Gorsza strona naszej natury


Andrzej Koraszewski 2020-08-12


Zmierzch przemocy jest fascynującą i doskonale podbudowaną badaniami książką o tym, że jako gatunek o morderczych instynktach jednak powoli redukujemy odruch rozwiązywania wszystkich naszych konfliktów przy pomocy kastetu i maczugi. Nasi przodkowie znacznie częściej umierali śmiercią gwałtowną z rąk bliźnich, niż z powodu chorób (których też było odpowiednio więcej). Teza, że staliśmy się gatunkiem znacznie bardziej niż nasi przodkowie zdolnym do parlamentarnego rozwiązywania konfliktów, wydaje się karkołomna. Przeczą jej nie tylko tak niedawne wyczyny nazizmu i komunizmu, ale i wszystko co widzimy wokół siebie dziś. I to nie tylko w dalekich i opóźnionych w rozwoju krajach, ale i w miejscach, które uważamy za najbardziej cywilizowane. Coraz częściej widzimy na ulicach rabujące i mordujące bestie oraz „pokojowych” demonstrantów demonstrujących gotowość mordu. Obserwacje Pinkera są jednak poprawne, co nie znaczy, że przestaliśmy być gatunkiem mającym szczególnie silną skłonność do przemocy sadyzmu i okrucieństwa.

Zmierzch przemocy Stevena Pinkera i Drzazga Mirosława Tryczyka opowiadają prawdziwą historię o tym samym gatunku zwierząt. Trudno powiedzieć, czy w dzisiejszej Polsce Nowy Parlamentaryzm jest bardziej kobiecy, reprezentowany przez postaci takie jak Joanna Lichocka i Krystyna Pawłowicz, czy bardziej męski, elegancki, z Januszem Korwinem-Mikke w muszce, oddającym nazistowski salut w Parlamencie Europejskim.         


Drzazga
opowiada o kłamstwie silniejszym niż śmierć, o mordercach, których kryją kolejne pokolenia, nie tyle z powodu zażenowania, ile pragnące uniknąć prawdy o sobie, o rodzinnej bestialskiej orgii mordowania. Kiedy patrzymy na łysych, wytatuowanych Rycerzy Chrystusa domyślamy się, że w cokolwiek wierzą, ich motorem jest pragnienie mordu.


Oglądam stronę Krzysztofa Bosaka. Nie ma tu zdjęć młodzieńców oddających nazistowski salut, nie widać nawet agresywnej gloryfikacji żołnierzy wyklętych, nie ma śladu antysemityzmu, nie ma zdjęć wysportowanych postaci idących z zielonymi sztandarami chrześcijańskiego dżihadu. Jest polityk, reklamujący głównie samego siebie, który parlamentarnym językiem prezentuje program. Czego chce?


Chce nowej strategii obronnej, w tym „kształtowania właściwych postaw obywatelskich, wspierania Polaków w procesie samodzielnego szkolenia obronnego”, chce odpierać „ataki rozbestwionej lewicy” i zwalczać akty profanacji, chce ratować polskie górnictwo,


Konwencję Stambulską trzeba odrzucić, a z przemocą walczyć „w skuteczny sposób - poprzez podnoszenie efektywności działania policji, prokuratury i sądów. Oprawców skazywać odpowiednio do skali przestępstwa niezależnie od tego, jakiej są płci i jak się identyfikują, a społeczeństwo uświadamiać, by nie tolerowało przejawów przemocy fizycznej kierowanej w żadną ze stron”.


Gdybyśmy nie wiedzieli nic o członkach i sympatykach partii politycznej, której przewodzi ten młody polityk, moglibyśmy powiedzieć, że to wszystko są sprawy, o których można dyskutować. Mogą niepokoić jego liczne zdjęcia z Korwinem-Mikke, brak jakiegokolwiek zaniepokojenia zwolennikami w rodzaju byłego księdza Międlara, czy polityków jego partii w rodzaju Marcina Bustowskiego (kandydata na posła z ramienia Konfederacji), który własnymi słowam powtarza hasła księdza profesora Guza, głosząc, że Żydzi „…zalali, k…, nam polski parlament, zalali nam ministerstwa, zalali nam wszystko, co jest tylko możliwe”.


Otwieram w dowolnym miejscu „Drzazgę” i czytam:

„Piotr Wszeborowski zeznawał, że niejaki Jan Wróblewski zamordował dwie córki  kowala, Żyda, mającego kuźnię w Szczuczynie. I że ‘na plecach miał przywiązaną siekierę w rodzaju karabina’. Widział jak Wróblewski chodzi po ulicy ‘obryzgany cały krwią jak rzeźnik, było po nim widać, że brał udział w mordowaniu Żydów.” (s.154)

Ktokolwiek śledził wyczyny bojowników ISIS, czy codzienne doniesienia o mordowaniu chrześcijan przez Boko Haram, czy rozruchy w Minneapolis wie, że są miliony takich postaci na świecie, a chętnych do mordowania bliźnich jest znacznie więcej. Gorsza strona ludzkiej natury nie uschła, jest, czeka i ochoczo reaguje na każde wezwanie.         


Amerykański bloger pisze o fenomenie Farrakhana, czarnego przywódcy „narodu islamu”. Autor pisze o zdumiewającej popularności tego zwolennika Adolfa Hitlera wśród celebrytów, aktorów, sportowców, piosenkarzy i polityków. Ci ludzie często na jednym oddechu potępiają biały rasizm i wychwalają czarnego morderczego rasistę.       


Autor przypisuje ten obłęd kiepskiej oświacie, temu, że sympatycy Farrakhana nie mają zielonego pojęcia kim był Hitler, jakie miał poglądy i kim byli jego wyznawcy. 


Podejrzewam, że się myli. Mogą nie wiedzieć, co Adolf Hitler myślał o czarnych, mogą nie wiedzieć, że uważał czarnych za półmałpy, równocześnie jednak doskonale wiedzą, że głosił wyższość jednych nad drugimi i że jego wyznawcy mieli pełne prawo mordowania tych, którzy do wyznawców nie należeli. To mordercza nienawiść jest atrakcją, a nie jakaś historyczna prawda.


Możemy się zastanawiać nad pytaniem, czy dziś w demokratycznych społeczeństwach zmieniły się proporcje i tęskniących do mordu sadystów jest więcej niż 10 czy 20 lat temu, czy osłabła siła prawa, a wśród polityków pojawiło się więcej chętnych na kuszenie gorszej strony naszej natury? 


Francuski autor, Guy Millière opisuje kilka niedawnych drastycznych mordów we Francji. Młody mężczyzna bez prawa jazdy i będący pod wpływem narkotyków przejechał samochodem najpierw psa, a potem cofnął samochód i przejechał jego właścicielkę, zabijając ją na miejscu, inny młody mężczyzna, którego policjantka próbowała zatrzymać w związku z przekroczeniem prędkości, zwolnił, a następnie przyspieszył, również zabijając ją na miejscu. Kolejny przypadek z małego francuskiego miasta, gdzie kierowca autobusu nie chciał wpuścić dwóch młodych mężczyzn bez masek i bez biletów. Kierowca został wyciągnięty z autobusu i pobity na śmierć.


Przypadki mordów w napadzie złości opisywane były od czasu, od kiedy istnieją kroniki policyjne, prawdziwym problemem jest częstotliwość takich przypadków. Millière pisze o odwróconej kolonizacji, o licznych przypadkach mordów nie związanych z żadną ideologią, właściwie pozbawionych jakichkolwiek motywów, poza nagłą chęcią zamordowania i popełnionych przez młodych mężczyzn przybyłych z byłych kolonii. To co go przeraża, to próba zamazania statystyk, ukrycia tożsamości tych przestępców, schowania problemu, który w tej sytuacji podchwytuje skrajna prawica. Państwo nie ma strategii na walkę z narastającą przemocą, a policja ma nierzadko związane ręce instrukcjami będącymi całkowitym przeciwieństwem polityki „zero tolerancji”.


Fala przemocy zalewa dziś Amerykę. Jak donosi New York Times w artytkule z 7 sierpnia:

„W następstwie zabójstwa George’a Floyda przez policję w Minneapolis ruch Black Lives Matter wezwał do odebrania policji funduszy, twierdząc, że wymiar sprawiedliwości jest przeżarty rasizmem.


Władze w wielu postępowych miastach posłuchały. Burmistrz Nowego Jorku Bill de Blasio ogłosił zamiar przeniesienia miliarda dolarów z budżetu policji na inne cele. Rada Miejska w Minneapolis deklaruje gotowość głębokich cięć, Rada Miejska w Seattle żąda zmniejszenia budżetu policji o 50 procent. (Butmistrzyni uważa, że to może zbyt dużo.)


Niektórzy domagają się “likwidacji policji” i zamknięcia komisariatów, co zrobiono w Seattle.”

Efektem tej radosnej działalności był wandalizm, rabunki, gwałty, strzelaniny i straty materialne szacowane na nie mniej niż 200 milionów dolarów. Trudno się dziwić, że zdaniem autorki artykułu w NYT ci mieszkańcy Seattle, którzy przeżyli ten chaos, nie byli pewni, czy działania władz były słuszne.


Niektórzy ludzie związani z Black Life Matters twierdzą, że za większość przemocy odpowiadają uzbrojeni i zorganizowani bojówkarze antify.


Niełatwo się w tym wszystkom rozeznać, chociaż bez trudu możemy zauważyć narastającą tendencję apelowania do gorszej strony ludzkiej natury z prawa i z lewa. Steven Pinker przez wiele lat badał historię tłumienia przemocy i pokazuje stałą tendencję spadku liczby wojen, mordów i gwałtów. Podtytuł jego książki brzmi „Lepsza strona naszej natury”. Pinker jest zwolennikiem psychologii ewolucyjnej i nie bez powodu używa tu określenia „natura”. Doskonale zdaje sobie sprawę, że ten postęp ani nie jest jakąś historyczną koniecznością, ani nie mamy gwarancji, że nie dojdzie do całkowitego załamania się tego trendu, który i tak zawsze dokonywał się zygzakami.


Apele do gorszej strony naszej natury znajdują zawsze chętnych i przynajmniej na krótką metę często przynoszą sukcesy. Nawet niewielkie grupy ludzi skłonnych do przemocy mogą terroryzować resztę społeczeństwa, pozwalając na zdobycie władzy przez ludzi pozbawionych skrupułów. Często są to ludzie bardzo pobożni i oddani idei prawa oraz sprawiedliwości. Ich prawa i ich sprawiedliwości.