Książka Lucjana Ferusa


Andrzej Koraszewski 2021-04-26


Teksty Lucjana Ferusa są obecne  w „Listach z naszego sadu” od samego początku. Właśnie wydawnictwo „Stapis” wydało jego książkę pod tytułem Przesłanie i inne opowiadania. Książka wyszła z drukarni w piątek, a od dziś jest dostępna w sklepie  wydawnictwa, niebawem będzie również w innych księgarniach. Jest to wybór esejów i żartobliwych opowiastek dotyczących wiary, kościoła, religii i kwestii związanych z moralnością.

Jak pisze autor:

…światopogląd ateistyczny nie bierze się nie wiadomo z czego, np. ze złej woli, z wrodzonego sceptycyzmu czy też z nihilizmu. Zazwyczaj jest to owoc lektur bardzo wielu książek, wieloletnich przemyśleń i analiz zdobywanych informacji, oraz porównywania ich z innymi rodzajami wiedzy o świecie i o nas samych, pod kątem koherencji z odmiennymi – także uznawanymi za prawdę – poglądami. W jaki sposób przekonywałem się o prawdziwości poznawanej wiedzy? Przede wszystkim nigdy nie starałem się chronić swych poglądów przed przeciwstawną im myślą. Nie twierdziłem, że „ta książka nie jest dla mnie” lub „to nie moja bajka”, lecz  „rzucałem się” z ciekawością na każdą publikację, co do której miałem podejrzenie, iż może ona zachwiać moimi areligijnymi poglądami, podważyć je, a nawet obalić.


Uważam podobnie jak włoski filozof i ateista Cesare Vanini, iż „Prawdę można badać ze wszystkich stron, nieustannie sprawdzać, poddawać próbom i ze wszystkich takich prób wyjdzie zwycięsko”.

Wydawca poprosił mnie o napisanie wstępu do tej książki, więc zamiast pisać recenzję przytaczam ten wstęp tutaj:   


O rozważaniach przy dłucie


Mówiąc, że znamy się od lat, trochę wprowadzam w błąd, gdyż nie znamy się osobiście. Od kilkunastu lat czytam i przygotowuję do publikacji teksty Lucjana Ferusa i raz w tygodniu wymieniamy elektronicznie listy. Poznaliśmy się, kiedy redagowałem portal „Racjonalista”. Kiedy w 2013 roku założyliśmy z żoną „Listy z naszego sadu”, Pan Lucjan postanowił przenieść się do nas jako „gość w sadzie”. W prywatnym życiu jest snycerzem. Może raczej powinienem powiedzieć był, ponieważ jest już na emeryturze, ale większość jego przemyśleń powstawała przy pracy, kiedy delikatnie uderzał dłonią w dłuto, żeby z drewna wydobyć kształt, nie uszkodzić materiału i odłupać to co zbędne, by pozostało tylko to co potrzebne.

Można powiedzieć, że snycerz to więcej niż stolarz, rzemieślnik, ale nie rzeźbiarz. Choć warto pamiętać, że prawdziwy artysta to również rzemieślnik, a niejeden dobry rzemieślnik to prawdziwy artysta w swoim fachu. Tak czy inaczej, Pan Lucjan jest poniekąd kolegą po fachu świętego Józefa. O autorze tej książki wiem jednak dużo więcej i nie są to legendy. Rozważania Lucjana przy dłucie były nieodmiennie rozważaniami o lekturach, ponieważ zawsze pożerał książki, początkowo najróżniejsze, z czasem coraz bardziej koncentrował uwagę na książkach o religii.

Zapytała mnie kiedyś czytelniczka, dlaczego Ferus walczy z Bogiem? Ale on przecież wcale nie walczy z Bogiem. Wiele dziesięcioleci temu doszedł do wniosku, iż zgadza się z tymi autorami, którzy twierdzą, że wszyscy bogowie są ludzką kreacją, że możemy pytać, jak człowiek stworzył bogów, dlaczego stworzył bogów, jak ewoluowała religia na przestrzeni dziejów i w różnych miejscach na świecie, co te religie łączy, a co dzieli, i wreszcie – dlaczego te wszystkie wierzenia są tak odporne na wszelkie empiryczne dowody, że w końcu mamy do czynienia z kosmicznym przekrętem. Z Bogiem nie ma po co walczyć, bo go nie ma. Jego twórcy byli jednak ludźmi z krwi i kości, a strażnicy religijnych legend przez wieki dostosowywali je do swoich potrzeb, korzystając z wiedzy o ludzkiej psychice.


Twórczość Lucjana Ferusa możemy nazwać notatkami z lektur. Z rzemieślniczą starannością notował myśli różnych autorów, które uznawał za ważne, a były ważne, ponieważ odsłaniały ukrytą istotę kultury. Religia bowiem przenika nasz język, w znacznym stopniu kształtuje nasze myślenie, mitologię, tworzy niezliczone tabu. Odkrywając, że wspiera się na fałszywych założeniach o istotach nadprzyrodzonych, pytamy, kto te fałszywe założenia tak uporczywie podtrzymuje, jaki ci ludzie mają w tym interes i dlaczego im się to ciągle, stulecie za stuleciem, udaje. Pan Lucjan nie jest teologiem ani filozofem, jest krytycznym czytelnikiem książek, w których szuka odpowiedzi. Nie sili się na wielkie teorie, zwykłym, czasem trochę staroświeckim językiem opowiada o swoich refleksjach po kolejnych lekturach, wraca do notatek, przywołuje autorów, którzy dokumentowali historię Kościoła, pokazuje nieustanną troskę klasy kapłańskiej o to, żebyśmy wierzyli i płacili. Nie wiem, jak dla innych, ale dla mnie te rozważania przy dłucie są cenne, pokazują relację między czytelnikiem mozolnie szukającym odpowiedzi na podstawowe pytania a autorami, którzy próbowali tych odpowiedzi dostarczyć.

Lucjan Ferus opowiada o swojej drodze, o tym, jak te książki odsłaniały mu rzeczywistość zniekształconą przez nauczanie w szkole, w kościele, w rodzinnym domu. Kultura jest bowiem jak tysiącletni dąb: imponująca i piękna z odległej perspektywy, ale przy bliższym oglądzie widzimy spróchniały pień, a uschnięte gałęzie mogą wskazywać na martwe korzenie. Widzimy również prace konserwatorów. Dziś, kiedy wiemy już tak wiele o ewolucji człowieka, historia religii staje się bardziej zrozumiała. Człowiek jest jedyną istotą świadomą swojej skończoności i mogącą informować innych osobników swojego gatunku o własnych egzystencjalnych lękach. Wielu autorów zasadnie twierdzi, że powstanie religii było nieuniknioną konsekwencją rozwoju języka i pojawienia się pytań, na które nie było i nie mogło być wtedy żadnej racjonalnej odpowiedzi. Religijne mity okazały się narzędziem zbiorowej świadomości i opartej na niej klanowej i plemiennej tożsamości. Okazały się również znakomitym narzędziem zdobywania i utrwalania władzy, ucisku i świadomego oszustwa. Bogowie byli sługami kapłanów i królów, zostali stworzeni na obraz i podobieństwo czasów i ludzi, którzy ich tworzyli. Droga do ateizmu jest wybrukowana książkami, które odsłaniają misternie utkane kłamstwa.

Pan Lucjan od lat wędruje tą drogą, od pierwszego zdumienia, że odkrywa zakazany owoc, do konstatacji, że oczywiste prawdy są tak konsekwentnie odrzucane. Przygląda się ustawicznie dyskretnie przerabianej legendzie, znajduje motywy tych przeróbek, patrzy na historię osobliwie pojmowanej miłości bliźniego nauczanej przez ludzi w komicznych szatach, którzy twierdzą, że mówią w imieniu jakiegoś boga. Ci, którzy też przedzierali się przez te same książki, powoli uwalniając się od dziedzictwa, którym nasycono ich w dzieciństwie, znajdą w tych rozważaniach towarzysza tej samej podróży, dla innych może to być początek długiej drogi do heretyckiego świata. Ja jestem wdzięczny losowi za nasze spotkanie, bo chociaż szedłem tą drogą już wcześniej, to przecież znajdowałem w tych zapiskach rzeczy nowe, częściej inne spojrzenie, nieco inną wrażliwość, inny gniew z powodu zła, które religia tak często wyrządza ludziom. Ostatni tekst, który Lucjan Ferus przesłał dla „Listów z naszego sadu” (a który nie wchodzi do tego zbioru), traktuje o ucieczce młodych ludzi z Kościoła.

Ta książka ukazuje się w szczególnym momencie – ujawnienia wielkiej fali skandali, pedofilskich zbrodni popełnianych przez katolickich księży. Te skandale zaczęły wypływać najpierw w Irlandii, następnie w Stanach Zjednoczonych, potem w kolejnych krajach po obu stronach Atlantyku. Kościół po staremu próbował to tuszować, a im bardziej zakrywał, tym więcej wychodziło i tym bardziej ludzie widzieli bezmiar hipokryzji. Kościół w Polsce długo udawał, że nic się nie dzieje i że u nas niczego takiego nie ma. W końcu jednak tama zaczęła pękać, a towarzyszy temu bunt kobiet, którym Kościół ponownie chciałby ograniczyć ich prawa, wykorzystując do tego prawo państwowe. W czasach Internetu nie daje się dłużej ukryć tego wszystkiego przed młodymi ludźmi, którzy gremialnie rezygnują z lekcji religii i coraz częściej sięgają po książki, które dziś można próbować przemilczeć lub nazwać „atakiem na Kościół”, ale zakazać już się nie da.

Pan Lucjan nie był pewien, czy wydawać te notatki drukiem. Ja namawiałem, wydawca uznał, że warto. Sądzę, że miał rację.