Zanikająca woda i energetyczna apokalipsa


Andrzej Koraszewski 2019-12-17


Kiedy na ekranie pojawia się słowo „apokalipsa”, niekontrolowane wzruszenie ramion sygnalizuje, że dalsza lektura czytanego tekstu może byś stratą czasu. Wizje apokalipsy towarzyszą nam od zarania dziejów, uczeni w pismie dobrze wiedzą, że biblijna opowieść o potopie już była plagiatem, zaś archeolodzy dowodzą, że tak całkiem wyssana z palce nie była, ponieważ kataklizm gwałtownego zalania dużych obszarów Bliskiego Wschodu istotnie miał miejsce i był związany z ociepleniem i podniesieniem się poziomu mórz.

Kataklizmy się zdarzają, chociaż niekoniecznie są one powodowane jakąś „tęczową zarazą” (natomiast ich efekty mogą być znacznie bardziej tragiczne z powodu czarnej zarazy bezmyślności.) Ludzie bez trudu dają się przekonać, nie tylko o tym, że są pępkiem wszechświata, ale że to ich grzechy ściągają pioruny, trzęsienia ziemi, susze i powodzie. (Znacznie trudniej daje się ludzi przekonać do podjęcia racjonalnych kroków zaradczych, za to im mniej racjonalne propozycje, tym łatwiej zdobywają poklask.) Najnowszą wizję apokalipsy znalazłem na Facebooku przyjaciółki, która zamieściła obszerny wpis swojego znajomego. Wpis ilustrowało niedawne zdjęcie Wisły na wysokości Warszawy. Łukasz Fikus pisał:

„Zwykliśmy zakładać, że zagłada cywilizacji nadejdzie ‘kiedyś tam’ albo tak nagle, że tego nie odnotujemy - po prostu planetoida nas walnie jak bomba i koniec. Jest jednak jeszcze jeden scenariusz - koniec zgotujemy sobie sami, przez panikę związaną z brakiem prądu. Brak prądu spowoduje apokalipsę gorszą od 2 Wojny Światowej i to w kilka dni.”

Dalej autor informuje, że jest elektroenergetykiem, że wszystkie elektrownie potrzebują ogromnych ilości wody, która w postaci pary napędza turbiny i konieczna jest do chłodzenia. Polska energetyka nie ma żadnych zapasów mocy i od lat funkcjonuje na granicy wydolności. Już w kolejnym zdaniu pojawia się wizja apokaliptyczna:

„Wypadnięcie jednej elektrowni z obiegu to utrata 25% mocy w Polsce, a tego nie da się skompensować. Efekt domina nas rozwali. Przeciążenia sieci, która próbuje ominąć padnięty węzeł wytwórczy spowodują awarię tego, co jeszcze działa.”

Dalej zaczyna się scenariusz, który może budzić niedowierzanie. Łukasz Fikus przypomina, że poziom Wisły spada od lat i że w chwili, kiedy to pisze osiągnął 41 centymetrów, że już dziś można ją przejść w bród. Pisze, że za dwa miesiące, za rok, czy później Wisła wyschnie do zera.


Idea, że Wisła wyschnie może wydawać się niewyobrażalna. Autor wpisu nie przywołuje żadnych danych, ale nie jest trudno do nich dotrzeć.      


W czerwcu 2019 r. NIK opublikował raport pod tytułem „Polska pustynią Europy”. "Statystycznie na jednego Polaka rocznie przypada ok. 1600 m3 wody, nawet trzykrotnie mniej niż w pozostałych krajach UE. Nasze zasoby porównywalne są z Egiptem". W sierpniu 2019 media pisały: „Europa od ponad trzech miesięcy boryka się z suszą. Woda w rzekach opada, lasy płoną, a ceny żywności szybują w górę. Trudna sytuacja jest również w Polsce. W niektórych miejscach poziom wody jest najniższy od stu lat.” Tych doniesień jest mnóstwo, towarzyszą im zdjęcia spękanej ziemi z Holandii, Bułgarii i innych miejsc. Osobnym dramatem jest systematyczne obniżanie się poziomu wód gruntowych. Sergiusz Kieruzel, rzecznik prasowy Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie mówił:

„W ostatnich latach nasilają się ekstremalne zjawiska pogodowe, których skutkami są powodzie oraz susze, a ze względu na położenie i sytuację hydrologiczną Polska boryka się z tymi dwoma problemami. Gospodarowanie zasobami wodnymi ma jednak w naszym kraju długą historię zaniedbań.”

Powróćmy jednak do scenariusza przedstawionego przez Łukasza Fikusa. Wyobraźmy sobie, że któregoś dnia państwo Kowalscy wracają do domu i nie ma prądu ani wody. Mają nadzieję, że to jakaś drobna awaria i niebawem wszystko wróci do normy, ale nadzieja okazuje się płonna. Prądu nie ma i nie będzie. Dalszy obraz apokalipsy jest łatwy do wyobrażenia. Nie działa lodówka, nie ma ogrzewania, nie działają windy, nie ma internetu. To jednak dopiero początek. Staje komunikacja, szpitale, banki, zaczyna się panika i rabowanie sklepów, wali się cały porządek społeczny i zaczyna się walka o przetrwanie.


Pospiesznie oddalamy ten przerażający obraz, pocieszając się stwierdzeniem, że przecież można awaryjnie kupić więcej energii elektrycznej od sąsiadów, że pewnie byłyby długie przerwy, ale straszenie totalnym załamaniem systemu energetycznego to jednak przesada. Nie mogę tego wykluczyć, chwilowo prąd jest, więc wracam do lektur o sytuacji na świecie.  


Z doniesienia z stycznia 2019 dowiadujemy się o dramacie wodnym w Iranie. (Do zaniedbań w Polsce wrócę później, ponieważ, jak mi się wydaje, tego rodzaju zaniedbania lepiej ilustruje historia gospodarki wodnej w Islamskiej Republice Iranu.)


Zanim opowiem o Iranie, przypominam że wielu ludzi przekonywało, iż główną przyczyną trwającej od lat wojny domowej w Syrii jest susza i dramatyczne braki wody. Jest to ćwierć półprawdy, ale istotnie tę wojnę poprzedził narastający kryzys wodny, który podczas tej wojny radykalnie się nasilił. Problemy Iranu są jeszcze poważniejsze niż problemy Syrii i Iraku. We wspomnianym doniesieniu czytamy m. in.

W wyniku trwającej od 30 lat suszy i rabunkowego wybierania wody gruntowej ziemia wokół irańskiej stolicy zaczęła gwałtownie osiadać. Widać to zarówno na zdjęciach satelitarnych, jak i kiedy patrzy się wędrując pieszo w okolicach Teheranu. To osiadanie stanowi poważne zagrożenie w kraju, w którym były już gwałtowne rozruchy związane z niedoborami wody.


“Osiadanie ziemi jest zjawiskiem destrukcyjnym – mówi irański ekspert Siavash Arabi – jego wpływ nie jest tak gwałtowny jak podczas trzęsienia ziemi, ale jak to widać, na przestrzeni czasu jest bardzo destrukcyjny.”    

Spękane pola, rozpadliny, uszkodzenia domów, uszkodzone drogi, uszkodzone wodociągi i gazociągi. Główny powód to trwająca od 30 lat susza. W 2018 roku średnia opadów deszczu w Iranie wynosiła 17 cm. W efekcie ludzie ciągle kopią nowe studnie i wody gruntowe zanikają.


Leżący 1200 metrów nad poziomem morza Teheran ma dziś 13 milionów mieszkańców. Tu dramat zbliża się milowymi krokami. Sytuację pogarsza polityczna decyzja o samowystarczalności wyżywieniowej. Rolnictwo wymaga ogromnych ilości wody, a rolnictwo irańskie jest zacofane i o żadnych oszczędnościach wody nie ma tu mowy.


O powiązaniach między energetyką a kryzysem wodnym w Iranie w grudniu 2018 Friedrich-Ebert-Stiftung opublikował obszerne opracowanie trójki autorów pod tytułem The Water-Energy Nexus in Iran, Water-Related Challenges for the Power Sector. Przypominając, że produkcja elektryczności wymaga ogromnych ilości wody do chłodzenia, napędzania turbin i czyszczenia, autorzy piszą o związku między wzrastającym globalnym zapotrzebowaniem na energię elektryczną i rosnącym kryzysem wodnym. Szczególnie w Iranie i w innych częściach Bliskiego Wschodu  oraz w Afryce Północnej malejące zasoby wody nieuchronnie prowadzą do poważnych problemów sektora energetycznego. Niedobory wody już doprowadziły do dramatycznych problemów w Iranie. Zdaniem autorów jedynym ratunkiem jest szybki rozwój zakładów odsalania wody.   


Przedstawiony wcześniej przez polskiego elektroenergetyka apokaliptyczny obraz załamania się sektora energetycznego może być przesadzony, ale również w innych miejscach na świecie widać, że te zagrożenia są realne, a przeciwdziałanie tym zagrożeniom nawet się nie zaczęło.


We wrześniu 2019 Rada Ministrów przyjęła uchwałę w sprawie przyjęcia „Założeń przeciwdziałania niedoborowi wody na lata 2021-2027”. Tępym, biurokratycznym językiem urzędasy wyraziły zatroskanie i wysmażyły papier, stwierdzający, że coś trzeba będzie zrobić. Z tych „Założeń" dowiadujemy się, że:

„Obecnie Polska magazynuje wodę w zbiornikach retencyjnych na poziomie ok. 4 mld m3, co stanowi tylko ok. 6,5 proc. objętości średniorocznego odpływu rzecznego. (Jeden z najniższych, jeśli nie najniższy w UE – A.K.) Tymczasem warunki fizyczne i geograficzne Polski stwarzają możliwości retencjonowania na poziomie ok. 15 proc.


Aby ograniczyć ryzyko powodziowe oraz złagodzić skutki suszy opracowany zostanie „Program przeciwdziałania niedoborowi wody” (nazywany Programem rozwoju retencji). Jego przyjęcie planowane jest na IV kwartał 2020 r. – I kwartał 2021 r.” (Pokreślenie moje – A.K.) 

Urzędnicy doszli do wniosku, który był oczywisty 30 i 40 lat temu. 30 lat temu zaprzyjaźniony polityk mówił mi z porozumiewawczym uśmiechem, że przysypia, kiedy na posiedzeniach Rady Ministrów ci chłopscy politycy zaczynają znów o tej retencji.


Kiedy mowa o retencji, czyli zatrzymaniu wody spuszczanej beztrosko do morza, warto sobie uświadomić, że przed wojną było na terenach obecnej Polski około 6 tysięcy zbiorników retencyjnych (małych elektrowni,  młynów itp.). Po wojnie praktycznie wszystkie zostały zniszczone. We wrześniu 1981 Rada Ministrów przyjęła uchwałę o „Rozwoju małej energetyki wodnej”. Problem retencji już wówczas był bardzo poważny, ale realizacja tej uchwały wymagała współpracy urzędników trzech ministerstw, więc ów rozwój był delikatnie mówiąc powolny, chociaż chętnych nie brakowało. Po bez mała 40 latach jest takich elektrowni około 600, czekających na uporanie się z biurokratyczną mitręgą dalszy tysiąc, ale ponieważ jest Uchwała RM o „założeniach” bądźmy dobrej nadziei. (Małe elektrownie nie produkują ogromnych ilości energii, ale ich znaczenie dla redukowania kryzysu wodnego jest nieocenione, zaś nowe techonologie pozwalają na wykorzystanie rzek i rzeczek, które dawniej się do tego celu nie nadawały.)


Jest tu jeszcze kilka innych problemów, ale ponieważ energetyczna apokalipsa wychodzi od wody, więc i na wodzie wypada zakończyć. Sceptycyzm jest ważny, tym razem dotyczy nie tyle apokaliptycznych scenariuszy, co zdolności władz do podjęcia szybkich i skutecznych kroków dotyczących nie tylko zbiorników retencyjnych, ale i szybkiego rozwoju oczyszczalni i wtórnego wykorzystania wody, jak i zmian w rolnictwie i wsparcia przechodzenia na nawadnianie kropelkowe, a wreszcie zdolności społeczeństwa do zaakceptowana tych kroków, które mogą obejmować drastyczny wzrost opłat za wodę.