Kiedy załamują się rządy prawa nikt nie jest bezpieczny


Jonathan S. Tobin 2021-01-08

Masowe poparcie prezydenta USA Donalda Trumpa na Kapitolu, gdzie część protestujących wybiła okna i wdarła się do budynku, protestując przeciwko wynikom wyborów. 6 stycznia 2021. Źródło: Zrzut z ekranu YouTube.
Masowe poparcie prezydenta USA Donalda Trumpa na Kapitolu, gdzie część protestujących wybiła okna i wdarła się do budynku, protestując przeciwko wynikom wyborów. 6 stycznia 2021. Źródło: Zrzut z ekranu YouTube.

Napaść na Kapitol jest szokująca i haniebna. Jest to także przypomnienie, że prawa wszystkich, włącznie z grupami mniejszościowymi, zależą od zachowania porządku i respektu dla demokracji.

 

To, co zdarzyło się na Kapitolu w dniu, w którym obie Izby Kongresu zebrały się na wspólnej sesji, by zatwierdzić głosy Kolegium Elektorów w wyborach prezydenckich 2020 roku, było haniebne. W bezprecedensowej scenie agresywna tłuszcza, protestując przeciwko wynikowi wyborów, wdarła się do budynku i zmusiła członków Izby Reprezentantów oraz Senatu do ucieczki w poszukiwaniu bezpieczeństwa, chwilowo zatrzymując powtarzający się co cztery lata rytuał oraz dokonując czynów, które będą pamiętane jako haniebne w amerykańskiej historii.


Jedyną możliwą reakcją na ten przerażający epizod jest najostrzejsze potępienie tych, którzy brali w tym udział, a co jeszcze smutniejsze, także tych – włącznie z prezydentem Stanów Zjednoczonych – którzy zachęcali tłuszczę do przemocy. Podobnie jak bardzo wiele protestów przeciwko brutalności policji ubiegłego lata, które zaczynały się spokojnie, ale kończyły rozruchami, ci, którzy pomogli w podżeganiu do tego incydentu, powinni być pociągnięci do odpowiedzialności za konsekwencje swoich działań.


Usprawiedliwianie tego, co zdarzyło się, wypływa z wiary niektórych zwolenników prezydenta Donalda Trumpa w jego słowa, kiedy mówi, że ukradziono mu wybory. Zarówno on, jak i oni mają prawo do wyrażania swoich opinii. To samo można powiedzieć o członkach Kongresu, którzy także byli gotowi do symbolicznego protestu przeciwko rytualnej akceptacji wyniku, który został poświadczony przez stany i zatwierdzony przez sądy. Fakt jednak, że ten konkretny protest, który zaczął się od masowego wiecu w pobliżu Kapitolu, na którym prezydent wygłosił podburzające przemówienie, nie ma usprawiedliwienia.


Nie może być racjonalizowania ani usprawiedliwiania tego, co się zdarzyło. Jak dowiodły wydarzenia ostatnich czterech lat, obie strony plemiennej wojny kulturowej w Ameryce, która definiowała politykę kraju w ostatnich latach, mają za co przepraszać. Niemniej nie jest to moment na “whataboutism” ani na wymianę oskarżeń, w których odpowiedzialność za te wydarzenia można skierować gdzie indziej. Niezależnie od tego, na którego kandydata głosowałeś w listopadzie – i od tego, czy świętowałeś, czy opłakiwałeś ten wynik lub wynik kluczowych wyborów w Georgii, których wynik ogłoszono w noc przed rozruchami – nie może być debaty o nieakceptowalnej naturze tego, co zdarzyło się po południu 6 stycznia.


Choć trudno nie być oburzonym i przerażonym tą chwilą w obawie o przyszłość republiki, w której normy i tradycje demokracji są tak rażąco lekceważone, należy rozpatrzyć szerszy aspekt w następstwie tego smutnego dnia. I szczególnie powinno to być ważne dla społeczności żydowskiej.


Słowa o potrzebie obrony demokracji są powszechne po obu stronach politycznego podziału, ponieważ zarówno Republikanie, jak Demokraci postrzegają się wzajemnie jako nie tylko ludzi, którzy są w błędzie, ale jako ludzi nikczemnych, którym brak uczciwych motywacji. Niezależnie od tego, po której stronie stoisz wobec wielkich spraw dnia, lub co myślisz o wyborach prezydenckich 3 listopada, problemem z tego rodzaju myśleniem jest to, że jest to samo w sobie zagrożeniem demokracji. Jeśli nie potrafimy zaakceptować myśli, że nasi oponenci są przyzwoitymi ludźmi i że kiedy wygrywają, musimy zaakceptować wynik wyborów, to jest to nie tylko przepis na konflikt obywatelski, ale prawdziwy koniec demokracji.  


Pierwsze pokojowe przekazanie władzy miało miejsce w 1801 roku, kiedy rządząca Partia Federalistyczna pod przewodnictwem prezydenta Johna Adamsa, przekazała ster władzy Thomasowi Jeffersonowi i jego Demokratycznym Republikanom po przegraniu wyborów w 1800 roku. W pewnym sensie to wydarzenie było końcowym aktem amerykańskiej rewolucji. Dowiodło, że republika, jaką tych dwóch ludzi (kiedyś bliskich przyjaciół, którzy potem stali się zagorzałymi wrogami politycznymi) pomogło założyć w 1776 roku, przetrwa i nie wpadnie w tyranię lub autokrację, jak to było z wszystkimi wcześniejszymi republikańskimi rządami w innych krajach.  


To przekazanie władzy ani nie było przyjazne, ani szczególnie uprzejme. Zamiast wziąć udział w inauguracji swojego rywala, naburmuszony Adams wyjechał ze stolicy w poranek przed zaprzysiężeniem nowego prezydenta – który to precedens może powtórzyć się w tym miesiącu, kiedy Trump musi, czy tego chce, czy nie, ustąpić miejsca prezydentowi-elektowi, Joemu Bidenowi.


Pokojowe przekazanie władzy nie jest jedynie tradycją, która świętuje uprzejmość; jest integralne dla zachowania rządów prawa. A bez rządów prawa, które ograniczają nagie emocje, zwykli Amerykanie, a szczególnie religijne mniejszości, nigdy nie mogą czuć się bezpieczne przed potencjalną przemocą ze strony wrogiej większości lub marginalnych ekstremistów.  


Jedną z najbardziej przerażających rzeczy w rozruchach, które rozlały się w całym kraju ubiegłego lata, jest to, że niezależnie od niepokoju o niewłaściwe zachowanie policji, załamanie się rządów prawa w wielu miastach oznaczało, że nikt nie mógł czuć się bezpieczny w codziennym życiu w dodatku do restrykcji związanych z pandemią koronawirusa.


Jeśli Ameryka była najbardziej wolnym, najbezpieczniejszym i najbardziej akceptującym Żydów miejscem w historii Diaspory, to jest tak dlatego że jest republiką, w której można liczyć na utrzymanie się rządów prawa.


Tak więc widowisko wściekłego ataku na Kapitol i na rytualny proces przekazania władzy jest czymś, na co nikt, kto ceni tradycję amerykańskiej przestrzeni publicznej – gdzie wszyscy mogą się zebrać i mówić bezpiecznie, niezależnie od swojej rasy, koloru i wyznania – nie może patrzeć spokojnie.


Niezależnie, czy mają, czy nie mają jakieś zażalenia, a także nawet jeśli ich skargi mają jakąś podstawę, kiedy tłuszcza atakuje demokratyczne instytucje i służby porządku publicznego, fundamenty republiki zostają naruszone i bezpieczeństwo ludzi, włącznie z tym, którzy są najbardziej zależni od tych tradycji, zostaje zakwestionowane. Dlatego to, co zdarzyło się na Kapitolu, nie tylko nigdy nie powinno się powtórzyć – a odpowiedzialni za to powinni zostać ukarani – ale wszyscy ludzie dobrej woli, niezależnie od ich sympatii partyjnych, przynależności etnicznej lub wyznania, muszą to jednoznacznie potępić.


When the rule of law breaks down, no one is safe

JSN. Org, 6 stycznia 2021

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Jonathan S. Tobin


Amerykański dziennikarz, redaktor naczelny JNS.org, (Jewish News Syndicate). Komentuje również na łamach National Review, New York Post, The Federalist, w prasie izraelskiej m. in. na łamach Haaretz.