Reality check: Pęd do szybkiej „zerowej” emisji to gwarancja przegranej


Bjorn Lomborg 2020-01-27

Podczas szczytu klimatycznego ONZ w Madrycie aktywiści <span>jak zwykle wzywają</span> przywódców świata, by osiągnęli neutralność węglową tak szybko, jak to możliwe. Jest to próżny wysiłek.
Podczas szczytu klimatycznego ONZ w Madrycie aktywiści jak zwykle wzywają przywódców świata, by osiągnęli neutralność węglową tak szybko, jak to możliwe. Jest to próżny wysiłek.

Od Kalifornii, do Francji i Chile środowiskowcy chwalą przywódców za już złożone obietnice, a czasami nawet uchwalone ustawy, zatrzymania emisji większej ilości gazów cieplarnianych do atmosfery niż z niej pobierają.


Kandydaci do prezydenckiego fotela z ramienia partii Demokratycznej dodają swoje głosy do tego chóru. Przodujący w tym wyścigu Joe Biden obiecuje „zapewnić, że USA osiągną 100 procent czystej energii i dotrą do zerowych emisji netto nie później niż w 2050 roku”. Niektórzy z jego rywali, włącznie z Corym Bookerem i Julianem Castro, wyobrażają sobie zakończenie tego herkulesowego zadania o pięć lat wcześniej.  


Zmiana klimatu jest realnym problemem. Jest spowodowana przez człowieka i będzie miała negatywne konsekwencje. Jednak próba zatrzymania emisji CO₂ do roku 2050 lub wcześniej jest bardzo kosztownym sposobem na to, by nie osiągnąć niemal niczego dobrego.


Wystarczy spojrzeć na Nową Zelandię, jedyny kraj, w którym rzeczywiście zrobiono oszacowanie kosztów osiągnięcia neutralności węglowej.


Premier Nowej Zelandii, Jacinda Ardern, otrzymała w tym roku poklask za uchwalenie prawa zaprojektowanego do osiągnięcia neutralności węglowej do 2050 roku. Należy jej się uznanie za to, że jej rząd poprosił szanowany instytut ekonomiczny o ocenę kosztów. Ta ocena ujawniła, że zejście do 50 procent poniżej poziomów z roku 1990 do roku 2050 będzie kosztować co najmniej 5 procent dochodu krajowego brutto rocznie do 2050 roku.


Dlaczego tak drogo? Z tego samego powodu, dla którego jest to kosztowne wszędzie: odzwyczajenie gospodarki od paliw kopalnych i przejście na droższe, mniej wydajne formy energii redukuje wzrost i dobrobyt. Wpływy tego dodają się szybko.


Dla Nowej Zelandii ten koszt jest podobny to całkowitych dzisiejszych wydatków na publiczną edukację i opiekę zdrowotną. A pójście na całego, zamiast zatrzymać się w pół drogi, prawdopodobnie kosztowałoby rocznie 16 procent dochodu krajowego brutto do roku 2050. To jest więcej niż Nowa Zelandia wydaje dzisiaj na zabezpieczenia społeczne, pomoc społeczną, zdrowie, edukację, sądy, policję środowisko i każdą inną część działalności rządu.  


Dla całego kraju koszt dla tego małego narodu wyspiarskiego liczącego zaledwie 5 milionów ludzi dodałby się do co najmniej 5 bilionów dolarów. A to zakłada, że Nowa Zelandia będzie skutecznie realizowała politykę klimatyczną, z jednym podatkiem węglowym dla wszystkich sektorów gospodarki przez 80 lat.


Żadna gospodarka nigdy nie wprowadziła polityki klimatycznej tak skutecznie, ponieważ politycy uwielbiają wybierać zwycięzców, promować niewydajne rozwiązania, takie jak samochody elektryczne i hojne subsydia dla marnie działających technologii.


Co to osiągnie? Załóżmy, że podczas każdych wyborów w Nowej Zelandii od dzisiaj do 2050 roku rządy zdecydują kontynuowanie spełnienia obietnicy dotarcia do zera w 2050 roku i pozostania tam. Wyobraźmy sobie także, że Nowozelandczycy nie zbuntują się przeciwko nieuniknienie wysokim cenom za elektryczność – że nie będzie żadnych protestów „żółtych kamizelek”.  


W tych sztucznych warunkach, jeśli Nowa Zelandia spełni obietnicę zerowych emisji w 2050 roku i pozostanie przy tym zerze przez kolejnych 50 lat, to redukcja gazów cieplarnianych, według standardowego oszacowania panelu klimatycznego ONZ, dostarczy obniżenia temperatury w roku 2100 o 0,004 stopnia.


Nowa Zelandia rozważa wydanie co najmniej 5 bilionów dolarów na dostarczenie fizycznie niemierzalnego wpływu pod koniec stulecia.


Wyliczenia są podobne dla wszystkich gospodarek: olbrzymie koszty i bardzo małe korzyści. Oczywiście, gdyby wielkie narody, takie jak Chiny i Ameryka, stały się węglowo neutralne w połowie stulecia, istotnie dałyby to mierzalny wpływ do roku 2100, ale koszty dochodziłyby do setek bilionów, a w przypadku Chin znaczyłyby więcej biedy. Nic dziwnego, że większość rządów i prezydenckich kandydatów unika publikowania jakichkolwiek realnych analiz ich obietnic.  


Problem klimatu nie zostanie rozwiązany przez proszenie ludzi by używali mniej i znacznie droższej energii. Trzeba znaleźć sensowną drogę pośrodku, która będzie obejmować takie strategie, jak niski i rosnący podatek węglowy. W ostatecznym rachunku jednak musimy skupić się na rzeczywistości, że najlepszym sposobem poradzenia sobie ze zmianą klimatyczną jest innowacja, która obniża ceny czystej energii poniżej cen paliw kopalnych.


W 2015 roku w Paryżu przywódcy świata obiecywali podwoić wydatki na badania i rozwój zielonej energii. Są na najlepszej drodze do niewypełnienia tego celu. Konferencja w Madrycie powinna była skupiać się na innowacjach – raczej niż na szukaniu wiatru w polu.


Reality check: Drive for rapid ’net zero’ emissions a guaranteed loser

New York Post, 8 grudnia 2019

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Björn Lomborg

 

Dyrektor Copenhagen Consensus Center i profesor nadzwyczajny w Copenhagen Business School. Jego najnowsza książka nosi tytuł “How Much Have Global Problems Cost the World? A Scorecard from 1900 to 2050.”