Polityka,  czyli wojna innymi środkami


Andrzej Koraszewski 2021-04-17


Pod koniec marca turecki prezydent przybił piątkę z chińskim Ministrem Spraw Zagranicznych. Planują rozwój handlu i budowę długiej linii kolejowej oraz zgadzają się w różnych sprawach. Dla prasy był to dowód zdrady Ujgurów, czyli  chińskich braci w sunnickiej wierze, ale prawdopodobnie było to głównie spotkanie w ramach budowy sojuszu przeciw Zachodowi. Turecki prezydent nie kocha demokracji, co nie oznacza, że zapomniał, iż odwiecznym wrogiem Turcji jest Rosja. Wizyta prezydenta Ukrainy w Stambule (10 kwietnia 2021) i otwarte poparcie Turcji dla Ukrainy w konflikcie z Rosją jest mocno osadzone w historycznym kontekście, a równocześnie stanowi interesujący element w wielkiej grze o wpływy we współczesnym świecie.

Chiny grają tu na wielu fortepianach równocześnie i ich niedawna 25 letnia umowa o współpracy z Iranem przeszła ledwie zauważona, a zasługuje prawdopodobnie na znacznie większą uwagę mediów, szczególnie, że towarzyszy jej zapowiedź rozlokowania jednostek chińskiej Ludowej Armii Wyzwoleńczej na terenie Islamskiej Republiki Iranu. (Biden nie Biden, hasło „śmierć Ameryce” pozostaje w mocy, a to łączy proletariuszy wszystkich krajów świata ubogaconych myślą o nowej światowej rewolucji.)


Iran nie opowiada się po stronie Ukrainy w jej konflikcie z Rosją, konkuruje z Rosją o wpływy w Syrii, ale unika zadrażnień. Ciekawym sygnałem był tu niedawny wywiad szefa dyplomacji Hezbollahu Ammara Al-Mousawiego, który oznajmił, że Hezbollah ściśle współpracuje z Rosją w Syrii, zwalczając terroryzm i chroniąc Assada przed upadkiem. (Oczywiście nie wspomniał, że Rosja współpracuje z Izraelem pozwalając na bombardowanie irańskich dostaw broni dla Hezbollahu). Przedstawiciel tej szyickiej Armii Boga zapewniał, że wspólnie z Rosją pokonali amerykańskie próby przejęcia Syrii za pomocą terrorystów. „W sprawie Syrii zgadzamy się z Rosjanami w 90 procentach” – powiedział. Rówocześnie oznajmił coś intrygujacego, mianowicie, że Hezbollah ma kontakty z wszystkimi krajami Europy z wyjątkiem Wielkiej Brytanii i Holandii. (Pewnie ani nasze MSZ, ani ministerstwa w innych krajach nie zechcą przyznać się do takich kontaktów, więc sprawdzenie tego może być trudne.)


Rosja chciałaby na stałe zostać w Syrii, współpracuje z Iranem, ale nie ogłasza wieczystej przyjaźni, stara się nie zadrażniać stosunków z Turcją i nie ukrywa specjalnie współpracy z Izraelem. Z Chinami sprawa poważniejsza. Chiny to zarówno sojusznik w konkurencji z Ameryką, jak i poważne zagrożenie. Nie tylko zabrały Rosji status drugiego mocarstwa świata, wpychają się w miejsca, gdzie niegdyś Rosja miała wpływy i są niebezpieczni jako sąsiad.   


Rosyjski Minister Spraw Zagranicznych, Sergiei Ławrow zapytany o rosnącą aktywność Chin na Bliskim Wschodzie odpowiedział uprzejmie, że Chiny są światowym mocarstwem, które ma interesy w różnych częściach świata, a koncepcja „jednego pasa i jednej drogi” ma bardzo mocne podstawy ekonomiczne. Chiny otwarcie przedstawiają swoje plany gospodarczej ekspansji.   

"Wierzymy w uczciwą konkurencję – powiedział Ławrow – A w tym przypadku nieuczciwymi metodami walczy się z Chinami, podobnie jak z Federacją Rosyjską”.

Ławrow zapewnił, że Chiny, podobnie jak Rosja, mają prawo do ochrony swoich interesów. Innymi słowy nie powiedział nic, a jednak był interesujący.   


Nawiasem mówiąc, rosyjski niezależny analityk, Aleksander Żelenin zauważa, że Chiny i Rosja łączą się w reakcjach na zachodnią krytykę, ale ich sojusz przypomina relacje między tygrysem i szakalem w Księdze dżungli Kiplinga. Żelenin twierdzi, że Rosja jest o tyle słabsza ekonomicznie, militarnie i demograficzne, iż trudno o wątpliwości, że obecny względnie przyjazny stosunek Pekinu do Moskwy, ma wyłącznie taktyczny charakter. (Ten sam autor analizował reakcje Putina na ingerencję Turcji w Azerbejdżanie i przekonywał, że brak zdecydowanej reakcji był świadectwem militarnej słabości Rosji.)         


Tymczasem Chińczycy zapewniają Arabię Saudyjską, że popierają jej inicjatywę w Jemenie i dziękują za poparcie w sprawie Hong Kongu i Tajwanu. (To poparcie było wyrażone półgłosem, więc nie jest pewne, czy Arabia Saudyjska była zadowolona z tego podziękowania, bo nigdy nie wiadomo, kto i w jakim celu zwróci na takie rzeczy uwagę.) Tak czy inaczej, w Radzie Praw Człowieka ONZ 21 państw arabskich broniło Chin przed zarzutami, co znalazło swoje odzwierciedlenie w deklaracji Pekinu, że Chiny pragną współpracować z arabskim i islamskimi krajami w duchu nieingerencji w sprawy wewnętrzne.  


Ostatnio media zachodnie sporo pisały o niesłychanym wręcz nasileniu incydentów wokół Tajwanu, ale jak się wydaje mało kto zauważył wywiad z chińskim ekspertem związanym z Ministerstwem Obrony, Zhou Bo, który (chyba nieco drwiącym tonem), zauważa, że NATO nie umie powiedzieć jak postrzega Chiny, ale zauważa, że Ludowa Armia Wyzwoleńcza rozwija się i wkracza na terytorium NATO. Chiński ekspert zapewnia enigmatycznie, że na niektórych obszarach Chiny i NATO mogą współpracować, ale ogólnie NATO jako organizacja współpracy militarnej należy do przeszłości ze względu na fakt, że nie ma już dwubiegunowego podziału, a przyszłość to wielobiegunowy i pluralistyczny porządek świata.


Po upadku Związku Radzieckiego wielu zdawało się, że na ringu pozostał jeden zawodnik.  Rosja nadal była atomową potęgą z rdzewiejącym arsenałem. Chińskie ambicje globalne były w stanie embrionalnym, islamskich marzeń o światowym kalifacie nikt nie traktował poważnie. Atomowy parasol wydawał się gwarancją, że żaden konflikt lokalny nie przerodzi się w konflikt globalny. Próżnia nie trwała jednak długo.  


Po zrzuceniu bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki w sierpniu 1945 roku, powszechne było przekonanie, że wybuchy kolejnych bomb to w najlepszym wypadku kwestia kilku lat. Te przewidywania okazały się błędne, ale zasadę Czechowa, że jeśli w pierwszym akcie widzimy na ścianie strzelbę, to w trzecim akcie ta strzelba musi wystrzelić, nadal (przynajmniej w dramturgii) uważa się za poprawną. Oficjalnie najbliżej tej groźby byliśmy podczas kryzysu kubańskiego w 1962 roku. Prawdopodobnie groźniesze były jednak minuty w nocy z 25 na 26 września 1983 roku, kiedy dyżurujący w centrum obserwacji satelitarnej pułkownik Pietrow zobaczył, że Stany Zjednoczone wystrzeliły rakietę. W takiej sytuacji miał obowiązek wykonania natychmiastowego telefonu do pierwszego sekretarza, a ten miał możliwość natychmiastowego naciśnięcia czerwonego guzika powodującego masowy radziecki odwet. Przerażony pułkownik postanowił załamać procedury, podejrzewał błąd komputerów i to właśnie okazało się słuszne. Miał jednak obowiązek zareagować inaczej. W dwubiegunowym świecie równowaga strachu do samego końca istnienia ZSRR pozwoliła zachować rozsądek. Potem jednak pojawiło się zagrożenie, że broń atomowa może zostać użyta w konfliktach lokalnych.


Chiny, dzięki pomocy ZSRR, miały swoją pierwszą bombę atomową już w 1964 roku.
Dziś bez wątpienia znacznie wyprzedzają Rosję, może nie tyle pod względem liczby posiadanych głowic atomowych, co jakości arsenału nuklearnego i rakietowego. Nadal mamy konsensus, że główne mocarstwa nuklearne będą robiły wszystko co w ich mocy, żeby do frontalnego starcia z użyciem broni atomowej nie dopuścić. Prawdziwym problemem jest rosnąca możliwość użycia broni atomowej przez jakiegoś szalonego dyktatora, a nawet przez organizację terrorystyczną.        


Indie przeprowadziły swój pierwszy test bomby nuklearnej w 1998 roku, w kilka miesięcy później, test swojej bomby przeprowadził Pakistan. Do dziś nie ma jasności jak wyglądało wsparcie naukowe i techniczne między Chinami, Koreą Północną i Pakistanem. Wejście Korei Północnej w posiadanie broni nuklearnej umożliwił Clinton i jego podobny do umowy Obamy z Iranem Agreed Framework – umowa, która teoretycznie miała powstrzymać Koreę Północną przed zdobyciem bomby atomowej. W efekcie amerykańska dyplomacja nie tylko nie zastopowała koreańskich ambicji, ale prawdopodobnie nie opóźniła programu nuklearnego Korei Północnej ani o jeden dzień. Na ile poważne i zaawansowane były nuklearne ambicje Iraku i Syrii? Tego nie wiemy. Wiemy co je zatrzymało.  


Dziś bardziej istotne jest inne pytanie – jak daleko jesteśmy od trzeciego aktu, w którym strzelba widoczna w pierwszym akcie jednak wystrzeli? Jaką rolę odegrają tu Chiny, dla których wzrost konfliktów na osi Trzeci Świat – Zachód jest raczej okazją niż wyzwaniem? Chwilowo widzimy intensywne podróże chińskiego Ministra Spraw Zagranicznych, przybijanie piątki z osmańskim sułtanem i pojawienie się chińskich żołnierzy w Iranie. To tylko polityka, albo wojna prowadzona innymi środkami.