Czy proizraelska polityka Trumpa ostanie się po wyborach?


Jonathan S. Tobin 2020-11-01

Izraelski premier Benjamin Netanjahu z Ivanką Trump, córką amerykańskiego prezydenta, Donalda Trumpa i starszym doradcą oraz zięciem prezydenta, Jaredem Kushnerem na oficjalnej ceremonii otwarcia ambasady USA w Jerozolimie 14 maja 2018 roku. Zdjęcie: Yonatan Sindel/Flash90.
Izraelski premier Benjamin Netanjahu z Ivanką Trump, córką amerykańskiego prezydenta, Donalda Trumpa i starszym doradcą oraz zięciem prezydenta, Jaredem Kushnerem na oficjalnej ceremonii otwarcia ambasady USA w Jerozolimie 14 maja 2018 roku. Zdjęcie: Yonatan Sindel/Flash90.

Ku konsternacji jej przeciwników administracja Donalda Trumpa przekształciła politykę USA w sprawie Jerozolimy i osiedli. Czy administracja Bidena wszystko zawróci?

 

Dla żydowskich zwolenników prezydenta Donalda Trumpa ostatnie posunięcia są wisienką na torcie. Zarówno decyzja usunięcia wszystkich terytorialnych restrykcji z naukowych i akademickich bilateralnych porozumień, co wprowadza w życie orzeczenie administracji z 2019 roku, że osiedla na Zachodnim Brzegu [do 1950 roku nazywanym Judeą i Samarią. przyp. tłum] nie są “nielegalne”, jak i decyzja, że amerykańscy obywatele urodzeni w Jerozolimie będą mogli podawać jako miejsce urodzenia „Izrael”, są kulminacją rewolucji w amerykańskiej polityce bliskowschodniej.  


Krytycy prezydenta przypisują to raczej polityce niż zasadom. W tym momencie jednak, pytaniem, jakie należy zadawać o politykę Trumpa wobec Izraela, nie jest to, czy pomogą mu zostać ponownie wybranym (co jest wysoce nieprawdopodobne), ale czy jego decyzje ostaną się, jeśli pokona go były wiceprezydent Joe Biden.   


Nie da się przecenić rozmiarów zmiany polityki, która datuje się wstecz do 1967, a nawet 1948 roku. Decyzja Trumpa uznania, że Jerozolima jest stolicą Izraela i przeniesienie ambasady USA z Tel Awiwu do Jerozolimy, były od dawna żądaniami proizraelskiej społeczności. Były to również sprawy, co do których nawet najbardziej aktywni, nie mówiąc już o kolejnych rządach Izraela, stracili nadzieję, że kiedykolwiek się zdarzą.


Nikt też z proizraelskiej społeczności nie marzył cztery lata temu, że po pół wieku zgadzania się z resztą świata, że żydowskie społeczności na Zachodnim Brzegu są nielegalne, Departament Stanu wyda prawną opinię, która odwróci to stanowisko.


A przecież zmienił on to stanowisko i zrobił jeszcze więcej, włącznie z uznaniem izraelskiej suwerenności na Wzgórzach Golan i zatrzymaniem pomocy finansowej dla Autonomii Palestyńskiej do czasu, kiedy przestanie finansować terroryzm.


Weterani polityki zagranicznej ponuro zapowiadali, że realizacja wszystkich tych posunięć, szczególnie zmiana stanowiska wobec Jerozolimy i osiedli, podpali cały region, kiedy oburzenie wobec stanowiska Trumpa rozszerzy się na cały świat arabski i islamski. Ku konsternacji jednak jego przeciwników i kompletnemu szokowi członków byłej administracji Obamy, te wstrząsające zmiany nie spowodowały rozprzestrzenionej przemocy ani chaosu. Wręcz przeciwnie, zespół polityki zagranicznej Trumpa pomógł narodzić się Porozumieniom Abrahamowym, niezwykłym wydarzeniom, w których Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn i Sudan – z obietnicą, że inni niebawem pójdą w ich ślady – znormalizowały stosunki z Izraelem.


Kilka lat temu krytycy izraelskiego premiera, Benjamina Netanjahu, ostrzegali, że “dyplomatyczne tsunami”, zorganizowane przez Palestyńczyków i byłego prezydenta, Baracka Obamę, zepchnie państwo żydowskie w izolację.


Dzisiaj, dzięki nieprzejednaniu Palestyńczyków, by choćby w części zgodzić się z Obamą, kiedy ten rozpaczliwie starał się wznowić negocjacje, których celem było danie im państwowości i zepchnięcie Izraela do linii 1967 roku z kilkoma małymi zmianami, izolowani są Palestyńczycy. W dużej mierze jest tak dzięki staraniom Obamy, by ugłaskać Iran, co zasadniczo zmusiło Arabię Saudyjską i inne państwa Zatoki do pójścia w kierunku Izraela. Chociaż nadal od czasu do czasu wypowiadają puste słowa o palestyńskiej sprawie, dali w tej sprawie za wygraną, słusznie przekonani, że przywódca Autonomii Palestyńskiej Mahmoud Abbas, jak również jego rywale z Hamasu, są po prostu niezdolni do zawarcia pokoju na jakichkolwiek warunkach. 


Stanowisko Trumpa nie uniemożliwia powstania państwa palestyńskiego. Jeśli jednak jego decyzje pozostaną wiążące, fundamentalnie zmieniają one warunki wszystkich przyszłych negocjacji, zmuszając Palestyńczyków do przyznania, że nawet jeśli będą skłonni do zawarcia pokoju, nie będzie generalnej eksmisji setek tysięcy Żydów z ich domów w Judei i Samarii, nie mówiąc już o Jerozolimie. Wszystkie rozmowy będą prowadzone na podstawie, że Zachodni Brzeg jest terytorium spornym, nie zaś “ziemią palestyńską”, jak zakłada reszta świata, które to założenie wymazuje zarówno żydowskie prawa, jak międzynarodowe porozumienia, które są sprzeczne z założeniem, że Izrael nie ma tam prawomocnych roszczeń.   


Co jednak zdarzy się, jeśli Biden zostanie zaprzysiężony w styczniu i weterani administracji Obamy i inni ulubieńcy establishmentu polityki zagranicznej zastąpią ludzi Trumpa? Czy znaczy to, że rewolucja na Bliskim Wschodzie zainicjowana przez administrację Trumpa zostanie zmieciona?


Choć odpowiedź na to pytanie będzie należała do Bidena i jego najważniejszych doradców, odpowiedź brzmi, że nawet gdyby chciał, nie wszystkie decyzje i osiągnięcia Trumpa da się z łatwością zlikwidować. A jeśli Biden będzie mądry, uniknie pokusy wymazania śladów prezydentury Trumpa w sprawie Izraela i Bliskiego Wschodu.   


Biden planuje powrót Stanów Zjednoczonych do słabej i katastrofalnej umowy nuklearnej z Iranem z 2015 roku. Czy posunie się do zniesienia sankcji na Teheran pozostaje otwartym pytaniem, ale nie ulega wątpliwości, że podobnie jak Palestyńczycy, Iran ma wielką nadzieję na wygraną Bidena, podczas gdy kraje arabskie (jak również większość Izraelczyków) dopingują Trumpa.


Bidenowi wystarczyłoby kilka machnięć piórem, by odwrócić stanowisko Trumpa w sprawie legalności osiedli. I jest prawdopodobne, że zrobi to, ponieważ nacisk na Izrael, by zaakceptował rezygnację z terytoriów jako część ceny za pokój i rozwiązanie w postaci dwóch państw, którego Palestyńczycy nie chcą, jest jedyną sprawą, w której były wiceprezydent, notoryczny kurek na dachu, nigdy nie zachwiał się podczas całej swojej kariery.


Nie oczekujcie jednak, że przeniesie ambasadę lub zmarnuje dużo czasu na próby ożywienia rozmów pokojowych.  


Biden już dał znać, że ambasada pozostanie na miejscu, chociaż żałuje, że Trump podjął taką decyzję, jednak przeniesienie jej lub wydanie formalnego oświadczenia niweczącego uznanie, wywoła jedynie próżne spory i nie pomoże mu w osiągnięciu niczego. I z pewnością nawet Biden rozumie, że Obama zmarnował cenny czas, energię i kapitał polityczny angażując się w niekończące się i bezsensowne kłótnie z Izraelem, które i tak nie skłoniły Palestyńczyków do poważnego potraktowania negocjacji.  


Jeśli Demokraci powrócą do władzy, Biden będzie miał ręce pełne roboty z pandemią koronawirusa, zniszczoną gospodarką i mnóstwem innych problemów. Wielu wśród aktywistów lewicowego skrzydła jego partii oklaskiwaliby ataki na Izrael. Jest jednak prawdopodobne, że nawet lewica uzna za priorytet, by przyjął ich radykalne i destrukcyjne plany, takie jak rozszerzenie Sądu Najwyższego i Zielony New Deal. Trwonienie tego rodzaju politycznego kapitału, jaki byłby potrzebny na przeniesienie ambasady lub wielką ofensywę dyplomatyczną w celu wskrzeszenia rozmów z Palestyńczykami, byłoby błędem, jak też próżnym wysiłkiem.    


Nawet najbardziej zjadliwi krytycy powinni rozumieć, że dziedzictwo Trumpa nie zostanie tak łatwo zapomniane.  


Osiągnął on na Bliskim Wschodzie więcej niż nowa ambasada i porozumienia, o których Demokraci sądzili, że są niemożliwe. Skok wyobraźni, który pozwolił jemu i jego zespołowi uznać poprzednią politykę Ameryki za błędną, w połączeniu z ostrzeżeniami establishmentu polityki zagranicznej, które okazały się fikcją, na zawsze zmieniły sposób, w jaki Amerykanie myślą o tym regionie.


Decyzja o Jerozolimie i Porozumienia Abrahamowe – i wszystko, co przyszło z nimi – zdemaskowały politykę poprzedników Trumpa i złowieszcze ostrzeżenia weteranów Departamentu Stanu jako mity i kłamstwa. Chociaż można odwrócić wiele z decyzji Trumpa, tak zwany powrót do “normalności” nie zmieni faktów w terenie, nie stworzy pokoju z Palestyńczykami ani nie spowoduje, że państwa arabskie przestaną działać we własnym interesie przez traktowanie Izraela jako sojusznika.  


Izrael może stanąć przed poważnymi trudnościami w ciągu następnych czterech lat, ale już nigdy jego krytycy nie będą mogli mówić, że polityka, jaką prowadził Trump, była katastrofalna, ponieważ już widzieliśmy, jakie odniosła sukcesy w sprawie pokoju. Być może Trump wkrótce odejdzie. Niemniej nie będzie cofnięcia wskazówek zegara, żebyśmy mogli udawać, że ci krytycy z establishmentu wiedzą o czym mówią w sprawie Bliskiego Wschodu.  


Will Trump’s pro-Israel moves stand the test of time?

JNS.Org, 29 października 2020

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 

Od redakcji

Warto również przeczytać poświęcony tej samej sprawie felieton Ludwika Lewina pod tytułem Nadzieja i lęk  



Jonathan S. Tobin

Amerykański dziennikarz, redaktor naczelny JNS.org, (Jewish News Syndicate). Komentuje również na łamach National Review, New York Post, The Federalist, w prasie izraelskiej m. in. na łamach Haaretz.