Kobiety żądają zdjęcia dziadów


Andrzej Koraszewski 2020-11-02

Poznań, 28 czerwca 1956r.
Poznań, 28 czerwca 1956r.

Informacja dla najmłodszych, 52 lata temu studenckie protesty zaczęły się od decyzji władz o zdjęciu z afisza Teatru Narodowego przedstawień ”Dziadów” Adama Mickiewicza. Spektakl miał być zdjęty, gdyż studenci bili brawa w niewłaściwych momentach, co było przez niewłaściwych widzów odbierane jako antyradziecka demonstracja. Było w tym ziarno prawdy, naród nie darzył wielką miłością Wielkiego Brata, a naród studencki istotnie ów brak miłości na przedstawieniach ochoczo okazywał. Studenci zaprotestowali, władza wysłała ORMO (Ochotniczą Rezerwę Milicji Obywatelskiej) w obronie świętej miłości do ZSRR. ORMO ochoczo biło studentki.

Nietrudno zauważyć osobliwy paradoks polskiej historii, kiedy dziś kobiety żądają zdjęcia dziadów, mając na myśli nie tylko pokraki w rodzaju Jarosława Kaczyńskiego, Ryszarda Terleckiego, czy prokuratora Piotrowicza, ale również samozwańczych półświętych w biskupich, bogato haftowanych urojeniami i kłamstwami, szmatkach.


Strajk Kobiet 30 października zelektryzował nas wszystkich, demonstracje w Warszawie i w całej Polsce dawały poczucie siły, potęgi, która powinna te władze przerazić. Trwają spory, czy w samej Warszawie protestowało sto, sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi, czy więcej. Zdaniem Marty Lempart w całym kraju mogło tego dnia protestować nawet półtora miliona osób. Dokładnie nikt tego nie zdoła ustalić, pozostaje fakt, że te protesty były potężne, że dominowały w nich kobiety, że imponowały tak, jak niedawno imponowały kobiety białoruskie.


Białoruskie kobiety wystraszyły Łukaszenkę nie na żarty, ale tylko na chwilę. Przestał być przerażony, kiedy udało się wypchnąć z kraju przywódczynię. 10 sierpnia 2020r. Swiatłana Cichanouska znalazła się na Litwie, informując, że wyjechała dobrowolnie i że nie życzy nikomu, żeby znalazł się przed takim wyborem jak ona. Czym ją władza zaszantażowała? Odebraniem dzieci, zabiciem męża, jeszcze czymś innym? Łukaszenka pozbył się najgorszego problemu, pozostała Rada Koordynacyjna, z której część znalazła się w więzieniu, część zastraszono, część działa dalej, ale impet wyparował, albo na zawsze, albo tylko na czas dłuższy.


Skąd znamy ten wzorzec? Z Hong Kongu, z Teheranu, z Istambułu. W Hong Kongu dziewczyny wyrywały się czasem na pierwszą linię, w nadziei, że policjanci będą mniej brutalni wobec kobiet. Nie byli. Podczas irańskich protestów dziewczyny zrywały chusty z głów w heroicznym geście żądania wolności. Policja czasem udawała, że nie reaguje, ale przychodziła po nie wieczorem do domu.


W Iranie protestowały miliony. Nawet władza przyznała, że w protestach wzięło udział około pięciu milionów ludzi, odpowiadając z szyderstwem, że naród irański liczy osiemdziesiąt milionów, więc te marne pięć milionów niemoralnych sprzedawczyków, którzy depczą muzułmańskie i narodowe wartości, nie ma żadnego znaczenia. Zabrało to trochę czasu, ale społeczeństwo udało się ponownie zastraszyć. Na jak długo? Na lata. Tam kobiety w więzieniach torturuje się i gwałci. Sądy skazują na dziesiątki lat więzienia. Ludzie znikają z ulicy, więc terror działa. Protesty uliczne wygasły, opór nie zniknął, tli się w mediach społecznościowych, może w każdym momencie wybuchnąć ze zdwojoną siłą.    


Kiedy w Polsce wprowadzono stan wojenny, mogło się zdawać, że społeczny entuzjazm został wygaszony, a szanse na jego ponowne ożywienie są beznadziejnie małe. Istotnie, wiele musiało się zdarzyć, żeby zdarzył się „cud” 4 czerwca.  Między ogłoszeniem stanu wojennego a 4 czerwca minęło osiem długich lat. W tym samym dniu, w którym u nas skończył się komunizm, w dalekim Pekinie czołgami rozjechano żądania wolności. Skutecznie, na dziesięciolecia.


Kiedy pierwszy raz usłyszałem słowo „wypierdalać” w kontekście politycznym? To było w Poznaniu, 28 czerwca 1956 roku. Ojciec wrócił do domu z pracy gdzieś między 10 a 11 i najpierw podekscytowany opowiadał co widział. Idący z Cegielskiego do centrum miasta robotnicy wchodzili do biur i zakładów i mówili „wypierdalać”. Ze spółdzielni „Spedytor” wyszedł ostatni, bo musiał najpierw zabezpieczyć samochody i lokale. Słowo „wypierdalać” powtarzał potem ze zrozumieniem i nutą rozbawienia. W kilka godzin później widziałem na Grunwaldzkiej długi sznur ciągnących do miasta ciężarówek z wojskiem.      


Miałem szesnaście lat, zdawało mi się, że potęga tego robotniczego protestu zmiecie władzę i wszystko zmieni. Oczywiście, że zmieniła, możemy się dziś spierać, czy dużo, czy mało, jak silnie ważył ten poznański bunt w kontekście innych czynników i zastanawiać się nad pytaniem, dlaczego jego uczestnicy mieli poczucie totalnej przegranej.


Ukraiński Majdan - protesty trwały od 24 listopada 2013 do 24 lutego 2014. Gniew neutralizujący lęk, poczucie braterstwa i nadziei. Desperacja. To był jednak długi marsz. Ukraińcy wygrali swoją rewolucję, ale nie spełnienie nadziei. Nadzieje są zazwyczaj większe niż to, co jest możliwe.


Kościół ogłosił, że uczestnictwo w tych demonstracjach jest grzechem. To co widzę, to reakcje dokładnie odwrotne od zamierzonych, wzmocnienie gniewu, gotowość ostatecznego zerwania więzi z tym Kościołem.


Czy oznacza to, że miara się przebrała? Dla kogo, dla jak wielu? Kobiety żądają zdjęcia dziadów. Zabawne, dowcipne, zapewne wymyślone przez kogoś, kto pamięta tamte czasy. Te protesty dominują ludzie młodzi i bardzo młodzi, dla których marzec 1968 to prehistoria, polski papież to dawne dzieje, bezmiar grzechu tego Kościoła to oczywistość.  


Kobiety żądają zdjęcia dziadów i trochę niezależnie od tego, jak bardzo władza będzie zdeterminowana, żeby zgnieść te protesty, ten konflikt będzie wyznaczał percepcję polityków przez pokolenie polskich milenialsów na długie lata. Efekty mogą być ciekawe.