Pochowajcie Baghdadiego, ale nie jego zbrodnie


Liat Collins 2019-11-03

Jordańscy demonstranci niosą kukłę przywódcy ISIS, Abu Bakr al-Baghdadiego w Ammanie w lutym 2015 roku, po ukazaniu się wideo z makabrycznym mordem pilota, Muatha Al-Kaseasbeha. (zdjęcie: MUHAMMAD HAMED/REUTERS)
Jordańscy demonstranci niosą kukłę przywódcy ISIS, Abu Bakr al-Baghdadiego w Ammanie w lutym 2015 roku, po ukazaniu się wideo z makabrycznym mordem pilota, Muatha Al-Kaseasbeha. (zdjęcie: MUHAMMAD HAMED/REUTERS)

Pisanie zwięzłych, poprawnych tytułów jest sztuką. Ktoś w „Washington Post” jej nie opanował.


Albo ściślej, ktoś próbował poprawić coś, co nie wymagało poprawek i wykonał okropną robotę. Początkowy tytuł nekrologu przywódcy ISIS w „Washington Post” Brzmiał: „Abu Bakr al-Baghdadi, ‘naczelny terrorysta’ Państwa Islamskiego, ginie w wieku 48 lat”.


Przeginając zasadę, że nie mówi się źle o zmarłych, gazeta zmieniła to na: „Abu Bakr al-Baghdadi, ascetyczny uczony religijny na czele Państwa Islamskiego, ginie w wieku 48 lat”. Burza medialna, jaka się po tym rozpętała, zmusiła gazetę do kolejnej zmiany na: „Abu Bakr al-Baghdadi, ekstremistyczny przywódca Państwa Islamskiego, ginie w wieku 48 lat”.  


Na kilka godzin Twitter, Facebook i inne platformy mediów społecznościowych wpadły w szał wymyślania podobnie niestosownych, fałszywych nekrologów, takich jak: „Adolf Hitler, austriacki działacz na rzecz wegetarianizmu i malarz krajobrazów, ginie w wieku 56 lat” (David Burge), „Saddam Hussein, odnoszący sukcesy polityk, magnat naftowy i wybitny ale surowy szef, ginie w wieku 69 lat” (kanadyjska senatorka Denise Batters) i „Osama bin Laden, duchowy przywódca i architekt projektów rewitalizacji dolnego Manhattanu, ginie w wieku 54 lat” (John Noonan).


Francuska dziennikarka, Anne-Elizabeth Moutet, zabawiała się inaczej: „Gajusz Juliusz Cezar, lat 56, znany autor i egiptolog, ginie otoczony przyjaciółmi”. Ja także myślałam o Juliuszu Cezarze, choć zabarwionym przez Marka Antoniusza Williama Szekspira: „Przyjaciele, Rzymianie, rodacy, użyczcie mi swoich uszu; przyszedłem, by pogrzebać Cezara, nie po to, by go chwalić”.  

”Zło, jakie czynią ludzie, żyje po ich śmierci; dobro jest często chowane wraz z ich kośćmi”. „Washington Post” i inni przyszli chwalić Baghdadiego, zamiast pochować go. I choć niektóre parodie mogą być zabawne, to nie jest sprawa do śmiechu.  

Więcej ”nekrologów” opiewało przywódcę ISIS, który był złem wcielonym.  

Hołd złożony przez „Washington Post” napisał Joby Warrick ze znacznie większym szacunkiem niż zasługiwał na to ten arcyterrorysta i tyran. Pisał o nim jako „panu Baghdadim” i przedstawił go jako człowieka, który „pomógł przekształcić swój upadający ruch w jedną z najbardziej osławionych, brutalnych i – na pewien czas – odnoszących największe sukcesy grup terrorystycznych nowoczesnych czasów”. 

“Człowiek, który miał później zostać założycielem najbardziej brutalnej terrorystycznej grupy na świecie, spędził swoje wczesne lata dorosłości jako nieznany akademik, chcący wieść spokojne życie profesora islamskiego prawa. Inwazja USA na Irak w 2003 roku zniweczyła jednak jego plany i wpuściła go na drogę ku rewolcie, więzieniu i pełnego przemocy dżihadu”.

Teraz więc wiemy, kto jest odpowiedzialny za mordercze szaleństwa, które kosztowały życie setek tysięcy. Najwyraźniej Abu Bakr al-Baghdadi pozostałby nieznanym religijnym nauczycielem o imieniu Ibrahim Awwad Ibrahim al-Badri, gdyby nie sprowokowały go Stany Zjednoczone.  

Może powinniśmy zrewidować również sprawę tego, kogo obwinić za globalne terrorystyczne wyczyny Osamy bin Ladena.

W dziale politycznym w „Bloomberg” artykuł Tareka El-Tablawy’ego miał zwodniczo neutralny tytuł: „Kim był przywódca Państwa Islamskiego, Abu Bakr Al-Baghdadi?” Najpierw poprawnie zanotowano, że „przewodził terrorystycznej grupie, która zmasakrowała tysiące ludzi podczas przerażającego wzrastania jej siły, zatrzymanego dopiero przez międzynarodową koalicję wojskową, którą stworzono, by ją pokonać”. Autor jednak napisał dalej, że „Baghdadi, który przekształcił się z mało znanego nauczyciela koranicznych recytacji w samozwańczego władcę tworu, który obejmował połacie Syrii i Iraku, został zabity wraz z szeregiem swoich wyznawców, powiedział prezydent USA, Donald Trump. Jego ciało zostało okaleczone, kiedy zdetonował pas samobójczy, uciekając do  tunelu bez wyjścia”.  

Bardzo nagłośniono sposób, w jaki Trump dostarczył informację o pomyślnie przeprowadzonej akcji, w której  Baghdadi został dosłownie wytropiony przez psa armii USA i zginął „jak pies, skowycząc, jęcząc i krzycząc od początku do końca”. Wydaje się jednak, że niektórzy ludzie pozwolili, by ich nienawiść do Trumpa przeważyła nad wszystkim innym: jeśli Trump był dumny z tej akcji, to Baghdadi automatycznie stał się „ofiarą”, zamiast wrogiem.

Misja, która była wynikiem pracy wywiadu w połączeniu z dobrym planowaniem, otrzymała nazwę „Operacja Kayla” od imienia Kayli Mueller, porwanej przez ISIS i przekazanej Baghdadiemu w charakterze niewolnicy seksualnej. Amerykańscy funkcjonariusze naturalnie skupili się na zbrodni ISIS – dekapitacji dwóch amerykańskich dziennikarzy, Jamesa Foleya i Stevena Sotloffa (który miał także izraelskie obywatelstwo i pracował dla Grupy Jerusalem Post, „Jerusalem Report”) – jak również na śmierci w niewoli Kayli Mueller (przedstawionej jako amerykańska pracowniczka humanitarna). Oczywiście jednak ISIS jest winne torturowania i zamordowania dziesiątków tysięcy  nie-Amerykanów.

Kobiety gwałcono i zamieniano w niewolnice; dzieci oddzielano od rodzin, chłopców zamieniano w żołnierzy, dziewczynki „wydawano za mąż” za dżihadystów; wszystkim mężczyznom obcinano głowy lub ukrzyżowano – tylko „szczęściarze” ginęli od kuli. Zdjęcia jordańskiego pilota,  Muatha Al-Kaseasbeha, palonego żywcem w klatce, nie przestają dręczyć. Mimo średniowiecznego sposobu życia, ISIS jako organizacja posługiwało się nowoczesnymi technikami PR i szerzyło swoje przesłanie przez media społecznościowe. (Może powinniśmy dodać określenie do nekrologu Baghdadiego - ”obyty z mediami”?) Fanatycy ISIS dumnie pokazywali makabryczne egzekucje jako sposób siania strachu – a także rekrutowania nowych członków, wielu z nich z Zachodu, przyciągniętych obietnicą wolnego seksu i morderczego szaleństwa w tej wersji islamu.

Ta terrorystyczna organizacja zabijała muzułmanów – zarówno sunnitów, jak szyitów – i niszczyła społeczności chrześcijańskie, kurdyjskie i jazydzkie oraz innych mniejszości na całym Bliskim Wschodzie, zaś stowarzyszone z nią organizacje, takie jak Boko Haram, nadal dokonują rzezi chrześcijan i innych w całej Afryce i Azji. ISIS dokonała terrorystycznych potworności w głównych miastach Europy, jak również w Ameryce Północnej.  

Śmierć Baghdadiego, chociaż to ważny kamień milowy, nie zakończy globalnego dżihadu, tak samo jak terrorystyczna organizacja Osamy bin Ladena, Al-Kaida, kontynuowała działalność w innych postaciach także po tym, jak został schwytany i zabity przez siły USA.

Chociaż Barack Obama nadzorował akcję, w której wyeliminowano bin Ladena, ten były prezydent USA należał do tych, którym niezmiernie trudno było głośno przyznać, że istnieje coś takiego jak dżihad i islamistyczny terroryzm. Zamach terrorystyczny z 2015 roku na francuski HyperCacher – koszerny supermarket – opisał jako „grupka agresywnych, brutalnych fanatyków, którzy obcinają ludziom głowy lub strzelają do kilku facetów w delikatesach w Paryżu”.

Takie rozumowanie oznacza, że terrorystów nazywa się jakimiś  „zbrojnymi ludźmi” i „napastnikami” zamazując islamistyczną ideologię, która stanowi ich siłę napędową. Strach przed oskarżeniem o islamofobię – lub dążenie do znalezienia równoważności moralnej – prawdopodobnie pomogły szerzeniu się globalnego dżihadu.

W 2015 roku podczas Narodowego Śniadania Modlitewnego zamiast jednoznacznego potępienia potworności ISIS, Obama oświadczył: „A żebyśmy się nie wywyższali i nie myśleli, że jest to wyjątkowe dla jakichś innych miejsc, pamiętajmy, że podczas krucjat, za czasów Inkwizycji, ludzie popełniali straszliwe czyny w imię Chrystusa…”

W tym tygodniu na konferencji J Street w Waszyngtonie parada czołowych Demokratów zamieniła pomoc militarną USA dla Izraela w element kampanii wyborczej. Jak w „Jerusalem Post” relacjonował Omri Nahmias, pretendent do stanowiska prezydenta, Bernie Sander, posunął się do powiedzenia: „Uważam, że słuszne jest powiedzenie, że część z tych 3,8 miliardów dolarów powinna natychmiast zostać przekazana na pomoc humanitarną do Gazy”.

Sanders z pewnością zna znaczenie słowa „hucpa”. Jest jednak czymś więcej niż czelnością proponowanie, by zamiast pomagać Izraelowi w bronieniu się przed rakietami i atakami terrorystycznymi, które przychodzą z Gazy, Izrael powinien być ukarany, a Gaza nagrodzona.  Nazwa Hamas jest arabskim akronimem Islamskiego Ruchu Oporu i jego Karta nadal wzywa do zniszczenia Izraela. Gdyby, zamiast inwestować w środki do atakowania Izraela, Hamas inwestował w budowanie swojego quasi-państwa, nie byłoby tam żadnego kryzysu humanitarnego.

Świat który nie potrafi przyznać, że istnieje islamistyczny terroryzm, jest niezdolny do walki z nim. Nie powinniśmy współczuć Baghdadiemu, powinniśmy współczuć jego ofiarom. „Washington Post” zrobił coś więcej niż tylko na nowo napisał tytuł – próbował na nowo napisać historię. Abu Bakr al-Baghdadi był nikczemnym człowiekiem. Nie będzie go brakowało i nie powinno się go opłakiwać.


Bury Baghdadi, not his crimes

Jerusalem Post, 1 listopada 2019

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Liat Collins

Urodzona w Wielkiej Brytanii, osiadła w Izraelu w 1979 roku i hebrajskiego uczyła się już w mundurze IDF, studiowała sinologię i stosunki międzynarodowe. Pracuje w redakcji “Jerusalem Post” od 1988 roku. Obecnie kieruje The International Jerusalem Post.