Duchowa służba zdrowia. Czyli oblicze Boga zatroskanego Miłosierdziem.


Lucjan Ferus 2021-04-18

<br /><span>\

"Gdy papież niesiony jest w uroczystej procesji na sedia gestatoria, t. j. na siedzeniu z drzewa pozłacanego pokrytem czerwonym aksamitem i obramowanem złotym galobem, dwaj tajni szambelani, idąc z boków, powiewają flabellami, już to dla wyrażenia dostojności Ojca chrześcijaństwa, już aby zwrócić jego uwagę pełnemi oczów piórami pawiemi, iż rostropnym być winien i na czyny swe baczyć, gdyż niezliczona liczba oczów ludu chrześcijańskiego wciąż nań patrzy" (abp A. J. Nowowiejski, Wykład Liturgji Kościoła katolickiego t. 2, s. 468).


Ostatnio z racji panującej pandemii koronawirusa, dość często mówi się w mediach, jak i w prywatnych rozmowach o naszej „kulejącej” służbie zdrowia, borykającej się od zawsze z brakiem pieniędzy i dobrego zarządzania. Nie mam zamiaru tym tekstem przyłączać się do licznych i często uzasadnionych krytyk, tej potrzebnej chorym instytucji, mimo, że z racji wieku daleko mi do okazu zdrowia. Biorąc bowiem pod uwagę moje nietypowe zainteresowania, chciałbym przy okazji niedawnego święta, poruszyć problem zasugerowany w tytule tekstu, nazwany przeze mnie „Duchową służbą zdrowia”. Dlaczego akurat tak?

Jest to nawiązanie do „medycznej” analogii przedstawionej w Ewangeliach, oddającej pewien religijny i zakłamany stan rzeczy: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, co się źle mają. /../ Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (BT, Mt 9,12 i Mk 2,17). Dla ścisłości dodam, iż jest to odpowiedź Jezusa na pytanie faryzeuszy: „Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?” (Mt 9,11). Nie wdając się w ówczesne spory religijno-obyczajowe, chciałbym tylko rozważyć czy ta „medyczna” analogia do Boga-lekarza ma logiczne uzasadnienie, czy jest zakłamana, jak wiele innych religijnych „prawd”?

 

Po co chorzy ludzie udają się do lekarzy? Oczywiście po to, aby ich wyleczyli z choroby. I co do tego jest pełna zgoda: nie potrzebują lekarza zdrowi lecz chorzy (czyli ci, co się źle mają). Liczą więc oni na fachowość lekarza: na chęć wyleczenia nas, jego umiejętność rozpoznania choroby i właściwy dobór środków (np. lekarstw, zabiegów itp.), które pozwolą wyleczyć chorego. Jednak z dalszej części wypowiedzi Jezusa wynika, że owa domniemana „choroba”, to grzechy ludzi a jego zadaniem jest „wyleczyć” ich z tej ciężkiej przypadłości. Czy naprawdę ta „lekarska” analogia ma uzasadnienie w odniesieniu do Boga i religii?

 

A co, gdyby się miało okazać, że tę naszą „wrodzoną chorobę” (czyli grzeszną naturę ludzką) spowodował dawno temu Ojciec tego „lekarza”, by jego Syn miał kogo leczyć? Czy to nie zmienia diametralnie tego stanu rzeczy i naszego stosunku do owego „lekarza-Boga”? Otóż mówiąc wprost, ów cytat z Biblii sugeruje, że religia zaspokaja naturalne potrzeby ludzi (w tym przypadku chodzi o „leczenie z grzechów”). Ale to nieprawda, gdyż religie kreują nasze rzekome „choroby”, po to, by potem je „leczyć”. Wygląda to bowiem mniej więcej tak, jak opisał to Daniel Dennett w książce Odczarowanie. Religia jako zjawisko naturalne:

„Wielu z nas sądzi, że najważniejszą rolą religii jest wspieranie moralności przez dostarczanie ludziom najmocniejszego powodu do tego, by czynili dobro: obietnicy wiecznej nagrody w niebie oraz (zależnie od gustu) groźby wiecznej kary w piekle, jeśli nie będą go czynić. Zgodnie z tym założeniem uważa się, że bez boskiego kija i marchewki ludzie wylegiwaliby się lub folgowali swoim prymitywnym zachciankom, łamaliby obietnice, zdradzali współmałżonków, zaniedbywali obowiązki itd.”.

Jednak powyższe założenie, należy do łagodniejszych aspektów tego kłamstwa. Bowiem

religia nie tyko wmówiła człowiekowi chorobę (grzech pierworodny), ale też zaordynowała na nią swoje „lekarstwa” (rytuały, liturgię i obrzędy, odprawianie mszy „świętych”, częste odwiedziny świątyń, spowiedź, pokutę, komunię, uroczyste nabożeństwa, oddawanie czci obrazom, figurom, rzeźbom itd. itp.). I poleciła swoich zaufanych „lekarzy” – kapłanów specjalnie szkolonych do tej „(nie)odpowiedzialnej” funkcji. Zorganizowała też własną „służbę zdrowia duchowego”, czyli zinstytucjonalizowane Kościoły, zarządzane przez sztab  wyselekcjonowanych („powołanych”) ludzi – hierarchów z „Ojcem Świętym” na czele.

 

W jakim celu zatem została wymyślona analogia, w której to Bóg jest przyrównany do lekarza? Czy może być coś bardziej różnego jeśli chodzi o ich możliwości sprawcze? Na przykład: lekarz (nawet niech będzie światowej klasy specjalistą), jest tylko człowiekiem, który nie jest nieomylny i może popełniać błędy. Jest on także zależny od aktualnych możliwości technicznych medycyny, jak i stanu wiedzy medycznej. Nie może uczynić nic, co wykraczałoby poza te ograniczenia, wynikające niejako z istniejącej rzeczywistości. Np. nie może dokonać cudu i wyleczyć chorego dotykiem rąk i słowami: „Wstań, jesteś już zdrowy!”

 

Bóg natomiast (wg religii) może absolutnie wszystko (choć wg niektórych „autorytetów teologicznych” też jest ograniczony w wielu aspektach swej „wszechmocy”). Skoro cały Wszechświat stworzył słowami: „Niechaj się stanie!”, to jakim dla niego byłoby problemem wyleczyć kogokolwiek z czegokolwiek? Mało tego; będąc wszechmocny i wszechwiedzący, nie musi on nikogo leczyć (w ludzkim rozumieniu tego słowa), skoro może spowodować, że jego stworzenia na nic nigdy nie zachorują, ani nawet źle się poczują? Lekarz zaś stawiany jest w obliczu sytuacji, która już się wydarzyła i na którą on nie miał żadnego wpływu.

 

Natomiast Bóg, znając całą przyszłość swego dzieła, wie już nieskończenie wcześniej co i kiedy się w nim wydarzy, z jakich przyczyn i jakie będą tego konsekwencje w przyszłości. Ma więc zawsze pod dostatkiem czasu (który nb. może w każdej chwili zatrzymać lub cofnąć) by zapobiec niechcianemu wydarzeniu. Jak zatem można porównywać go z lekarzem, który „nie dorasta mu do pięt”, jeśli chodzi o możliwości sprawcze!? Z powyższych argumentów wyraźnie wynika, iż celem tej biblijnej analogii o Bogu-lekarzu jest takie ukierunkowanie ludzkiej wyobraźni, by rozumiano ten problem w zakłamany sposób. Z pominięciem wielu logicznych konsekwencji, jakie do niego wnoszą Boże atrybuty (i to nawet nie wszystkie).

 

Działania lekarza-człowieka siłą rzeczy muszą ograniczać się do zastanej rzeczywistości, w której istnieje i egzystuje. Bóg zaś nie dostosowuje się do rzeczywistości lecz ją kreuje, mając nad nią absolutną władzę. Ta zakłamana analogia ma przekonać wiernych, że Bóg zachowuje się podobnie jak człowiek, będący na jego miejscu. Nie można więc go obwiniać o ten ogrom zła, cierpienia i niezawinionych krzywd, jakich doświadczają jego stworzenia w tym rzekomo „najlepszym ze światów”. Inaczej tego nie można zrozumieć, bo chyba mało prawdopodobne jest, by autor tej analogii nie był świadomy czym różnią się możliwości Boga od ludzkich. Jak zatem wygląda (wg religii) ten ogólnoludzki „stan chorobowy”, tych co się „źle mają”, do wyleczenia którego aż potrzeba lekarza-Boga?     

„Człowiek zwiedziony przez szatana, pogrzebał w swoim sercu zaufanie do Boga, nadużył danej mu wolności i sprzeciwił się bożemu przykazaniu. W tym objawił się pierwszy ludzki grzech. Odtąd prawdziwa powódź grzechu zalewa świat: Kain zabił Abla; grzech stał się zgubą ludzkości” (Katechizm Kościoła katolickiego).


„W ciągu bowiem całej historii ludzkiej toczy się ciężka walka przeciw mocom ciemności; walka ta zaczęta ongiś u początku świata trwać będzie do ostatniego dnia, według słowa Pana” (Sobór Wat. II Geudium et spes).

Jest to (wg religii) ogólny stan „chorej duchowości” ludzkiej, którego rzekomą przyczyną był „upadek pierwszych ludzi w raju” i wynikły z tego „grzech pierworodny człowieka”, który poprzez prokreację przenosi się na wszystkie następne pokolenia ludzi. A czym jest grzech?

„Grzechem nazywamy: świadome i dobrowolne przekroczenie Bożych przykazań; odwrócenie się od Pana Boga; osłabienie lub zerwanie przyjaźni z Bogiem i bliźnimi.

Wyróżniamy dwa rodzaje grzechów: śmiertelne i powszednie. Grzech śmiertelny to całkowicie świadome i dobrowolne przekroczenie przykazań w poważnej sprawie. Skutkiem takiego grzechu jest całkowite zerwanie przyjaźni z Bogiem i utrata łaski uświęcającej. Aby wrócić do kochającego Ojca, trzeba przystąpić do sakramentu pokuty. Grzech powszedni – uczyniony w mniej ważnej sprawie – osłabia naszą przyjaźń z Bogiem, ale nie powoduje utraty łaski uświęcającej” (Katechizm jw.).

Wielkim fałszem tej argumentacji (m.in.) są słowa o „całkowicie świadomym i dobrowolnym przekroczeniu przykazań”. O ile z tą naszą „świadomością” różnie bywa, to trudno mówić o „dobrowolności” w przypadku, gdy każdy człowiek rodzi się z „grzeszną naturą, skłonną do czynienia zła i nieprawości”. Wiadome jest, że „natura ciągnie wilka do lasu”, jak twierdzi znane przysłowie. Jaki więc ludzie mają wybór w tej kwestii, jeśli nie bierne poddanie się instynktownym potrzebom ich umysłów, jak i ciała? Jeśli Bóg nie chce, by ludzie grzeszyli, nie powinien wywodzić naszego gatunku z protoplastów skażonych grzeszną naturą, prawda?

 

A poza tym, gdyby ta na poły apokaliptyczna wizja roztaczana przez religie miała być prawdą, to los ludzkości byłby nie do pozazdroszczenia, a nawet pożałowania godny! Na nasze szczęście, to wszystko jest fikcją i Wielką Mistyfikacją, wykreowaną przez cwanych kapłanów wszechczasów, nazywających siebie „pomocnikami” Boga, „sługami Bożymi”, a nawet „sługami sług Bożych”, co jest szczytem hipokryzji, gdyż tak nazwali się papieże. Uznając zapewne, że nadając sobie taki tytuł, nikt się nie zorientuje, iż dzierżą oni najwyższą władzę w tej parareligijnej i stricte politycznej instytucji, jaką jest instytucja papiestwa.

 

Prawda w tej kwestii (i to bynajmniej nie religioznawcza, lecz religijna, a dokładniej mówiąc: chrześcijańska),  jest bowiem zgoła inna i może dlatego pomijana w katolickim nauczaniu. Jak bardzo owa religijna analogia przyrównująca Boga do lekarza jest niewłaściwa (a prawdę mówiąc zakłamana, skoro Biblia jest natchniona przez Ducha Świętego, to jej autorzy musieli być świadomi jej niewłaściwości, bo on by ich nie okłamał przecież!), niech świadczą słowa z NT dotyczące Jezusa Chrystusa: „On był wprawdzie przewidziany przed stworzeniem świata, dopiero jednak w ostatnich czasach się objawił ze względu na nas” (1P 1,20).

 

Cóż takiego ważnego one mówią? Otóż to, że zanim Bóg stworzył świat i wszystko na nim, zanim stworzył pierwszych ludzi i umieścił ich w rajskim ogrodzie, zanim ci ludzie zgrzeszyli sprzeciwiając się mu i zjadając zakazany owoc, co ponoć doprowadziło do ich upadku, który w konsekwencji Bożej kary przerodził się w tzw. grzech pierworodny człowieka – na długo przed tym wszystkim, Syn Boży już został przez Boga przewidziany na Odkupiciela i Zbawiciela ludzkości! Jak to należy rozumieć? Czy nie tak, że Bóg nie tylko wiedział, że ludzie zgrzeszą, ale sam to wszystko tak zaplanował, by ludzie musieli „zgrzeszyć”!?

 

Czego zresztą ta religia wcale się nie wypiera, przedstawiając w orędziu wielkanocnym w taki sposób: „O, zaiste konieczny był grzech Adama, który został zgładzony śmiercią Chrystusa! O szczęśliwa wina, skoro ją zgładził tak wielki Odkupiciel!”. Mówiąc wprost: ludzie musieli w raju zgrzeszyć, a Bóg „musiał” ich ukarać wygnaniem na ziemię, by tam rozmnażali się z grzeszną naturą skłonną do czynienia zła i nieprawości, aby ów grzech (nazywany potem pierworodnym), zawładnął niepodzielnie całą ludzkością. Bo jak to ujął Cesare Vanini: „Jeśli istnieje grzech, widać że Bóg tak chce!” (jest przecież wszechwiedzący i wszechmogący).

 

Zatem nie mogło być tak, jak próbują nam wmówić religie, że za istnienie zła i śmierci w dziele bożym winny jest człowiek, natomiast Bóg robi wszystko co może, by pomóc mu uporać się z tymi odwiecznymi problemami egzystencjalnymi (biorąc pod uwagę atrybuty Boga, musi być to ewidentnym kłamstwem). Jeśliby wierzyć Biblii, byłoby akurat odwrotnie: Bóg specjalnie stworzył ułomne, grzeszne i śmiertelne stworzenia – ludzi, aby potrzebny był im Zbawiciel, który mógłby ich wyzwolić od wrodzonego lęku przed śmiercią. Mówiąc wprost: stwarzając grzesznego i śmiertelnego człowieka (i wmawiając mu winę za ten stan rzeczy), Bóg – Ojciec „załatwił” swemu Synowi „posadę” Boga Odkupiciela i Zbawiciela grzesznej ludzkości. Czy to już wszystko w tej kwestii co mam do powiedzenia?

 

Otóż nie! Jest jeszcze pewne „uzupełnienie” owych „prawd” religijnych, orzeczenia Soboru Watykańskiego I, a oto niektóre z nich: „Bóg współdziała w każdej czynności stworzeń”. „Bóg współdziała w każdym fizycznym grzechu”. „Bez dopuszczenia zła moralnego – czyli grzechu – na świecie, nie ujawniłby się ten przymiot Boży, któremu na imię Miłosierdzie /../ dopiero na przykładzie grzesznej ludzkości, grzesznego człowieka, ujawniło się miłosierdzie Boga przebaczającego”. Konkluzja?: „Zło moralne w ostatecznym wyniku służy również celowi wyższemu: chwale bożej, która się uzewnętrznia przede wszystkim w jego miłosierdziu przez przebaczanie, wtórnie zaś w sprawiedliwości przez karę”.

 

Pięknie jest to wyłożone przez uczonych teologów Kościoła rzymsko-katolickiego, prawda? Jak należy to rozumieć? Otóż gdyby ludzkość nie była grzeszna ze swej natury, ludzie nie grzeszyliby, Bóg nie miałby powodów do okazywania im swego miłosierdzia i przebaczania win, a co za tym idzie ucierpiałaby też jego chwała, która się uzewnętrznia przede wszystkim w bożym miłosierdziu przez przebaczanie,.. no i karaniu oczywiście, jakże by inaczej! Zatem człowiek musiał „upaść” i stać się grzeszny z natury po to, by chwała boża mogła jaśnieć pełnym blaskiem. Czy można mu się dziwić, że stworzył sobie taki rodzaj istot, które będą najbardziej odpowiadały jego potrzebom? Czy można mieć o to pretensje do Boga? A skądże!

                                                           ------ // ------

Tak się przypadkiem złożyło, iż piszę ten tekst w Niedzielę Miłosierdzia Bożego (11.04.), które to święto zostało ogłoszone w dniu kanonizacji św. Faustyny w 2000 r. W tym roku przypada 90 rocznica pierwszych objawień (jak czytam z notatki w jednej z gazet). Media telewizyjne też zamieszczały sporo wiadomości o tym szczególnym dniu dla wiernych tej religii i Kościoła. Słyszałem m.in. takie wypowiedzi, jak np. „Miłosierdzie Boże jest nadzieją na zbawienie”, była też mowa o „..prawdziwym obliczu Boga zatroskanego o szczęście i zbawienie każdego człowieka” itp. Choć prawdę mówiąc, nie wsłuchiwałem się w te wieści, bo wiem dobrze, iż należą one do wielkiej rodziny religijnych fikcji uznawanych za Prawdę.

 

Wystarczy jednak przeanalizować choćby te podstawowe „prawdy” religijne rozumem wspomaganym logiką i wyobraźnią (zamiast w nie wierzyć ślepo, bez najmniejszych wątpliwości), aby się przekonać, iż są one przepełnione sprzecznościami wzajemnie się wykluczającymi i będącymi przez to niewiarygodnymi dla osób myślących. Jak choćby to „osławione boże miłosierdzie”, które dla wszechmogącego Boga powinno być powodem do wstydu, a nie do chwały! Tak, tak! Ci wszyscy, którzy przyczynili się do nadania Bogu tego atrybutu, i którzy przed całym światem chwalą go za tę (ich zdaniem) wspaniałą cechę, „dali plamę” jako przedstawiciele gatunku homo sapiens czyli człowiek myślący.

 

Otóż miłosierdzie (polegające na umiejętności wybaczania lub przebaczaniu win bliźnim), jest cenną zaletą u ludzi, głównie z racji na naszą ułomną naturę. Jednak w przypadku Boga, który może wszystko – posiadanie tego atrybutu (i szczycenie się nim!) jest sprzeczne z jego wszechmocą! Dlaczego? Otóż dlatego, że wszechmocny Bóg ma możliwość stworzyć istoty na tyle doskonałe, że ich zachowanie zawsze będzie zgodne z jego oczekiwaniami (jeśli takie ma naprawdę!). W związku z czym, nigdy nie powinna wystąpić taka sytuacja, by musiał im okazywać swoje miłosierdzie i przebaczać im wspaniałomyślnie winy i grzechy.

 

A jeśli jednak ona istnieje, to znaczy, że albo Bóg nie jest wszechmocny, albo (co jeszcze gorsze!), że ma bardzo paskudny charakter, gdyż woli mieć podległych sobie niewolników, trzęsących się ze strachu przed śmiercią, korzących się przed nim i żebrzących o łaskę i zbawienie – zamiast doskonałych istot, samemu stanowiących o swym losie i całkowicie wolnych od jego wymuszonej podstępem „opieki”. Która wygląda tak, jakby Bóg chciał zawlec ludzi do nieba przemocą i groźbami, dając alternatywę wiecznych mąk piekielnych, a nie jako wspaniałą nagrodę za życie bezgrzeszne. Na miejscu tegoż Boga wstydziłbym się za takich bezmyślnych „przewodników duchowych” jak i nazbyt łatwowiernych wyznawców!

 

Kwiecień 2021 r.                               ------ KONIEC------