Depcząc zdrowy rozsądek


Noru Tsalic 2021-01-12

Ślepa sprawiedliwość
Ślepa sprawiedliwość

Szóstego stycznia były zamieszki na Kapitolu. Agresywna tłuszcza wdarła się do budynku, powodując, że ustawodawcy rozbiegli się, szukając schronienia w innych pomieszczeniach.


Było to haniebne, obrzydliwe wydarzenie. Oczywiście, ludzie mają prawo protestować i demonstrować, chociaż lepiej, jeśli takich środków używają ci, którzy nie są u władzy. Widok prezydenta USA, który wzywa do demonstracji, jest żałosny – by powiedzieć najłagodniej – i jest nieodpowiedzialne z jego strony używanie języka, który można interpretować jako szczucie.  


Istnieje podstawowa gwarancja naszego bezpieczeństwa i wolności: rządy prawa. A rządy prawa opierają się na kluczowej zasadzie: państwo ma absolutny monopol na użycie przymusu.


Mogę zaakceptować użycie przemocy (pewnych form przemocy, skierowanej na niektóre cele, w pewnych ograniczonych okolicznościach) przeciwko tyrańskim reżimom. Uznaję prawo użycia przemocy w uzasadnionych sytuacjach samoobrony, gdzie rządy prawa nie dostarczają skutecznej ochrony. Poza tymi wyjątkami jednak przemoc jest przestępstwem, a nie formą protestu. Przestępstwo jest przestępstwem, niezależnie od tego, kto je popełnia – czy są to zwolennicy Donalda Trumpa, czy też aktywiści Antify lub wojownicy „Extinction Rebellion”. „Protestowanie” oznacza plakaty, wymachiwanie flagami i wykrzykiwanie haseł – nie zaś wybijanie okien i rozbijanie mebli; i z całą pewnością nie grożenie ludziom i ranienie ich.


To, co zdarzyło się na Kapitolu w Waszyngtonie, było pełnymi przemocy rozruchami, nie zaś „protestem”. I ktokolwiek do tego podżegał – nie mówiąc już o uczestniczeniu – popełnił przestępstwo. Ci ludzie powinni zostać zatrzymani i, jeśli ustali się ich winę, ukarani zgodnie z prawem. A dotyczy to każdego – od prezydenta Stanów Zjednoczonych do najskromniejszego woźnego. Rządy prawa są rządami prawa tylko wtedy, kiedy stosują się równo do wszystkich.


Zachowajmy spokój i wiarę w demokrację


Przemoc jest odrażająca – tym bardziej, kiedy popełnia się ją w imię postrzeganej „sprawiedliwości”. Jest jeszcze bardziej oburzająca, kiedy dzieje się w najważniejszej instytucji demokratycznego państwa.


Jednak, popierając rządy prawa i potępiając ich pogwałcenie, musimy także – by użyć dość frywolnego amerykańskiego zwrotu powiedzieć – keep our pants on (nie podniecajmy się). Reagowanie histerią na przemoc nie jest mądre ani pomocne – a często nie jest także uczciwe. Powinniśmy zachować właściwą perspektywę. A jest to więcej niż media głównego nurtu zrobiły w tym wypadku.  


Na przykład, pisząc w “Guardianie”, publicystka, Rebecca Solnit, lamentowała:

“W środę prezydent Stanów Zjednoczonych przewodził próbie zamachu stanu”.

Podobnie histerycznym tonem przemawiali niektórzy politycy. Tutaj jest wypowiedź senatorki Elizabeth Warren:

“Przemoc na Kapitolu dzisiaj była  próbą zamachu stanu i aktem rebelii skorumpowanego Prezydenta, by obalić naszą demokrację.”

Powiedziałbym, że to „trochę” przesadne. Zamach stanu jest zorganizowaną, umyślną próbą przechwycenia władzy. Normalnie biorą w tym udział jednostki wojskowe lub inne siły bezpieczeństwa, które zamierzają przejąć panowanie nad ośrodkami władzy w państwie: nad rządem, legislaturą i środkami komunikacji. Rewolta jest masowym powstaniem. Żaden z tych rzeczowników nie opisuje ani poprawnie, ani uczciwie tego, co zdarzyło się na Kapitolu. Każdy, kto uważnie ogląda materiał filmowy, zobaczy, co to było: rozruchy, tłum kilkuset ludzi bez przywództwa ani jasnego zamiaru lub celu. Rozruchy, które – gdyby nie niedbała ochrona i nieprzygotowanie policji – zakończyłyby się po mniej więcej godzinie, co najwyżej z kilkoma drobnymi zranieniami.    


Szturm widziany z innej strony (Zrzut z ekranu wideo:  https://www.israelunwired.com/never-before-seen-footage-police-let-crowd-walk-into-the-capitol-building/)
Szturm widziany z innej strony (Zrzut z ekranu wideo:  https://www.israelunwired.com/never-before-seen-footage-police-let-crowd-walk-into-the-capitol-building/)

Porównajmy wydarzenia ze środy z rzeczywistą próbą zamachu stanu – nawet taką, która była marnie zorganizowana i marnie wykonana: w 1981 roku hiszpański generał (zwolennik byłego dyktatora, generała Franco) zbuntował się przeciwko raczkującej demokracji kraju. Rebelianci zaczęli od ogłoszenia stanu wyjątkowego w jednej z prowincji. Czołgi wyjechały na ulice; oddziały rebelianckiej armii zajęły stacje radiowe i telewizyjne; grupa 200 żołnierzy wdarła się do parlamentu, biorąc 350 posłów jako zakładników. Rebelianci w końcu poddali się, ale dopiero po tym, jak wystąpiły przeciwko nim lojalne wobec rządu jednostki wojskowe.


Zamach stanu w Hiszpanii w 1981 roku.
Zamach stanu w Hiszpanii w 1981 roku.

W środę w Waszyngtonie życie ludzi (może także życie członków Kongresu) było lekkomyślnie narażone na niebezpieczeństwo; ale, niezależnie od teatralnych wypowiedzi, demokracja nie była ani przez moment zagrożona. Pamiętajmy, że nie raz w historii tego kraju amerykańska demokracja bez trudu przetrwała nawet zamordowanie prezydenta.


W rzeczywistości, jeśli rozruchy (i ich fatalne skutki) dowiodły czegokolwiek – to pokazały siłę demokracji: kiedy przemoc stała się widoczna, niemal nikt, kto coś znaczy, nie wyraził  jej poparcia; republikańscy gubernatorzy, senatorzy i reprezentanci potępili ją; kilku członków gabinetu  złożyło w proteście rezygnację; w końcu sam Trump wezwał do “zachowania spokoju […] szacunku dla prawa i dla naszych wspaniałych mężczyzn i kobiet w niebieskich [mundurach]”.


Rozruchy zasługują na bezwarunkowe potępienie. Obawiam się jednak, że ci, którzy wznoszą oczy ku niebu i okrzykują to “bezpośrednim atakiem na demokrację”, robią to głównie z powodu nieuczciwych interesów politycznych, a nie autentycznej troski.


Podczas gdy media i dość fałszywie brzmiący chór zachodnich przywódców skupiali się na irytujących, ale w ostatecznym rachunku nieistotnych wydarzeniach w Waszyngtonie, rzeczywisty i znacznie istotniejszy atak na demokrację miał miejsce w tym samym czasie  bez przeszkód i właściwie bez potępienia: policja w Hong Kongu dokonała masowych aresztowań popierających demokrację ustawodawców i innych działaczy politycznych krytycznych wobec Republiki Ludowej i jej coraz bardziej represyjnych rządów w Hong Kongu. Tych ludzi oskarżono o “podważanie władzy państwa” i – zgodnie z najnowszym prawem o “bezpieczeństwie” – mogą oni zostać przekazani słynnej z miłości i opieki władzy w Pekinie.  


Powiedzmy to wyraźnie: USA pozostaną demokracją – obiecuję wam; a jeśli chodzi o Hong Kong…

 

Coś się psuje w państwie duńskim


Nie znaczy to, że w USA wszystko jest w porządku – wręcz przeciwnie. Widzimy spolaryzowane, podzielone społeczeństwo. I wbrew temu, w co mędrcy telewizyjni chcieliby, byśmy uwierzyli, nie wszystko to jest robotą Trumpa. W rzeczywistości, procesy, które stopniowo doprowadziły do tej sytuacji, działały przez dziesięciolecia. I – jak w większości rozbitych rodzin – obie strony ponoszą winę.


Jestem liberałem. Pragnę łagodniejszego, sprawiedliwszego społeczeństwa; takiego, które zachęca do konkurencji, ale nie pozwala silnym na poniewieranie słabymi, które jest miejscem dającym każdemu równe możliwości – choć niekoniecznie równe rezultaty.  


Pozwólcie jednak, że się do czegoś przyznam: jestem w 100% za ewolucją i nigdy za rewolucją. Jasne, potrzebujemy zmiany, ale nie każda zmiana jest na lepsze. Dlatego też “progresiści”, którzy nawołują do zmiany, nie są ani bardziej, ani mniej uprawnieni niż „konserwatyści”, którzy to kwestionują. Moim zdaniem dla czynienia realnego, autentycznego postępu, społeczeństwo musi równoważyć te dwa impulsy. Mechanizmy zachowania równowagi politycznej są zasadnicze nie tylko dla funkcjonowania demokracji, ale również dla jej możliwości ewoluowania.  


Większość ludzi jest politycznie umiarkowana. Coraz bardziej wydaje się jednak, że porządek dnia został przechwycony przez polityczne skrajności: z jednej strony suprematyści, którzy chcieliby wepchnąć nas ponownie w mroczne czasy, o których lepiej zapomnieć; z drugiej strony, przebudzeni, zdecydowani zaciągnąć nas, nolens volens, w jakąś dziwaczną i niechcianą przyszłość.


Te skrajności są – z definicji – wojownicze. My  jednak, ociężała, w większości milcząca i często apatyczna większość, nie wyświadczamy sobie żadnej przysługi, kiedy dajemy się złapać w ich pozbawioną umiaru polemikę.


Uważajmy na nasz język – to jest ważne. Obchodźmy się ostrożnie z naszą tkanką społeczną – bo możemy ją rozedrzeć. Język kampanii politycznych to jedna sprawa, ale my, którzy nie jesteśmy politykami, powinniśmy nie zgadzać się na delegitymizowanie innych.


Patrzyłem z niepokojem na rozruchy na Kapitolu. Czułem jednak prawdziwy ból, kiedy bezmyślne, podobne do stada owiec media nazwały uczestników tej burdy „Zwolennikami Trumpa”. Co za błąd! Poza nieuczciwym relacjonowaniem kampanii, wybory w USA były uczciwe i wolne. Ponad 74 miliony ludzi głosowało na Donalda Trumpa, ale ilu z nich wdarło się na Kapitol? Określanie kryminalnych przestępców jako “zwolenników Trumpa” jest delegitymizującym językiem; tworzy (lub raczej pogłębia i pogarsza) poczucie alienacji, poczucie, że jest się pogardzanym i odrzucanym. Nietolerancja rodzi nietolerancję; bigoteria tworzy więcej bigoterii.


Wbrew popularnemu banałowi, 74 miliony ludzi może mylić się (tak samo, jak może mylić się 81 milionów). Odrzucanie ich jednak en-masse jako neandertalczyków jest realnym zagrożeniem demokracji. Poza cienką warstewką ekstremistów ich niepokoje są uprawnione; ich intencje niesplamione. Nie, oni nie chcą klęczeć na niczyjej czarnej szyi; ani też nie chcą być nazywani burakami lub „białymi nacjonalistami”. Zabierzmy kolor skóry z politycznego leksykonu. Bądźmy daltonistami. 


Demokracja działa poprzez debatę i perswazję; dyktatury używają dyktatów i przymusu.


Oczywiście, nie zgadzajcie się z nimi, jeśli nie chcecie, ale słuchajcie z szacunkiem i empatią. Nie traktujcie ich z pogardą – zadufanie jest cechą głupich.


Oczywiście, perswadujcie im, jeśli potraficie, ale nie próbujcie ich zastraszać, by godzili się z waszymi poglądami; nie próbujcie narzucać im własnej poprawności politycznej – to pokazuje słabość, nie zaś siłę.


Gratulacje, Joe Biden: wygrał Pan wybory. 20 stycznia będzie Pan nowym (i jedynym) prezydentem Stanów Zjednoczonych. Będzie Pan miał także życzliwy, stosunkowo wspierający Kongres. Ale Pan i Pana administracja zrobicie dobrze, jeśli spróbujecie zrozumieć 74 miliony wyborców. 3 listopada 2020 roku byli oni nadal “zwolennikami Trumpa”; 20 stycznia 2021 roku będą oni wyłącznie rodakami – Amerykanami. Zaakceptujcie ich, a oni zaakceptują was.  


Trumping common sense

Politically-incorrect Politics, 10 stycznia 2021

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Noru Tsalic

Izraelski inżynier i bloger, obecnie pracuje w Wielkiej Brytanii.