Wściekłość, działanie, skuteczność


Andrzej Koraszewski 2020-10-30


Kobiety (i nie tylko kobiety) powiedziały basta. Gniewne protesty wylały się na ulice miast i miasteczek. Mrocznym typom w mitrach i ich pomagierom, tym z wytatuowanymi swastykami i tym z profesorskimi dyplomami na ścianach wytwornych gabinetów, rzuciły gniewne, niewybredne słowa. Również w Sejmie posłanki sięgnęły po transparenty, żeby wykrzyczeć swój protest wobec nieludzkich działań genseka i jego hajdamaków w Trybunale.


Senator Jan Maria Jackowski przekonywał w wywiadzie dla prasy, że orzeczenie Trybunału było samodzielną decyzją Trybunału Konstytucyjnego, a więc dawał do zrozumienia, że on i jego partia (a zapewne również jego szamani) nie mają z tym nic wspólnego i wyraził sprzeciw, że policja tak słabo bije protestujących.


Powiedział również rzecz komiczną, że te protesty są niemerytoryczne. Jakoś trudno wyobrazić sobie senatora Jackowskiego spokojnie i rzeczowo dyskutującego o argumentach medycznych, prawnych i teologicznych. (Tak, teologicznych również, bo warto i należy kwestionować moralność wielu teologicznych założeń.)


Biskupi twierdzą, że prawo boskie jest nadrzędne wobec prawa stanowionego, ale mają nikłe możliwości potwierdzenia, że faktycznie dostają instrukcje od Ducha Świętego (są to takie same instrukcje, jak te, które kazały im palić ludzi na stosach za twierdzenie, że Ziemia kręci się wokół Słońca), więc te prawa „boskie” są wyłącznie ich wymysłem. Szansa na merytoryczną dyskusję z ludźmi przekonanymi, że mają numer telefonu do Pana Boga, jest równa zeru.


Powtarzają się z obu stron słowa „to jest wojna”. Pan Kaczyński wysyła ludzi do obrony kościołów. Tak, to jest wojna, chociaż nadal nie wiadomo, jaka broń w tej wojnie będzie użyta i czy poleje się krew.


Czy widok kobiety z wypisanym na kartonie hasłem skłoni zbirów do użycia kastetu? Nie ma wątpliwości, że będą ofiary śmiertelne, jeśli nie w wyniku użycia przemocy, czy to przez policję, czy przez bojówki młodzieży narodowo-katolickiej, to chociażby z powodu dodatkowego wzrostu zakażeń koronawirusem. (Na co oczywiście pisowscy prowokatorzy już odpowiedzieli beztrosko – to nie protestujcie.)        


Jeśli nie ma najmniejszych szans na merytoryczną dyskusję, to czy jest możliwość podjęcia działań wykraczających również poza krzyk, poza uliczny protest? Również, bo ten zbiorowy, publiczny protest jest teraz kluczowy. Czy i jak będzie prowadził do bardziej zorganizowanych form działania, wychodzących poza gniewny krzyk? 


Już pojawiają się różne pomysły i warto tu przypomnieć młodym doświadczenia starszego pokolenia. Po pierwsze niemal każdy rzucony pomysł natrafia na próby zniechęcenia pod hasłem, to nic nie da, władza się nie ugnie, nikt tego nie podchwyci. Wiele dobrych pomysłów ginie, zanim zostaną porządnie przedyskutowane i przetestowane. Zostają te wysuwane przez najbardziej upartych, którzy nie dają się zniechęcić. Druga sprawa jest równie poważna – im silniejszy ruch oporu, tym bardziej infiltrowany przez bezpiekę. Nie należy wpadać w paranoję i podejrzewać wszystkich wokół, że współpracują, warto jednak pamiętać, że cokolwiek mówimy i robimy, może bez trudu dotrzeć do naszych przeciwników, którzy nie będą się cofać się przed żadnymi brudnymi chwytami.       


W chwili kiedy to piszę nie widać jeszcze prób koordynacji stanowiska partii opozycyjnych. Jak pisze z wściekłością moja (znacznie młodsza znajoma) – „politycy grają pod siebie”.  Postulaty przywódczyń Ogólnopolskiego Strajku Kobiet są niesłychanie ogólne. Może na tym etapie jest to słuszne. To czas mobilizacji. Chcą praw kobiet, czyli legalnej aborcji, edukacji seksualnej, antykoncepcji, chcą praw człowieka i świeckiego państwa i wyrzucenia religii ze szkół. Chcą dymisji rządu i powołują Radę Konsultacyjną, która będzie pracować nad tym, „jak posprzątać burdel, który urządził PiS".

 

To są dalekosiężne cele, które mogą się dziś wydawać nierealne. Dziś realne jest wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego do złudzenia przypominające wystąpienie generała Jaruzelskiego z 13 grudnia 1981 roku.   


Jest również sporo dyskusji o taktyce działań praktycznych, tych w Sejmie i tych poza Sejmem. Wśród tych propozycji dwie wydają mi się szczególnie warte uwagi. Pierwsza, bardzo konkretna - wniesienia pod obrady Sejmu propozycji depenalizacji zabiegów aborcyjnych.


Tę propozycję zgłasza lewica, aby na wzór ustawodawstwa niemieckiego, wykreślić z kodeksu karanie lekarzy za wykonywanie zabiegów aborcyjnych. Niemieckie rozwiązanie jest dość osobliwe, ponieważ paragraf 218 kk zabrania aborcji, zaś paragraf 218a wyklucza karanie za wykonywanie zabiegów aborcyjnych.

 

Obecnie lewica zapowiada złożenie projektu depenalizacji i dekryminalizacji aborcji. Co mogłoby przynajmniej złagodzić problem. Jak czytamy, ma to być

projekt ustawy ratunkowej, która depenalizuje zabieg aborcji. Pomoc lekarza; pomoc matki dla nieletniej dziewczynki, która zdobędzie dla niej środki wczesnoporonne, ponieważ została zgwałcona; pomoc partnera, który pomoże znaleźć jej miejsce, w którym usunie ciąże z wadami śmiertelnymi, aby nie była poddawana torturom – nie będzie karane”. 

Twierdzenie, że taki projekt jest obecnie nierealny, jest całkowicie uzasadnione, ale dyskusja i poparcie takiego projektu ma sens, nie tylko dlatego, żeby senator Jackowski nie musiał narzekać, że protesty są niemerytoryczne, ale dlatego, że parlament jest właściwym forum do dyskusji o tym, że biskupi mogą nakładać swoje ekskomuniki na kogo chcą, ale ich fatwy nie powinny prowadzić do penalizowania przez państwo lekarzy za wykonywanie zawodu zgodnie z przysięgą Hipokratesa i w oparciu o współczesne osiągnięcia medycyny.


Inna propozycja wydaje się dziś równie nierealna, a pojawiała się już w latach 90. ubiegłego stulecia – powszechne referendum w sprawie aborcji, takie jakie przeprowadzono w Irlandii. Jak długo PiS jest przy władzy, zgoda na takie referendum jest mało prawdopodobna, tym niemniej samo przygotowanie odpowiedniej petycji do Sejmu i dyskusje wokół takiego projektu wydają się być warte grzechu. Zbieranie podpisów również, bo to okazja do przeniesienia dyskusji na poziom ulicy.

 

O takim rozwiązaniu mówił m. in. przywódca PSL, Władysław Kosiniak-Kamysz stwierdzając:

„…należy przeprowadzić w roku niewyborczym referendum ws. utrzymania bądź nie tzw. kompromisu aborcyjnego, a następnie wpisania rozstrzygnięcia - przy zobowiązaniu wszystkich sił politycznych  do konstytucji.”

Kosiniak-Kamysz mówi o utrzymaniu kompromisu aborcyjnego. Jednak petycja do Sejmu winna zakładać uczciwe referendum w kwestii dopuszczalności aborcji z następującymi pytaniami:  


1. Czy jesteś za prawem do aborcji na żądanie do końca 12 tygodnia ciąży, a w późniejszym terminie ograniczonej do przypadków uznanych przez medycynę za wskazane ze względu na uszkodzenia płodu bądź zagrożenie życia matki? 


2. Czy jesteś za ograniczeniem wykonywania aborcji w szpitalach państwowych do przypadków ciężkiego uszkodzenia płodu, ciąży pochodzącej z gwałtu oraz ze względu na zdrowie matki?


3. Czy jesteś za całkowitym zakazem aborcji.     


Politycy powinni wiedzieć jakie właściwie jest w tej sprawie stanowisko społeczeństwa.


Podobne stanowisko ma Paweł Kasprzak z „Gazety Wyborczej”, który w artykule pod tytułem Policzmy się. Prawo aborcyjne ustalmy w ogólnonarodowym referendum również nawiązuje do irlandzkiego referendum i pisze:

Referendum było efektem ogólnonarodowej debaty, w której wszystkich głosów wysłuchano z najwyższą uwagą. To da się zrobić w Polsce. I musi to zostać zrobione, żeby rozbroić tę polityczną, emocjonalną bombę – to powinno być dziś już jasne. Nie da się sprawy załatwić kolejnym „kompromisem” zawartym za czyimiś zamkniętymi drzwiami w niejasnych targach z biskupami. Nie tylko dlatego, że kobiety krzykną „wypierdalać”, ale również dlatego, że w polityczne deale nie uwierzy już w Polsce nikt.


Postulatem ruchu protestu powinno się stać – jestem głęboko przekonany – właśnie referendum w tej sprawie. Odwrotnie niż o tym myśleli i mówili politycy opozycji, prawo aborcyjne nie jest tą „sprawą mniej ważną i mniej pilną niż odzyskanie demokratycznej władzy”. Jest właśnie tą sprawą najważniejszą, a odsunięcie PiS może i będzie jednym z jej efektów. Ta sprawa – jak żadna inna – pokazuje mianowicie, że władza PiS nie reprezentuje w Polsce nikogo.

Paweł Kasprzak zdaje sobie doskonale sprawę, że ani Kościół, ani PiS do takiego referendum nie dopuści. W takiej sytuacji proponuje rozwiązanie katalońskie, referendum bez zgody rządu, organizowane przez samorządy, dziurawe, bo daleko nie wszystkie samorządy na to pójdą, ale być może wystarczająco mocne, aby stało się argumentem, którego nie da się lekceważyć.


Zapewne, żeby przejść do tego drugiego (katalońskiego) scenariusza, trzeba najpierw usłyszeć „nie” na obywatelski wniosek o krajowe referendum. Nie czekając na koniec pandemii i zachowując wszelkie środki ostrożności, by jej nie pogarszać, warto przedyskutować, gdzie co, kiedy i jak.