Zamachowcy, demokraci i potępieńcze łkania


Andrzej Koraszewski 2020-11-30

(Źródło: Fars News Agency)
(Źródło: Fars News Agency)

Nikt nie wie, kto zabił. Ale palce jak namagnesowane zwracają się w jedną stronę. Wskazana strona milczy, jednak żalu po stracie nie wyraża. Generał Strażników Islamskiej Rewolucji Mohsen Fachrizadeh, uważany również za ojca irańskiej bomby atomowej w budowie, zabity został w piątek 27 listopada, w zamachu, który można nazwać konwencjonalnym, czyli bez użycia podejrzanie ultranowoczesnych technik. (No chyba, że uwierzymy niedzielnym doniesieniom z Iranu, że nie było oddziału zamachowców. Był samochód autonomiczny z zamontowaną bronią obsługiwaną zdalnie. Cała operacja trwała 3 minuty.) 

Zginął na szosie prowadzącej do Teheranu, zastrzelony przez niezidentyfikowanych zamachowców. Irańska telewizja pokazała półciężarówkę, która ponoć przewoziła materiały wybuchowe ukryte pod stertą drewna, która wybuchła przed samochodem, w którym wieziony był irański profesor-generał, następnie jego samochód został ostrzelany z samochodu osobowego. Ciężko rannego generała zabrano do szpitala, gdzie zmarł.                


Rzecznik komisarza Unii Europejskiej do spraw międzynarodowych, Josepa Borello, przekazał za pośrednictwem firmy Twitter wezwanie do okazania powściągliwości wszystkich stron, ponieważ eskalacja nie leży w niczyim interesie.


W innym komunikacie przesłanym przez tę samą firmę, tenże rzecznik, Peter Sano, informował, że Unia Europejska potępia zabicie czołowego irańskiego fizyka atomowego, uznając to za „akt kryminalny”.   


Amerykańska gazeta „The New York Times” niepokoi się, że zabicie pana Fachrizadeha i to zaledwie w dziesięć miesięcy po zabiciu pana Sulejmaniego może poważnie skomplikować plany reaktywowania przez prezydenta-elekta Joego Bidena umowy z 2015 roku dotyczącej ograniczenia nuklearnej aktywności Iranu.


Gniew i rozpacz wyraziło wielu, do ciekawszych głosów można zaliczyć opinię przekazaną za pośrednictwem firmy Twitter byłego dyrektora CIA, Johna Brennana, który już w piątek oświadczył, że ktokolwiek zabił irańskiego naukowca, popełnił „akt kryminalny”, czyli „akt państwowego terroryzmu” stanowiący „oczywiste pogwałcenie prawa międzynarodowego”.             


Informujący o tym dziennikarz „Jerusalem Post” zauważa, że nie jest to opinia prawnika, ale człowieka, który jako były dyrektor CIA zlecał wielokrotnie dokonywanie w różnych miejscach na świecie zamachów na wrogów Stanów Zjednoczonych.


John Brennan kierujący CIA w czasach prezydenta Obamy, wie znacznie lepiej niż wielu innych, kim był i czym zajmował się generał-profesor. Jego komentarze na temat zabicia ojca programu nuklearnego państwa uznawanego za czołowego państwowego terrorystę w dzisiejszym świecie mogły by być komiczną próbą zabawy w piłkę międzynarodowym prawem w ramach partyjnych rozgrywek, gdyby nie było to równocześnie podżeganie do nienawiści do państwa, które (czego wykluczyć nie można) zlikwidowało śmiertelnego wroga, mającego kluczową rolę w realizacji otwarcie deklarowanego zamiaru ludobójstwa ludności Izraela wraz z jego arabską mniejszością oraz podboju arabskich sąsiadów.     


Trudno o wątpliwości, że jest to zagranie w krajowej rozgrywce politycznej i równocześnie rodzaj podania o pracę. Oczywiście są powody do obaw, że gniew Islamskiej Republiki Iranu skieruje się nie tylko przeciw domniemanemu sprawcy, czyli Izraelowi, ale również przeciw USA i Irańczycy mogą być zmuszeni do głośniejszego skandowania „Śmierć Ameryce”, a nawet mogą podjąć jakieś próby odwetu, na które służby bezpieczeństwa muszą być zawsze przygotowane.      

 

Izraelski dziennikarz podkreśla, że dla Izraela, Arabii Saudyjskiej i praktycznie dla wszystkich sunnitów na Bliskim Wschodzie Iran jest dziś znacznie groźniejszy niż Al-Kaida czy ISIS i na eliminację  specjalisty, która może opóźnić budowę bomby atomowej przez ten kraj, patrzą z perspektywy egzystencjalnego zagrożenia, a nie tylko partyjnych rozgrywek. Trudno im również podejrzewać, że powrót do czołobitnych umizgów pod adresem tyrańskiego reżimu byłby bardziej skuteczny niż eliminacja głównego fachowca. W kwestiach bezpieczeństwa stosowane są inne kryteria niż w podaniach o pracę na Twitterze.             

       

Upolitycznienie prawa na użytek międzypartyjnego meczu może wyłącznie podkopywać zaufanie społeczeństwa do instytucji egzekwujących prawo i zaszkodzić skutecznemu przeciwdziałaniu imperialnym aspiracjom pozbawianych jakichkolwiek skrupułów tyranom.      


Brennan doskonale wie, jak wielkim zagrożeniem jest Iran na Bliskim Wschodzie, ale ignoruje to ze względu na swoje prywatne interesy.

 

Tu zbliżamy się do niezmiernie ważnego pytania o przyszłość demokracji. Wiele się ostatnio czyta na temat kryzysu demokracji i trudno uniknąć wrażenia, że sprawa jest poważna. Trochę pociesza artykuł redakcyjny londyńskiego „The Economist” pod znamiennym tytułem Democracy contains the seeds of its own recovery. Już z podtytułu dowiadujemy się, że recesja demokracji ma charakter globalny, ale to nie będzie trwało wiecznie. Artykuł zaczyna się od równie rytualnych jak w mojej młodości zaklęć, tyle, że wtedy to były zapewnienia o podłości amerykańskiego imperializmu, a teraz dotyczy to kulawego kaczątka, czyli prezydenta, który kończy swoją kadencję. Jednak już w drugim zdaniu dowiadujemy się, że  chociaż Trump nadal uważa, że ostatnie wybory były najbardziej zafałszowane w dotychczasowej historii Ameryki, to przecież 23 listopada nakazał federalnemu rządowi przekazanie środków niezbędnych do objęcia urzędu przez prezydenta-elekta. (Innymi słowy, brytyjski tygodnik wyjaśnia, że najważniejsze ziarno odnowy znajduje się w ręku ustępującego prezydenta, który nie zamierza rezygnować z tradycyjnych obyczajów swego kraju.)  


W kolejnych akapitach widzimy powrót do nowych obyczajów i redakcja wrzuca do jednego worka Trumpa, prezydentów Brazylii, Indii, Węgier i Polski. Dalej dowiadujemy się, że wskaźniki demokracji spadają na łeb na szyję, a Covid-19 bardzo to przyspieszył.         


Zagrożeniem dzisiejszej demokracji nie są przewroty wojskowe, ale same rządy sprawujące władzę. Jeśli mają dość dużo czasu, urzędujące władze mogą zrobić z demokracji wydmuszkę. No bo taka Wenezuela jeszcze dwadzieścia lat temu miała uczciwe wybory, a dziś rozstaje się z resztkami pozorów demokracji. No ale nawet w krajach, w których taka dramatyczna zmiana jest niewyobrażalna, erozja instytucji prowadzi do gorszych rządów. Żeby temu zaradzić, musimy zrozumieć, co się stało -  informuje nas „The Economist” (A ja mam dziwne wrażenie, że jeszcze 20 lat temu by nas tak nie informował.)

„Niezależnie czy ich popierasz, czy nie, pan Trump i podobni mu populiści doszli do władzy w reakcji na niedomagania demokratycznych rządów. W bogatych krajach wyborcy z klasy robotniczej doszli do przekonania, że politycy o nich nie dbają, ich standardy życiowe utknęły w miejscu i zaczęli się obawiać imigracji. W Europie środkowej i wschodniej rządy starające się o członkostwo w UE bardziej patrzyły na Brukselę niż na swoich własnych wyborców, a w krajach rozwijających się korupcja pokazywała, że klasa rządząca interesuje się głównie swoimi kontami bankowymi.”

Już myślałem, że oni coś zrozumieli, ale kolejny akapit przyprawia o zawrót głowy i zmusza do dwukrotnego sprawdzania, czy naprawdę widzimy to, co widzimy. Redakcja londyńskiego „The Economist” oskarża Trumpa o uprawianie polityki tożsamości. Sztandarowe hasło lewicy zostało użyte do dekonstrukcji prawicy (i muszę przyznać, że zrobili to całkiem zgrabnie.) Zabieg wygląda na szczególnie udany w odniesieniu do Polski, o której piszą, że kwitła pod rządami centrowego rządu, ale Prawo i Sprawiedliwość powiedziało wyborcom, że katolickie wartości są atakowane przez Brukselę. W Brazylii Bolsanaro pojechał na obrzydzeniu wyborców do klasy politycznej, no a Trump skoncentrował się na polityce tożsamości swoich wyborców do tego stopnia, że nawet nie przedstawił programu na drugą kadencję.

 

„Polityka tożsamości, wzmocniona przez media i upartyjnioną telewizję oraz radio przegrupowała wyborców” – pisze „Economist”. 


Dostajemy nawet wyjaśnienie, że kiedy polityka wzmacnia trwałe tożsamości, odciąga to od tolerancji i wyrozumiałości, której demokracja potrzebuje, by rozwiązywać konflikty. Wszystko się zgadza z wyjątkiem orwellowskiej sztuczki na temat tego, kto wymyślił i kto masowo praktykuje politykę tożsamości. Teraz jednak, kiedy już przenieśliśmy politykę tożsamości do obozu wroga, możemy się rozprawić z jej strasznymi wadami.

„W efekcie główną szkodą, którą Ameryce wyrządza polityka tożsamości, są animozje i zastój. Oczekuje się, że polityka będzie rozwiązywać społeczne konflikty, ale demokracja teraz je generuje. Po części dlatego, że plemiona żyją w odrębnych informacyjnych wszechświatach, i stało się to tak naturalne jak to, że noszenie maseczek i zmiany klimatyczne zmieniły się w dysputy o stylu życia. W efekcie amerykańska polityka przestała reagować. Podżega ludzi tak bardzo, że uniemożliwia to kompromisy niezbędne, żeby społeczeństwo szło do przodu.”

Na szczęście demokracja ma również zdolności adaptacyjne – przypomina „Economist”, zwracając uwagę na fakt, że w USA Republikanie zgarnęli dużo głosów Latynosów i Czarnych, a w Wielkiej Brytanii Partia Konserwatywna przechwyciła wiele głosów wyborców tradycyjnie głosujących na Partię Pracy. „To zmieszanie jest czymś, co jest w polityce obu krajów potrzebne, żeby zachęcić partie z lewa i z prawa do porzucenia swoich plemiennych okopów i przechylić równowagę od polityki tożsamości ponownie w stronę konkretnych działań.”                   

„Ameryka - czytamy na zakończenie tych wywodów - wspiera demokrację dając przykład i broniąc jej. Pan Biden podejmie próbę przywrócenia norm takich jak niezależność Ministerstwa Sprawiedliwości. Za granicą  nie będzie dogadzał autokratom i tyranom tak jak to robił Pan Trump.”

Domyśliłem się, że jest to dyskretna krytyka Porozumień Abrahamowych i pochwała zamiaru powrotu do umizgów pod adresem Teheranu, jak również wznowienia finansowego wsparcia palestyńskiej demokracji wraz z jej hojnym wynagradzaniem każdego mordu i każdego aktu terroru.


Kto wie, być może reakcje na eliminację ojca irańskiej bomby atomowej potwierdzają ten kierunek naprawy amerykańskiej demokracji.


Przeglądając tweety ludzi znanych i ważnych dowiadujemy się , że Fachrizadeh został zabity by sabotować główną inicjatywę polityki zagranicznej Bidena na Bliskim Wschodzie, iż jest to "oburzająca akcja zmierzająca do podminowania dyplomatycznych relacji między nową administracją a Iranem” oraz próba sabotowania możliwości administracji Bidena, by ponownie wejść do JCPOA.


Rodowity Amerykanin zapytał z nagła, jakie są dowody na to, że Iran w ogóle dąży do wejścia w posiadanie broni nuklearnej, bo od dwóch dni media głównego nurtu jakby kwestionowały tego rodzaju niecne zamiary. No cóż, w tym przypadku wierzę znacznie bardziej temu, co mówią irańscy politycy i generałowie niż temu, co piszą amerykańscy liberałowie.