Raz na ludowo


Jerzy Łukaszewski 2020-08-11


Nie sprawdziły się doniesienia o aresztowaniu zespołu „Mazowsze” za propagowanie ideologii LGBT przez zakładania na występy strojów łowickich.

Na razie się nie sprawdziły.


Podobnie jak wniosek adwokata smoka wawelskiego, który za jego sprofanowanie miał żądać odszkodowania w postaci trzech dziewic (podobno odszkodowania w tej formie nie da się skutecznie wyegzekwować, nie mam pojęcia, dlaczego).


Jeśli ktoś chciałby w tym miejscu zrobić uwagę, iż nie czas teraz na głupie żarty, to odpowiem, że po pierwsze na głupie żarty nigdy nie ma właściwego czasu, a po drugie, że doszliśmy w naszym kraju do takiego stanu, iż coraz trudniej jest odróżnić co jest żartem, a co nie.


Jeśli jakiś Kowalski (podobno wiceminister, ale nie wiem, czy to sprawdzona informacja) mówi, że policja w Warszawie „… i tak zbyt łagodnie potraktowała demonstrantów…”, to proszę wybaczyć – trudno uwierzyć, by ktoś mówił to na serio.


Ponieważ jednak od dłuższego czasu w wyborach do najwyższych władz państwa obowiązuje selekcja negatywna (we wszystkich opcjach), z o wiele większym zainteresowaniem przyglądam się reakcjom tzw. zwykłych ludzi, bo polityka mogę omijać szerokim łukiem, ale z sąsiadami muszę żyć na co dzień i to ich reakcje i codzienne zachowania wpływają na komfort mojej egzystencji.


To, że wojna z flagami LGBT jest awanturą sztucznie i celowo wywołaną przez władze, nie ulega dla mnie wątpliwości
. Dlatego z przykrością patrzę na reakcję środowisk zaangażowanych w walkę o równe prawa dla wszystkich, którzy dali się w tę wojnę „wrobić” i postępują dokładnie tak, jak władza sobie wymarzyła.


Po co PiS ma męczyć się np. z marginalizacją Trzaskowskiego, kiedy można to zrobić cudzymi rękoma? Od kilku dni hejt na prezydenta Warszawy „za nieuczestniczenie w protestach”, pomimo iż powszechnie wiadomo było, iż człowieka w Warszawie po prostu nie ma, jest tak żałosny, że nie potrafię go kulturalnie skomentować.


Mam wrażenie, że duża część tych środowisk w nosie ma docelowy efekt swoich działań, bo najgoręcej przykłada się do „bycia prześladowanym”. I nie jest to zjawisko odosobnione. Kiedyś porównywałem zachowania sufrażystek z przełomu XIX i XX wieku ze współczesnymi feministkami i to porównanie wychodziło zdecydowanie na korzyść naszych prababek.


Tam wszystko miało ręce i nogi, był jakiś plan, a w nim kolejne etapy walki itd.


Dziś słyszę tylko krzyk i efektowne akcje dające chleb dziennikarzom, ale nie posuwające sprawy ani o krok do przodu. „Albo zdobędziemy wszystko, albo nic”. Odpowiedź jest oczywista, choć niemiła – nic.


Czym ta postawa różni się od propagowanej przez PiS „polskości” rozumianej jako ciągła „walka o Ojczyznę”? Niczym, to tylko inna odmiana tego samego „ducha narodu”.


Doświadczenie wielu ruchów społecznych, szczególnie z XIX i XX wieku pokazuje, że trwałego sukcesu nie osiąga się rewolucją, ale pracą. Długotrwałą, żmudną, cierpliwą i sensownie zorganizowaną.


Tyle że to po pierwsze – mało efektowne, a efekt to coś tak kuszącego, że trudno mu się oprzeć, a po drugie w procesie długotrwałej pracy trudniej jest dokarmiać własne wygłodzone ego, które domaga się pożywek, a z czasem robi się coraz bardziej łapczywe.


Przykład. Była na przełomie wieków sufrażystka, która cierpiała na wymienione powyżej przypadłości. Stanęła kiedyś na torze wyścigów konnych z rozwiniętym transparentem. Poniosła śmierć na miejscu, stratowały ją konie. Komentarze zarówno prasowe, jak i prywatne nie odnosiły się ani słowem do sprawy, o jaką „walczyła”, a do jej stanu psychicznego i raczej były co do niego zgodne.


Nie podaję jej nazwiska celowo, bo jego nieznajomość jest właśnie najlepszym przykładem na nietrafność podjętej przez nią akcji. Kto ją dziś pamięta? Nikt.


Wniosek?


Czym dziś można zaskoczyć naszą ukochaną władzę? Kolejną demonstracją? Kolejną flagą wywieszoną na pomniku Kubusia Puchatka? Daję słowo – władza nie zmartwieje z przerażenia. Wręcz przeciwnie – wzmocnimy tę jej frakcję, która akurat teraz (jeśli ktoś chce niech wierzy, że to przypadek) walczy o swój kawałek koryta. I dałaby wiele za wywieszenie tęczowych flag obok obrazu „królowej narodu” w kaplicy częstochowskiej.


W 1846 roku galicyjscy chłopi dali się wymanewrować austriackiemu wywiadowi i sami wyręczyli władze cywilne i wojskowe eliminując większość z przygotowanych do powstania oddziałów. Przykład zaboru pruskiego z jego dążeniem do propagowania (i wspomagania) oświaty wśród ludu, do wykorzystywania istniejącego prawa we własnym interesie, do bogacenia się, a przez to osiągania lepszej pozycji społecznej – nie miał i do dziś nie ma zbyt wielu naśladowców. Fakt – był mało efektowny. Co gorsza – wymagał wiele trudu, pracy na co dzień, a nie tylko z okazji kolejnej demonstracji itd.


„Nic się nie osiągnie będąc grzecznym” – takie hasełko jest ostatnio propagowane wśród zwolenników walki z władzą. Będąc ślepym i głupim też – gwarantuję.


Jeśli ktoś uważa, że przyozdabiając kościoły tęczowymi flagami zrobi wrażenie na władzy, to naprawdę jego naiwność mnie przeraża.


Zrobi wrażenie na zwykłych, szarych ludziach, dla których są to świętości i nie będzie to wrażenie pozytywne. Efekt? Władza będzie miała jeszcze silniejsze oparcie w tzw. narodzie. O taki skutek chodzi?


Są wśród nas ludzie, dla których szydzenie z wyznawanej przez nich wiary jest bolesne. Tak zwyczajnie po ludzku. Na co dzień nie robią nam krzywdy, czasem wręcz przeciwnie, bywają dobrymi i pomocnymi sąsiadami. Po co robić im przykrość? Rydzykowe bojówki to margines, często źle postrzegany także wśród wierzących. Krytyka, nawet ostra hierarchii i jej poczynań, walka z unikaniem kar przez kościelnych pedofilów to dla większości wierzących nie to samo co obwieszanie swoimi symbolami ich świętych obrazków czy miejsc, cokolwiek byśmy o tym nie myśleli.


Kto nam uwierzy, że walczymy o tolerancję dla naszych poglądów, skoro nie tolerujemy poglądów innych?
 Nikt. Dlatego władzy tak łatwo jest wmówić ludziom, że chcemy siłą narzucić własne normy postępowania i każdy między 20 a 40 rokiem życia będzie musiał być gejem, a po 60. lesbijką. I znajdzie się sporo takich, którzy w to uwierzą, bo mu w tym pomagamy.


Wywieszanie tęczowych flag na budynkach administracji państwowej, dworcach czy innych tego typu obiektach będzie równie efektowne i zauważalne przez przechodniów i dziennikarzy, a nie przysparzające kolejnych przeciwników.
 Chyba, że o to chodzi.


Podstawowa zasada nauczana w każdym sztabie to unikanie wojny na kilka frontów. To się nigdy dobrze nie kończy.


Wojna, przed którą stawia się jako cel wyeliminowanie czy zgnębienie wszystkich inaczej myślących to idiotyzm.
 To nic innego, jak odmiana tak pogardliwie traktowanego „katotalibanu”, tyle że w drugą stronę. „Albo my, albo oni”.


Ale – wiem, że i tak nikogo nie przekonam.


Dlatego władza ma się dobrze, a będzie miała jeszcze lepiej. Przez nasze własne nieprzemyślane działania zyskuje wciąż nowe legitymacje do coraz większych represji i z pewnością nie omieszka ich wykorzystać.


Jeśli dziś tak naprawdę nie wiemy, czy demonstranci mają do czynienia z policją czy przebierańcami (są pewne oznaki, które na to wskazują), to znaczy, że władza czuje się już bardzo mocno w siodle i jak dobrze pójdzie, to tak wychwalany przez senatora Karczewskiego Łukaszenka będzie mógł się wiele od naszych bonzów nauczyć.


Podsumowując – w sytuacji, w jakiej się znajdujemy nic nie da się zrobić szybko, w jeden dzień. Potrzebny jest dłuższy i przemyślany proces zachowań, które doprowadzą do pożądanego skutku. Problem w tym, czy potrafimy się zebrać także poza ulicznymi demonstracjami i pogadać o czymś poważnym?

Dlaczego nie zorganizować czegoś w rodzaju „sejmiku” i nie uzgodnić celów, środków i czasu, w którym będą używane i osiągane? Żadna partia polityczna tego za obywateli nie zrobi.


Na koniec nieco bardziej optymistycznie: w demonstracjach z ostatnich dni cieszy jedno – coraz liczniejsza obecność ludzi młodych, których brak tak boleśnie był odczuwany jeszcze rok czy dwa temu.


Co ich ruszyło? Sam temat czy po prostu dotarło do nich, gdzie żyją? Nie próbuję nawet rozstrzygać. Cieszę się, że są.


*Pierwsza publikacja Studio Opinii



Jerzy Łukaszewski

Historyk, pasjonat uczenia historii wszystkich, którzy mają na to ochotę, kabareciarz, publicysta (pisujący zdecydowanie zbyt rzadko).