W studio aktorów uświadomionych: jak szkoliłam przyszłych lekarzy, by pilnowali swoich zaimków


Anna Slatz 2019-12-06


Zawsze uważałam się za zbieraczkę interesujących doświadczeń. Pewnie ze szkodą dla mnie, mój życiorys wygląda bardziej jak spis skeczy z Whose Line Is It Anyway niż ciąg powiązanych doświadczeń, które prowadzą do stabilnego życia zawodowego. Celem było ”nigdy chwili nudy” i większość moich chwil była satysfakcjonująco nienudna.  


Kiedy więc miejscowa akademia medyczna poprosiła mnie, bym odgrywała rolę pacjentki podczas ich sesji szkoleniowych, wskoczyłam w to natychmiast. Nie miałam absolutnie żadnego doświadczenia aktorskiego, a większość mojej wiedzy medycznej jest na poziomie Dr. Phil. Może jednak w ten sposób rodzą się gwiazdy. Jesteś Pacjentką z Kokluszem Nr 3 – aż zalany w trupa Bradley Cooper wkracza do szpitalnego oddziału ratunkowego i słyszy twój piękny napad kaszlu.


Niektórzy z moich kolegów-aktorów w akademii medycznej są, tak jak ja, studentami, którzy chcą sobie dorobić. Ale niektórzy są nieudanymi aktorami, którzy najwyraźniej robią to od dziesięcioleci: starsi mężczyźni i kobiety, którzy nakładają makijaż, udają różne akcenty i wymyślają własne, sugestywne pseudonimy i historie, wykraczające daleko poza prosty scenariusz pacjenta, jaki dostajemy.  


Czytelnicy może pamiętają w The Burning, epizod Seinfelda, w którym Kramer i jego przyjaciel Mickey zostają symulowanymi pacjentami w szpitalu Mount Sinai. Mickey jest zachwycony, kiedy dowiaduje się, że dostał bakteryjne zapalenie mózgu, które nazywa Hamletem chorób. (“Silny ból, mdłości, halucynacje…Tu jest wszystko”.) Tymczasem zapanowuje wesołość, kiedy Kramer efekciarsko odgrywa rolę chorego z rzeżączką. („Nasze oczy spotkały się w zatłoczonym sklepie z kapeluszami. Ja, klient i ona kokietująca sprzedawczyni… Paliłem się do niej bardzo podobnie do palenia podczas oddawania moczu, czego doświadczyłem wkrótce potem”.)  

 

Niestety, realny świat odgrywania fałszywych pacjentów wcale nie jest zabawny, ponieważ – no cóż, jesteś w szpitalu, otoczona chorymi ludźmi.


W niektóre dni moja postać nie jest chora na jakąś konkretną chorobę i zamiast tego mam odgrywać „społeczne historie”. Te scenariusze nie budują wokół żadnej konkretnej diagnozy, ale zamiast tego mają sprawdzać zdolność studentów medycyny do wyciągnięcia tylu istotnych informacji, ile możliwe w (tragicznie) krótkim czasie, jaki większość kanadyjskich lekarzy może przeznaczyć na jednego pacjenta.


Na przykład, kiedyś miałam grać młodą matkę, której nowonarodzone dziecko nie jadło i nie przybierało na wadze. Przyszli lekarze mieli zadać wystarczająco dużo pytań, by ustalić, że byłam narkomanką i samotną matką żyjącą z zasiłku społecznego, że żyłam w stresie z wielu powodów, włącznie z tym, że mieszkałam z moją rozszerzoną rodziną, bo nie mogłam znaleźć taniego mieszkania. To wszystko i jeszcze więcej miało zostać ze mnie wyciśnięte w mniej niż osiem minut. Tyle samo czasu dostawał student, który musiał odkryć moją udawaną zatorowość płucną, uspokoić mnie, kiedy okazywałam nieutuloną rozpacz po fikcyjnej śmierci jednego z moich rodziców oraz zrozumieć, dlaczego miałam fikcyjne myśli samobójcze. Ja zaś byłam osłupiała z powodu zarozumiałości twierdzenia, że nawet w pełni wyszkolony lekarz może zrozumieć potrzeby zdrowotne innego człowieka w osiem minut lub mniej.


Podejrzewam, że studenci, którzy zostają najlepszymi lekarzami – a może także tymi, którzy wypalają się najszybciej – to ci, którzy czują się najbardziej ograniczeni przez te ograniczenia czasowe. Podczas sesji najinteligentniejsze okazy wydawały się najbardziej wzburzone faktem, że dzwonek zadzwonił zanim mieli szansę zadać wszystkie pytania.  


W ostatni weekend po raz pierwszy miałam szansę pracy ze studentami przed studiami medycznymi [w Kanadzie są kursy przygotowujące do studiów medycznych] – nerwowymi pierwszoroczniakami, których punkty zdobyte podczas tych symulacji wpłyną na powodzenie ich podań na akademię medyczną. W odróżnieniu od studentów medycyny, ci młodzi uczestnicy byli ubrani, jakby przychodzili na rozmowę o pracę. Ponieważ nie mieli żadnego medycznego doświadczenia, podczas naszych symulacji mieli odgrywać rolę administratorów i przedstawicieli lekarzy w ośrodku medycznym.


A raczej,  żeby być ścisłym, w bardzo uświadomionym ośrodku medycznym. Według scenariusza byłam nie-binarną aktywistką LGBT, która żądała, by toalety w ośrodku były gendero-neutralne. Według mojej instrukcji „oświecony kandydat” znalazłby rozwiązanie dla mojej skargi – albo przez usunięcie napisów Mężczyźni/Kobiety, albo przez zakrycie tych napisów. Przeprosiłby także i współpracował ze mną, by uczynić ośrodek bardziej „włączający”. Innymi żądaniami wpisanymi w scenariusz były nalepki „Sojusznicy LGBT”, plakaty z „ludźmi o genderowo-płynnym wyglądzie” i szkolenie personelu, uwrażliwiające na kwestie LGBT.


Wewnętrznie wzdragałam się przed tym zadaniem. Jako Kanadyjka, której nawet jeszcze nie udało się znaleźć lekarza, który przyjąłby mnie jako stałą pacjentkę, obrażał mnie ten fikcyjny obraz kliniki, która staje na głowie dla kogoś stawiającego ideologiczne żądania zamiast prosić o pomoc medyczną.   Tych studentów w praktyce oceniano za to, jak szybko i niewolniczo ukorzą się przed polityką tożsamości. Równocześnie jednak uważałam, że muszę zachować się profesjonalnie dla dobra tych studentów. To nie było ich wina, że scenariusz napisał ideolog. A zresztą, płacono mi za to.


Agresywnie mówiłam więc do każdego studenta o mojej potrzebie używania przez nich właściwego zaimka w stosunku do mnie podczas przyznanych im ośmiu minut symulacji. Nie trzeba mówić, że składali się szybciej niż leżaki na trawniku. Żaden nie chciał odpowiednika pieczątki ”ideologicznie niedostosowany” przybitej do swojego podania o przyjęcie na studia medyczne. 


Pierwszy młody człowiek był tak zdenerwowany, że myślałam, że się rozpłacze. W pewnym momencie dosłownie wybełkotał: „tak – tak, wszystko, co chcesz”. Czułam się, jakbym brała zakładników. “Może… – nerwowo jąkała się jedna dziewczyna - …możemy na nowo wyszkolić personel? Albo – może zrobić kapitalną restrukturyzację?” Gotowa była dla mnie podpalić cały ośrodek. Mogłam jej powiedzieć, żeby stanęła na głowie, żeby dowieść, że nie jest transfobiczna i jestem pewna, że zrobiłaby to. Nikt nie przedstawił jakiegokolwiek oporu.


Poza jedną – wysoką kobietą w niebieskim swetrze i z wyraźnym akcentem (nigeryjskim, jak się potem dowiedziałam). Kiedy powiedziałam jej, jak nagląca jest konieczność oczyszczenia ośrodka z genderowej przemocy myśli, nie wpadła w panikę, ani nie mamrotała mea culpa jak to robili inni. Po prostu powiedziała: „Wiem, że potrzebujesz toalety. Ale część kobiet także nie czuje się bezpiecznie w takiej bliskości mężczyzn, więc może znajdziemy dla ciebie trzecią toaletę, dobrze?”


Mój scenariusz nie zawierał żadnych wskazówek, co robić wobec kogoś, kto oferują taki, całkowicie zdroworozsądkowy wybór. Ktokolwiek to napisał, najwyraźniej sądził, że kandydaci albo poddadzą się, albo nie, ale nic pomiędzy – „fałszywa binarność”, jak ktoś mógłby to nazwać.


Zrozumiałam, że to jest moment, który naprawdę sprawdza – nie, definiuje – dobrego aktora udającego pacjenta. W chwili przebłysku improwizowałam i zestawiłam rodzaj bierno-agresywnego cri de coeur, jaki widziałam tysiące razy na Twitterze. „No… ja tylko chce się czuć włączona w tę przestrzeń! – wyjęczałam. – I nie obchodzi mnie, co musicie zrobić, żeby to się stało”. 


Kiwnęła głową i powiedziała, że poprosi zarząd budynku o udostępnienie trzeciej toalety, po czym przeszła do moich innych żądań. Kiedy jej czas upłynął, wyszła z pokoju, a ja ujawniłam mój wewnętrzny uśmiech. Nadzorujący, który do tej chwili siedział cicho w kącie, wyszeptał do mnie: „Nieźle. Ale to, co powiedziała, było ryzykowne, nie?” Nabazgrał jakieś notatki i dał jej dziewięć punktów z dziesięciu możliwych, a potem oferował mi dobre słowo: „Musiałaś gwałtownie myśleć”.


Przyjęłam ten komplement bez fałszywej skromności. Miał przecież rację. Udawanie rzeżączki lub bakteryjnego zapalenia mózgu jest chyba trudne. Ale pokazanie tego rodzaju manipulacyjnego narcyzmu, który uprzywilejowuje ideologiczny dogmat przed rzeczywistymi potrzebami zdrowotnymi społeczności – to wymaga prawdziwego profesjonalisty.


Inside the Woke Actors Studio: How I Trained Future Doctors to Police Their Pronouns

Quillette, 26 listopada 2019

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Anna Slatz

Kanadyjska studentka i publicystka, pisze pracę magisterską na temat konfliktu religijnego w Mjanma.