Muślinowa kurtyna samooszustwa


Andrzej Koraszewski 2020-11-14

Manuel Valls (zdjęcie z wikipedii)
Manuel Valls (zdjęcie z wikipedii)

Ojciec powtarzał, że historia oszukuje każdego, uczył mnie historii na tabliczkach ulic, w drodze do kina, albo do łaźni, bo piecyk w łazience się przepalił i nie miał go kto naprawić. Opowiadał o ludziach mądrych, których nikt nie słuchał, i o głupcach, którzy pociągali za sobą tłumy. Powstanie listopadowe irytowało go szczególnie, styczniowego nie cenił, warszawskie wywoływało gniew. Nie wszystko pamiętam, nie zawsze słuchałem uważnie.

Historia oszukuje każdego, wierzymy tym, którym ufamy, a ci, którym ufamy, mogą oszukać nas najłatwiej. Nie zawsze ze złej woli, częściej w najlepszych intencjach. Dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło. Niektórzy chcieli zbudować raj na kościach wrogów ludu, okazało się, że wszyscy są wrogami ludu, więc raj budowali oprawcy, czasem dalej wierząc w lepszą przyszłość.


Niektóre rzeczy ojciec mówił niewyraźnie, ale czasy były takie, że trzeba było rozmawiać ostrożnie nawet z dzieckiem, które niechcący może coś powtórzyć.


Dzieciństwo za żelazną kurtyną zmuszało do słuchania szeptów i prób zrozumienia powodów lęku. Lęk unosił się nad wszystkim, był w powietrzu, był wyczuwalny w ludzkich głosach, nawet w nagle urwanym śmiechu.


Żelazna kurtyna. To określenie pojawia się pierwszy raz w przemówieniu Winstona Churchilla 5 marca 1946 roku.


Churchill nie był już premierem, przegrał wybory, pewnie dlatego, że ludzie bali się, iż jest podżegaczem wojennym i może pchać do kolejnej wojny, tym razem ze Stalinem. Prawda, on wiedział o Stalinie więcej niż inni, rozumiał naturę sowieckiego raju. Na kilka dni przed końcem wojny, w maju 1945 roku, Churchill, jeszcze jako premier, polecił zbadanie wszystkich możliwości zabezpieczenia strategicznych interesów Wielkiej Brytanii w Indiach. Niebawem otrzymał tajny raport, w którym pisano o szczególnym znaczeniu Północnych Indii (dzisiejszego Pakistanu), ze względu na możliwość kontroli i ewentualnego ataku radzieckich instalacji wojskowych. Mahatma Gandhi oświadczył stanowczo, że niepodległe Indie nie zaakceptują żadnych brytyjskich baz. Lider Ligi Muzułmańskiej był bardziej zainteresowany taką możliwością. 


Ostatecznie swoje bazy założyli w Pakistanie Amerykanie i odgrywały znaczącą rolę w czasach zimnej wojny. Pakistański sojusznik okazał się jajem żmii, która po dziesięcioleciach stała się groźna. Pisał o tym w artykule pod tytułem Pakistan: The Demon America Created Tarek Fatah, Kanadyjczyk pakistańskiego pochodzenia i przywódca liberalnych muzułmanów w tym kraju.


Przewidywanie przyszłości jest zgadywaniem, ta bowiem zawsze kryje jakieś niespodzianki. W tamtych czasach żelazna kurtyna była oczywistym faktem. W przemówieniu z 5 marca 1946 roku Churchill mówił: 

„Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem kontynent rozdzieliła żelazna kurtyna.”

Ciekawe zdanie. Polska była już jednoznacznie spisana na straty. Churchill najwyraźniej sądził, że los Wschodnich Niemiec nie jest jeszcze przesądzony, Triest w 1943 roku zajęty został przez partyzantkę jugosłowiańską i w 1946 roku jego dalszy los nadal nie był jasny.


Churchill wygłaszał swoje przemówienie w obecności Harry’ego Trumana, który słuchał bardzo uważnie i wyraźnie zgadzał się z każdym słowem brytyjskiego polityka. W reakcji na to przemówienie Józef Stalin nazwał Churchilla podżegaczem wojennym, a swoich niedawnych sojuszników w wojnie z Hitlerem nazwał imperialistycznymi rasistami.


Partie komunistyczne Włoch i Francji były potężne i mogły zasadnie liczyć na dominację na scenie politycznej w konkurencji z równie silnymi socjalistami. Brytyjskie elity intelektualne były mocno infiltrowane przez radzieckich agentów rekrutowanych na najlepszych brytyjskich uniwersytetach. Nic dziwnego, że nie tylko imigranci tacy jak Gustaw Herling Grudziński byli traktowani jako odrażający prawicowi reakcjoniści, ale również rodzimi autorzy, tacy jak George Orwell, nie byli mile widziani w wydawnictwach. Upiorna miłość salonów do wujaszka Stalina mogła skłaniać do wizji totalitarnej Anglii w roku 1984.             


Niedawno „Jerusalem Post” opublikowała intrygujący artykuł byłego francuskiego premiera, Manuela Vallsa pod tytułem: Bliski Wschód się zmienił, Francja jest zagrożona. Artykuł nie jest przedrukiem z francuskiej prasy, napisany specjalnie dla gazety izraelskiej i nie jestem przekonany, że byłby mile widziany w „Le Monde”. Manuel Valls to ciekawa postać. Francuz pochodzenia hiszpańskiego, który już po tym jak był francuskim premierem, próbował zostać burmistrzem Barcelony. Jego ojciec uciekł z Hiszpanii generała Franco, on sam od czasów studenckich był związany z partią socjalistyczną, premierem był w okresie prezydentury socjalisty François Hollande’a, ale wielu podejrzewa Vallsa o prawicowość. Grzeszy przeciw lewicowości swoim zdecydowanie proizraelskim stanowiskiem.


W pierwszym akapicie swojego artykułu w izraelskiej gazecie Manuel Valls pisze:

“Upadek Związku Radzieckiego spowodował, że Stany Zjednoczone zostały jedynym supermocarstwem. Atak 11 września 2001 i wyłonienie się islamistycznego terroryzmu wyniosło na globalną arenę Al-Kaidę i Państwo Islamskie, wpłynął na islam, na równowagę świata i Bliskiego Wschodu. Arabska Wiosna ujawniła napięcia między zazwyczaj słabymi aspiracjami demokratycznymi, a autorytarnymi, nacjonalistycznymi i radykalnymi siłami.”     

Dalej autor pisze, że na przestrzeni ostatnich dekad Bliski Wschód zmienił się z wielu powodów. Irak, Jemen i Liban są całkowicie zdestabilizowane, syryjska tragedia pociągnęła za sobą pojawienie się wielu milionów uchodźców, obserwujemy niemal całkowity zanik chrześcijan w regionie, Zachód po raz kolejny zdradził Kurdów, którzy byli jedynymi lokalnymi sojusznikami w wojnie z Państwem Islamskim, a wreszcie konflikt sunnicko-szyicki osiągnął niespotykany wcześniej poziom.      


Największym zwycięzcą w tym chaosie jest Iran, który utworzył swoje protektoraty w Iraku, Syrii I Libanie. Nuklearne ambicje, zbrojenia, włącznie z nowoczesnymi rakietami balistycznymi, stanowią poważne zagrożenie dla państw Bliskiego Wschodu i nie tylko dla nich. W tej sytuacji konflikt palestyńsko-izraelski spadł w regionalnych dyskusjach na dalszy plan.         


Widzimy jak dawne imperia, Persja, Turcja i Rosja próbują odzyskać utraconą świetność. Stany Zjednoczone chcą wyplątać się z bliskowschodniego bagna, ale nadal odgrywają kluczową rolę mając szczególne stosunki tak z Izraelem, jak i z Arabią Saudyjską. Zdaniem Manuela Vallsa, plan Trumpa-Kushnera niezaprzeczalnie zmienił paradygmat.


Europa – pisze Valls – jest nieobecna, nie tylko dlatego, że nie jest siłą militarną, ale przede wszystkim dlatego, iż jest podzielona i nie ma żadnej wizji. Francja była w koalicji walczącej z Państwem Islamskim, a dziś próbuje wpływać na rozwój sytuacji w Libanie. (Nie dodaje jednak, że wielu Libańczyków mówi dziś głośno i bez ogródek, że byłoby pięknie, gdyby Francuzi wrócili.) Francja zdobyła się na stanowczość wobec Turcji, ale nie jest zdolna do uwolnienia się od przestarzałej koncepcji dyplomatycznej w kwestii konfliktu palestyńsko-izraelskiego.

“Porzucenie go jest pilną sprawą. ‘Założenie palestyńskiego państwa w granicach z 1967 roku, z Jerozolimą jako stolicą dwóch państw” to dziś kompletnie przestarzałe hasło. Porozumienia z Oslo i ich konsekwencje zmieniły równowagę, a nowy geopolityczny porządek uniemożliwia powrót do przeszłości.”

Szansa na pokój – zauważa Valls - to nie tylko próba przywrócenia równowagi, to nie tylko jakiś moralny arbitraż, ale i zdolność zaakceptowania nowego paradygmatu. Były premier podkreśla, że to wszystko jest istotne dla stosunków Francji z światem arabskim, a francuska dyplomacja tkwi zamrożona w starym paradygmacie.


Autor bardzo stanowczo pisze, że jego zdaniem Francja musi zaakceptować, że Jerozolima jest stolicą Izraela, że uznając potrzebę utworzenia palestyńskiego państwa, nie wolno milczeć o braku demokracji, korupcji i łamaniu praw człowieka w Autonomii Palestyńskiej i że najwyższy czas skończyć z ideą powrotu potomków arabskich uchodźców, a wreszcie, że czas zażądać, aby palestyńskie kierownictwo potępiło terroryzm i podżeganie do nienawiści oraz zachęcić ich do negocjacji z Izraelem w nowej rzeczywistości.


Manuel Valls pisze, że Porozumienia Abrahamowe są głównie efektem irańskiego zagrożenia. To nie jest jednak jedyny powód tego zbliżenia, to również reakcja na dokonujące się zmiany w światowej gospodarce, na konieczność przygotowania się na zmierzch ery ropy naftowej, a tu dla krajów arabskich obietnicą jest ścisłe partnerstwo z najbardziej innowacyjnym (nie tylko w regionie) krajem – Izraelem. Autor przypomina, że było to marzenie Szymona Peresa, by oprzeć pokój na rozwoju nauki i badaniach. Francji nie jest obca ta strategia. Bezpieczeństwo i obronę sojuszy z krajami arabskimi warto oprzeć na tej strategii, ponieważ niesie nadzieję dla regionu i dla Francuzów.


Czytając ten akapit musiałem się cofnąć, sprawdzić czy dobrze rozumiem. Były francuski premier nie zwraca się do Izraelczyków, mówi do rządu w swoim kraju za pośrednictwem izraelskiej gazety.          


Valls pisze, że przyszłość jego kraju również zależy od rozwoju sytuacji na Bliskim Wschodzie, że groźne rzeczy dzieją się u progu Francji. Turecki prezydent jest chorążym najbardziej radykalnej odmiany islamizmu. W niedawnej przeszłości niemałą winę za ten islamski radykalizm ponosiła Arabia Saudyjska. Katar nadal hojnie finansuje różne odnogi Bractwa Muzułmańskiego. Patrząc dziś na reakcje na słowa prezydenta Macrona, o tym, że Francja nie porzuci swoich wartości, można bez trudu zorientować się, kto jest wrogiem tych wartości.       

„Radykalny islamizm to ogólnoświatowe zagrożenie strategiczne, które musimy uwzględniać w naszych stosunkach międzynarodowych i które uderza bezpośrednio w model Francuskiej Republiki. Musimy wyzwolić się z podświadomej skłonności, prawdopodobnie odziedziczonej po kolonializmie, która czasem popycha nas do relatywizmu. Musimy wszędzie mówić tym samym językiem. W Bejrucie Libańczycy i Libanki podnieśli głowy, mówiąc głośno i wyraźnie, bez względu na grożące im konsekwencje. Tak na arenie politycznej, jak i kiedy występują zbrojnie, Hezbollah (tak zwana Partia Boga) jest nosicielką morderczej antysemickiej ideologii, a jej jedyną bronią jest terroryzm. Francja i Unia Europejska muszą nazwać tę organizację tym, czym ona jest: organizacją terrorystyczną.”

Ostatni akapit jest manifestem, wezwaniem do obrony własnych wartości i  interesów i do wzmocnienia prawdziwych sojuszów. Valls wzywa do zacieśnienia związków z Izraelem na wszystkich polach, ponieważ Izrael i Francję łączą te same wartości i wspólna wizja świata zmierzającego do postępu, nowoczesności i humanizmu. I nie chodzi tu tylko o strategiczne sojusze, ale o konkretne działania, na które Francja musi się odważyć.


Muślinowa kurtyna nawet nie drgnęła, w niespełna tydzień później, w Genewie, stolicy kraju, z którego pochodzi włoskojęzyczna matka Vallsa, Światowa Organizacja Zdrowia obradowała długo nad wysuniętą przez Syrię i Turcję rezolucją potępiającą Izrael za „pogwałcenie praw Palestyńczyków do opieki zdrowotnej”. Był to wspólny mocny, niemal jednogłośny głos międzynarodowej hipokryzji. Światowa Organizacja Zdrowia odłożyła na bok walkę z pandemią (nie robiła wiele i wcześniej), nie zainteresowała się problemami opieki zdrowotnej milionów syryjskich uchodźców w obozach, nie zainteresowała się sytuacją zdrowotną północnych Koreańczyków. Przedstawiciele demokratycznych narodów słuchali uważnie, co o izraelskiej służbie zdrowia mają do powiedzenia przedstawiciele Korei Północnej, Iranu, Turcji, dorzucili swoje trzy grosze i po czterech godzinach zgodnych potakiwań podnieśli ręce by potępić. Wśród tych potępiających była i Francja Manuela Vallsa, i moja Polska. Zbuntowali się na tę parodię Czesi, oczywiście USA, ale o dziwo również Brytyjczycy, Kanadyjczycy, Niemcy, a nawet ci paskudni Węgrzy i Brazylijczycy.


Niektórzy się wstrzymali, inni dyskretnie wyszli. Obóz za muślinową kurtyną pozostał ogromny i niezłomny.


Były francuski premier pisał do swoich kolegów z obecnego rządu za pośrednictwem gazety wychodzącej w Jerozolimie. Pewnie domyślał się, że jego głos nie przebije się przez muślinową kurtynę. Pewnie ma nadal nadzieję, że może wiatr historii zdoła ją poruszyć.