Liberalna reakcja na Tima Scotta pokazuje, że rasizm stał się bronią polityczną


Jonathan S. Tobin 2021-05-13

https://www.youtube.com/watch?v=GCqbzQYIBQI
https://www.youtube.com/watch?v=GCqbzQYIBQI

W ciągu roku od śmierci George’a Floyda  (śmierci, która wprowadziła ruch Black Lives Matter do politycznego głównego nurtu), amerykańska polityka uległa radykalnej zmianie. Obsesja na punkcie rasy jako odpowiedzi na każde pytanie o bolączki społeczeństwa stała się główną melodią dyskursu lewicy. „Przebudzone” dyskusje wokół “białego przywileju” dominują popularną kulturę i zmuszają wielkie korporacje do ugięcia kolan przed krytyczną teorią rasy i do traktowania wszelkiego sprzeciwu wobec jej imperatywów jako dowodów białej supremacji.

Jednak, przy całym niepokoju, jaki wzbudza ten trend, ta ideologia nie tyle podbiła Partię Demokratyczną, ile została przez nią zasymilowana. Partia używa obecnie tej ideologii jako swojej broni i używa pojęcia rasy do podzielenia narodu dla uzyskania politycznych korzyści.


Dowiodła tego reakcja bazy Demokratów i ich popkulturowych pomocników na przemówienie wygłoszone przez senatora Tima Scotta (R-S.C.) która była oficjalną republikańską reakcją na wygłoszoną przez prezydenta Joego Bidena mowę na wspólnej sesji Kongresu.


Mowa Bidena był 65-minutową litanią planu radykalnych wydatków, wygłoszoną monotonnie w sposób zaprojektowany do ukołysania Amerykanów do snu z poczuciem pełnego bezrefleksyjnego przyzwolenia. Fakt, że ta mowa spotkała się z ekstrawaganckimi pochwałami mediów głównego nurtu tylko pokazuje, jak głęboko wpadły w sztywną stronniczość.


Podobnie jak każdy, kto otrzymuje wątpliwy honor wygłoszenia odpowiedzi na prezydenckie przemówienie, Scott musiał ponieść porażkę. Niezwykłe jednak jest to, że w tych okolicznościach wypadł dobrze, wygłaszając pełną nadziei i rozsądną mowę, która składała się z konserwatywnego oporu wobec polityki Bidena oraz odpowiedzi na politykę podżegania do rasowych animozji, która tak zdominowała polityczny dyskurs. Choć nie ulega wątpliwości, że fakt, iż jest jedynym Afro-Amerykaninem wśród  republikańskich członków Senatu (Demokraci mają tylko dwóch czarnych senatorów), dał Scottowi tę szansę, wykorzystał ją do maksimum. Przez przyznanie rzeczywistości rasizmu w kontekście osobistych doświadczeń jako dziecko samotnej matki dorastające na Południu, przy równoczesnym potępieniu koncepcji, że istnieje “systemowy” rasizm w Ameryce, Scott wygłosił elokwentną odpowiedź nie tylko Bidenowi, ale temu, co Demokraci mówili nam przez ostatnie 11 miesięcy.  


Na ogół Demokraci ignorują takie odpowiedzi jako nieistotne. Skuteczność Scotta była jednak ewidentna, kiedy jego uwagi otrzymały niemal tyle samo nagłośnienia, co plan Bidena wydania 6 bilionów dolarów na przekształcenie kraju w liberalną utopię.


Liberalny Twitter, wieczorowi cyrkowcy z programów telewizyjnych (którzy niemal walczą o lepsze z agitatorami Partii Demokratycznej), zespół The View oraz mędrcy z kablówek (tych, które nie nazywają się Fox) zareagowali, jak gdyby uwagi Scotta były najgorszą rzeczą wygłoszoną w Waszyngtonie, od kiedy Donald Trump wyjechał z tego miasta. Fakt, że czarny senator wstał i sprzeciwił się wszystkim założeniom o amerykańskim rasizmie, które stały się niekwestionowanym kredo, nie był okazją do rozpoczęcia dyskusji; wywołał poczucie bezpośredniego zagrożenia politycznego porządku „post-George Floyd”.


To wyjaśnia wściekłe i bezwstydnie rasistowskie obelgi, jakimi obrzucono Scotta.


Przez 12 godzin po przemówieniu Scotta
Twitter eksponował hasztag "#UncleTim" jako jeden z najpopularniejszych na platformie. Ta aluzja do obelgi "Uncle Tom" miała pokazać, że żaden czarny mężczyzna nie może ośmielić się występować przeciwko doktrynie BLM lub kwestionować oskarżeń ze strony Demokratów, że ci, którzy to robią, są białymi suprematystami. Tak więc trzeba było przedstawić Scotta, w dającej się przewidzieć wulgarnej i nienawistnej lawinie tweetów, jako tubę białych Republikanów, a nie człowieka, który mówi prawdę tak, jak ją widzi.


Mędrcy telewizyjni szydzili z senatora, że mówi, jakby “był z innej planety”, że mówi “nonsensy” lub, jak insynuowała Joy Behar z The View, że jest zbyt ograniczony, by rozumieć dialektykę BLM o „systemowym rasizmie”. Kolejnego wieczoru liberalny komediant, Jimmy Kimmel drwił ze Scotta, że jest jedynym czarnym senatorem republikańskim – mimo że jest ich tylko dwóch wśród Demokratów. Kimmel twierdził, że jedynym wyjaśnieniem twierdzeń Scotta o rasizmie jest, że senator żyje w “bańce deprywacji sensorycznej”.


Ta otwarcie rasistowska powódź nienawiści skierowana na Scotta byłaby narodowym skandalem i okazją do głębokiej refleksji, gdyby była skierowana na wiceprezydentkę, Kamalę Harris lub innego czarnego Demokratę. Ale tu nie było żadnych przeprosin ze strony Demokratów, mediów ani Twittera.


Powód wykracza poza naszą obecną plagę chamstwa.


Choć dla Demokratów waga rasowej polityki stała się bardziej zauważalna w ostatnim roku, ich odwoływanie się do polityki tożsamości i wykorzystywanie podziałów rasowych nie jest niczym nowym.


Pokolenie temu Bill Clinton dowiódł amerykańskiemu społeczeństwu, że nie uległ radykałom, kiedy zdecydowanie potępił czarną kobietę, która oklaskiwała pomysł zabijania białych. Od tego czasu jednak lewe skrzydło Partii Demokratycznej coraz bardziej dominowali ci, którzy odrzucają marzenie Martina Luther Kinga Jr. o społeczeństwie ślepym na kolory skóry, na rzecz społeczeństwa, w którym liczy się tylko rasa. Całym sensem krytycznej teorii rasy jest zaklasyfikowanie każdego zgodnie z rasą i traktowanie ludzi według tego, czy są członkami aprobowanej mniejszości, czy beneficjentami białego przywileju, którzy muszą zaakceptować winę za minione grzechy kraju i za obecną niesprawiedliwość.


W 2020 roku centryści na próżno czekali, by Biden zdystansował się od radykałów, którzy przejęli partię. Zamiast tego przygarnął ich, jak również ideologię BLM o rzekomym systemowo rasistowskim narodzie – który dwukrotnie wybrał czarnego prezydenta i właśnie miał wybrać kolorową kobietę na wiceprezydentkę.


Nie można nie doceniać mocy tej idei jako broni politycznej w kraju, który, jak to przyznał nawet Biden, nie jest rasistowski. Jeśli rasizm był grzechem pierworodnym amerykańskiej republiki, oskarżenia o rasizm dzisiaj zamiast być reakcją na prawdziwy problem są sposobem delegitymizowania tych, którzy opierają się lewicowemu sprowadzaniu wszystkiego do kwestii rasy. Takie oskarżenia stały się nowym makkartyzmem, w którym wszyscy muszą próbować dowodzić swojej niewinności, by uzyskać akceptację w sferze publicznej. 


Ten trend, jeśli nie uda się go powstrzymać – zwielokrotniony przez big tech, media społecznościowe i pop kulturę – może zmarginalizować każdą siłę polityczną, która chce go nazwać niesprawiedliwym i nieliberalnym.


To jest powód, dla którego Demokraci odpowiedzieli z taką zajadłością na wystąpienie Tima Scotta. Jeśli nie da się go zawstydzić, by zamknął usta, lub skompromitować jako “symbolicznego wuja Toma”, to cała budowla podpierając panowanie demokratów w kulturze i całe rozumowanie u podstaw ich programu są w niebezpieczeństwie. Jeśli ratowanie planu radykalnego wydawania pieniędzy wymaga tego rodzaju otwartego rasizmu, jaki użyli przeciwko Scottowi, to trudno.  


Konsekwencje dla naszego politycznego zdrowia narodowego nie są małe. Liberałowie nadal dzielą nas wzdłuż linii rasowych dla własnego zysku. Rasizm skierowany bezkarnie na niezależnie myślącego czarnego człowieka jest tylko najnowszym przykładem. I to jest prawdziwy problem rasizmu w Ameryce, a nie mity o systemowej nienawiści, z którą Demokraci twierdzą, że walczą.


Liberal Response to Tim Scott Shows How Racism Became a Political Weapon

Newsweek, 4 maja 2021

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Jonathan S. Tobin

Amerykański dziennikarz, redaktor naczelny JNS.org, (Jewish News Syndicate). Komentuje również na łamach National Review, New York Post, The Federalist, w prasie izraelskiej m. in. na łamach Haaretz.