Biegnące ku dorosłości. Czyli jak szybko dojrzewają dzieci? Zbyt szybko!


Lucjan Ferus 2021-01-10


Powyższy tytuł nawiązuje do pewnej książki, o której będzie później. Do rzeczy zatem. Czytelnicy tego portalu wiedzą, iż jestem szczęśliwym dziadkiem (przynajmniej na razie) dwóch dorodnych wnuczek. Starsza niebawem skończy 16 lat, a młodsza kończy właśnie 11. No i co z tego?! Też mi wielka osobliwość! (mogą stwierdzić osoby postronne). I słusznie, lecz warte jest zastanowienia, co w tym wieku dzieje się z ich życiem. Otóż starsza już ok. dwa lata temu weszła w taki dziwny okres życia, do którego przez dłuższy czas nie mogłem się przyzwyczaić i zaakceptować jej zachowań, tak odmiennych od dotychczasowych.

Wcześniej była bardzo ciekawa świata i zadawała mnóstwo przeróżnych pytań. Była też bardzo aktywna towarzysko: najpierw w przedszkolu, a potem w szkole, należała do lokalnego zespołu tanecznego, brała udział w wielu przedstawieniach okolicznościowych, konkursach recytatorskich i olimpiadach szkolnych. Uczyła się różnych wierszyków, które zapamiętywała „w lot”, jak choćby ten o „Szczepanie Szczygle z Grzmiących Bystrzyc”, na którym można sobie „połamać język” (a już na pewno obcokrajowiec!). Czasem wieczorami oglądaliśmy przez lunetę gwiazdy i wiele gwiazdozbiorów potrafiła rozpoznać, znała także ich nazwy.

 

Nauczyłem ją także rozróżniać wiele gatunków drzew charakterystycznych dla naszego rejonu. Nie dała tylko rady z rozróżnianiem gatunków drewna, a nie chciałem popełnić błędu mojego dziadka (członka orkiestry kolejowej), który próbując nauczyć mnie gry na skrzypcach, zaczął od nauki nut, na czym sromotnie poległem. Wyglądało także na to, że podtrzyma ona tradycję „grzybiarską” w rodzinie (którą przejąłem od swego dziadka, grzybiarza). Wnuczka uwielbiała wspólne z nami grzybobrania, szczególnie wtedy, gdy „naprowadzałem ją” (dyskretnie) na dorodne okazy borowików (zapewnie podobnie, jak to robił mój dziadek ze mną, czego teraz mogę się domyślać).  

 

Okazało się jednak, iż moja radość z tego powodu była przedwczesna, późniejsze „wypady” na grzyby wyraźnie ją nudziły. Wolała wyszukiwać jakieś okazy owadów lub leśnych kwiatów, zamiast wypatrywać grzybów w poszyciu leśnym. Czytałem jej też wiele książek (odpowiednich do jej wieku, oczywiście), zanim sama nauczyła się czytać, i które potem mi czytała z przejęciem. Jednym słowem, była rozwinięta umysłowo „ponad wiek”, jak to się popularnie określa. Jednakże dwa lata temu weszła w bardzo trudny dla siebie okres. Przestała zadawać pytania i wyglądało tak, jakby w ogóle nic ją nie interesowało.

 

Jej kontakty z nami (dziadkami) ograniczały się do wymiany grzecznościowych pozdrowień i czasem rzucanego pytania: „No, co tam u was słychać?”. Na które nawet chyba nie oczekiwała odpowiedzi. I dopiero od ubiegłego lata zaczęła pomału jakby wracać do swej dawnej osobowości, coraz częściej się uśmiecha i można z nią czasem nawet porozmawiać. Jednak nadal dużo jej brakuje do dawnych zachowań i tego dziecięcego, „ciekawskiego” stylu życia. Odnoszę nieodparte wrażenie, jakby zbyt szybko i całkiem niepotrzebnie wydoroślała. Zbyt szybko, jak na nasz gust. Mimo to, pomału zaczynamy się z żoną przyzwyczajać do jej odmienności, tęskniąc jednakże za dawną wnuczką, której było wszędzie „pełno”, i która była niezmęczona w „zawracaniu nam głowy”, na wszelkie możliwe tematy.

                                                           ------- // ------

Dlatego z dużą obawą obserwuję od niedawna moją młodszą wnuczkę, próbując rozpoznać czy  już nie zaczyna wchodzić w ten trudny dla siebie (a przy okazji i dla nas) okres rozwoju. I prawdę mówiąc niektóre z jej zachowań mogłyby wskazywać na to, że ona również zaczyna przechodzić tę nieubłaganą metamorfozę osobowości. Aczkolwiek nie staje się to z dnia na dzień, lecz odbywa się ledwie dostrzegalnie, ale jednak to się dzieje. A można to poznać po pewnych nieistotnych drobiazgach. Np. kiedy pod koniec lata wołałem ją, aby zobaczyła piękną podwójną tęczę, odparła, że już taką widziała i nie ma o co robić krzyku.

 

Zastanawiam się nie raz, gdzie podział się ten czas, kiedy z zainteresowaniem słuchała czytane przeze mnie wielokrotnie przygody Tupcia Chrupcia (jest to kilkanaście pięknie ilustrowanych książeczek o małej, ale bardzo rezolutnej myszce, której przytrafiały się przeróżne i dziwne przygody, a zarazem pouczające i wzruszające nierzadko), i które potem ona mi czytała? Choć znała je już na pamięć, bo nie raz specjalnie się „myliłem” zmieniając jakiś wyraz, natychmiast mnie poprawiała, z miną surowej nauczycielki. Albo jej ulubiona bajeczka o „szybkiej rybce”, która przechwalała się wyjątkową szybkością pływania.

 

Z każdym chciała się ścigać, aż pewnego razu tragicznie się to dla niej skończyło, bo znalazła się nie tyle szybsza, co sprytniejsza od niej ryba i ją… połknęła po prostu. To nieszczęśliwe zakończenie bardzo nie podobało się wnuczce i myślę, że dzięki niemu zapamiętała na długo wymowę owej opowiastki. Nie wykluczone, że wtedy po raz pierwszy zetknęła się z opowiedzianym w taki dość oględny sposób problemem tzw. „łańcucha pokarmowego” i może dotarło do niej w jakim okrutnym żyje świecie, gdzie wszyscy wzajemnie się pożerają: od maleńkich mikrobów po największe stworzenia.

 

Gdzie podział się ten czas, kiedy do tego stopnia zauroczyła ją pięknie ilustrowana (przez samego Autora) książka W.Sutiejewa pt. „Bajeczki z obrazkami”, z której większość krótkich  historyjek znała na pamięć, a zawarte w niej malunki służyły jej do rysowania własnych wersji opowiastek, wyglądających jak komiksy. Aby nikt nie miał wątpliwości do kogo należy owa książeczka, na pierwszej stronie napisała koślawymi literami: TA KSIONSZKA NALERZY DO MNJE. Mam ją teraz przed sobą i mimo, że od tamtych chwil minęło już parę lat, pamiętam dokładnie  jej fascynację tą lekturą i miłe chwile z nią związane. 

 

O tym, że moje obawy mogą być uzasadnione, niech świadczy fakt, jakie „bajki” ją ostatnio (czyli ok. roku temu) interesowały. Chyba nikt nie domyśliłby się tego (a już w kontekście w/wym. lektur), dlatego bez fałszywej skromności opowiem. Otóż dwa lata temu na gwiazdkę dostałem od bliskiej znajomej (a myślę, że nawet przyjaciółki), prawie 700 stronicową publikację noszącą tytuł Biegnąca z wilkami (to książka, o której wspomniałem na początku),autorstwa Clarissy Pinkoli Estes, nagradzanej poetki i dyplomowanej psychoanalityczki szkoły Junga, kolekcjonerki i badaczki legend tradycji latynoskiej.

 

Niejedna osoba zada w tym miejscu pytanie: co wspólnego może mieć mała dziewczynka z treścią takiego monumentalnego dzieła z zakresu psychologii, które zapewne byłoby wyzwaniem intelektualnym dla niejednego dorosłego osobnika? Czyżbym próbował zasugerować Czytelnikom, że mam aż tak mądrą wnuczkę? No nie, aż tak „źle” nie jest! W tej książce natomiast zostało zamieszczone kilkanaście bajek/przypowieści, które spełniają podobną rolę, jak wygłaszane przez Jezusa przypowieści w Ewangeliach. I właśnie te bajki upodobała sobie moja wnuczka, a dokładniej niektóre z nich.

 

Do jej najbardziej ulubionych należy np. ta o małym, ale bardzo dzielnym piesku Manawee (choć to jego właściciel tak miał na imię, a ów piesek był bezimienny), który uwielbiał zapach gałki muszkatołowej, i którego uszy powiewały w biegu jak dwa końskie ogony. Pomógł on swemu panu znaleźć sobie żonę, a właściwie (o zgrozo!), dwie żony będące bliźniaczkami, z których „jedna była piękniejsza niż druga, druga zaś słodsza niż pierwsza”. Pomimo wielu przeszkód (głównie z zapamiętaniem ich imion) i przeciwieństw ze strony losu, jak i ze strony złego człowieka, wszystko skończyło się dobrze i cała czwórka żyła długo i szczęśliwie.

 

Druga z jej ulubionych bajek z tej książki, to Mądra Wasylisa, o małej, ale bardzo odważnej i mądrej dziewczynce i przerażającej czarownicy Babie-Jadze, która przy bliższym poznaniu okazała się wcale nie taka straszna, jak mogło się wydawać. Na początku baśni umiera matka Wasylisy, przekazując córce malutką laleczkę, której zadaniem było pomagać jej w podejmowaniu mądrych decyzji. Okazja do jej wypróbowania nadarzyła się niebawem, kiedy podła macocha i jej dwie równie podłe córki postanowiły pozbyć się jej z domu i wysłały ją do ciemnego lasu, do czarownicy Baby-Jagi, po płomień do paleniska. Były przekonane, że prędzej czy później stara wiedźma zabije ją i zje.

 

Oczywiście Wasylisa nie mogła wymówić się od wykonania tego podstępnego zadania, ale mając w kieszeni fartuszka laleczkę od swojej mamy, nie bała się niczego. Nie będę teraz streszczał całej bajki, ale – jak było do przewidzenia – dzięki nieocenionej pomocy owej laleczki, ale też dzięki własnemu sprytowi, mądrości i dobremu sercu, Wasylisa przeszła pomyślnie wszystkie próby i zadania wyznaczone jej przez Babę-Jagę i na pożegnanie dostała od niej nie tylko ów upragniony płomień (pod postacią zatkniętej na kiju czaszki z ognistymi oczodołami), ale też pouczającą lekcję życia. Zakończenie jest takie, jak zwykle bywa w bajkach: zło zostaje pokonane i ukarane, a dobro po wielu perypetiach zwycięża.  

 

O co tak naprawdę (jak to się mówi: „między wierszami”) w tej bajce chodzi, wyjaśnia Autorka w części przeznaczonej dla dorosłych i m.in. pisze tak: „Intuicja to skarb kobiecej psychiki. Jest /../ jak mądra stara kobieta, która zawsze jest obok, gotowa doradzić, co należy zrobić, czy pójść w prawo czy w lewo. /../ „Mądra Wasylisa” to opowieść o przekazywaniu błogosławieństwa siły kobiecej intuicji z matki na córkę, z pokolenia na pokolenie. /../ musimy pozwolić umrzeć temu, co umrzeć musi. Kiedy zbyt dobra matka umiera, rodzi się nowa kobieta”. Stąd ta dziwna przestroga, jaką Wasylisa usłyszała od wiedźmy: „Wiedzieć zbyt dużo, to zbyt szybko się zestarzeć”.

 

Jak należy ją rozumieć?: „Są pewne granice tego, co powinniśmy wiedzieć w danym wieku, na danym etapie życia”. Dlatego „Wasylisa domyśla się”, iż „czasem należy przestać pytać i pogodzić się z faktem, że niektóre rzeczy są poza naszym zasięgiem”. Ciekawe, prawda? Piękna rosyjska baśń, zawierająca mądre, ale trudne do zaakceptowania przesłanie. „Magia” tych bajek polega na tym (tak jak i innych opowiastek i przypowieści), że odbiera się ich przesłanie podświadomie i chyba głównie dlatego tak bardzo podobały się one wnuczce, choć zapewne świadomie nie pojmowała o co w nich chodzi.

 

Następna bajka z jej ulubionych (z tej samej książki), to oczywiście magicznie roztańczone Czerwone trzewiczki, z niespodziewanie makabrycznym zakończeniem (obcięciem przez kata stóp dziewczynce), które chyba miało być przestrogą dla niesfornych i źle wychowanych dzieci, nie słuchających dorosłych. To, że spodobały się mojej wnuczce bajki z małą dziewczynką w roli głównej wcale nie dziwi. Ale, że upodobała sobie także bajki, jak np. Trzy złote włosy (alegoria przemijania i ciągłego odradzania się życia), czy też przepiękną i dającą dużo do myślenia (dorosłemu, oczywiście) baśń Włos niedźwiedzia, która jest niczym innym, jak psychologicznym wykładem właściwego postępowania względem siebie dwojga kochających się ludzi –to już może bardziej dziwić.

 

Zastanawiające jest jednak to, że spodobała się jej także Kobieta szkielet (brr! Przerażająca historia!), a nawet przeraźliwie smutna Bezręka dziewczyna, chociaż ze szczęśliwym zakończeniem. Tylko nie wiedzieć czemu, nie spodobał się jej Sinobrody. O co w tych bajkach chodzi? Pierwsza z nich opowiada historię rybaka, który podczas połowu ryb, wyciągnął zaplątany w sieć szkielet kobiety, który dziwnym zbiegiem okoliczności podążał za nim do domu i w końcu dzięki jego determinacji i odwadze, zamienił się w piękną kobietę, która oddała mu swe serce w podzięce za to co dla niej zrobił, mimo, że panicznie się bał.

 

Natomiast druga opowiada historię pewnej kobiety, której ojciec nieświadomie zawarł pakt z podstępnym diabłem. Obiecując mężczyźnie „złote góry”, diabeł skłonił go do obietnicy, dzięki której jego przyszła córka miała stać się jego własnością, po którą miał się upomnieć za parę lat. Nie wolno było się jej kąpać przez ten czas, jednak ona nie posłuchała diabła, wówczas ten nakazał ojcu, by odrąbał jej dłonie, inaczej wszyscy zginą. Po wielu perypetiach, spowodowanych uporem diabła, chcącego dostać swoja własność i determinacją kobiety, która mimo ciągłej udręki nie chciała się mu podporządkować, obcięte jej dłonie odrosły, a ona sama znalazła miłość swego życia, urodziła syna i założyła szczęśliwą rodzinę.

 

Nie będę teraz przytaczał psychologicznych mechanizmów, jakie są ukryte w tych wszystkich tekstach pod postacią bajek (wyjątkiem była „Mądra Wasylisa”). Ci, których zainteresowały powyższe rozważania, mogą sami przeczytać tę książkę (szczególnie polecam ją paniom) i dowiedzą się z niej niepomiernie więcej, niż ja przekazałem w niniejszym tekście. Ja tylko na przykładzie tych bajek, którymi jeszcze niedawno fascynowała się moją młodsza wnuczka chciałem pokazać „niesprawiedliwość” natury ludzkiej, która „ograbia” te wchodzące w dorosłość dzieci z najcenniejszego moim zdaniem dorobku: z nabytej w dzieciństwie wiedzy, z ciekawości świata i z beztroskiej radości zaspakajania tej ciekawości.

 

I co z tego, że w jednej z mądrych książek, które są w moim posiadaniu, wytłumaczony jest mechanizm owego „ograbiania” umysłów dorastających dzieci z dotychczasowych zachowań i przyzwyczajeń, jaki od dawien dawna stosuje bezlitosna i bezwzględna ewolucja? Otóż w książce pt. Człowiek, napisanej przez znanego popularyzatora nauki Tomasza Rożka, m.in. tłumaczy on tak przyczyny i skutki tego procesu:

 

„/../ gdybyśmy mieli taki system, w którym młodzi bezkrytycznie przyjmowaliby doświadczenia starszych, to kultura uległaby zatrzymaniu, doszłoby do stagnacji /../. mamy więc w czasie naszego życia taki okres, w którym zamiast bezkrytycznie przyjmować to, co mówią starsi /../ szukamy własnych rozwiązań, tylko dlatego, żeby były nasze. /../ buntowanie się przeciwko ustalonym wzorcom /../ może wydawać się nieracjonalnym zachowaniem. Zamiast wziąć od kogoś gotowe rozwiązanie problemu /../ to nastolatek w sposób „nienormalny” wręcz, poszukuje nowości.

 

Dlaczego nastolatki zachowują się tak nienormalnie? Bo każdego dnia „złośliwy ogrodnik” wycina im część połączeń między neuronami. Związane jest to z energetyką ludzkiego mózgu. Dzieje się tak nie po to, żebyśmy mieli krnąbrne nastolatki, ale z powodu tego, co musi nastąpić, bo krnąbrne nastolatki z kolei powodują wzrost różnorodności zachowań i napędzają ewolucję kulturową. /../ Całe życie i bycie człowiekiem, to poszukiwanie tego miejsca, w którym możemy ze sobą żyć. Na tym polega bycie człowiekiem”.          

 

No, cóż, jak widać działa tu „siła wyższa” w tym względzie, „mająca na uwadze własne interesy”, siła, której nie sposób się przeciwstawić, ani wytłumaczyć jej swych uczuciowych racji. Mogę tylko bezsilnie obserwować skutki działania owego „złośliwego ogrodnika” i ze smutkiem patrzeć, jak powoli ale nieubłaganie moja młodsza wnuczka upodobnia się do swojej starszej siostry. Najgorsza jest świadomość, że ja już prawdopodobnie nie doczekam u nich tego ponownego „przebudzenia mocy do dawnej świetności”. I nie zdążymy już sobie porozmawiać o interesujących nas problemach z takim zaangażowaniem emocjonalnym i umysłowym jak kiedyś. I to jest bardzo trudne do zaakceptowania, o wiele trudniejsze, niż akceptacja własnej śmiertelności.

                                                           ------ // -----

PS. Ilustracja tego tekstu to zdjęcie płaskorzeźby, która jest jednocześnie ostatnią moją pracą wykonaną w drewnie, będącą pamiątką dla wnuczek. Rysunek tego baranka od kilkunastu już lat był naniesiony na lipową deskę i czekał na wyrzeźbienie,.. do ubiegłego roku.

 

Styczeń 2021 r.                                  ------ KONIEC-----