Wspinaczka na szczyt
nieprawdopodobieństwa
Marcin Kruk


Marcin Kruk 2020-07-16


Nihil novi, Słoneczko – mówię do Zosi, a Słoneczko z biustem wylewnym w skromnej osłonie patrzy na mnie wzrokiem pełnym pretensji do świata za całokształt. Słoneczko dopytuje jak się wiersze pisze, bo pani od polskiego zarządziła konkurs wakacyjny. Strajku klimakteryjnego można dostać przez tę młodzież. Wyjaśniam zatem, że wiersze można pisać długopisem lub na komputerze, chociaż słyszałem o takim, co pisał wiersze w telefonie, co można nazwać duchem czasu. Słoneczko macha górnymi odnóżami i domaga się traktowania z powagą, zapewniając, że ja wiem, czego ono chce. Domyślam się, ono chce napisać wiersz i zdobyć sławę (o książkową nagrodę rzeczową nie dba).

Gdyby kuratorium dowiedziało się, że nazywam Zosię Słoneczkiem dostałbym za swoje, bowiem w zasadzie nie powinienem. Tak wyszło w trakcie zajęć pozalekcyjnych. Stanowiliśmy grupę nieformalną w terenie. Zosia perorowała, sprawiając wrażenie zjawiska paranormalnego i w końcu instynkt pedagoga kazał mi powiedzieć – „nie bredź, Słoneczko”, co w jej grupie rówieśniczej przyjęło się szybciej niż wschodzi rzodkiewka. Osobiście pomny niefortunnych konsekwencji zdarzeń błahych i zgoła niewinnych, unikałem jak ognia powtarzania tej nazwy, chociaż chwilami cisnęła się na usta, jako, że u Zosi paranormalność splatała się z normalnością, często spychając ją z pola widzenia.


Z jej Facebooka wynikało, że jest osobą memetycznie rozbudzoną, więc nie zdziwiło mnie pytanie jak się pisze wiersze. Poważna odpowiedź wymagałaby wiedzy, której nie posiadam. Owszem, pisałem kiedyś, kiedy w okresie formatywnym przerost duchowości powodował galopadę myślątek pospiesznie zapisywanych w kajecie. Patrzyłem podejrzliwie na Słoneczko zastanawiając się, czy można jej powiedzieć prawdę, że wiersz jest zapisem podejrzenia własnej genialności, wyrazem zachwytu, że złapaliśmy w słowach to, co nieuchwytne i teraz już tylko czekamy na oklaski.


- Wszyscy młodzi ludzie piszą wiersze – stwierdza Słoneczko i patrzy na mnie z wyrzutem, nie wiedząc dlaczego siedzę zasępiony, zamiast powiedzieć jej w prostych słowach jak zostać geniuszką. 


- Hm – powiedziałem – jak się pisze wiersze? Potrzebna do tego  jest iskra boża oraz długi wysiłek szukania tego, co człowiek lubi, prób zrozumienia, masy prób i błędów, krytycznego spojrzenia, dystansu do samego siebie. Bardzo przydaje się poczucie humoru.


Słoneczko słucha niechętnie, przerwa mi w końcu stwierdzając, że wie, że jestem ateistą, i domaga się odpowiedzi, o co mi chodzi z tą iskrą bożą.


- O  Jezu – odpowiedziałem, tak się mówi, rozumiesz chyba, że chodzi o pewne wrodzone lub nabyte predyspozycje.


Słoneczko stwierdza stanowczo, że czytało w Internecie, że ateiści nie powinni używać takich słów.  


- Predyspozycje – zdziwiłem się, nie bardzo rozumiejąc dlaczego ateista miałby unikać tego pojęcia. 


- Powiedział pan, o, Jezu – oznajmiło Słoneczko oskarżycielsko. Domyśliłem się, że brało udział w dyskusji na poważnym forum i wyjaśniłem, że mamy do czynienia z wielowiekowym nawykiem sygnalizowania uczuć. W zależności od tonu, można sygnalizować przy pomocy powiedzenia „o, Jezu”, zniecierpliwienie, strach, radość i podobne. Przywiązujemy wagę do tonu, a nie do samego słowa, które w tym przypadku nie ma żadnego znaczenia.


- Tak pan myśli – powiedziało Słoneczko retorycznie.


Nie byłem pewien, czy powinienem przywoływać inne analogie, ale porzuciłem ten pomysł z wiadomych względów, na wszelki wypadek powróciłem do kwestii wyjściowej i zapytałem, czy pisze wiersze. W oczach Słoneczka pojawił się niepokój. Powiedziało, że pisze, ale to co ona pisze, to się nie nadaje. Zgodziłem się, że tak właśnie z poezją jest, że czasem się nie nadaje.


Podejrzliwość Słoneczka wzrosła i zapytało, skąd wiem, że nie ma boga. Odpowiedziałem, że nie wiem, tylko nie podejrzewam, że jest, to istotna różnica, która pozwala na odkrywanie poezji tam, gdzie jest ona zakorzeniona w rzeczywistości.


- Czyli nie chce mi pan powiedzieć jak się pisze wiersze?


- Nie tyle nie chcę, ile nie umiem, bo to prawdopodobnie nie jest możliwe.


Słoneczko wyciągnęło z torby książkę, którą pożyczyło jeszcze przed pandemią, Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa, Dawkinsa. Odpowiedź na pytanie, czy przeczytała, była jakby dwuznaczna, więc pytania kontrolne były niewskazane. Pożegnała się i poszła, życząc miłych wakacji. 


Powiedziała jeszcze, że życie jest trudne.


Nihil novi
, Słoneczko – odpowiedziałem zamykając furtkę.           


Żona zapytała co robiłem tyle czasu w ogrodzie. Odpowiedziałem, że rozmawiałem ze Słoneczkiem o poezji. Spojrzała na mnie badawczo, przyglądając się jak odkładam książkę na półkę. Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa – powiedziałem. Odpowiedziała, że widzi i powróciła do swoich zajęć.