Grają surmy bojowe i werble wciąż warczą


Andrzej Koraszewski 2020-06-27


Goźba wojny religijnej przeraża. Jeśli dobrze słyszę, totalna wojna religijna czai się tuż za rogiem, może wybuchnąć jutro, albo za tydzień. Na spotkaniu w ONZ Sekretarz Generalny Ligi Arabskiej, Ahmed Aboul Ghejt powiedział, że „TO” spowoduje wojnę religijną w regionie i poza regionem. Co właściwie powiedział Sekretarz Generalny? Powiedział, że Liga Arabska i nie tylko Liga Arabska będzie podżegać muzułmanów do mordowania Żydów i innych niewiernych na całym świecie. Niby już to robią od lat, ale Sekretarz Generalny ostrzegł, że teraz to dopiero zobaczymy.


Pan Antonio G., Sekratarz Generalny Wszystkich Narodów Świata wysłuchał uważnie gróźb gangstera i natychmiast wezwał Żydów do oddalenia groźby wojny religijnej, bo wojna zagraża pokojowi, a on jest pokój miłującym Portugalczykiem.


W obecności gangstera pan Sekretarz Generalny Wszystkich Narodów Świata stwierdził, że rozciągnięcie izraelskiej suwerenności na Dolinę Jordanu „stanowiłoby najbardziej poważne naruszenie międzynarodowego prawa i podcięłoby możliwości wznowienia negocjacji”.


Dwaj Sekretarze Generalni zgadzali się ze sobą jak rodzeni bracia. Sekretarz Generalny Ligi Arabskiej potwierdził, że aneksja „byłaby nie tylko szkodliwa dla szans procesu pokojowego dziś, ale zniszczyłaby perspektywy pokoju w przyszłości”. Zebrani nie ryknęli homeryckim śmiechem, zachowali powagę i byli głęboko  przejęci.  


Nikt nie zwrócił uwagi na drobną różnicę używanych pojęć, pan Antonio G. mówił o rozciągnięciu suwerenności, pan Ahmed Gheit o aneksji. Obaj zdawali się być przekonani, że bronią jakiegoś międzynarodowego prawa. Na wszelki wypadek nie przywoływali traktatatów ani konkretnych paragrafów, przecież nikt o takie drobiazgi nie będzie pytał. Dla jednego Sekretarza Generalnego ważne było, żeby jego gangsterska groźba dotarła do właściwych uszu, dla drugiego istotne było przekazanie informacji, że gangsterską groźbę usłyszał i gotów jest zapewnić, że zrobi wszystko, czego gangsterzy sobie życzą.


Ogólnoświatowa wojna religijna to nie są żarty i lepiej nie igrać z ogniem, a już na pewno nie pytać o trwające ludobójstwo chrześcijan w Afryce ani o podżeganie do terroryzmu przez  imamów w Europie i Ameryce. Wszyscy wiemy, że wojna religijna trwa i kto wie, do czego oni swoich wiernych mogą jeszcze zachęcać? Jednak mówienie o tym głośno mogłoby zakrawać na islamofobię.       


Od kiedy trwa ta wojna religijna? Różnie ludzie mówią. Jedni przypominają 11 września 2001 roku i atak Al-Kaidy na Amerykę, inni gangsterskie porwania samolotów pasażerskich przez bandę Arafata, jeszcze inni cofają się do 1979 roku do powstania Islamskiej Republiki Iranu. Sami muzułmanie coś wspominają, że pierwszym od stuleci zwycięstwem islamu nad chrześcijaństwem była wojna w Afganistanie (a twierdzenie, że przecież Armia Czerwona to byli komuniści, uważają za kiepskie wykręty). 


Syjonistyczni historycy pamiętają słowa innego Sekretarza Generalnego Ligi Arabskiej, Azzama Paszy, który 15 maja 1948 roku, kiedy armie pięciu krajów arabskich ruszyły na jednodniowy Izrael powiedział: „to będzie wojna eksterminacji, monumentalna masakra, o której będą mówić jak o mongolskich masakrach i krzyżowcach”. 


Inni historycy grzebią się w archiwach i przypominają upadek osmańskiego imperium i osmańskiego kalifatu oraz powstanie w kilka lat później Bractwa Muzułmańskiego zapowiadającego stworzenie nowego kalifatu i wojnę religijną z resztą świata. Wciągnięte na sztandary w latach dwudziestych ubiegłego wieku hasło obowiazuje do dziś: Allah jest naszym celem. Prorok naszym przywódcą. Koran naszym prawem. Dżihad naszą ścieżką. Śmierć w imię Allaha jest naszą nadzieją. Wojna religijna została wypowiedziana sto lat temu i  raczej nabiera rozpędu niż wygasa. Byli muzułmanie przekonują, że wojnę religijną wypowiedział niewiernym Mahomet i nakazał jej prowadzenie do końca świata (ale islamofobia byłych muzułmanów jest udowodniona ponad wszelką wątpliwość).   


Obecny Sekretarz Generalny Ligi Arabskiej  jest wytrawnym dyplomatą, był ministrem spraw zagranicznych w rządzie Mubaraka i chociaż, jak się wydaje, sam nie ma powiązań z Bractwem Muzułańskim, jako szef Ligi Arabskiej zna i strzeże jej tradycji.


Sekretarz Generalny Wszystkich Narodów Świata też pilnuje tradycji swojej instytucji, nie , nie tej zapisanej w Powszechnej Deklaracji  Praw Człowieka, ta nigdy nie była traktowana poważnie. Antonio G. kontynuuje tradycję Kurta Waldheima, która dawno temu zmieniła ONZ w związek krwawych dyktatorów, autokratów, oraz demokratycznych strażników hipokryzji ukrywającej pielęgnację starych przesądów.          

24 czerwca specjalny wysłannik pana Antonio G. na Bliski Wschód, Nickolay Mladenov przekazał światu stanowisko swoje i swoich przełożonych w sprawie „aneksji”. Jak się okazuje ta „aneksja” narazi na szwank dobre stosunki Izraela z Palestyńczykami i dlatego przywódcy całego świata ostrzegają przed tą „aneksją”. To prawda, zachodni przywódcy państw Unii Europejskiej mówią jednym głosem z przywódcami Islamskiej Republiki Iranu, Turcji, Rosji, Chin, Wenezueli, Kuby i innych.


Nawet będąca już poza Unią Europejską Wielka Brytania śpiewa tę samą melodię. Boris Johnson stanowczo przeciwstawia się „aneksji”, które naruszałaby jakieś bliżej nieokreślone prawo międzynarodowe. Czy można mu się jednak dziwić? To potęga brytyjskiej broni pozwoliła Arabskiemu Legionowi zdobyć w 1948 roku Judeę i Samarię, to brytyjscy dowódcy Arabskiego Legionu zdobywali wschodnią Jerozolimę i pod ich okiem mordowano ludność żydowską i wyganiano tych, którzy przeżyli, to brytyjski rząd, jako jedyny rząd zachodni, zaakceptował aneksję Judei i Samarii przez Jordanię i pierwszy zaczął używać w dyplomacji jordańskiej nazwy „Zachodni Brzeg”. Jak mógłby dziś brytyjski rząd mówć coś innego niż rząd Teheranu, Ankary czy Ammanu? Musiałoby to oznaczać, że sprzeciwia się gangsterskim naciskom i grożeniu światową wojną religijną. Musiałoby to oznaczać, że jest świadomy, że to nie żaden spór o ziemię, tylko muzułmańskie roszczenia do całego świata, musiałoby to oznaczać, że brytyjski premier widział i rozumiał znaczenie londyńskich demonstracji pod flagami Hezbollahu, demonstrantów z plakatami „islam jest rozwiązaniem”, że wie, o co walczył atakujący przechodniów nożownik z Reading, który wbrew zapewnieniom brytyjskiej prasy nie cierpiał z powodu zaburzeń psychicznych, że to zaburzenia psychiczne polityków i dziennikarzy zabraniają im mówić otwarcie o trwającej wojnie religijnej.


Zapytał mnie czytelnik, co sądzę o aneksji. Mogłem udawać, że nie rozumiem o co mu chodzi i zapewnić, że nie planuję żadnej aneksji, mogłem napisać, iż jestem przeciwny temu, żeby Luksemburg anektował część terytorium Belgii, która kiedyś do niego należała, albo, że jestem przeciwny próbom aneksji Wilna. Czytelnik nie pisał wprost, nie musiałem być jednak jasnowidzem, żeby się domyśleć, że chce koniecznie wiedzieć, co myślę o rozciągnięciu izraelskiej jurysdykcji na izraelskie osiedla w Judei i Samarii. Gdybym mu odpowiedział, że nic nie myślę, to byłoby najbliższe prawdy, gdybym mu napisał, że to sprawa Izraela, a nie moja, że co najwyżej mogę próbować zrozumieć ich argumenty za i przeciw, pewnie by uznał, że nie można tak myśleć, że zawsze musimy mieć zdanie na temat Żydów. Gdybym napisał, że uczciwie mówiąc, nie chciałbym być w butach tych, którzy muszą szybko podjąć decyzję, której skutki nie są tak do końca przewidywalne, bo nie są tu ważne groźby Abbasa i Hamasu, ale groźby Europejczyków, Turków, Irańczyków i że nie sądzę, żeby wojna religijna nasiliła się z dnia na dzień, ale strach przed tą wojną, z pewnością nasili jego nienawiść do tych, którzy w tej wojnie znajdują się na pierwszej linii frontu, pewnie by się oburzył. Przecież tak wielu ponownie wierzy, że jeśli tylko Żydzi przestaną się bronić i zabiegać o względnie bezpieczne granice, to nastanie pokój z religią pokoju i będziemy mogli nadal udawać, że islam jest religią pokoju i nie słyszeć zapewnień, że pokój nastąpi, kiedy chorągwie islamu będą powiewały nad Rzymem, Berlinem, Moskwą i Waszyngtonem.


W raporcie amerykańskiego Departamentu Stanu na temat terroryzmu na  świecie w roku 2019 cytuje się mi. in. wypowiedź „prezydenta” Autonomii Palestyńskiej Mahmouda Abbasa z 19 sierpnia 2019 r. Palestyński dyktator mówił:

„Każdy kamień, którego użyli do budowy na naszej ziemi, każdy dom, który zbudowali na naszej ziemi zostanie, z wolą Allaha, zburzony… Jerozolima jest nasza, czy tego chcą, czy nie. Wejdziemy do Jerozolimy z milionami wojowników! Wejdziemy tam. Wszyscy, cały palestyński naród, cały arabski naród, cały chrześcijański naród. Wszyscy wejdą do Jerozolimy…”

„Prezydent” Autonomii Palestynskiej też grozi dziś światową wojną religijną z powodu niebezpieczeństwa pogwałcenia jakichś międzynarodowych praw i zagrożenia „aneksją” dla pokoju w regionie i gdzie indziej.           


Chwilowo świat jest ponownie zjednoczony, tak jak był zjednoczony wiele razy w przeszłości. Powiedzieć, że znów straszą duchy Monachium, to właściwe powiedzieć bardzo niewiele.