Poświąteczna refleksja. Kiedy mity traktowane są jako rzeczywistość.


Lucjan Ferus 2021-04-11


Jak każdego roku w okresie świąt, pojawiają się w telewizji filmy o tematyce religijnej. Są to zazwyczaj te same tytuły, wielokrotnie powtarzane przy tej okazji i dobrze mi znane. Jednak w tym roku obejrzałem film, który mimo, że nie raz był powtarzany, umykał mojej uwadze. To film „Syn Boży” z 2014 r. w reżyserii Christophera Spencera. Może i w tym roku też nie obejrzałbym go, gdyby nie moja ciekawość i nadzieja, że będzie się wyróżniał od innych produkcji nowatorskim ujęciem przedstawianych problemów (tak np. jak „Dogma” czy „Ostatnie kuszenie Chrystusa”). Jednakże pokazana w nim historia prawie w niczym się nie różniła od innych filmów poświęconych owemu chrześcijańskiemu mitowi.

Zatem w tym tekście chciałbym się zatrzymać nie tyle przy treść filmu, co przy refleksjach, do których mnie skłonił. Otóż tak się złożyło, iż był on pierwszym o tej tematyce filmem, jaki obejrzałem od pamiętnej lektury książki Leo Zena Tak wymyślono chrześcijaństwo, pod koniec 2019 r. I kiedy teraz oglądam film, w którym np. jest mowa o mieście Nazaret, czy też występuje w nim rzymski namiestnik Piłat przesłuchujący Jezusa, a potem jest pokazana „droga krzyżowa”, męka i śmierć Jezusa na krzyżu – to już wiem dobrze, iż uczestniczę właśnie w odwiecznej, wielkiej mistyfikacji zainicjowaną przez Pawła z Tarsu, po klęsce zelockiej mesjanistycznej idei „bliskiego nadejścia królestwa Bożego na ziemi”.

 

Bowiem (jak pisze Leo Zen w swojej książce) za czasów Jezusa nie istniało miasto Nazaret. Zostało założone ok. IV w. na użytek łatwowiernych pielgrzymów chrześcijańskich. Po to, by określenie „Iesus Nazoraios” oznaczające „Jezus z sekty nazirejczyków” (czyli ktoś, kto złożył śluby czystości Bogu, nazywane ślubami nazireatu, zobowiązujące do niespożywania alkoholu i do nieścinania włosów Lb 6,2-5), było rozumiane jako: Jezus z Nazaretu czy też Jezus Nazarejczyk. A co do Poncjusza Piłata, który miał ponoć skazać Jezusa na śmierć, jest to ewidentne kłamstwo historyczne. Piłat w tym czasie już był pozbawiony władzy, a tym, który skazał Jezusa (czyli Jana z Gamlii) móg ewnetualnie być rzymski namiestnik Lucjusz Witeliusz. I nie było żadnej „drogi krzyżowej”, o której w ogóle nie wspominają ówcześni uznani historycy.

 

I pomyśleć, że wiele lat temu (koniec lat 70-tych ub. wieku), oglądałem dwuczęściowy bodajże film Franca Zefireliego pt. „Jezus z Nazaretu”, który bardzo mi się podobał, a już szczególnie odtwórca roli Jezusa Robert Powell, tak ucharakteryzowany, iż wyglądał jak Jezus na obrazach wielkich malarzy. Otóż gdybym teraz oglądał ten film, już sam jego tytuł powinien mi uzmysłowić fakt uczestniczenia w tej odwiecznej mistyfikacji, dotyczącej mitologiczno-społecznych początków chrześcijaństwa. A ja – wtedy nieświadomy – odebrałem to tak, jak odbiera się prawdę, którą słyszało się setki razy: jak coś oczywistego.

 

I na tym to chyba polega: „Kłamstwo, które często się powtarza, z czasem staje się prawdą”, jak mawiał kiedyś pewien znany minister propagandy. Nie odbiegajmy jednak zbytnio od tematu. O czym konkretnie chcę napisać? Oglądając ów film wyraźnie pojąłem, dlaczego nie robią na mnie wrażenia takie „dzieła” jak to, oraz im podobne. I nie w tym rzecz, że jestem osobą o areligijnych poglądach, ale w tym, dlaczego wydają mi się one niewiarygodne?

 

Przede wszystkim nie mam na myśli faktu, że przedstawiona w tym filmie historia jest sprzeczna ze świadectwami historycznymi dotyczącymi tamtych czasów i tamtego rejonu Ziemi, (o czym bardzo dużo napisał w swojej książce Leo Zen). Nie! To nie o to chodzi. Otóż dlatego pokazana w nim historia wydaje mi się niewiarygodna, bo jest sprzeczna z rozumem, a konkretnie z logiką. Być może dla osób wierzących nie ma to zbyt wielkiego znaczenia, ale dla mnie ma i to na tyle duże, iż nie pozwala mi całkiem wierzyć w to, iż oglądam prawdziwe wydarzenia, mimo, że ujęte w filmowej formie. Mówiąc wprost: pokazana w nim historia jest logicznie niespójna, czyli „nie trzyma się kupy”, jak to się popularnie mówi.

 

Zanim zacznę analizować ów film pod kątem logicznych sprzeczności i niespójności w nim zawartych, wpierw zacytuję główną ideę, która (wg Pisma Świętego) leży u podstaw wszystkich przedstawianych w nim wydarzeń, czyli Bożą koncepcję zbawienia ludzkości:

„Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego uwierzy nie zginął, ale miał życie wieczne” /../ „Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne; kto zaś nie wierzy Synowi, nie ujrzy życia, lecz grozi mu gniew Boży” (J 3,16,36). „On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy” (1J 4,10).

 

Inaczej mówiąc, Bóg w swojej niepojętej miłości do ludzi, posłał Syna na Ziemię, by ten złożył ze swojego życia ofiarę odkupującą grzechy ludzkości, bowiem człowiek sam nie poradziłby sobie z tym wielkim i bolesnym problemem. Owa krwawa i męczeńska ofiara na krzyżu miała przebłagać czy też przekupić Boga, by darował ludziom ów grzech popełniony w rajskim ogrodzie przez naszych prarodziców. Ulegając kusicielowi sprzeciwili się Bogu i zjedli zakazany owoc z drzewa poznania dobra i zła, co nosi nazwę grzechu pierworodnego. Dzięki tej odkupicielskiej ofierze Jezusa na krzyżu, ludzkość zostanie po śmierci zbawiona, jak obiecuje religia. Tak w dużym skrócie wygląda ten soteriologiczno-teologiczny problem.

 

Skoro tak się sprawy mają od strony ideowej, to znaczyłoby nie mniej ni więcej, że wszystkie wydarzenia pokazane w tym filmie były realizacją Bożego zamysłu, który miał na celu zbawienie ludzkości, prawda? Dlaczego zatem Żydzi są oskarżani o „bogobójstwo”, czyli straszliwą i odrażającą zbrodnię dokonaną na samym Synu Bożym, co przez wiele wieków było powodem ich prześladowań ze strony Kościoła katolickiego (i nie tylko)?! Dlaczego Judasz jest synonimem najpodlejszego zdrajcy, który nie widział innego wyjścia po tym haniebnym czynie, jak tylko się powiesić?! Zamiast zostać pierwszym świętym, bo dzięki niemu przecież mogła się w pełni zrealizować Boża koncepcja zbawienia ludzi?

 

A Poncjusz Piłat (choć właściwie Lucjusz Witeliusz) do dziś ma „przechlapane” u wiernych tej religii (jego słynne „umycie rąk”, mające znaczyć o zrzuceniu z siebie odpowiedzialności za popełnioną zbrodnię), bo nie potrafił dostrzec w przyprowadzonym więźniu Syna Bożego i zamiast go uwolnić, skazał go na męczeńską śmierć na krzyżu? Nie mówiąc już o dyszących nienawiścią tłumach przyglądających się temu okrutnemu widowisku, które głośno domagały się śmierci Jezusa, a nie Barabasza! Czy można ich wszystkich winić za takie nieludzkie postawy, którymi się „nie popisali” podczas tego jedynego w swoim rodzaju wydarzenia?

 

Zanim odpowiem na to pytanie, warto się zastanowić nad paroma innymi. Np. co by było, gdyby Judasz nie zdradził Jezusa i w rezultacie pretorianie nie mogliby go pojmać i przyprowadzić przed oblicze Piłata? Co by się stało, gdyby Żydzi gremialnie domagali się uwolnienia Jezusa, a nie jego śmierci? Co by się stało, gdyby Piłat (za namową swej żony) uznał, że przyprowadzony do niego więzień jest w istocie niewinny i zamiast go skazać na śmierć, wypuściłby go na wolność? Otóż stałoby się to, że Jezus nie zostałby ukrzyżowany, nie umarłby w cierpieniach na krzyżu, a tym samym nie mogłoby zaistnieć chrześcijaństwo oparte na jego dobrowolnej, męczeńskiej ofierze złożonej po to, by wybawić ludzkość.

 

Czy można się więc dziwić, albo potępiać uczestników tych pamiętnych wydarzeń opisanych w Ewangeliach, za to, że zachowywali się w taki, a nie inny sposób? Oczywiście, że nie! Bóg Jahwe nie raz w Piśmie św. dawał wyraźnie do zrozumienia, iż żaden człowiek i tak nie może sprzeciwić się jego woli oraz jego zamysłowi, jaki on przedsięweźmie względem swego stworzenia. Dlatego oglądając takie i podobne mu filmy pamiętajmy, że przedstawiane w nich wydarzenia – obojętnie jak bardzo wydawałyby się nam okrutne, bezlitosne, niesprawiedliwe i złe – wcześniej (nieskończenie) musiały powstać w „umyśle” Boga, gdyż nic bez jego zgody i woli nie może zaistnieć i trwać na tym „najlepszym ze światów” (Mdr 11,21,24,25).

 

To tyle w tej kwestii, choć to jeszcze nie wyczerpuje wszystkich moich zastrzeżeń, które odnoszą się do braku logiki w przedstawionych w tym filmie wydarzeniach. Oglądając go bowiem, zastanawiałem się mimowolnie, w taki sposób powinien zachowywać się Bóg wszechmocny, który (wg dogmatu o Trójcy Świętej) cały Wszechświat stworzył słowami: „Niechaj się stanie!”? Co mam konkretnie na myśli? Otóż to, że Jezus Chrystus, który przecież jest Bogiem chrześcijaństwa, podczas wydarzeń będących kanwą tego filmu, raz zachowuje się jak Bóg, a raz jako człowiek i tak naprzemiennie. Przykładowo:

 

Raz chodzi po wodzie i ucisza gestem dłoni wzburzone fale, w cudowny sposób napełnia rybami sieci rybackie (i to w miejscu gdzie nie było ryb). Leczy w cudowny sposób chorych, chromych i ślepych, a nawet przywraca do życia Łazarza (po 4 dniach pobytu w grobie)! Rozmnaża też dwa śledzie i resztki okruchów chleba do takich ilości, że można było nimi nakarmić pięciotysięczny tłum zgłodniałych ludzi. Zmartwychwstaje po swojej śmierci, by potem udać się do nieba. Nie wspominając już o wielu innych jego cudach z Ewangelii.

 

Za to w wielu innych przypadkach zachowuje się jak zwykły człowiek, całkiem pozbawiony nadprzyrodzonych możliwości. Np. pozwala się biczować oprawcom i odczuwa przy tym przejmujący ból, jak każdy inny człowiek w tej sytuacji. Pozwala się poniżać, opluwać, drwić z siebie, choć posiadając nieskończoną moc mógłby spowodować, że każdy napotkany przez niego człowiek wykonywałby podświadomie jego nieme polecenia, uznając, że są to jego własne myśli i własna wola (jak w przypadku Boga Jahwe, który w zależności od potrzeby, wielokrotnie „czynił serce faraona twarde i nieustępliwe”, by go za to karać, a innym razem znów „wzbudził życzliwość Egipcjan”, by Izraelici łatwiej mogli ich złupić. (Wj 7,3. 12,36).

 

Dlatego owa tragiczna historia rzekomego Syna Bożego (od 325 r. już Boga) wydaje mi się mimo wszystko mało wiarygodna. Jeśli mamy bowiem do czynienia z prawdziwym Bogiem (o czym na każdym kroku stara się przekonywać religia i Kościół), to nie musiał się on wcale objawiać ludziom i osobiście brać udział w ich lokalnej historii. Mógł on przecież niejako „z nieba” zawiadywać swym dziełem, bo i tak ma nad swymi stworzeniami władzę absolutną, mogąc „od wewnątrz” wpływać na ich myśli, decyzje, wybory życiowe i zachowania. Zatem wizerunek Boga, który musi się objawić swym stworzeniom po to, by mogli go miłować, czcić, oddawać mu hołdy i składać mu ofiary – jest żałośnie infantylny i niewiarygodny.

 

Oczywiście wiem, że twórcom tego mitu (a potem zapewne i filmu) chodziło o wywołanie u wiernych jak najgłębszego poczucia winy, które jest jednym z najmocniejszych więzów, jakie trzymają wiernych w uzależnieniu od religii. I właśnie po to, by uzyskać pożądany efekt „Jezus Chrystus musiał tyle wycierpieć” za życia i jakby to było jeszcze mało, musiał zostać stracony okrutną, męczeńską śmiercią, by każdy, kto w niego wierzy miał świadomość ile zawdzięcza swemu Bogu i jak przerażającą zapłacił on cenę za swoje poświęcenie! Tyle, że taki los zgotował mu jego kochający Ojciec niebieski (czyli wg dogmatu o Trójcy Św. on sam sobie), byle tylko dogodzić ludziom, bo innej możliwości nie było. Naprawdę?!

 

Otóż wielkim paradoksem w owej dziwacznej koncepcji zbawienia jest to, że istniała inna możliwość, mianowicie taka, iż wcale niepotrzebne było to rytualne „zbawianie ludzkości”, którego realności i tak nie sposób udowodnić za życia. Jak można wierzyć bez zastrzeżeń i wątpliwości w to, że wszechmocny Bóg, nie miał innej możliwości zadośćuczynienia ludziom za ich śmiertelną naturę, jak tylko „zbawienie” ich poprzez okrutną, męczeńską ofiarę ze swego jedynego, ukochanego Syna, złożoną z siebie, samemu sobie, by przebłagać/przekupić siebie za swoje nieudane stworzenie – człowieka? Jak ja widzę ten problem?

 

Otóż Bóg z racji na swoje niezbywalne atrybuty, musi mieć nieskończoną ilość możliwości rozwiązania tego problemu. Zostańmy jednak przy tym dość dziwnym pomyśle Boga, aby wpierw posadzić w rajskim ogrodzie m.in. drzewo poznania dobra i zła, a potem zabronić ludziom spożywać z niego owoce pod groźbą niechybnej śmierci. Co w takim razie powinien on uczynić dla dobra ludzkości? A choćby to, by nie dopuścić do sytuacji opisanej w Biblii. Ale i wtedy Bóg ma wiele możliwości, aby z niej wybrnąć. Mógłby cofnąć czas i powtórzyć ten epizod, jednak bez udziału podstępnego gada. Albo mógłby przebaczyć ludziom tę niesubordynację popełnioną w nieświadomości, zamiast ich karać.

 

Mógłby też – po upewnieniu się, że ludzie zgrzeszyli – uczynić ich niepłodnymi, a na ich miejsce stworzyć nową parę prarodziców i pobłogosławić ich na ziemską drogę życia. Ale w żadnym wypadku nie powinien wywodzić rodzaju ludzkiego z protoplastów o grzesznej naturze, skłonnej do czynienia zła – wiedząc doskonale, jakie będą tego tragiczne skutki w przyszłości. Wszechpotężny Bóg z łatwością mógł stworzyć na tyle doskonałe istoty rozumne, aby nie musiał się nimi czuć rozczarowany i żałować, że je stworzył, dlatego „musiał” je wszystkie potopić. Tak doskonałe, aby nie trzeba było dla nich dokonywać Wcielenia Syna Bożego w ludzkie ciało, by zbawił ludzkości w taki bestialski sposób.

 

Jakie wnioski nasuwają mi się z powyższych refleksji? Ano takie, że ludzkość od tysięcy lat nieświadomie uczestniczy w Wielkiej Mistyfikacji Religijnej, której zadaniem jest realizacja potrzeb natury ludzkiej w kwestii śmiertelności człowieka. Religie udanie przekonują swoich wiernych wyznawców, że jedynym sposobem na to, by nie bali się śmierci jest oddanie się ich pod „opiekuńcze skrzydła” religii i pielęgnowanie iluzji życia pośmiertnego w zaświatach. Co otwarcie przyznaje łacińska maksyma: „Świat chce być oszukiwany, więc niech go oszukują”. Dla wzmocnienia jej skuteczności, jezuici wymyślili swoją maksymę: „Cel uświęca środki”.

 

Jak diabelsko są one skuteczne najlepiej widać po historii religii, a już szczególnie Kościoła rzymskokatolickiego pod przewodnictwem papieży: morze przelanej krwi i miliomy ofiar, z których wiele zginęło w niewyobrażalnych męczarniach – torturowani, paleni na stosach i prześladowani przez wiele, wiele wieków w imię rzekomo radosnej Dobrej Nowiny! Czym można więc usprawiedliwić tę krwawą, pełną przemocy i hipokryzji historię naszych religii, całkowicie nielicującą z wizerunkiem litościwego, kochającego nas i miłosiernego Boga?

 

Myślę, że głównie tym, iż człowiek religijnie wierzący jest gotów ponieść każdą cenę (nawet cenę życia inaczej myślących), byle tylko mógł bez przeszkód i wyrzutów sumienia łudzić się nadzieją, że iluzje i fikcje, którymi „karmią” go religie, są prawdą o naszej rzeczywistości. A on wraz z podobnymi sobie „dobrymi” ludźmi, idzie przez życie Drogą Prawdy i Dobra, za co zostanie wynagrodzony po śmierci wiecznym życiem w niebie. Są to efekty sytuacji, kiedy religijne mity traktowane są przez ogół, jako historyczne prawdy o przeszłości. Taka w tym roku przyszła mi do głowy poświąteczna refleksja, chyba nic szczególnego,.. tak jak ów film.

 

Kwiecień 2021 r.                               ----- KONIEC-----