Kogo Żydzi powinni bać się najbardziej podczas „powstania”?


Jonathan S. Tobin 2020-09-06



Podsycanie paniki o milicjach i antysemityzmie podczas miejskich rozruchów jest psychologiczną manipulacją. Prawdziwym zagrożeniem dla Żydów i dla wszystkich Amerykanów jest załamanie się rządów prawa.

 

To było lato gniewu w czasach pandemii. Śmierć George’a Floyda, która rozpoczęła sezon protestów przeciwko brutalności policji i rasowej dyskryminacji, jeszcze zwiększyła brzemię niedoli narodu, kiedy wiele demonstracji zamieniło się w rozruchy z zastraszaniem, przemocą i grabieżą. Jakby tego było mało, teraz musimy także bać się uzbrojonej samozwańczej straży obywatelskiej, która w kilku wypadkach starała się interweniować w miejskich zamieszkach  z dającymi się przewidzieć, ponurymi rezultatami, jak w zeszłym tygodniu pokazała to strzelanina z ofiarą śmiertelną w Kenosha, Wisconsin.


Widmo uzbrojonych ekstremistów naprzeciwko pełnej przemocy tłuszczy jest receptą nie tylko na rozlew krwi, ale na chaos z nieprzewidywalnymi konsekwencjami. Jak można było przewidzieć, Anti-Defamation League przytakuje temu, by rozdmuchać obawy, że obecność milicji w tej wybuchowej mieszance doda do niej także antysemityzm. Pytanie brzmi: czy mówią nam coś, co powinniśmy wiedzieć, czy też (a wydaje się, że o to właśnie chodzi) działacze ADL też wsiedli na swojego ulubionego konika, by propagować preferowaną przez nich polityczną agendę i odciągnąć naszą uwagę od rzeczywistej groźby dla zarówno Żydów, jak całego narodu.


Tak się składa, a przyznał to także jeden z analityków ADL, grupy samozwańczej straży obywatelskiej, które powstały w miastach, gdzie były rozruchy, nie wyrażały żadnego antysemityzmu, kiedy wystąpiły, by – jak twierdzą – bronić własności zagrożonej zniszczeniem przez „głównie pokojowych” demonstrantów. 

 

Niemniej sama wzmianka o milicji – niezależnie od tego, czy samozwańcza straż obywatelska jest związana z jakąś znaną grupą, czy nie – wystarcza, by wzbudzić niepokój Żydów. Jak można się było spodziewać, doprowadziło to niektórych ludzi do przekonania, że prawdziwym problemem nie są rozruchy ani to, do czego dążą przywódcy i apologeci ruchu Black Lives Matter, ale znany, wywołujący strach czynnik związany z białym nacjonalizmem i antysemityzmem.

 

Powiedzmy wyraźnie, że obecność samozwańczej straży obywatelskiej jest niemal zawsze czymś złym. Takie osoby nie są zastępstwem dla sił porządkowych i nieodmiennie pogarszają i bez tego złą sytuację.


Niemniej, po trzech miesiącach rozruchów (które niektórzy ludzie na lewicy uczciwie nazwali  powszechnym “powstaniem”), jest tylko jedna nazwa na scharakteryzowanie prób przedstawienia jako głównego antysemickiego zagrożenia samozwańczej straży obywatelskiej, zamiast tych, którzy otwarcie głoszą radykalne stanowisko w celu udaremnienia demokratycznych rządów: psychologiczna manipulacja.


Nigdy nie powinniśmy lekceważyć antysemityzmu, który przychodzi ze skrajnej prawicy. Udawanie jednak, że masowe zniszczenia w miastach Ameryki są dziełem kogokolwiek innego poza skrajną lewicą związaną z anarchistami i pewnymi elementami ruchu Black Lives Matter, jest nie tylko fałszywe, ale jest  ewidentnie politycznie motywowanym szalbierstwem.


Choć Żydzi nie byli głównym celem uczestników zamieszek – mimo wypadków wandalizmu  w Los Angeles i Kenosha – związek między ideologią intersekcjonalizmu, którą ideolodzy BLM oficjalnie przyjęli, a antysemityzmem i antysyjonizmem jest udokumentowany.

 

Od śmierci Floyda 25 maja dziesiątki ludzi zginęły w wyniku przemocy, która w taki lub inny sposób była związana z protestami, liczba policjantów, którzy odnieśli rany, wynosiła według doniesień 700 osób w pierwszym tygodniu i niewątpliwie wspięła się znacznie wyżej od tego czasu. Także wielu protestujących odniosło rany z powodu ich zaangażowania się w przemoc wobec policji. Incydenty zorganizowanych ataków na policję, włącznie ze skandalicznym wypadkiem lewicowych prawników rozdających cotajle Molotowa do rzucania na nowojorskich policjantów, przykładały się do pogłębienia ekscesów.

 

Udawanie, że te czyny były w jakiś sposób popełniane w równej mierze przez małą liczbę prawicowych prowokatorów, lub że to wszystko było inspirowane przez administrację Trumpa (która bez powodzenia starała się powstrzymać przemoc wbrew życzeniom swoich politycznych przeciwników, którzy rządzą targanymi konfliktem miastami), także jest psychologiczną manipulacją.


Nie jest zaskakujące, że lewicowe i liberalne grupy, które wbrew interesom żydowskiej społeczności udzielają poparcia ruchowi BLM, kupiły ten mit, żeby poprzeć swoich sojuszników w partii Demokratycznej. Jest to jednak nadal zapierająca dech w piersiach przewrotność.  

 

Przez trzy miesiące wiele mediów głównego nurtu albo minimalizowało przemoc związaną z protestami, albo wręcz usprawiedliwiało ją.  


Prezenter CNN, Chris Cuomo raz za razem utrzymywał: “Pokażcie mi, proszę, gdzie jest powiedziane, że protestujący mają być uprzejmi i pokojowi”.


Dziennikarka “New York Times”, Nikole Hannah-Jones, zwolenniczka teorii spiskowej i główna autorka wprowadzającej w błąd i pełnej przekłamań inicjatywy, “1619 Project”, w której twierdziła, że Ameryka jest krajem nieodwracalnie rasistowskim, była dumna z podpalania i szabru. Powiedziała, że “byłoby honorem”, gdyby przemoc otrzymała nazwę “1619 riots”.

 

Program w NPR oferował forum marksistowskiej autorce, Vicky Osterweil, która w książce, In Defense of Looting [W obronie rabunku] broniła przemocy jako usprawiedliwionej taktyki, oraz masowych kradzieży jako “redystrybucji własności w społeczeństwie nierówności”.

 

Kiedy jednak na horyzoncie zamajaczyły jesienne wybory, część lewicy zorientowała się, że “niepokoje” i mowa o zmniejszeniu finansowania lub wręcz zlikwidowaniu policji, do czego zachęcali, może spowodować ponowny wybór Trumpa. W rezultacie, starają się teraz przerzucić winę na niego lub na niejasne zagrożenie antysemityzmem białych nacjonalistów  zamiast na ludzi, którzy brali udział w rozruchach i tych, którzy ich do tego zachęcali.


Wnioskiem, jaki wynika z tego podłego szwindlu, nie jest obrona dyskursu Trumpa ani żadnej konkretnej agendy prawicy lub lewicy.  Raczej musimy przypominać, że głównym zagrożeniem dla Żydów i wszystkich Amerykanów, jakie wynika z ostatnich wydarzeń, nie jest epidemia rasistowskiej przemocy, na którą nie ma dowodów, ani zagrożenie ze strony prezydenta. Rzeczywistym niebezpieczeństwem jest załamanie się rządów prawa powodowane przez tych, którzy wychwalali rozruchy i żądali bezkarności dla ruchu, który je  podsycał.  


Kraj, w którym nie respektuje się ani życia, ani prawa własności – i gdzie siły porządkowe są tak zastraszone przez krytyków, że nikt, komu zagrażają uczestnicy rozruchów, nie może oczekiwać policyjnej ochrony – nie jest bezpieczny dla Żydów ani dla nikogo innego.  


Who should Jews fear most during an ‘uprising’?

JNS.Org, 2 września 2020

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Jonathan S. Tobin

Amerykański dziennikarz, redaktor naczelny JNS.org, (Jewish News Syndicate). Komentuje również na łamach National Review, New York Post, The Federalist, w prasie izraelskiej m. in. na łamach Haaretz.