Cyrkowe fikołki, teatralne gesty i realne działania opozycji


Weronika Górska 2020-11-30

Sejm pod specjalnym nadzorem.
Sejm pod specjalnym nadzorem.

Budynek polskiego Sejmu przypomina kształtem cyrkowy namiot, nic zatem dziwnego, że jego posłowie niejednokrotnie zachowują się jak klowni, iluzjoniści czy wręcz treserzy suwerena. Polski Sejm jest śmieszny, ale nie dla obywateli. Wielu posłów nie stroni też od kabaretu czy teatralnych gestów, zarazem nie podejmując zbyt wielu działań realnie poprawiających życie wyborców. Trudno się zatem dziwić, że duża część Polaków albo wcale nie uczestniczy w wyborach, nie mając zaufania do żadnego ugrupowania, albo też głosuje na „mniejsze zło”.

Kabaretowa tradycja, czyli trzech Januszów


Cyrkowo-kabaretowy charakter Sejmu nie jest zjawiskiem nowym, ale swoista tradycja III Rzeczpospolitej, rozpoczęta od wprowadzenia do parlamentu w 1991 roku Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, której jedynym postulatem była walka z alkoholizmem i łagodzenie konfliktów poprzez spożywanie piwa zamiast wódki. Partia ta została założona dla żartu przez środowisko satyryków, z Januszem Rewińskim na czele, a jej dostanie się do Parlamentu zaskoczyło samych twórców i stanowiło dowód niedojrzałości ówczesnych wyborców.


Następnym ugrupowaniem, które zyskało etykietę cyrkowo-kabaretowego, był liberalno-lewicowy Ruch Palikota, obecny w Sejmie od 2011 roku. Potencjał tego ruchu został zmarnowany przez błazenadę przywódcy. A wiele punktów jego programu (ograniczenie biurokracji, promowanie przedsiębiorczości, zwiększenie wydatków na kulturę, a zmniejszenie na wojsko, parytety płci na listach wyborczych, legalizacja związków partnerskich, finansowanie zabiegów in vitro, liberalizacja prawa aborcyjnego, czy zaprzestanie nauczania religii w szkołach), jak również obecność  w jej strukturach posłów i posłanek otwarcie mówiących o swoim homo czy transseksualizmie, a zatem mogących oswoić społeczeństwo z tymi zjawiskami (Robert Biedroń, Anna Grodzka) było interesujących. Janusz Palikot skupił się na walce z krzyżem w Sejmie, a zatem na symbolu sojuszu tronu z ołtarzem, zamiast na działaniach mających realny wpływ na zniwelowanie negatywnych skutków owego sojuszu. Poza antyklerykalnymi happeningami, zarówno w budynku Sejmu, jak i poza nim, Palikot był kojarzony przede wszystkim z dążeniem do legalizacji marihuany (postulatem wartym rozważenia, ale mającym o wiele mniejszy wpływ na życie Polaków od innych kwestii zawartych w programie tej formacji).


Zarówno Polska Partia Przyjaciół Piwa, jak i Ruch Palikota okazały się ugrupowaniami jednej kadencji, po której upływie jej członkowie albo odeszli do innych partii, albo zakończyli karierę polityczną.

Wiele kontrowersji w polskim Sejmie wzbudza również Janusz Korwin-Mikke, wybrany na posła w 1991 roku, a następnie dopiero w 2019 (w międzyczasie był również eurodeputowanym). Mimo że należał do różnych ugrupowań (obecnie do nacjonalistycznej Konfederacji), przez całą swoją karierę polityczną głosi te same poglądy – skrajnie wolnorynkowe i patriarchalne. Szczególne oburzenie wzbudziły jego mizoginistyczne stwierdzenia, że kobiety nie powinny mieć praw wyborczych, że kobietę zawsze trochę się gwałci, bo gdy mówi „nie”, naprawdę myśli „tak” czy że wolałby oddać córkę pedofilowi niż edukatorowi seksualnemu, gdyż mając wiedzę na temat swojego ciała, dziewczyna traci zdolność oddania się z miłością.  

 

Show w IX kadencji Sejmu


Kiedy w ostatnich wyborach z list Koalicji Obywatelskiej do parlamentu dostała się niezależna kandydatka Klaudia Jachira, aktorka, lalkarka i satyryczka znana z bezpardonowej krytyki Prawa i Sprawiedliwości oraz Jarosława Kaczyńskiego (ale potrafiąca też piętnować wady opozycji), wzbudziło to ogromne kontrowersje. Mimo że w przeciwieństwie do Rewińskiego miała konkretny program (wsłuchiwanie się w potrzeby obywateli, ochrona środowiska, ułatwienia dla małych przedsiębiorstw, rozbudowa sieci żłobków i przedszkoli czy uczenie w szkole samodzielności, kreatywności i dialogu) powszechnie uznawano, że nie nadaje się do poważnej roli posłanki (może dlatego, że jest kobietą i że liczy o dekadę mniej niż Rewiński w chwili założenia PPPP?). Zaproszona do Radia Zet przez Beatę Lubecką Jachira odpowiadała na podstawowe pytania z wiedzy o społeczeństwie, jak wiek pozwalający kandydować do sejmu. W wielu wywiadach musiała też tłumaczyć, że kręcąc satyryczny filmik o parówkach smoleńskich nie chciała obrażać ofiar katastrofy, lecz zaprotestować przeciwko zbijanemu na niej kapitału politycznego przez PiS, czy że fotografując się z młodymi kobietami trzymającymi transparent „Bób, hummus, włoszczyzna” nie miała zamiaru obrażania kombatantów, lecz chciała raczej zaakcentować, że współczesny patriotyzm polega na ochronie przyrody. Zapytana, czy planuje, jak Palikot, zdejmować krzyż z sejmowej ściany, Jachira odpowiedziała, że zamierza walczyć z realnymi problemami, a nie z symbolami owych problemów.


Jej działania w ciągu pierwszego roku sprawowania mandatu wskazują, że wywiązuje się z tego zobowiązania. Zarówno w nagrywanych przez siebie filmikach, jak i na sejmowej mównicy, jest na pierwszym miejscu merytoryczna, a na drugim ironiczna. Nie tracąc wyrazistości, za którą wielu ją nienawidzi, ale też wielu uwielbia (bez ich poparcia nie utrzymywałaby się z satyrycznych wystąpień, a następnie nie dostałaby się do Sejmu), stara się nie popadać w błazeństwo. Tak było na przykład wtedy, gdy zagłosowała przeciwko gigantycznym podwyżkom dla posłów (jako jedna z nielicznych posłów i posłanek opozycji), a podczas dyskusji nad tą ustawą zapytała z sejmowej mównicy członków PiS-u, jak duże podwyżki musieliby dostać, aby przestać kraść, wykorzystując do tego celu rządowe zakupy. „To i tak wyjdzie podatników taniej” – zapewniała.


Jachira ponownie wzbudziła kontrowersje, gdy podczas zaprzysiężenia na drugą kadencję prezydenta Andrzeja Dudy podniosła transparent ze słowem „krzywoprzysiężca”. Warto jednak zauważyć, że posłowie z jej ugrupowania w tym samym czasie podnieśli egzemplarze Konstytucji, chcąc przekazać prezydentowi dokładnie to samo: „Ślubowałeś stać na straży tego dokumentu i złamałeś słowo”. Z kolei posłanki Lewicy pojawiły się na uroczystości w kolorowych sukienkach, nawiązujących do tęczowej flagi – symbolu osób LGBT, atakowanych podczas kampanii Dudy. Tym razem zatem znacząca część opozycji zdecydowała się na odegranie przedstawienia, tyle że Jachira była w nim solistką, a pozostali dwoma niezależnymi, lecz wzajemnie dopełniającymi się chórami. Można powiedzieć, że ów happening to pusty gest, nie mający wpływu na rzeczywistość. Po wygraniu wyborów (nieznaczną przewagą i nie wiadomo, na ile uczciwie) przez Dudę opozycji nie pozostało jednak nic innego, jak gest bezradnego sprzeciwu i solidarności z dyskryminowanymi – gest, który być może wstrząśnie społeczeństwem na tyle, aby w następnych wyborach zarówno frekwencja, jak i wynik okazały się inne.

Najnowszy show Jachiry w Sejmie miał miejsce 27 listopada, podczas debaty na temat ogłoszenia roku 2021 Rokiem Konstytucji 3 Maja. Jachira postulowała, aby był on Rokiem Żałoby Narodowej po Zdeptanej Konstytucji, wcześniej zaś, wymieniając które artykuły i w jaki sposób PiS złamał (na przykład artykuły mówiące o Sądzie Najwyższym czy Trybunale Konstytucyjnym), wydzierała kolejne kartki z aktualnej Ustawy Zasadniczej. Kiedy Janusz Kowalski z PiS-u domagał się, aby wicemarszałek Sejmu, Małgorzata Kidawa-Błońska, upomniała „formalnie posłankę, ale faktycznie jakąś taką aktywistkę i happenerkę”, ta odrzekła, że chociaż zawsze ubolewa, gdy ktoś niszczy książkę, to Jachira darła tylko kartki, ilustrując w ten sposób swoje poglądy, podczas gdy obecna władza niszczy to, co ta książka zawiera i pałuje demonstrantów nawołujących do przestrzegania Konstytucji.  

 

W ciągu ostatniego miesiąca posłanki Lewicy uciekały się do mocnych, teatralnych gestów, mających wstrząsnąć opinią publiczną, również podczas konferencji prasowych. 27 października, reagując na wyrok powołanego w sposób niezgodny z prawem Trybunału, zaostrzający i tak surowe prawo aborcyjne w Polsce, rozwiesiły na barierkach przed Sejmem 119 wieszaków (symbol pokątnej, niebezpiecznej dla zdrowia kobiety aborcji) z wizerunkami i nazwiskami posłów PiS-u oraz Konfederacji, którzy złożyli wniosek do Trybunału o dokonanie takiej regulacji. „Polki i Polacy muszą wiedzieć, kto to jest” – dowodziły posłanki. Warto dodać, że poza odegraniem show, panie wypunktowały, co już zrobiły i co zrobią w przyszłości, aby zmienić opresyjne dla kobiet prawo. Otóż, ponieważ stworzone przez Lewicę ustawy – jedna liberalizująca prawo aborcyjne, a druga depenalizująca zabiegi usuwania ciąży – nie doczekały się dotąd czytania w Sejmie, panie zaczną zbierać pod nimi podpisy, aby przedstawić je ponownie jako ustawy obywatelskie.    


Kolejna, niezwykle ostra konferencja posłanek Lewicy odbyła się 10 listopada, gdy opinią publiczną wstrząsnęła emisja na antenie TVN-u filmu Don Stanislao, mówiącego o ukrywaniu pedofilii w Kościele przez kardynała Stanisława Dziwisza. Tym razem Anna Maria Żukowska cisnęła o ziemię oszklonym portretem Dziwisza, po czym oświadczyła, że Lewica posprząta po błędach Kościoła i – razem z koleżankami – chwyciła szufelkę i miotełkę, po czym zaczęła zamiatać okruchy portretu. W trakcie konferencji Joanna Seneszyn zaznaczyła, że odpowiedzialność za tuszowanie afer pedofilskich w Kościele ponosi również wyniesiony na ołtarze Jan Paweł II. Jego podobizna, stojąca na stelarzu obok posłanek, nie została zniszczona, jednak można się było domyślić, że gdy wina papieża będzie jednoznacznie udowodniona, posłanki Lewicy nie zawahają się tego uczynić – podobnie, jak Sinead O’Connor ćwierć wieku temu, po ujawnieniu skandali pedofilskich w irlandzkim Kościele. Również i tym razem, poza mocnymi, symbolicznymi gestami, oddziałującymi na emocje opinii publicznej, posłanki Lewicy poinformowały o swoich realnych działaniach w przeszłości i przyszłości. W tym przypadku było to stworzenie przez Joannę Scheuring-Wielgus oraz Agatę Diduszko-Zyglewską (radną Warszawy) „Mapy pedofilii w Kościele Katolickim”, złożonej z księży-pedofili, którzy uniknęli odpowiedzialności karnej bądź po jej poniesieniu nadal pracowali z dziećmi, a także z ich przełożonych, ukrywających tę zbrodnię. Jak panie zauważyły, na ich Mapie znalazła się ogromna część Episkopatu, co pokazuje jak wielka jest wina Kościoła. Poza nagłośnieniem wszystkich znanych sobie przypadków pedofilii wśród polskiego kleru oraz jej tuszowania przez hierarchów autorki Mapy przed dwoma laty przekazały wyniki swojej pracy papieżowi Franciszkowi. Ich następnym krokiem ma być projekt ustawy, zgodnie z którym przestępstwo pedofilii nie podlegałoby przedawnieniu, jak również podjęcie działań zmierzających do rozdziału państwa od Kościoła.


O ile podobne – można by powiedzieć – teatralne gesty poza Sejmem budzą moją aprobatę, jako skuteczny sposób poszerzania świadomości społeczeństwa i wpływania na jego emocje (zwłaszcza gdy te gesty są połączone z realnymi działaniami legislacyjnymi), to uważam, że podczas obrad sejmowych nie ma na nie miejsca. Dlatego też, gdy 27 października oburzone posłanki Lewicy weszły na sejmową mównicę z plakatami Ogólnopolskiego Strajku Kobiet i zaczęły krzyczeć: „To jest wojna!” oraz „Hańba!” a następnie – razem z posłankami KO – przeniosły swój protest przed oblicze siedzącego nieopodal mównicy Kaczyńskiego – było mi za nie wstyd. Bardzo mnie cieszy ich zaangażowanie w uliczne demonstracje, cieszy mnie również, że przychodzą do Sejmu w maseczkach czy koszulkach z symbolami OSK, jednak uważam, że powinny tam - w imieniu swoich wyborców i wyborczyń - zmieniać prawo, zamiast dawać upust gniewowi, który dezorganizuje debatę.


Nie podobało mi się również, kiedy 19 listopada opozycja skandowała w kierunku Kaczyńskiego, rzucającego na nią bezpodstawne oskarżenia z mównicy: „Będziesz siedział!”. Takie zachowanie pogarsza jakość debaty publicznej i oznacza, de facto, zniżanie się do poziomu przeciwnika, przystanie na niemerytoryczność i warcholstwo.


Nie ma wroga na opozycji


Od lat zarzuca się opozycji, że ponosi poniekąd odpowiedzialność za zwycięstwa PiS-u w kolejnych wyborach, gdyż po pierwsze jest wzajemnie skłócona, a po drugie nie ma ani charyzmatycznego lidera, ani programu, który pociągnąłby za sobą tłumy.


KO, a zwłaszcza działająca w jej ramach Platforma Obywatelska, jest odbierana jako ugrupowanie nijakie, nie zajmujące zdecydowanego stanowiska w żadnej budzącej emocje sprawie, starające się nie urazić ani Kościoła i konserwatystów, ani też gospodarczych czy obyczajowych wolnościowców. Młodzież – jak okazało się w trakcie trwających od miesiąca protestów przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego i innym patologiom władzy – nazywa Platformę Plebanią Obywatelską lub – tak samo jak PiS – dziadersami.


Z kolei Lewicy zarzuca się, że i gospodarczo, i obyczajowo jest zbyt skrajna, w związku z czym nie ma szans na zyskanie szerokiego poparcia społecznego, a przy tym nieustannie krytykuje KO, zamiast jednoczyć się z nią w walce przeciwko PiS-owi.


Jak się okazało, w ostatnich tygodniach, po wyroku Trybunału w sprawie aborcji, tłumy pociągnęła za sobą jeszcze bardziej skrajna od sejmowej Lewicy Marta Lempart, liderka OSK, feministka oraz lesbijka, rzucająca mięsem zarówno podczas ulicznych manifestacji, jak i czasami w mediach. W pierwszych dniach protestów odnosiła się ona do opozycji parlamentarnej z wielką rezerwą. Nie wahała się wskazywać publicznie, które z posłanek Lewicy i KO faktycznie od lat realnie wspierają jej działalność, które robią to dopiero teraz, dokonując interwencji poselskich, gdy policjanci atakują demonstrantów, a które jedynie „lansują się” na protestach.


Warto przy tym dodać, że Lempart ma powody, aby czuć się oszukana przez polityków. Mimo ogromnego sukcesu, jaki odniosły organizowane przez nią w 2016 roku protesty kobiet (dzięki nim PiS wycofał się z poparcia drakońskiej ustawy „Stop Aborcji”), otrzymała odległe miejsce na wyborczej liście Lewicy i w efekcie nie dostała się do Sejmu. Tymczasem na czele listy znalazł się Krzysztof Śmiszek, prywatnie partner życiowy jednego z liderów Lewicy, Biedronia, człowiek bardzo zdolny, pracowity i umiejący się wypowiadać merytorycznie, mimo targających nim emocji, lecz nie mający dotąd zbyt wielkich zasług politycznych.


Od liderki OSK ostro oberwał również przewodniczący Polskiego Stronnictwa Ludowego, Władysław Kosiniak-Kamysz, gdy zaproponował, aby nie publikować wyroku Trybunału, a zamiast tego albo wpisać do Konstytucji zerwany przez niego, dotychczasowy „kompromis aborcyjny” albo urządzić w tej sprawie referendum. Lempart stwierdziła, że prawa człowieka – a za takie uznaje się aborcję w krajach Unii Europejskiej – nie powinny podlegać referendum. Zwłaszcza, jeżeli referendum to miałaby przeprowadzać obecna partia rządząca, zależna od Kościoła oraz bezpardonowo posługująca się propagandą i manipulacją dla politycznych korzyści.  


Największą złość w liderce OSK wzbudziło jednak poparcie dla moderowanych przez nią protestów przez Szymona Hołownię, przywódcy nowopowstałej partii Polska 2050, zajmującej wysokie miejsca w sondażach. Lempart uznała, że Hołownia usiłuje wykorzystać zryw niezadowolonych obywateli do zyskania jeszcze większej popularności, zwłaszcza że zaledwie przed kilkoma miesiącami, podczas swojej kampanii prezydenckiej, deklarował się jako katolik i przeciwnik aborcji. Hołownia okazał jednak polityczną klasę, dowodząc, że do skutecznego przeprowadzenia rewolucji oraz obalenia obecnej władzy niezbędne są osoby reprezentujące różne poglądy i środowiska. Doprecyzował też, że jakkolwiek nie zmienił zdania w sprawie aborcji, to szanuje prawo większości rodaków do odmiennej opinii i że oburza go sposób, w jaki PiS do spółki z Kościołem, wyręczając się Trybunałem, naruszyli dotychczasowy „kompromis aborcyjny”. Po namyśle Lempart przeprosiła Hołownię, a następnie ogłosiła, że na opozycji nie ma wrogów, są tylko sojusznicy.


Czy skoro opozycja pozaparlamentarna – OSK oraz Hołownia – potrafią znaleźć wspólny język, to uda się to również opozycji parlamentarnej? Wydarzenia ostatnich kilku tygodni pozwalają mieć na to coraz bardziej uzasadnioną nadzieję.  


Z pewnością Lewicę i KO – a zwłaszcza jej młodą część – zjednoczyło wspólne uczestniczenie w protestach, latem organizowanych przez społeczność LGBT, a obecnie przez OSK. Przede wszystkim posłanki, ale coraz częściej również posłowie nie tylko wykorzystują swój immunitet, aby bronić manifestantów przed brutalnością policji, ale też niejednokrotnie sami tej brutalności doświadczają. Na facebooku Jachiry można przeczytać o tym, jak dzieli się z posłanką Lewicy, Magdaleną Biejat, sposobami na pozbycie się z włosów zapachu gazu łzawiącego. Takie doświadczenia z pewnością budują coś w rodzaju „siostrzeństwa broni”.


Z kolei liderzy obu ugrupowań złożyli wspólny wniosek o wotum nieufności dla Kaczyńskiego, przewodniczącego Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa, odpowiedzialnego za wydanie kontrowersyjnego wyroku w sprawie aborcji przez Trybunał w środku nasilającego się kryzysu epidemicznego i ekonomicznego, jak również za agresję policjantów oraz nacjonalistycznych bojówek względem protestujących – przede wszystkim kobiet i młodzieży. Podczas konferencji prasowej Cezarego Tomczyka z KO i Krzysztofa Gawkowskiego z Lewicy politycy podkreślili, że zdają sobie sprawę, iż większość, jaką PiS ma w Sejmie, nie pozwoli przegłosować tego wniosku, jednak pragną, aby Kaczyński został zmuszony do tłumaczenia się ze swoich działań. Zarazem mają nadzieję, że z czasem z szeregów PiS zaczną się wykruszać posłowie, zaniepokojeni poczynaniami swojego lidera i społecznym oburzeniem, jakie one budzą, a wtedy kolejne wotum może okazać się nie tylko teatralnym gestem, ale też działaniem przynoszącym faktyczne rezultaty.


Zjednoczenie opozycji – tym razem nie tylko Lewicy i KO, ale również PSL-u – można było zauważyć również podczas sejmowego głosowania przeciwko postawieniu przez premiera Mateusza Morawieckiego weta w kwestii powiązania budżetu Unii Europejskiej z praworządnością. Członkowie wszystkich trzech ugrupowań zdecydowanie opowiadają się za dobrymi relacjami z zachodnią Europą oraz podkreślają, jak ważne w dobie obecnego kryzysu są dla Polski unijne dotacje.


Podobne stanowisko zajęli senatorowie wszystkich trzech partii.


Przez ostatnie dni pod znakiem zapytania stało to, czy ugrupowania opozycyjne będą trzymać wspólny front również w Parlamencie Europejskim. Lewicowi europosłowie – Biedroń i Sylwia Spurek – poprosili europosłów KO oraz PSL-u o poparcie stworzonej przez siebie rezolucji, potępiającej wyrok TK i domagającej się depenalizacji aborcji w Polsce, lecz nie od razu otrzymali pozytywną odpowiedź. Słowa Grzegorza Schetyny, dawnego lidera Platformy Obywatelskiej, o tym, że nie chciałby aborcji na życzenie, wywołały oburzenie Lewicy zarówno w Europarlamencie, jak i w kraju. Borys Budka, obecny lider PO, miał za złe Lewicy agresywną reakcję, lecz jak się okazało, młoda część KO (Nowoczesna, Inicjatywa Polska i Zieloni), aktywnie uczestnicząca w protestach, zareagowała równie zdecydowanie. Barbara Nowacka, liderka IP i od lat gorąca propagatorka liberalizacji prawa aborcyjnego, zarzuciła Schetynie hipokryzję (zakaz aborcji buduje bowiem podziemie aborcyjne, zamiast realnie zmieniać rzeczywistość). Z kolei dziennikarka Paulina Młynarska zripostowała celnie: „To jej sobie nie rób, Grzesiu, nikt cię nie zmusza. Donosisz, urodzisz i wychowasz”. Ostatecznie europosłowie KO i PSL-u poparli rezolucję, a następnie poparła ją zdecydowana większość europarlamentu.


Nie ma wątpliwości, że obecną opozycję – parlamentarną i pozaparlamentarną – tworzą ludzie o bardzo różnorodnych poglądach, aspiracjach i temperamentach. I dobrze, bo to daje nadzieję, że wyborcy zaczną widzieć w poszczególnych politykach i ugrupowaniach już nie tyle mniejsze zło, co faktyczne dobro, swoich reprezentantów. Zrazem dobrze, że opozycja zaczyna definiować się nie tylko poprzez wzajemne różnice, ale też poprzez podobieństwa oraz wspólnie działać przeciwko patologiom obecnej władzy. Poza teatralnymi gestami i kabaretowym show widać coraz więcej sensownych inicjatyw (oprócz opisanych powyżej, warto wspomnieć o licznych kontrolach poselskich posłów KO, dzięki którym wychodzą na jaw nadużycia związane z zamówieniami Ministerstwa Zdrowia czy z funkcjonowaniem Szpitala Narodowego). Budowa wspólnego frontu może nie tylko doprowadzić do upadku wszechwładzy Kaczyńskiego, ale też do innych zmian, które poprawią los Polek i Polaków. Wtedy zaś okaże się, że – paradoksalnie – największym, aczkolwiek niezamierzonym sukcesem Kaczyńskiego jest zjednoczenie i mobilizacja do efektywnej pracy swoich oponentów.  



Weronika Górska 

Redaktorka książek, autorka recenzji literackich i filmowych, tomiku wierszy "Rozsznurowywanie" i baśni dla dzieci "O górze, która wybrała się w świat. Przygody Małej Czantorii". Weganka, wielbicielka ruchu na świeżym powietrzu i koncertów rockowych.