Politycznie, lirycznie i empatycznie


Andrzej Koraszewski 2021-03-07

Dżamal Chaszokdżi  (Zdjęcie: Wikipedia)
Dżamal Chaszokdżi  (Zdjęcie: Wikipedia)

Pewien pisarz powiedział kiedyś, że ludzie, którzy nie czytają gazet, są niepoinformowani, a ci, którzy czytają gazety, są dezinformowani. To było dawno, dziś nie jest pewne, czy książki tego pisarza przetrwają w blibiotekach, kto wie, czy wolno jeszcze wspominać jego nazwisko. Lepiej nie próbować.


Ostatnio jestem intensywnie informowany o człowieku, który stracił życie za odważną krytykę swojego rządu. Dysydent znaczy się i obrońca praw człowieka. Zginął tragicznie ponad dwa lata temu, dokładnie 2 października 2018 roku, ale teraz ta sprawa odżyła z całą mocą, pełno jej wszędzie, więc próbuję się zorientować, czy jestem informowany, czy wręcz przeciwnie.


Amerykańska prasa donosi, że nowy amerykański Sekretarz Stanu, Antony Blinken powiedział, iż Dżamal Chaszokdżi zapłacił życiem za wyrażanie swoich przekonań. W Polsce też dużo się o tym Dżamalu pisało i nadal pisze, więc próbuję sprawdzić, czego może się czytelnik polskich mediów dowiedzieć o tych przekonaniach. No bo, jeśli saudyjski dysydent, to pewnie protestował przeciwko okrutnym karom, obcinaniu głów, rąk, chłoście, przeciw dyskryminacji kobiet i religijnej nietolerancji. Arabia Saudyjska ma mniej wyroków śmierci niż Iran, ale do światłych krajów raczej nie należy. Chociaż podobno próbują się z tego wyplątać.


Przeglądając, co też niczego nie spodziewający się czytelnik z informacji prasowych o tym biednym Dżamalu wyniesie, sięgam do artykułu w „Rzeczpospolitej”, jako że kto jak kto, ale Jerzy Haszczyński to rzetelna firma. Dobrze wykształcony, doświadczony szef działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”. Tytuł artykułu zdecydowany, męski: „Cięcia na kawałki dysydentów już raczej nie tolerujemy”. Autor zaczyna od stwierdzenia, że Ameryka Bidena wykuwa nową politykę bliskowschodnią. Co zapowiada analizę tego, co pierwsze decyzje nowej administracji w kwestii tej polityki sygnalizują. Dziennikarz pisze, że na kilkunastu obywateli saudyjskich nałożono sankcje, które pozornie nie są dotkliwe, ale kto wie, może to być ostrzeżeniem dla innych reżimów, które prześladują dziennikarzy i dysydentów. (Nie wymienia tych reżimów, więc nie wiemy, czy może to na przykład dotyczyć Turcji, która w tych prześladowaniach bije rekordy, i Iranu, który nie ma już u siebie oficjalnie zatrudnionych dziennikarzy do prześladowania, ale jeśli idzie o dysydentów, to jest rekordzistą, kto wie, może jest to ostrzeżenie pod adresem Autonomii Palestyńskiej, bo Chiny to już nie Bliski Wschód). Dowiadujemy się, że „Wśród ukaranych nie ma Mohameda bin Salmana, następcy tronu (zwanego w skrócie MBS) – co wywołało rozczarowanie obrońców praw człowieka, którzy są pewni, że to on zlecił zabicie.” To interesujące stwierdzenie, które umacnia nas w przekonaniu, że ktoś ma pewność. Autor wspomina ujawniony raport, ale go nie cytuje, pisze, że amerykański prezydent nie zamierza się kontaktować z księciem, że król jest człowiekiem starej daty, „nie zmierza do radykalnych zmian politycznych jak MBS, wstrzymuje się przed oficjalnym uznaniem Izraela i odcięciem od kwestii palestyńskiej”.  Więc, jak zauważa dziennikarz, to ignorowanie księcia jest ważnym sygnałem i będzie miało długofalowe konsekwencje dla stosunków z Arabią Saudyjską. To duża zmiana, bo jak się dowiadujemy „Trump, robił z nimi wielkie interesy zbrojeniowe. I co nie mniej ważne, przekonał do budowania niezwykłego sojuszu – czołowych państw sunnickich z izolowanym dotąd Izraelem”.

 

Haszczyński przekonuje, że to walka o poszanowanie praw człowieka, a nie jakieś instrumentalne ich wykorzystanie dla zupełnie innych celów. Nawet zauważa oburzenie w Arabii Saudyjskiej, w Egipcie i w Izraelu, że admninistracja Bidena rozdmuchała tę sprawę całkowicie ignorując bezmar prześladowań dysydentów w Iranie. Czy jest możliwe, że szef działu zagranicznego „Rzeczpospolitej” świadomie i z premedytacją coś przed czytelnikami ukrywa?


Na wszelki wypadek sprawdzam, czy którykolwiek z polskich dziennikarzy piszących o tej sprawie zauważył, co właściwie ten dysydent krytykował, kim był i dlaczego w Rijadzie uważono go za szczególnie niebezpiecznego wroga. Po długim szperaniu, znalazłem w „Newsweeku”, w artykule pod tytułem Głos sumienia Arabii wzmiankę, że zamordowany „kiedyś przyjaźnił się z Osamą Bin Ladenem”. (Ale potem był już tylko głosem sumienia.) Artykuł z końca października 2018, więc wtedy jego autor miał niespełna miesiąc czasu na próbę dowiedzenia się czegoś więcej. Wygląda na to, że później polski czytelnik spotykał się już tylko z doniesieniami o śmierci człowieka bez skazy.


Przyjaciel Dżamala Chaszokdżiego, Osama Bin Laden zostal zlikwidowany przez amerykańskich komandosów 2 maja 2011 roku na polecenie prezydenta Obamy, który osobiście z wielkim napięciem śledził jego likwidację w relacji na żywo. Operacja została przeprowadzona w obcym kraju, bez wiedzy i zgody jego władz. Powody były szczególne, bowiem Bin Laden był odpowiedzialny za atak terrorystyczny, który spowodował śmierć niemal trzech tysięcy Amerykanów. Dżamal Chaszokdżi nie miał na swoim sumieniu zbrodni takich jak przywódca Al-Kaidy, ani takich jak zlikwidowany na terenie Syrii 27 października 2019 roku przez amerykańskie siły specjalne przywódca ISIS, Abu Bakr al-Bagdadi, ani jak zabity 3 stycznia w Bagdadzie Kasem Sulejmani (który był odpowiedzialny za śmierć około 600 Amerykanów i dziesiątków tysięcy muzułmanów, w tym również tysięcy Irańczyków). Dżamal Chaszokdżi był tylko wpływowym członkiem Bractwa Muzułmańskiego, wychwalającym dzieło bin Ladena i (podobno) knującym ze zwolennikami tej organizacji w swoim kraju, a z pewnością mocno krytykujący prześladowania Bractwa Muzułmańskiego w Arabii Saudyjskiej. Wielu rzeczy nie wiemy, ale to co wiemy jest interesujące, więc ciekawe dlaczego właściwie ukrywa się to przed czytelnikami (tymi w Ameryce, tymi w Zachodniej Europie i siłą rzeczy również tymi w Polsce).   

Czy dziennikarze wiedzą kim był w rzeczywistości Dżamal Chaszokdżi? Ci z „Washington Post” bez wątpienia wiedzieli, że był oficerem saudyjskiego wywiadu w czasach, kiedy Arabia Saudyska namiętnie eksportowała na Zachód wahabbizm, że był sympatykiem Al-Kaidy i niektórzy zastanawiali się, jakim cudem z tym życiorysem dostał zieloną kartę. Czy w redakcji „Washington Post” znali tytuły jego publikacji po arabsku? Takie jak „Arabscy mudżahedini w Afganistanie: Przykład jedności Islamskiej Ummah”, „Arabska młodzież walczy ramię w ramię z mudżahedinami”,  „Arabscy weterani z Afganistanu prowadzą nową islamską świętą wojnę”? Mogli nie znać, wiedzieli jednak o jego sympatiach i przekonaniach oraz powiązaniach tak z Katarem, jak i z Turcją.


Czy kandydat na prezydenta Joe Biden wierzył w październiku 2020 w to co mówi, kiedy twierdził, że cały świat jest w żałobie po śmierci Chaszokdżiego i powtarza jego wezwania do uniwsersalnego prawa do wolności? Nie mogę tego wiedzieć. Ludzie w różne rzeczy wierzą.


Niektórzy podejrzewają, że ktoś tu z pociętych zwłok “dysydenta” kleci konia trojańskiego przeciw możliwości podejmowania dalszych kroków zmierzających do pokoju między Żydami i Arabami. Złośliwe insynuacje?        


Trudno zaprzeczyć, że ten mord był wyjątkowo perfidny i paskudny. Jak tak można? Przecież gdyby posłali jednego, góra dwóch agentów, żeby go zastrzelili w ciemnej ulicy, to sprawa nie nabrałaby takiego rozgłosu. Ale zapraszać człowieka do własnej placówki  dyplomatycznej, wysyłać kilkunastu ludzi, żeby go na terenie konsulatu zabili i pokroili na kawałki, to naprawdę jakieś wyjątkowe barbarzyństwo. Saudyjskie władze niczego nie wyjaśniają, uczestnicy tej imprezy zostali skazani na wysokie kary więzienia (mieszkająca w Arabii Saudyjskiej rodzina ofiary prosiła o łagodne wyroki i nie można wykluczyć, że została o to poproszona), w Internecie huczy od spekulacji i domysłów. Wiadomo, że turecki wywiad wiedział o przygotowywanej zasadzce na Chaszokdżiego i go nie ostrzegł, mimo, że to był ich człowiek. (Wiele wskazuje na to, że Turcy też oglądali tę egzekucję na żytwo, bo potem strasznie plątali się w zeznaniach na temat tego, kiedy i skąd dowiedzieli się o szczegółach operacji w saudyjskim konsulacie.) Brak współczucia i świadomość, że będą mieli znakomitą kartę propagandową? Są jakieś domysły, że wszystko miało wyglądać inaczej, że Saudyjczycy nie planowali mordu na terenie swojego konsulatu, a porwanie, zaś Turcy, podsłuchując i podglądając przebieg operacji mieli jakieś inne plany. Twierdzi się, że to zbyt mocny środek usypiający spowodował duszenie się i śmierć. Jeśli tak, to ćwiartowanie zwłok i próba ich usuniecia z konsulatu były działaniami w panice, po całkowicie spapranej operacji uprowadzenia (w nadal bliżej nieznanym celu).


Taki scenariusz brzmi prawdopodobnie, ale dowodów, że właśnie tak było, nie ma i nie będzie. Niezależnie od wszystkich ocen moralnych, była to operacja nieprawdopodobnie wręcz głupia. Przyjazd kilkunastu agentów musiał zwrócić uwagę tureckiego wywiadu, Chaszokdżi podejrzewał, że coś jest nie tak, ale albo miał tylko wrażenie, że jest przez Turków chroniony, albo miał wyraźną obietnicę, że będą w porę interweniować. (Tak czy inaczej  podobno przed wizytą w konsulacie mówił, że jest pełen obaw.) Końcowy obraz – bestialskiego mordu i ćwiartowania zwłok stworzył niepowtarzalną okazję do skompromitowania Arabii Saudyjskiej, która i bez tego nigdy pięknie się nie prezentowała, a tym razem była to okazja do uderzenia w człowieka, który Turcji szczególnie zalazł za skórę, próbuje saudyjską teokrację reformować, a na domiar złego jest to jeden z kluczowych graczy w nowej polityce na Bliskim Wschodzie, której otwarcie krytykować nie wypada, którą się nawet chwali, ale bardzo nie lubi, więc trzeba ją podminować innymi środkami, najlepiej w ramach walki o prawa człowieka, bo to zawsze pięknie wygląda.  


Wspomniani przez redaktora Haszczyńskiego oburzeni na Bliskim Wschodzie zwracają uwagę na kontekst. Publikacja raportu CIA jest po anulowaniu decyzji Trumpa o sprzedaży samolotów F35 Zjednoczonym Emiratom Arabskim, po decyzji o wstrzymaniu sprzedaży broni dla Arabnii Saudyjskiej, po zdjęciu milicji Huti z listy organizacji terrorystycznych, po zapowiedzi powrotu do umowy stulecia z Iranem. Trudno o wątpliwości, że ta walka o prawa człowieka ma nie dający się ukryć podtekst, w którym prawa człowieka są raczej drugorzędne. Niektórzy z krytyków tej kampanii o poszanowanie praw człowieka przypominają tak niedawne zamordowanie irańskiego emigracyjnego dziennikarza Ruhollaha Zama. Zam został powieszony w grudniu 2020, po procesie w kazamatach Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, gdzie został skazany na śmierć za „szerzenie zepsucia na Ziemi”, a wyrok został zatwierdzony przez irański Sąd Najwyższy, który zawsze zatwierdza wszystko, co mu każą.  Nie jest jasne jak dziennikarz znalazł się w Iranie, doniesienia na ten temat są sprzeczne. Krytykował władze irańskie na prowadzonej we Francji stronie internetowej i trudno o wątpliwości, że nieco bardziej załugiwał na miano dysydenta niż tragicznie zmarły Saudyjczyk. Francja ten  mord potępiła w bardzo stanowczych słowach, Ambasadorzy Francji, Niemiec i Austrii zrezygnowali z udziału w Europejsko-Irańskim Forum Gospodarczym online, a kilka organizacji wyraziło swoje zaszokowanie. W polskich mediach było kilka wzmianek, powtarzających niemal słowo w słowo krótką informację z BBC.


Iran ma długą tradycję mordowania swoich dysydentów w kraju i za granicą, nikt nie jest w stanie podać dokładnej liczby więźniów politycznych znajdujących się w irańskich więzieniach. Zresztą sama definicja więźnia politycznego jest w tym kraju kłopotliwa, gdyż rozciąga się od  prawników broniących praw kobiet, poprzez ludzi modlących się do niewłaściwego Boga, do dziewczyn demonstracyjnie zdejmujących z głów chusty. Same władze przyznały, że w stosunkowo niedawnych protestach zabito ponad 1500 demonstrantów. Opozycja twierdzi, że ta liczba jest zaniżona, ale nawet groteskowa Rada Praw Człowieka ONZ od czasu do czasu przyznaje, że Islamska Republika Iranu może jakieś prawa człowieka czasem łamać.  


Nowa administracja amerykańska podjęła stanowczą walkę o prawa człowieka, informując, że od teraz żadnego pobłażania w tej sprawie nie będzie. Konstanty Ildefons powiedziałby pewnie „liryka, liryka, tkliwa dynamika, angelologia i dal”.