Pułapka białego przywileju i odrzucenie kultu wiktymologii


Jason D. Hill 2020-03-31

Nie jestem waszym problemem do rozwiązania.
Nie jestem waszym problemem do rozwiązania.

Przez trzydzieści cztery lata życia w Ameryce nigdy nie spotkałem się z problemem radykalnego rasizmu ze strony przekonanych indywidualistów, z których wielu należy do obozu konserwatywnego. Akceptowali mnie jako człowieka i traktowali jak równego. Moja rasa nie była dla nich ani czynnikiem kwalifikującym, ani dyskwalifikującym, a jedynie socjologicznym wyznacznikiem, który – na ile mogłem powiedzieć – był nieistotny dla oceny moich dokonań. W moich doświadczeniach ze skrajnie lewicowymi progresistami istnieje ukryty rasizm, który często trudno rozpoznać. Ich poczucie własnej białości wymaga czarnej bezradności i niedoskonałości, by podeprzeć poczucie winy, skłaniającej ich następnie do działań, w których mogą szukać odkupienia i skruchy.

Za taką psychiczną eksploatacją stoi nieposkromiona pycha, ponieważ trzeba założyć, że ktoś jest podrzędny, zanim można masochistycznie doświadczyć odkupienia za jakieś postrzegane zło wyrządzone zdegradowanym. To zło, które tak zwany progresista uważa, że wyrządzono, określa białym przywilejem.   


Trudno o większego zadufanego i moralistycznie mściwego anioła niż progresista dotknięty poczuciem bezprawnego białego przywileju. Co więc robiłem stając twarzą w twarz z posiadaczem takiego białego przywileju? Popełniałem najgorsze możliwe przestępstwo: informowałem, że to farsa. Śmiałem się i wyjaśniałem, że nie szkodzi mi jego biały przywilej, co powodowało, że jego posiadacze czuli się pomniejszeni – i ściągałem na siebie ich tłumiony, ale kipiący gniew. Także piekło nie zna większej furii niż skrajnie lewicowy progresista, którego gesty skruchy zostają odrzucone. Dlaczego? Jeśli bowiem moralne znaczenie i sens całego twojego istnienia jako skrajnie lewicowego liberała spoczywają na moim cierpieniu i byciu ofiarą, to moje niekończące się cierpienie jest ci potrzebne, byś mógł nadal czerpać z niego jakiś sens i cel z twojego życia.


Jeśli odrzucam twoją pomoc, ponieważ nie pozwolę ci wywłaszczyć mnie z mojej sprawczości wobec mojego życia, będę kultywował zalety mojego charakteru, które są mi potrzebne, by emancypować moje życie z piekła, jakim twoim zdaniem ono jest, to unicestwiłem twoje znaczenie tutaj na ziemi. Zidentyfikowałem twój moralny sadyzm w chęci przyniesienia ulgi mojemu cierpieniu i nazwałem po imieniu hipokryzję twojego życia. Tobie nigdy nie chodziło o mnie. Tobie chodziło o twoje odkupienie.  


To całe alt-left towarzystwo cierpi na lęk przed unicestwieniem, ponieważ czarna wolność sygnalizuje śmierć socjopolitycznego znaczenia skrajnej lewicy, nie tylko w stosunku do życia czarnych, ale w wszystkich postaciach jej inżynierii społecznej. Liberałowie, którzy oparli swoją tożsamość na czarnej opresji, wiktymizacji i cierpieniu, są moralnymi sadystami, ponieważ w celu dalszego uzasadniania swojego istnienia muszą pragnąć, by czarni ludzie nadal cierpieli z powodu rasowego prześladowania. Wywłaszczają rasowe mniejszości z ich sprawczości, by mogli przemawiać w ich imieniu i decydować, kto spośród nich ma kwalifikacje na zostanie rasowym rzecznikiem tych mniejszości.   


Poczucie wyższości jest wyraźne i jednoznaczne. Ludzie, którzy uważają innych ludzi za moralnie równych sobie, albo zostawiają ich, by sami sobie radzili, albo – kiedy są poszkodowani – spokojnie zajmują się niesprawiedliwością i przechodzą do czegoś innego, kiedy problem zostaje rozwiązany.


Moja skrajnie lewicowa liberalna przyjaciółka powiedziała mi niedawno, że niepokoją ją moje poglądy na rasę.  


“Tak, wszyscy musimy przyjmować odpowiedzialność za to, kim jesteśmy. Ale, spójrzmy prawdzie w oczy, to przesłanie brzmi bardziej nieszczerze w jednym wypadkach niż w innych  – oświadczyła. – Twoje główne przesłanie, że czarni muszą przyjąć więcej odpowiedzialności za własne życie, zasmuca mnie; wydaje się kłaść nacisk w niewłaściwym miejscu. Czy to jest także twoje przesłanie dla kobiet, że po prostu muszą przestać wiecznie biadolić i zacząć odnosić sukcesy?”  


Ponieważ, poza bardzo uprzywilejowanymi kobietami, które należą do elit i mają brzuchy pełne pretensji, nie znam innych lamentujących kobiet, więc nie kłopotałem się odpowiadaniem na to pytanie. W większości zwykłe, pracujące kobiety w Ameryce cechuje  duch niezależności i pionierskości, nie są i nigdy nie były biadolącymi ludźmi, bo wiedzą, że Ameryka jest dla kobiet najlepszym miejscem na świecie.   


Za motywacją tego tak zwanego progresywnego sektora lewicy do walki o czarną emancypację ukrywa się coś nikczemnego. W pierwszych latach mojego życia jako imigrant w Stanach Zjednoczonych, kiedy pracowałem w trzech różnych miejscach, żeby zarobić pieniądze na naukę na uniwersytecie, zdecydowanie spotykałem się z nie dającą się z niczym pomylić i łatwo dostrzegalną postawą wobec mnie.


Kim byłem, że nie dałem się ranić ani nie czułem się ofiarą białego przywileju? Jak ośmielałem się nie być ofiarą? Jak ośmielałem się odmawiać im władzy identyfikowania mnie jako ofiary i emancypowania mnie? Co mnie posiadło, że miałem tak dużą i skuteczną sprawczość,  którą sobie uzurpowałem, że mogłem udaremnić władzę tej zamaskowanej postaci białego przywileju sprawowanej przez progresistów? 


Oto, co podziwiam u indywidualistów, którzy często identyfikują się jako konserwatyści.  Wiedzą, że nie jestem na tyle bezczelny i impertynencki, by uznać ich za winnych po prostu dlatego, że są biali i wiedzą, że każdy przywilej, jaki posiadają, czy jest to inteligencja, uroda czy fizyczna sprawność, jest marnowana, jeśli jej nie używają i nie ćwiczą. Jeśli białość jest przywilejem, podobnie jak męskość, to czego ludzie oczekują od białych ludzi lub mężczyzn? Że będą udawać czarnych, że się sfeminizują? 


Istnieje jednak antidotum (szczególnie dla tych, którzy są czarni) na poczucie, że niszczy cię  to, co odbierasz jako „biały przywilej”.  Choć nie znoszę przedstawiania żadnych zalet z rasowymi przymiotnikami, niemniej powiem, że nazywa się to: Czarna Doskonałość! Doskonałość charakteru i doskonałość rozwijania intelektu są najlepszymi środkami zaradczymi na obawę przed przytłoczeniem jakimikolwiek wyobrażonymi, magicznymi siłami, którymi białość może oddziaływać na życie wolnych ludzi w wolnym społeczeństwie. Doskonałość moralna i doskonałość umiejętności są celami, do których należy dążyć, by zaopatrzyć się w ambitną tożsamość, która zawsze jest w procesie nieustannego rozwoju i w zgodzie z współobywatelami.


Tak zwany przywilej społeczny wykorzystywany przez inną osobę nie może zrobić krzywdy człowiekowi, który z niewzruszoną pewnością wierzy w swoją moralność i umiejętności. Ci, którzy nieustannie narzekają na niesprawiedliwość białego przywileju, nie tylko nie mają podstawowego szacunku do samych siebie, ale także cierpią na skandaliczną niezdolność zauważenia własnych przywilejów, których nie kultywują, albo, co gorsza, uważają kultywowanie zalet, które istotnie uczyniłyby ich uprzywilejowanymi ludźmi, za niewygodne politycznie, bo odebrałoby im to ich status ofiar. Ale głębokie przekonanie o wartości życia w doskonałości nie jest przeciwko niczyjej uprzywilejowanej egzystencji. Godne życie nie znaczy współzawodnictwa z innym godnym życiem. Każde ma własną, niepodważalną prawość i niekwestionowaną indywidualność.


Nigdy nie skarżyłem się na biały przywilej. Nigdy nie traktowałem go poważnie jako coś, co ma jakikolwiek wpływ na moje życie, ani nie ufałem tym białym ludziom, którzy ględzą bez końca o białym przywileju do czarnych ludzi, albo pełni poczucia winy rozprawiają między sobą o tak zwanych niszczących skutkach białego przywileju na życie czarnych. Nigdy nie obawiałem się tego, bo nigdy nie uważałem, że biali ludzie mają jakąkolwiek moc, by kontrolować sposób, w jaki ja kształtuję mój charakter moralny, ani w żaden sposób nie wpływają na moje zdolności intelektualne. Po prostu wyraźnie postrzegam rzeczywistość: cokolwiek jest skodyfikowane społecznie jako biały przywilej, jest i zawsze było osłabiane przez siłę mojej osobistej woli, moje wartości, niekwestionowany zestaw sprawności, jakie rozwinąłem w kilku dziedzinach mojego życia i przez wdrożone zalety mojej duszy. Zawsze sumowały się one – także kiedy byłem ubogim i walczącym o uznanie studentem – na bardzo uprzywilejowaną egzystencję i niezwykłe życie.   


Jeśli czarni wiktymolodzy nienawidzą Ameryki z powodu swojego cierpienia i historycznego wykluczenia z głównego nurtu społeczeństwa, to lewicowcy mogą zdobyć wiarygodność ulicy przez zwerbowanie do solidarności swoich czarnych „braci i sióstr w nienawiści”.       Czego wypasionej burżuazyjnej alt-left brakuje w ich osobistym ucisku, mogą nadrobić świętym oburzeniem na dolę czarnych ofiar. A ponieważ czarnym ofiarom brak instytucjonalnych zasobów do prezentowania swojego cierpienia i postrzeganej beznadziejności wobec szerszej publiczności, jaka jest lepsza droga dla lewicy, by okazać się użytecznymi, niż przez odkupienie swojego społecznego braku znaczenia i nieistotności przez tworzenie przedstawień w imieniu ofiar? 


W ostatecznym rachunku mam tylko moją bezdyskusyjną sprawczość, na której mogę się oprzeć. Ma uniwersalny charater. Może nawigować przez wielość rejestrów i, nade wszystko, nie jest egzystencjalnym problemem. Zamiast tego jest właśnie uodpornieniem i zaporą przeciwko tym, którzy uważają mnie za problem do rozwiązania.


The Trap of White Privilege, and Rejecting the Cult of Victimology

Frontpagemag, 20 marca 2020

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 



Jason D. Hill


Profesor filozofii na DePaul University w Chicago. Specjalizuje się w dziedzinie etyki, filozofii społecznej i politycznej. Jest autorem wielu książek, m.in. “We Have Overcome: An Immigrant’s Letter to the American People”. Jason D. Hill przyjechał do Stanów Zjednoczonych z Jamajki w wieku 20 lat, jest gejem i zwolennikiem małżeństw jednopłciowych. Jest krytykiem kultury cierpiętnictwa, która jego zdaniem nie sprzyja emancypacji grup dawniej dyskryminowanych.

Twitter @JasonDhill6.