Potomkinowskie wsie polityków i historyków


Andrzej Koraszewski 2020-01-19

Bat micwa królewskiej prawnuczki w Phnom Penh (Photo: Kang Predi/Teh Ranie)
Bat micwa królewskiej prawnuczki w Phnom Penh (Photo: Kang Predi/Teh Ranie)

Miałem zabawną wymianę zdań na temat potomkinowskich wsi, które pojawiły się w „Listach” w artykule o występach Władimira Putina na temat Polski. Helena Szmuness delikatnie zwróciła uwagę, że z tymi „wsiami potomkinowskimi”, to mit. Ja zbyt mało o tym wiem, żeby się spierać. De Coustine, który puścił tę opowieść w świat, nie siedział z carycą w jej karecie, więc powtarzał wiadomości zasłyszane. Dworacy od starożytności pokazywali władcom rzeczywistość podkolorowaną, informacje, które dostał francuski pisarz mogły być przesadzone, ale ziarno prawdy w tym zapewne było, chociaż trudno dziś dojść, jakiej wielkości.

Tak czy inaczej „putinowskie wsie” przywołane zostały przy okazji nowego mitu tworzonego przez prezydenta Putina, twierdzącego, że wszystko było inaczej niż to prezentują historycy, że to Polska współpracowała z Hitlerem, a generalissimus Stalin, nie tylko od początku z nim walczył, ale jeszcze potem nas wyzwolił i obdarował wolnością i demokracją.


Tworzenie mitów to specjalność naszego gatunku. O mitomanii Putina napisano już dużo, a ja mam powód do napisania o innym micie, mianowicie o twierdzeniu, że ci europejscy Żydzi, to żadni Żydzi, tylko potomkowie Chazarów, którzy się podszywają.


Ten mit jest uwielbiany przez wszelkiej maści antysemitów całego świata, od „prezydenta” Abbasa, poprzez dziennikarzy „Guardiana”, skończywszy na pospolitych internetowych trollach.


Sam mit ma swoje korzenie w bzdurnej XIX-wiecznej historyjce, którą na portalu ojczyzna.org

pewien jej wielbiciel tak prezentuje:

Chazaria wyróżniała się systemem tzw. podwójnej monarchii. Kagan był najwyższym (panującym) królem a Kagan-Bek był urzędującym królem i dowódcą armii. Kaganowie byli bardzo tolerancyjni, tak iż nawet jak przyjęli oni Judaizm jako religię dworu (a więc i państwa), to pozwolili oni chrześcijańskim Grekom, pogańskim Słowianom i Muzułmańskim Persom na wyznawanie ich religii. W stolicy Chazarowie mieli Najwyższy Sąd złożony z 7 sędziów, tak, aby każda ważniejsza religia obecna w ich państwie miała w nim swego reprezentanta. Na dodatek wyznawcy Judaizmu byli sądzeni według Tory, wyznawcy Chrześcijaństwa według Biblii, wyznawcy Islamu według Koranu, a tzw. poganie według swoich plemiennych (głównie słowiańskich) zwyczajów.

Z historyczną dokumentacją tego przejścia Chazarów na judaizm krucho, a historia europejskich Żydów udokumentowana jest tysiąc razy solidniej i jedno z drugim w żaden sposób się nie zgadza. Do rozpowszechnienia mitu o nieżydowskim pochodzeniu europejskich Żydów walnie przyczynił się brytyjski pisarz Arthur Koestler, który w 1976 roku opublikował książkę pod tytułem The Thirteen Tribe. Autor miał nadzieję, że przekonując, iż europejscy Żydzi nie są Żydami, przedstawia dowód, że nie mogą być odpowiedzialni za ukrzyżowanie Chrystusa i że to wytrąci broń z ręki niemoralnych, ale pobożnych antysemitów. Popełnił dwa błędy, pierwszy metodologiczny, materiały na których oparł swoją książkę, były bezwartościowe i jego książka natychmiast spotkała się z druzgoczącą krytyką historyków i lingwistów. Drugi błąd okazał się jeszcze poważniejszy, bo książka znalazła wielbicieli wśród miłośników spiskowych teorii. Prawdziwy renesans opowieści Arthura Koestlera spowodował izraelski komunista z tytułem profesora historii, Shlomo Sand.


Sand urodzony w 1946 roku w Austrii, syn ocalałych z Zagłady polskich komunistów, znalazł się wraz z rodzicami w 1948 roku w Izraelu, w młodości był członkiem Izraelskiego Związku Młodzieży Komunistycznej, mając lat 22 przystąpił do bardziej radykalnego antysyjonistycznego ugrupowania Matzpen, zrobił magisterium z historii w Izraelu i pojechał studiować dalej do Paryża (gdzie napisał pracę doktorską  na temat Georga Sorela i marksizmu).


Shlomo Sand zakochał się w opowieści o Chazarach i postanowił udowodnić, że jest Chazarem a nie żadnym Żydem. Wyprodukował książkę pod tytułem The Invention of the Jewish People (polski tytuł tego dzieła: Kiedy i jak wynaleziono naród żydowski), która natychmiast zdobyła międzynarodową sławę i została przełożona na wiele języków, w tym na arabski i farsi (co się książkom wydawanym w Izraelu raczej nie zdarza), udostępniono ją również czytelnikom w Polsce (tę i kolejną książkę Shlomo Sanda, Dlaczego przestałem być Żydem wydało u nas Wydawnictwo Akademickie „Dialog” mieszczące się w Warszawie przy ulicy Bagno). Posiadająca poważny nagłówek strona internetowa historia.org tak o tej książce pisała:

Recenzowana pozycja zaskakuje. Żydowski profesor historii, który jak sam podkreśla po prostu skorzystał z dostępnej literatury, w sposób jasny podważa największy dogmat żydowski: przekonanie o wspólnej światowej kulturze żydowskiej, a także przynależności wszystkich Żydów do jednego narodu. Można pokusić się o stwierdzenie, że od czasu książki Toma Segeva Siódmy milion żaden badacz żydowski nie wrzucił tak poważnego kamyczka do własnego ogródka. Można nawet powiedzieć, że Shlomo Sand przytoczył do tego ogródka całkiem spory głaz narzutowy.

Problem w tym, że przy odrobinie szacunku dla samego siebie autor tych słów mógł się dowiedzieć, że rewelacje Sanda zostały rozbite w puch nie tylko przez historyków, znających wczesnośredniowieczną historię europejskich Żydów, ale również przez genetyków populacyjnych. Podsumowanie licznych badań genetyków przedstawił Harry Ostrer w książce A Genetic History of the Jewish People, pokazując, że wszystkie grupy żydowskie mają genetyczne korzenie na Bliskim Wschodzie, a genetyczne domieszki są słabsze niż wzajemne pokrewieństwo. Czyli jak pisał już w 2009 roku New York Times, „Obecnie eksperci specjalizujący się w tej tematyce wielokrotnie odrzucili tą teorię, stwierdzając, że okruchy dowodów są mało przekonujące i mylące.”


Oczywiście ludziom, którzy odczuwają silną potrzebę posiadania tego mitu, w niczym to nie przeszkadza i ochoczo podpierają się nim, dowodząc, że ci „Chazarzy” nie mają prawa do Ziemi Świętej (jeśli są wyznawcami chrześcijańskiego antysemityzmu) lub do ziemi Palestyńczyków (jeśli są wyznawcami świeckiego antysemityzmu i solidaryzują się z tymi, którzy gotowi są zabijać Żydów w ich imieniu, unikając sympatii do Palestyńczyków zabijanych przez Arabów).


Mit o pochodzeniu aszkenazyjskich Żydów od Chazarów dotyczy tylko Żydów europejskich, więc trudno spotkać wyznawcę tego mitu, który przyznaje, że większość żydowskiej społeczności Izraela to uciekinierzy i potomkowie żydowskich uciekinierów z krajów arabskich (to psuje nie tyle sam mit, co jego użyteczność).


Jeśli zatem genetyka populacyjna przekreśla tę opowiastkę, to jak to było z konwersjami z jednej religii na drugą? Z pewnością znacznie więcej było przejść z judaizmu na chrześcijaństwo i islam niż z jakiejkolwiek religii na judaizm, bo z geopolitycznego punktu widzenia był to bardzo kiepski interes, a żydowscy rabini też się do prozelityzmu nie palili. Owszem, wielu władców miało żydowskie kochanki, które czasem darzyli nie tylko uwielbieniem, ale i szacunkiem, co mogło się czasem przekładać na nieco lepszą ochronę spłeczności żydowskich w danym kraju, ale nigdy nie stanowiło pokusy do politycznej konwersji całego społeczeństwa. (Nawiasem mówiąc, Rosja do czasu naszych rozbiorów nie miała na swoim terenie żadnych Żydów, co dodatkowo czyni mit o Chazarach podejrzanym.)    


Najnowszy przykład pokłonów dla judaizmu w królewskiej rodzinie zdarzył się w Kambodży. Ten kraj po ponurych doświadczeniach z komunizmem przywrócił monarchię w 1993 roku. Syn króla był przez wiele lat dyplomatą w Stanach Zjednoczonych, jego córka wyszła za mąż za żydowskiego uciekiniera z Iranu i postanowiła przejść na judaizm. Teraz jej córka miała bat micwę (bar micwa dla dziewczynek) i nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że uroczystość odbywała się w Phnom Penh, a nie w Las Vegas (gdzie prawnuczka panującego króla mieszka na stałe) i uroczystość miała królewską oprawę. Królewska rodzina była w komplecie, a sam obrzęd celebrował izraelski rabin. W halu wielkiego hotelu stała ogromna menora i za sto lat mogą pojawić się opowieści jak to Kambodża przeszła na judaizm. (Historycy podobnie jak malarze potrzebują nowości i sam realizm im nie wystarcza).


Potomkinowskie wsie polityków i historyków też miewają czasem ziarenko prawdy i dają się podbudować materiałem zdjęciowym.       


Po Izraelu krąży uporczywa plotka, że wszystkich mieszkających w tym kraju Chazarów można spotkać w redakcji gazety „Haaretz” (co może wyjaśniać fakt, że część pielgrzymów z Polski pędzi w Jerozolimie do grobu pochodzącego z Krakowa Jezusa, a część do redakcji „Haaretz”).


Potomkinowskich wsi mamy bez liku, ale to zrozumiałe, ich budowa drogo nie kosztuje, nie trzeba organizować przetargów, a jak się jest prezydentem, albo historykiem IPN, to można sobie poszaleć.      


Swoją drogą zastanawia mnie głęboki niepokój rydzykowych katolików twórczością Olgi Tokarczuk. Jej opowieść o frankistach jest nie tylko pięknie napisana, ale jest oparta na niezwykle solidnych badaniach, a to wydaje się budzić u niektórych (szczególnie u frankowiczów) podejrzenie, że wszyscy jesteśmy Chazarami.  


Niegdyś żydowscy conversos doprowadzali do paranoi Hiszpanów, dziś jeden odosobniony przypadek nawrócenia się na judaizm Araba wywołał masowe zaniepokojenie mieszkańców Kuwejtu. Oglądałem kilka dni temu wywiad z posłem i byłym ministrem tego kraju, któremu postawiono wprost pytanie, czy takiemu człowiekowi nie należy odebrać obywatelstwa. Polityk, nie bez pewnego zdumienia, odpowiedział, że nie, że Kuwejt jest państwem prawa, że to nie jest przestępstwo, że nie robi się zabawy z Konstytucją, że gdyby Żyd przeszedł na islam, to by go oklaskiwano, a na dodatek ich religia istniała przed islamem, więc jeśli popełnił błąd, to niech się Pan Bóg tym martwi, a nie ludzie.


Łatwo powiedzieć, ale w potiomkinowskich wioskach normalny człowiek może wyglądać na dziwaka. Ich mieszkańcy to z reguły historycy, czasem amatorzy, a czasem nawet dyplomowani i z profesorskimi tytułami.    


A z Heleną Szmuness zgodziliśmy się, że ten Putin to jakiś łajdak.