiecznego życia po śmierci. I jeśli tak można określić, „obserwuję się uważnie” (chyba z perspektywy świadomości), czy nie będzie ono próbowało w jakiś sposób nakłonić mnie do zmiany areligijnego światopoglądu, by zapewnić sobie upragnione i złudne poczucie bezpieczeństwa. Jestem już w takim wieku, iż podobna „rozumowa wolta” nie jest czymś rzadkim i niewytłumaczalnym, nie będę jednak przytaczał nazwisk potwierdzających tę tezę.

Psychiczny mechanizm takiego zachowawczego myślenia dobrze oddaje powiedzenie: „Jak trwoga, to do Boga!”. Nazywany zazwyczaj w zupełnie inny sposób, mający świadczyć o życiowej dojrzałości i rozwadze postępującego tak osobnika, jak i szacunku do zbiorowej mądrości ludzi, którzy (jak się zakłada) nie mogą przecież wszyscy się mylić. Co innego jakaś marna, wyobcowana ze społeczeństwa i nieszczęśliwa (wg religii) jednostka. Ona może. Na razie jednak nie dostrzegam żadnych prób „przemówienia mi do rozumu” ze strony ego, które miałyby poskutkować radykalną zmianą moich dotychczasowych poglądów.

 

Nie wiem jak taki myślowy proces przebiega u ludzi, którzy na starość zmieniają swoje areligijne poglądy na religijne (nie oceniam ich), nie potrafię więc wyobrazić sobie przyczyn owej ideowej zmiany. W moim przypadku religijna obietnica rzekomej korzyści pośmiertnej, raczej nie skłoniłaby mnie do zmiany światopoglądu. Prędzej już musiałaby to być wiedza, która podważyłaby prawdziwość i zasadność moich poglądów religioznawczych. Wtedy byłbym zmuszony do ich zrewidowania i przewartościowania. Nigdy nie broniłem się przed taką wiedzą, stosując na co dzień zasadę: „Trzeba podważać wszystko, co się da podważyć, bo w ten sposób można wykryć to, czego podważyć się nie da” (Tadeusz Kotarbiński).

 

Jak na razie więc, zamiast ewentualnego zwrotu ku religijnemu światopoglądowi odnoszę wrażenie – mam nadzieję, że zasadne – iż wznoszę się na coraz wyższy poziom zrozumienia religijnych mechanizmów, które pozwalają religiom mieć wielką władzę nad umysłami swych wyznawców. Często tego rodzaju rozważania jak i podobne im, przychodzą mi do głowy przed snem. Czasem nawet wstaję i robię notatki, bo rano nie pamiętałbym już nic z tych przemyśleń. Tym razem jednak sen musiał nadejść niewiadomo w którym momencie,.. albo mimowolnie doświadczyłem niewiarygodnego wręcz wydarzenia.

                                                           ------ // ------

W pewnej chwili usłyszałem wyraźny głos (we własnej głowie?), który mówił:

- No dobrze, a co byś zrobił, gdybyś miał po śmierci stanąć przed obliczem Boga i ten zapytałby cię dlaczego w niego nie wierzyłeś?!

- Czy mi się wydaje, czy ktoś mnie o coś pyta? Z kim mam przyjemność?

- Nie będę cię oszukiwał, przemawia do ciebie twój własny „głos rozsądku”. Cieszysz się?

- No, też coś?! Mój „głos rozsądku”, mówisz? A to jest twoja osobista inwencja, czy może ktoś ci polecił to niewdzięczne zadanie?

 

GR: Prawdę mówiąc namówiło mnie nasze ego, bardzo zatroskane twoim stanem duchowym.

LF: Nasze ego cię namówiło, tak? To przynajmniej wiadomo czyja inspiracja spowodowała także i twoje „zatroskanie”. Nie mylę się, prawda?

GR: Otóż podjąłem się tej delikatnej misji głównie dlatego, że przekonały mnie argumenty wysuwane przez ego. Ma ono rację, iż jesteśmy już w takim wieku, że dobrze byłoby mieć pewność, iż swoją zdeklarowaną ateistyczną postawą nie wyrządzisz sobie jakiejś szkody pośmiertnej. Czy jesteś absolutnie pewny, że religie są wymysłem ludzi, a nie słowem Boga?

 

LF: Tak, jestem o tym przekonany od kilkudziesięciu już lat! Zanim jednak powołam się na stosowne argumenty, wpierw muszę ci powiedzieć mój „głosie rozsądku”, że powtarzasz stare „suchary”! Bowiem na tak postawione pytanie Bertrandowi Russellowi, miał on ponoć odrzec, że powiedziałby: „Za mało dowodów, Panie! Za mało dowodów!”

GR: Na to Bóg powinien mu odpowiedzieć: „A po co ci Bertrandzie dowody do wiary we mnie?! Przecież wtedy nie byłaby to już wiara, a wiedza. A mnie zależy jedynie na wierze!”

 

LF: Wiem o tym, dlatego ja inaczej bym odpowiedział: „Za dużo sprzeczności Panie! Za dużo sprzeczności w twoim rzekomym Słowie Bożym, w doktrynie ponoć twojej religii, a już najwięcej ich jest w rzekomo twoim Kościele rzymskokatolickim!”. Ale przed tym spytałbym go o imię, bo rozmowa z Bogiem bez zorientowania się z którym z naszych licznych bogów rozmawiamy, byłaby niewybaczalnym błędem, skutkującym poważnymi konsekwencjami!  Wyobraź sobie do czego mogłoby dojść, gdyby pomylić Jezusa z Allachem lub odwrotnie?!  

 

GR: No tak, jak słyszę próbujesz wykręcić się mało zabawnym żartem, a ja zgodziłem się porozmawiać z tobą o ważnym dla nas wszystkich problemie! Czyli mówiąc wprost, chodzi…

LF: Tylko mi nie mów, że chcesz mnie nawrócić na religijną wiarę?!

GR: Bynajmniej! Nawracanie kojarzy się zazwyczaj z jakimś rodzajem przemocy: fizycznej albo psychicznej! Tu raczej chodzi o to, abyś utwierdził nas w przeświadczeniu, że będąc do końca życia ateistą, nie tracimy nic z tego, co obiecują religie swym wyznawcom po śmierci. 

 

LF: Oczywiście, że nie tracimy nic z tego, gdyż są to jedynie obietnice, których realności (czyli spełnienia) i tak nie można potwierdzić w żaden sposób. Chyba, że przekonująco potrafisz udowodnić, że wszelkie obietnice dotyczące pośmiertnego życia wiecznego w zaświatach są prawdziwe, czyli realne. Przedstaw mi zatem niepodważalne dowody na prawdziwość tych religijnych obietnic. Słucham!

GR: Żarty sobie robisz?! Jak można udowodnić realność czy też prawdziwość religijnej obietnicy życia wiecznego w niebie u boku Boga, skoro ponoć ma ona być zrealizowana dopiero po naszej śmierci i na dodatek na końcu dziejów ludzkości, czyli niewiadomo kiedy?!

 

LF: No, właśnie! Bardzo trafna uwaga: można tylko w to wierzyć, ale nic poza tym, prawda?

Skoro więc nie masz żadnych przekonujących dowodów na potwierdzenie realności religijnej obietnicy życia wiecznego po śmierci, proponuję skorzystać z zasady (wyrażonej bodajże przez Christophera Hitchensa): „To, co można przyjąć bez wystarczających dowodów, można także bez wystarczających dowodów odrzucić”. Logiczne, czyż nie!? Dzięki temu możemy przejść do argumentów rozumowych, które moim zdaniem są bardziej przekonujące.

GR: Co masz na myśli, bo nie bardzo pojmuję?

 

LF: Skoro jesteś głosem rozsądku, jak sam twierdzisz, to myślę, iż powinny do ciebie bardziej przemawiać argumenty rozumowe, logiczne, niż powoływanie się na wiarę w tym względzie. Tym bardziej, że wiary się nie uzasadnia (bo jest to rzekomo nadprzyrodzona cecha, osiągana dzięki łasce Bożej), a racje rozumowe jak najbardziej dają się uzasadnić. Na przykład: Czy to możliwe, aby Bogu miało bardziej zależeć na tym, by człowiek był religijny, zamiast być po prostu dobrym człowiekiem? Czy to możliwe, iż dla Boga ważniejsze są odprawiane przez kapłanów msze, liturgia, rytuały, obrzędowość, jak i przymusowa obecność wiernych w tym religijnym „teatrze” – zamiast tego, czy człowiek jest dobry, wyrozumiały, tolerancyjny i współczujący dla innych ludzi? Nie wydaje ci się infantylny i naiwny ten wizerunek Boga?

 

GR: Prawdę mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym. Uważałem, podobnie jak i większość ludzi, że kapłani nie mogą oszukiwać ludzi w tak ważnej sprawie! Przecież sami w pierwszej kolejności zostaliby ukarani przez Boga za fałszowanie jego wizerunku, czyż nie?!

LF: A słyszałeś kiedyś o takim przypadku, bo ja nie! Kapłani wszechczasów nauczeni doświadczeniem wiedzą doskonale, że obojętnie co będą robić (np. uprawiać pedofilię itp.), ich Bóg nigdy się do tego nie wtrąca. A wiesz dlaczego? Bo dobrze wiedzą, że wszystkich naszych bogów wymyślali ich dalecy przodkowie, więc „kara Boska” jest im niestraszna!

GR: Łatwo ci to powiedzieć, tylko jak to uzasadnić przekonująco?

 

LF: Posłuchaj więc uważnie. Otóż w trakcie wieloletniego „studiowania ogrodzenia” (czyli poznawania ideowych fikcji, jakie wymyślali duszpasterze, by „ogradzać” nimi „swoje stada owieczek”), odkryłem pewien ciekawy paradoks teologiczny, który uświadomił mi w przekonujący sposób, że ta odwieczna działalność tych naszych „sług bożych”, różnych „pomocników Boga” i całej rzeszy tych samowolnych „pasterzy duchowych”, jest fikcją i wielką mistyfikacją, której ujawnienia boją się „jak diabeł świeconej wody”. O czym ten paradoks mówi? Wyobraź sobie, iż o tym, że istnienie religii zaprzecza istnieniu Boga!

 

GR: Cóżeś ty znów wymyślił?! Przecież to ewidentna bzdura! Istnienie religii ma świadczyć o nieistnieniu Boga?! Ciekawe w jaki sposób chcesz to dowieść?

 

LF: W rozumowy, jakże by inaczej?! No, bo tak: gdyby istniał jeden jedyny Bóg (jak twierdzą religie), to na całej Ziemi powinna istnieć jedna, jedyna religia, wyznająca tegoż Boga, prawda? A nie tysiące religii i ich odłamów (samego chrześcijaństwa jest ok.100) oraz przeróżnych wyznań, jak to jest obecnie. Bóg by na to nie pozwolił! Teraz uważaj! Gdyby jednak naprawdę istniał Bóg, nie powinno być na Ziemi żadnej religii, bo do czegóż by one były Bogu potrzebne? Aby ludzie poprzez nie mogli nieustannie przekonywać Boga, że w niego wierzą? A do czego Bogu byłaby ta ludzka wiara potrzebna? Aby go „dowartościować” i utwierdzić w przeświadczeniu, że jego stworzenia go miłują, wielbią, czczą i szanują?!

 

Przecież to wszystko jest pozbawione sensu! Skoro Bóg jest wszechwiedzący, to i tak zna wszystkie nasze myśli zanim jeszcze pojawią się w naszych głowach. Skoro jest absolutnie doskonały i sam z siebie zadowolony i szczęśliwy (jak twierdzi teologia), to do czego jest mu potrzebna ludzka miłość, składane hołdy, czy oddawana cześć? Na dodatek w taki infantylny sposób, jak robią to religie: poprzez rytuały, obrzędy, liturgię i ewidentne bałwochwalstwo! Zastanówmy się, co mogłoby być największym hołdem ze strony stworzenia, złożonym swojemu absolutnie doskonałemu Stwórcy? Co mogłoby go tak naprawdę uradować?

 

Czy np. pokazywanie mu ostentacyjnie, że nie może ono poradzić sobie w życiu bez jego pomocy i opieki? Że musi on nieustająco „prowadzić je za rękę” przez życie, bowiem w przeciwnym wypadku zaraz ono pobłądzi i zagubi się, nie potrafiąc podjąć właściwej decyzji odnośnie tego, co jest dla niego dobre, a co złe? Albo przypominać mu nieustannie, jakie je stworzył ograniczone i ułomne prawie pod każdym względem (czyli wg religii posiadające grzeszną naturę, która zawsze będzie go „ciągnęła” w kierunku zła i nieprawości)?!

 

Czy nie  powinno być odwrotnie? Że najbardziej wartościowym hołdem jaki może oddać stworzenie, swemu absolutnie doskonałemu Stwórcy, byłoby pokazanie mu, iż jest ono samowystarczalne i samo stanowiące o swym losie, bez oglądania się na jego nieustanną pomoc w każdej niemal sytuacji i aspekcie życia (jak np. u Żydów, którzy oprócz Dekalogu dostali od Boga Jahwe 613 zakazów i nakazów). Czy nie wtedy właśnie, Bóg powinien być zadowolony i usatysfakcjonowany ze swych stworzeń, które swoim zachowaniem i postawą najlepiej by potwierdzały jego absolutną doskonałość, jako Boga Stwórcy Wszechświata?!

 

GR: Dlaczego więc religie (i to wszystkie bez wyjątku) propagują taki infantylny i zakłamany wizerunek Boga i religijnej „rzeczywistości”, która ponoć jest dziełem wszechmocnego i doskonałego pod każdym względem Stwórcy? Możesz mnie oświecić w tej kwestii?

LF: To proste! Bowiem kapłani kreujący wizerunki naszych bogów, dobrze znali liczne ułomności natury ludzkiej, włącznie z jej „piętą Achillesową”, czyli instynktownym (a więc wrodzonym) lękiem przed śmiercią. I do tego psychicznego „zapotrzebowania” starali się dopasować takie wizerunki bóstw i bogów, aby dostosować ich „możliwości” do realnych ludzkich potrzeb i utworzyć wzajemną „sieć uzależnień” między nimi. Według tej zasady działają wszystkie religie, jakie kiedykolwiek powstały na Ziemi. I co ty na to?

 

GR: Czy ja cię dobrze rozumiem? Chcesz mi dać do zrozumienia, że nie musimy się obawiać tego, że religijna obietnica wiecznego życia po śmierci „przejdzie nam koło nosa”, gdyż jest to „fikcja bez pokrycia”, wykorzystująca od tysiącleci ludzką łatwowierność i naiwność?

LF: Otóż to! Dokładnie to próbuję ci powiedzieć. Podobnie widział ów problem Ernest Rennan: „Obiecywać niebo po śmierci, to płacić fałszywymi pieniędzmi za poświęcenie”. Jeśli jednak odczuwasz jakiś psychiczny dyskomfort z tego powodu, iż tak bezceremonialnie pozbawiam cię złudnego poczucia bezpieczeństwa, to proponuję ci w to miejsce bardziej wartościową wiarę: nie w Boga, a w ideę bogów/Boga. Posłuchaj.

 

Jest to chyba najstarsza idea na świecie, jaką wymyślił człowiek. A właściwie niezliczone pokolenia ludzi, którzy instynktownie zastosowali w praktyce konstatację Woltera: „Gdyby Boga nie było, należałoby go wymyślić”. I tak się właśnie stało, a właściwie staje się od wielu tysięcy lat. Wiara w ideę bogów/Boga jest o wiele bardziej rozsądna od wiary w Boga, która jest wewnętrznie sprzeczna, gdyż ludzkość nigdy nie czciła jednego, jedynego Boga, zawsze natomiast czciła ich krocie, więc panteon naszych bóstw uzbierał się ogromny.

 

Również dlatego jest rozsądna, iż da się w niej pogodzić rozum z instynktami, czego nie można powiedzieć o religiach, które od tysiącleci uważają rozum za swego odwiecznego i nieprzejednanego wroga. Dlaczego więc mimo to religie są ludziom potrzebne? Przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszy to ten, iż w trakcie swej krwawej, pełnej przemocy i hipokryzji historii, religie wywalczyły sobie przywilej wczesnej indoktrynacji dzieci (wykorzystując efekt tzw. „wczesnego wpajania”), którzy potem, już jako dorośli, stają się ich bezwolnymi „niewolnikami”, nie potrafiąc wyzwolić się z ich niewidzialnych więzów do końca życia.

 

Ale też i dlatego, że wrodzony człowiekowi lęk przed śmiercią jest instynktowny, natomiast wyzwalanie się z religijnych więzów (które m.in. jeszcze go podsycają, strasząc piekłem, czy też czyśćcem) jest długotrwałym procesem rozumowym. Na co nie każdego człowieka jest stać, z racji na naszą bardzo ułomną naturę, której wszystkie słabe punkty są religiom dobrze znane i z premedytacją wykorzystywane przez samozwańczych „duchowych przewodników ludzkości”, do posiadania władzy nad umysłami i sumieniami wiernych wyznawców, ponoć dla ich własnego dobra. Zatem odnośnie omawianego problemu, powiem ci tak.

 

Z wiedzy religijnej i religioznawczej, jaką nabyłem podczas ostatniego półwiecza wynika ponad wszelką wątpliwość, iż wszyscy bogowie człowieka i wszystkie religie są wymysłem samych ludzi bez „nadprzyrodzonej” pomocy z zewnątrz. Gdybyś jednak (wraz z ego) miał jakieś wątpliwości, że a nuż może coś tam jest, to wiedz, że gdybym miał być osobnikiem wierzącym w Boga, to jedynie w takiego, jakiego wizerunek przedstawił Thomas Jefferson:

„Odrzuć wszelkie lęki niewolniczych i służalczych przesądów, które słabsze umysły utrzymują na klęczkach. Osadź rozum mocno na jego siedzisku i pod jego osąd oddawaj każdy fakt, każdą opinię. Śmiało kwestionuj nawet istnienie Boga, albowiem, jeśli jakikolwiek Bóg istnieje, bardziej cenić sobie musi hołd rozumu niż ślepego lęku” (wg Bóg urojony Richarda Dawkinsa).

W takiego Boga mógłbym uwierzyć, gdyby taki się pojawił pośród ludzkich religii, bo nie musiałbym wtedy rezygnować z używania rozumu, co jest konieczne przy dotychczasowych religiach i ich „bogach”. Myślę jednak, iż powyższy wizerunek Boga, nie znalazłby posłuchu u jego prawdziwych twórców – kapłanów (przynajmniej jeszcze nie w tym stuleciu). Tak  jak teraz, nie znajdują posłuchu odważniejsze reformy papieża Franciszka pośród hierarchów naszego Kościoła. A poza tym, czy może funkcjonować wizerunek takiego Boga w świecie, w którym i wyznawcy, i ich „przewodnicy duchowi” (może nawet głównie) wolą służyć bogu Mamonie, dzięki odwiecznemu i sprzyjającemu temu zjawisku „sojuszu Ołtarza z Tronem”?   

 

Maj 2021 r.                                        ------ KONIEC------  



Teksty Lucjana Ferusa są obecne  w „Listach z naszego sadu” od samego początku. Właśnie wydawnictwo „Stapis” wydało jego książkę pod tytułem Przesłanie i inne opowiadania. Książka  jest dostępna w sklepie  wydawnictwa, jak również w innych księgarniach. Jest to wybór esejów i żartobliwych opowiastek dotyczących wiary, kościoła, religii i kwestii związanych z moralnością.