Przeszłość i przyszłość, czyli uwagi o futurologii


Andrzej Koraszewski 2021-02-15

Walter Cronkite, dziennikarz (1916-2009) (Zdjęcie: Wikipedia)
Walter Cronkite, dziennikarz (1916-2009) (Zdjęcie: Wikipedia)

Niepokoi Ameryka, Rosja, Chiny, niepokoi Teheran i Ankara. Miło, że w Dobrzyniu nad Wisłą wszystko chwilowo pod kontrolą, a przecież nie zawsze tak było.   

 

Lokalna futurolożka przewiduje przyszłość z liści herbaty oraz z ręki. Dane z ręki są bardziej spersonalizowane i ściślejsze, co w futurologii jest niesłychanie istotne. O Chinach nic z ręki powiedzieć się nie da, ale ona twierdzi, że i liście herbaty nic nie pokazują, nawet liście herbaty yunnan dają mętny obraz.


Inni futurolodzy wróżą z teraźniejszości. To też nie daje pewnych wyników, bo na obecne trendy wpłyną zdarzenia, o których jeszcze nie wiemy. Co więcej, interpretacja teraźniejszości bywa różna, a jak przypominał Czesław Miłosz, ci co twierdzą, że mają sto procent racji, to skończeni łajdacy, od których lepiej uciekać na koniec świata.

 

Na teraźniejszość patrzymy przez pryzmat przeszłości i związków emocjonalnych. Wygląda na to, że dziś wszyscy dziennikarze i politolodzy są głęboko partyjni i postrzegają świat zgodnie z  zaleceniami Centralnych Komitetów swoich partii politycznych. Walter Cronkite jest już tylko legendą. Był człowiekiem, którego Amerykanie darzyli największym zaufaniem. Nigdy nie mówił o swoich politycznych sympatiach, ludzie nie wiedzieli, czy głosował na demokratów, czy na republikanów. Przekazywane przez niego informacje uważano za pewne, bo sprawdzone przez Cronkite’a. To nie był żaden Fact Checkista, zaledwie zwykły rzemieślnik, przekonany, że jego poglądy nie mają prawa wpływać na przekazywane przez niego informacje.

 

Opowieści na temat dziennikarstwa Waltera Cronkite’a mam z drugiej ręki, w pewnym sensie podobny fenomen obserwowałem w Wielkiej Brytanii, gdzie w latach 90. wieczorne wiadomości ITN prezentował Trevor McDonald. Telewizja BBC zaczęła schodzić na psy. Coraz częściej dominowały tam wrzeszczące kreatury w rodzaju Jeremy Paxmana.

 

Urodzony w 1939 roku na Trinidadzie Trevor McDonald pozostał wierny najlepszym wzorom anglosaskiego dziennikarstwa, o których uczył się na Karaibach. O ile mi wiadomo, to jest również ostatni dziennikarz, który otrzymał tytuł lorda za uczciwość i bezstronność. Patrzenie na jego prezentację wiadomości było ucztą. Rozumiem tęsknotę niektórych Amerykanów coraz częściej wspominających Waltera Cronkite’a.

 

Amerykański wykładowca literatury angielskiej, David Mikics z University of Huston pisze o niedawnej sprawie rezygnacji z pracy w redakcji „New York Timesa” wieloletniego korespondenta naukowego tej gazety Donalda G. McNeila. Dziennikarz złożył samokrytykę, którą skierował do całego zespołu, a nie tylko do kierownictwa i poprosił o przykładne ukaranie, czyli w tym przypadku tylko o zwolnienie z pracy.

 

Jeśli dobrze rozumiem jego własne wyjaśnienie w opublikowanej samokrytyce jego grzech zrodził się przy obiedzie:

W 2019 roku, podczas zorganizowanej przez redakcję NYT wycieczki do Peru dla uczniów szkoły średniej, uczennica zapytała mnie przy obiedzie, czy sądzę, że jej koleżanka z klasy powinna być relegowana ze szkoły za wideo, które nagrała mając dwanaście lat, w którym używała rasistowskich obelg.

Próbując wyjaśnić w jakim kontekście te słowa zostały użyte, dziennikarz powtórzył je dosłownie i jak wyjaśnia w swojej samokrytyce, popełnił tym samym grzech, sądząc „że kontekst, w którym to robi, może to dopuszczać”. Teraz rozumie, że nie powinien, że było to głęboko obraźliwe i krzywdzące. Dziennikarz przeprasza uczennice, które były przy tym obecne oraz zespół redakcyjny i składa rezygnację.

 

Ton tego listu przypomina profesorowi literatury to, czego dowiedział się od Roberta Conquesta  o wielkim terrorze w ZSRR i z książek Koestlera oraz Orwella. Więźniowie Stalina często przyznawali się do niepopełnionych grzechów, błagali Partię o przebaczenie i prosili o karę śmierci. W niektórych przypadkach trudno rozstrzygnąć, czy był to tylko efekt tortur i  najkrótsza droga do ich zakończenia, czy również głębokie przekonanie, że Partia ma zawsze rację i jeśli Partia czegoś żąda, to trzeba to zrobić. Dla zewnętrznych obserwatorów, przyznanie się do zbrodni i publiczna samokrytyka były nie tylko usprawiedliwieniem dla Stalina, ale i powodem, dla którego ludzie tacy jak moskiewski korespondent NYT Waler Duranty, pisali z przekonaniem, że „jest niewyobrażalne, żeby Stalin i Woroszyłow mogli skazywać swoich przyjaciół na śmierć, gdyby nie mieli przytłaczających dowodów winy.”                 

 

Szczere przyznanie się do winy było niezbędnym elementem działania systemu i chociaż dzisiejsza Ameryka to nie Związek Radziecki z lat trzydziestych, ani nie dzisiejsze Chiny, ale obserwujemy zdumiewające zjawisko nieustannego przyznawania się do jakiegoś rasizmu, który rzekomo jest częścią systemu i za który musimy odpokutować. Badania pokazują, że większość Amerykanów wszystkich odmian płci i kolorów postrzega polityczną poprawność jako poważny problem. Równocześnie – pisze David Mikics, ludzie coraz częściej boją się oskarżeń, nienawistnych ataków, boją się o swoją pracę i wybierają milczenie.      


Magazyn „Tablet” w tym samym numerze, w którym pojawia się artykuł profesora Mikicsa, publikuje fragment nowej książki Natana Szaranskiego  i amerykańskiego historyka Gila Troy’a Never Alone: Prison, Politics, and My People. Ten fragment traktuje o dwójmyśleniu, o świecie, w którym prawdę trzeba zostawić w domu i w kontaktach z innymi starannie kontrolować każde słowo i każdy gest, o świecie, w którym ustawicznie musisz zgadywać, co przejdzie, a co może zostać potraktowane jako zbrodnia.

Szaranski opowiada historię swojego urodzonego w 1904 roku ojca i historię swoją. On sam prawdziwie wolny stał się dopiero w więzieniu. Ale jego psychiczne wyzwolenie przyszło wraz z manifestem Andreja Sacharowa.


Urodził się i żył w kraju, w którym nauka od przedszkola do uniwersytetu, jak również kariery zawodowe mieszkańców podporządkowane były marksowskiej wizji świata, wizji wiecznej walki klasowej, wyzyskiwaczy i wyzyskiwanych, panów i poddanych.


Szaranski urodził się w ojczyźnie zwycięskiego proletariatu, gdzie wszystkich uczono, że:

„Na szczęście na ostatnim etapie walki klasowej, czerpiąc z nauk Karola Marksa, proletariat przejął władzę od swoich panów i ustanowił dyktaturę proletariatu, która zbudowała bezklasowe społeczeństwo równych. Tak zwane burżuazyjne wolności, głupstwa w rodzaju swobód obywatelskich i praw człowieka nie były niczym innym, jak zasłoną skrywającą wyzysk. Stary świat i jego reakcyjne wartości musiał być zniszczony, by otworzyć drogę społecznej sprawiedliwości. Dziś taka uproszczona wizja mogłaby być nazwana Krytyczną Teorią Klas, albo może Projektem 1917.”

Początkowo wielu było przekonanych, głęboko wierzących. W miarę nasilania się terroru liczba głęboko wierzących gwałtownie topniała, rosły szeregi udających, bo udawanie stawało się warunkiem przetrwania. Podwójne myślenie było wszechobecne. (Doskonale znaliśmy to również w Polsce. Czasem ukłony pod adresem Partii były rytualne, często jednak połączone były z łajdactwem, które dawało znaczące profity. Głęboko wierzących komunistów spotkałem dopiero na Zachodzie.)


Andrei Sacharow odkrył Natanowi Szaranskiemu, że za wolność można i warto zapłacić. Pokazał, że jest wybór między dwójmyśleniem i uczciwością. Profesorowie na uniwersytetach dyskretnie zachęcali do dwójmyślenia, które było ceną za prawo uprawiania nauki. Opublikowany w 1968 roku manifest Sacharowa pokazywał jak wysoka to była cena. „Intelektualna wolność jest niezbywalna dla ludzkiego społeczeństwa”  - pisał Sacharow. Skostniały dogmatyzm biurokratycznej oligarchii i jej ukochana broń, ideologiczna cenzura, prowadzi do kontroli myśli, prowadzi do skarlenia nauki i kultury. Dławiąca atmosfera zniewolenia zmienia ludzi w miernoty.    


Jak pisze Natan Szaranski, w pierwszej chwili, niewielu zrozumiało głębię manifestu Sacharowa. Powoli uświadamiano sobie wagę wyboru między akceptacją podwójnego myślenia, a drogą dysydenta. Dla niego samego dodatkowym impulsem była wojna sześciodniowa, nieprawdopodobne zwycięstwo małego wszędzie prześladowanego narodu, z którym związane było jego rodzinne dziedzictwo.      


Natan Szaranski opisuje jak mozolnie uwalniał się od dwójmyślenia, uczył się życia bez kłamstwa, ważąc jednak ryzyko i próbując działać skutecznie. W 1977 zostaje aresztowany i wychodzi na wolność dopiero w 1986 roku. Przez kolejne dziesięciolecia pełnej wolności już w Izraelu, przyglądając się różnym dyktaturom na świecie zauważa, że mają różne formy, ale nieodmiennie wpychają ludzi w dwójmyślenie i że wszędzie produkują zdumiewająco podobną gimnastykę intelektualną.    


W zakończeniu tego fragmentu książki raz jeszcze pojawia się odniesienie do dzisiejszego zachodniego świata.

„Na dzisiejszym Zachodzie presja zmuszająca do konformizmu nie płynie z totalitarnej centrali. Nasi przywódcy to nie są stalinowscy dyktatorzy. Ta presja jest presją ze strony otaczających nas fanatyków, ludzi z najbliższego sąsiedztwa, w szkole, w miejscu pracy, często używających mediów społecznościowych, by zmusić do milczenia, lub fałszywego, politycznie poprawnego dostosowania się. Niedawne badanie pokazało, że prawie dwie trzecie Amerykanów deklaruje, że przynajmniej okazjonalnie cenzorują swoje polityczne wypowiedzi. Co oznacza, że mimo wspaniałej ochrony swobody słowa przez konstytucję, stają się narodem dwójmyślących.”

Szaranski przypomina, że to, czy zachowamy swoją wolność zależy tylko od nas, od każdego z nas z osobna, od naszej zdolności zerwania łańcucha i prezentowania swoich myśli bez wiecznego strachu, że ktoś się może skrzywić.


Końcowy efekt pozostaje nieznany i nie pokaże go nam żadna futurolożka. Przyszłość wyłoni się z teraźniejszości, a teraźniejszość tworzymy z minuty na minutę. Poddając się psychicznemu terrorowi, ulegając pokusie dwójmyślenia, zmieniamy naszą zdolność analizy w myślenie analne, zyskując ujutność ciepełka w stadzie.